Rozdział 3
Śpiew chłopaka zniknął w morzu odgłosów jak fala, która roztrzaskała się o klif. Ostatnie dźwięki wyciekały z pamięci, jakby były kroplami osadzonymi na skałach, które pod wpływem słońca wyparowywują. Aczkolwiek cała ta scena przypomina morskie klimaty, to wokalista nie był pięknie śpiewającą syreną, która swoim śpiewem uwodzi korsarzy.
Przepadł, nigdy go nie zobaczę i nie dowiem się, dlaczego tylko jego nie odnalazłam. Może to i dobrze, że tak się stało... Nie muszę już słuchać tych okropnych jęków, no i co najważniejsze będzie bezpieczny z dala ode mnie oraz mojej klątwy.
Myśli kilkuset ludzi przeplatały się chaotycznie. Jedne były bardziej słyszalne i wyraźne, drugie mniej. Te nieśmiałe, co w większości były wiele ciekawsze do słuchania, nie przebijały się przez te stanowcze i hałaśliwe. Czasami głosy wewnętrzne wcale nie zgadzały się z tym, co mówili dyskutanci, a u pewnych ludzi odbierałam obrazowy tok myślenia zamiast słownego i właśnie oni mieli kreatywniejszą wyobraźnię.
Do mojego umysłu zaczęły napływać obrazy przygrubawego mężczyzny w średnim wieku, który siedział wygodnie przy stoliku w kafejce naprzeciw. Spasiony, któremu bliżej pod pięćdziesiątkę niż czterdziestkę, chociaż mogłam się mylić, bo wyglądał na odrobinę zaniedbanego. Łysiejący facet w trochę za małym garniturze opinającym się na wystającym bebechu poprawił się, położył skórzaną teczkę na fotelu obok, zanim podeszła do niego kelnerka. Podając menu, uśmiechnęła się, a na jej policzkach pojawiły się dołeczki, nadające jej przeuroczy wygląd. Mężczyzna przyglądał się kształtnej budowie młodej kobiety, długim nogom oraz falowanym blond włosom, które spięte w dwie wysoko osadzone kitki, nadawały jej niewinnego wyglądu. Kiedy kelnerka zorientowała się, że klient gapi się na nią znad karty, chrząknęła i, próbując utrzymać miły wyraz twarzy, zapytała, co chce zamówić. Otrząsnąwszy się z zadumy, poprosił o piwo. Gdy odchodziła, wpatrywał się w jej pośladki, lecz gdyby tylko się patrzył, byłoby pół biedy, natomiast w moim umyśle pojawiały się obrazy w roli głównej z jego bujną wyobraźnią... FUJJJJJJJ! Niedobrze mi, zaraz zwymiotuję. Jaki ten facet był obleśny. Muszę jak najszybciej się go pozbyć.
Moją uwagę zwróciła mała, radosna dziewczynka. W podskokach weszła do kiosku, zaś po kilku rundach biegania między regałami zatrzymała się przy stoisku ze słodyczami. Od razu pomyślałam, żeby się na niej skupić. Wgłębiając się w jej malutką główkę, myśli tego zboczeńca powoli cichły, a po pewnym czasie zupełnie wyparowały.
Umysł wybawczyni był tak barwny, plastyczny oraz żywy, że zrobiło mi się ciepło na sercu i zapomniałam o wszystkich problemach, które mnie dręczyły. Wyobraźnia pociechy była zadziwiająca, o kilkadziesiąt razy większa i bujniejsza od tej, którą posiada przeciętny człowiek. Całe otoczenie w oczach Tatiany (bo tak miała na imię mała marzycielka) zdawało się piękniejsze i wspanialsze... Po co owijać w bawełnę, jak można po prostu powiedzieć, że prezentowało się o niebo lepiej od tego realnego i szaroburego. Lotnisko to dla niej bajeczna kraina z ogromnym zamkiem na szczycie malowniczego wzgórza. Rycerze (pracownicy w mundurach) dzielnie bronili królewnę Tatianę i jej poddanych przed złymi potworami.
Aktualnie tatiańska piękność przechadzała się po ogrodzie między równo przyciętymi żywopłotami (regałami) na grzbiecie białego rumaka. Zatrzymywała się kilka razy naprzeciwko mnie oddalona o kilka kroków, nie za blisko i nie za daleko. Miętoląc skrawek rękawa jasnoniebieskiego sweterka, patrzyła niepewnie przed siebie, badając nieznajomego, czyli mnie. W końcu odważyła się stanąć trochę bliżej mnie niż wcześniej. Jej źrenice błyszczały jak dwie malutkie iskierki, które wypadły z palącego się nocą ogniska, a na twarzy pojawiała się pewność siebie. Nabierając nieco odwagi, podeszła jeszcze nieco bliżej, zadzierając główkę coraz wyżej, przez co grzywka obsunęła się na boki. Stała jakiś metr ode mnie. Z myśli dziewczynki wychwyciłam obraz, na którym widniałam ulepszona ja. Zamiast wygodnych i porozciąganych rzeczy miałam na sobie cudowną, balową suknię z ładnie zrobionym gorsetem. Sukienka wykonana była z delikatnych materiałów w odcieniach żakardu. Moje oczy wydawały się dwa razy większe, a ich tęczówki nie przerażały tak bardzo swoją nietypową, niebieską głębią. Włosy, które były spięte w artystyczny kok, wyglądały na bardziej zadbane niż w rzeczywistości, były niczym czarny jedwab.
— Psze paniii... Czy wie pani, że jest pani bardzo ładna? — przypatrując się mi, zapytała nieśmiało pełnym miodu głosikiem. — Czy ja też będę kiedyś taka ładna?
— Wiesz co, zdradzę ci pewną tajemnicę. Tylko cichosza, nikt nie może o tym wiedzieć... — Przykucnęłam na kolanie i złapałam za drobne rączki dziewczynki. — Ty już jesteś ode mnie o sto, nie... o trylion procent ładniejsza.
Z radości podreptała nóżkami w miejscu oraz mocno ściskała moją szyję.
— Ależ ty jesteś silna, chyba zaraz mnie udusisz — rzekłam cichym, ochrypniętym głosem, tak aby nadać rzeczywistości tej scenie.
Wystraszona puściła moją szyję i zniżyła głowę ku podłodze, przepraszając, a jej oczy się zaszkliły.
— Ej, nie płacz. Ja tylko żartowałam.
Palcem wskazującym lewej dłoni podniosłam twarzyczkę Tatianki, a po smutku zostały tylko dwie łezki. Otarłam je leciutko, po czym przytuliłam dziewczynkę, a ona uradowana ścisnęła mnie odrobinę mocniej, zważając na to, co wcześniej powiedziałam.
— Jesteś naprawdę fajna, wiesz? — Spojrzała mi prosto w oczy, a następnie pocałowała w policzek. — Od teraz jesteś moją najlepszą przyjaciółką, a koleżanki w przedszkolu będą mi ciebie zazdrościć. Będziemy się we dwie świetnie bawić.
Chyba serce przegrzewało się mi od nadmiaru słodkości. Tak bardzo ją polubiłam. Chciałam też ujawnić moje uczucie...
Nie, nie i jeszcze raz nie. Nie mogłam skrzywdzić tej małej istotki. Musiałam odejść i zostawić ją w spokoju, przecież całe życie przed nią.
— Tatiana chodź! Bo się spóźnimy! — kobiece wołanie rozproszyło pociechę.
— Mama! Tata! — Pobiegła do rodziców. Mama dziewczynki uśmiechnęła się życzliwie i kiwnęła na pożegnanie. Na koniec odwróciła się i pomachała, a ja w odpowiedzi niemrawie uniosłam kąciki ust.
— Cholera, co ja robię? Przecież, to nic trudnego! Muszę tylko nie zawierać nowych znajomości — cicho wycedziłam przez zaciśnięte zęby, kładąc pod pachę wybraną książkę. Chyba starsza pani, która szła za mną w stronę kasy, usłyszała to, co mówiłam, ponieważ usłyszałam głos w mojej głowie:
«Ależ ta młoda dama jest niewychowana...»
Nagle nastała cisza. Nic nie słyszałam, jedynie dochodziły odgłosy rozmów z otoczenia.
Może coś zakłóciło paranormalne połączenie? Nie wgłębiałam się w ten temat. Jakoś za bardzo nie zależało mi na telepatii i nawet trochę się cieszyłam, że nie miałam nadnaturalnych zdolności, bo i tak klątwa, która nie dawała normalnie żyć, to za dużo.
Przy ladzie stał mody chłopak. Wyglądał na dwudziestoletniego studenta, który dorabia na czynsz małej kawalerki. Uśmiechnął się niemrawie speszony moim nietypowym wyglądem. Nie uwalniając żadnych emocji, podałam mu książkę wraz z kartką podkładową i zapłatą w drobnych, a niech się męczy, ma za swoje.
Nasze palce zetknęły się, zaś moją głowę przeszedł potężny ból, zwiastujący powtórkę z rozrywki. Najwidoczniej pulsująca, tępa nieprzyjemność dopadła go również. Trzymając się za głowę, odsunął się od lady z nietęgą miną. Zrobił, to aby być jak najdalej ode mnie. Jego umysł mówił, że to przeze mnie tak cierpi. Nie wiedziałam na sto procent, ale wydawało się mi, że miał rację.
— Halo, czy coś ci się stało? Potrzebujesz pomocy? — zapytała stojąca za mną kobieta, ale nie mówiła do mnie, lecz do kasjera. Popatrzyła w moją stronę i się przeżegnała: — «Co za dziwoląg, to chyba czarownica. W imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego. Wszechmocny, wypędź z niej szatana oraz uzdrów tego biednego bliźniego z uroku, który ona rzuciła.»
Jedyną reakcją na ich zachowanie, którą udało mi się z siebie wydobyć, to cichutkie westchnięcie nie do usłyszenia dla osób stojących koło mnie. Olać ich. Słyszałam gorsze przezwiska i widziałam gorsze reakcje. Wezmę swoje rzeczy i zmykam. Spojrzałam na niego spode łba. On w międzyczasie uspokoił kobietę, a następnie poprosił o kartę pokładową. Chciałam wyciągnąć ją z bagażu podręcznego, ale przypomniało mi się, że już ją położyłam koło wybranej do zakupu rzeczy, więc tylko burknęłam, że już dawno podałam to, o co poprosił. Wysunął ostrożnie rękę do przodu, chwycił książkę leżącą na ladzie wraz ze świstkiem papieru, skasował, co miał do skasowania, przeliczył pieniądze i podał paragon, dziękując za zrobione zakupy oraz życząc miłego lotu, wykrzywiając się tym samym w nieszczerym uśmiechu. Wyszłam z tego sklepu z zakupem w wielkim pośpiechu, robiąc im przy tym ogromną przysługę. Poszłam tam, gdzie się umówiliśmy z rodzicami. Oni już siedzieli przy gate'cie, co spowodowało, że przyspieszyłam jeszcze kroku. Uradowana, że za dziesięć minut wylatujemy, szybkim krokiem podążałam w ich kierunku.
Paryżu szykuj się, nadchodzę! Nieee, czekaj... Poprawniej chyba byłoby 'nadlatuję'.
W połowie drogi jak grom z nieba niezidentyfikowany chłopak znów powrócił jeszcze bardziej denerwujący. Cofnęłam się o krok do tyłu... PUFFF! Zniknął. Dziwne!? Wyciągnęłam nogę do przodu. Śpiew znowu nawiedził moją głowę... Dziwne!? Spróbowałam jeszcze raz. Do przodu, do tyłu... Pojawiał się, znikał... jak bujanie na koniku na biegunach. Rozejrzałam się, upss! Wszyscy gapili się na mnie i większość umysłów mówiła coś w stylu:
«Czy z nią wszystko w porządku? Czy może trzeba wezwać specjalistę?»
Dobra, tylko spokojnie. Ruszyłam w stronę zamierzonego miejsca, nie zwracając uwagi na muzykanta, ale było to trudne, ponieważ z każdym krokiem robił się głośniejszy. Usiadłam między rodzicami. Wytrzymam, zostało jeszcze parę minut do wejścia do samolotu. BUM, BUMM, BUMMM! Dudniło coraz to bardziej hałaśliwie i fałszująco. Rozejrzałam się z nadzieją dookoła, aby zlokalizować muzyczne beztalencie, ale nic z tego. Gdyby udało mi się go namierzyć, walnęłabym w jego pustą łepetynę, która ni w ząb myślała, zatłukłabym bez zastanowienia, nie bacząc na konsekwencję, nawet w tak dużym miejscu publicznym, bo przecież tego nie dało się słuchać, na dodatek to się działo w środku mojej głowy. To robi się drażniące. Grrr... NIE, nie wytrzymam więcej!
«PROSZĘ, PRZESTAŃ ŚPIEWAĆ! ZNĘCASZ SIĘ CZY CO?! NA STO PROCENT SIĘ ZNĘCASZ, BO JAKBY MOGŁO BYĆ INACZEJ!» — wykrzyknęłam w myślach poirytowana, oczekując, że przerwie swoje jęki. Nie liczyłam na cud, ale wspaniale by było, gdyby to się skończyło...
Nastąpiła cisza. Błoga cisza i na dodatek myśli innych zrobiły się trochę cichsze.
Podziałało... O Boże! Podziałało! Ała! Delikatnie położyłam opuszki palców na pulsujących skroniach. Chyba trochę przeholowałam z wyrażeniem swojej złości. Głowa mi pęka, ale cóż, opłaciło się.
W tym samym czasie chłopak siedzący trzy rzędy krzeseł przede mną, podskoczył jak poparzony, zrywając słuchawki z uszu. Zdziwiony przeprowadził rekonesans, obracając łepetynę na różne strony. To on! Czekaj... Tak, to na pewno on. Teraz wszystko połączyło się w całość. Umysł muzykanta rozróżnia się na tle innych. Nie był otwarty, raczej otaczał go mistyczny, trudny do opisania mur i tylko niektóre myśli przez niego wpływały. Co do jego wieku i wyglądu, to się gruuubo pomyliłam. Nie był nastolatkiem, lecz dobrze zbudowanym, blondwłosym dwudziestojednolatkiem. Skórę miał lekko brązową od otulających go promieni podczas serfowania na dużych falach w upalne dni. Jedyne co można było z niego wyczytać to, to że lubił serfować i chyba właśnie swoje hobby wykorzystał do zrobienia podstawy swojej ochrony.
«Nie wierzę! Ty też jesteś telepatą!? Dziesięć lat szukałem kogoś takiego jak ja, a ty zjawiasz się ni stąd ni zowąd! — rozochocony rzekł, przeglądając się na boki. — Też lecisz do Paryża? Nie, nie musisz odpowiadać. Skoro słyszysz moje myśli bez kontaktu fizycznego, to siedzisz parę krzeseł ode mnie, a tu jest tylko jeden odlot, czyli lecimy tym samym samolotem, ale dlaczego nie mogę cię zlokalizować?»
«Ja też nie mogłam cię odnaleźć, ale, gdy cię zobaczyłam, twoja osoba połączyła się z myślami» — odpowiedziałam instynktownie z grzeczności, wiedząc już na wstępie, że popełniłam wielki błąd.
Ugh! Co ja zrobiłam!? Gdybym się nie odezwała, prawdopodobnie uznałby poprzednią myśl za przesłyszenie. O nie! Obracał się do tyłu. Musiałam coś zrobić. Nie mógł mnie poznać, chyba że chciał sam targnąć się na własne życie. Jedyne co mi przyszło do głowy, to zasłonięcie się niedawno zakupioną książką, więc chwyciłam się tej deski ratunku, cicho licząc w duchu, że zadziała.
[1886]
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top