Prolog
Na ulicach świeciło pustkami, choć niespełna piętnaście minut temu ludzie rozpychali się łokciami, aby nie zostać staranowanym przez innych przechodniów. Powodem ich nagłego zniknięcia z ulic była burza. Towarzysząca jej wichura łamała drzewa z łatwością, tak jakby te rośliny były cienkimi wykałaczkami a nie potężnymi, grubymi pniami. Ich jesienne liście porywane przez wiatr tańczyły w przerażającym tempie. Ciemnogranatowe cumulonimbusy rosły z każdą chwilą, zakrywając jasno świecące słońce. Kolor chmur robił się coraz ciemniejszy i ciemniejszy, niosąc jeszcze większe przerażenie mieszkańcom dużego miasta. Niby zwykła burza podczas deszczowym jesieni, ale pozory mylą.
To ostrzeżenie...
Dwudziestoośmioletnia kobieta przeczuwała, że coś się wydarzy. Kurczowo chwyciła dłoń męża, obawiając się, że go straci. Od ponad pięciu tygodni brała urlop. Nie zważała, czy gburowaty szef wyrzuci ją z nowej pracy z wysoką pensją, o której marzy każdy z takim wykształceniem jak ona. Teraz liczyło się tylko bycie przy ciężko chorym ukochanym.
Małżonkowie mieli założyć własną rodzinę z trójką dzieci, zamieszkać na wsi w małym domku z dużym ogrodem, gdzie ich podopieczni będą mogli bawić się bez końca na świeżym powietrzu. Prosto powiedziawszy, cieszyć się wspaniałym życiem... Wszystko miało być takie piękne i barwne, ale wiedziała, że nie było najmniejszego cienia szansy na wymarzone życie. Choroba zbyt szybko rozprzestrzeniała się, a chemioterapia nie działała. Nie było już ratunku. Wiedziała, że śmierć nadchodzi. Burza tylko to potwierdziła.
Kardiograf zaczął pikać coraz to mniejszą częstotliwością. Przerażona spojrzała na ekran urządzenia. Coś było nie tak. Nagle pikanie zamieniło się w jeden długi dźwięk, który powoli wbijał się w jej serce jak tępy nóż. Nie zastanawiała się długo. Trzesącymi się ze zdenerwowania dłońmi chwyciła pilot, który wisiał przy łóżku i z całej siły wciskała przycisk przywołujący dyżurującego lekarza na tym oddziale onkologicznym. Nikt nie przychodził. Zrozpaczona objęła bezwładne ciało męża i mocno je ścisnęła, tak jakby miało to powstrzymać odejście ukochanej osoby z świata żywych. Słony smak łez dotarł do ust spanikowanej kobiety. Zniecierpliwiona czekaniem zaczęła wołać o pomoc. Z jej gardła wydobywały się zniekształcone od histerycznego szlochu słowa. Gdy nikt nie nadchodził, chciała wstać, aby pobiec do lekarskiego gabinetu. Już podnosiła głowę...
TRZASK!!!
Grzmot poprzedzony błyskiem pioruna zagłuszył jej krzyk. Nie przestraszyła się skutku burzy, lecz odbicia w szpitalnym oknie nieznajomego mężczyzny ubranego w czarną pelerynę z kapturem zasłaniającym prawie całą twarz. Dopiero teraz poczuła oddech tajemniczego przybysza na plecach. Choć był bardzo delikatny, ledwo co odczuwalny, to jego lodowate zimno wywołało dreszcz, który przebiegł po całym, zaniedbanym od ciągłego siedzenia przy mężu, ciele kobiety.
Jak on tu się znalazł? Przecież nie było słychać, jak wchodził. Kim on jest? Pielęgniarka na pewno nie pozwoliłaby mu wejść na oddział o tej porze i w tym stroju. Może jest psychopatą? Wygląda tak, jakby urwał się z jakiegoś pychiatryka, więc jest to wielce możliwe — tego rodzaju myśli nie dawały jej spokoju, dopóki nieznajomy się nie odezwał.
— Nie bój się mnie, Elizo. Chcę tylko pomóc — powiedział. Zważywszy, że te słowa nic nie wskórały, dodał: — Co mam ci powiedzieć, żebyś mi zaufała?
Ciało i mózg odmówiły kobiecie posłuszeństwa, gdy przechodząc na drugą stronę łóżka, dotknął jej barku. Chłód palców mężczyzny spowodował jeszcze większe skumulowanie strachu przenikającego do szpiku kości.
— Sss... skąd znasz moje imię? Czy my w ogóle się znamy? — Patrzyła na niego niepewnie. Chwilę później na twarz kobiety napłynął strach, a oczy spowił niepokój. Mimowolnie zacisnęła pięści, od czego zbielały jej kłykcie. Zdając sobie sprawę z zaistniałej sytuacji, odezwała się drżącym głosem: — O nie, mój mąż, on umiera... Muszę iść po pomoc. Proszę, niech pan mnie przepuści. Niech pan się odsunie i zostawi mnie w spokoju!
— Oj, oj nie bądź taka spięta. Jak już wcześniej ci mówiłem, chcę tylko ci pomóc, a co do twoich pytań. Znam wszystkich ludzi na tym świecie, a wszyscy znają mnie, choć przeważnie nie zdają sobie z tego do końca sprawy. No spójrzmy, na przykład twój mąż na pewno teraz bardzo dobrze będzie wiedział, z kim ma do czynienia. Szczególnie zawdzięczając sobie za te występki popełnione podczas swojej egzystencji — rzekł rozbawiony.
Gdy zobaczył, że to obraziło Elizę i spowodowało, że stała się bardziej zdystansowana, starł uśmiech z twarzy, tak szybko jak się pojawił, a na jego miejscu pojawiła się obojętność i odrobina szaleństwa. Spojrzał na wyimaginowany zegarek.
— Tik-tak, tik-tak... czas goni, trzeba się spieszyć. Niech więc szybko pomyślmy, zróbmy takie prędkie porównanie zysków i strat... żaden lekarz już nie pomoże twojemu mężowi, więc po co dostawać zadyszki, biegnąc do pokoju pielęgniarek. Zupełna głupota! W obecnej sytuacji ja jestem jego ostatnią deską ratunku. Pomogę, ale nie pytaj, jak to zrobię i dlaczego, bo nie mogę ci odpowiedzieć z powodu tajemnicy zawodowej, nic wielkiego, chociaż z reguły nie jestem wielkim zwolennikiem przestrzegania zasad, ale w tym przypadku ktoś depcze mi po piętach, więc wiesz, siła wyższa. — Na chwilę powaga upotniła się z jego twarzy, ale szybko się powściągnął. — Coś jeszcze miałem ci powiedzieć... ach tak!!! Potrzebna będzie odrobina twojej krwi do dopełnienia transakcji, ale to w zasadzie nic takiego skoro możesz odzyskać kogoś, na kim ci najbardziej zależy, a więc w takim razie? Zgadzasz się?
— A co chcesz w zamian? Bo przecież nie ma nic za darmo... — zapytała zwątpionym głosem po dłuższej chwili osłupienia.
— Masz rację — odpowiedział, unosząc głowę, przez co kaptur odsłonił jego usta wygięte w chytrym uśmieszku. — Mała opłata w zupełności wystarczy. Jeszcze z korzyścią dla ciebie, ponieważ jest ona w trosce o bezpieczeństwo twoich bliskich. Chciałbym... Nie, nie, nie... teraz nie ma czasu na ustalenia. Jeżeli chcesz jeszcze wiedzieć go żywego, to musisz w tym momencie podjąć decyzję.
Widząc brak pewności w oczach dwudziestoośmiolatki, ponaglił jeszcze raz, podnosząc głos:
— Ulatują z niego ostatnie resztki energii życiowej. Mów tak albo nie, bo inaczej mąż kaput. — Aby podkreślić słowa i nadać im jeszcze większego rzeczywistego charakteru, przyciągnął placem po swoim ledwie widocznym gardle. Przy tej czynności rękaw szaty osunął się, odsłaniając blade przedramię przybysza.
— Tak, zgadzam się na wszystko, tylko uratuj Wafa'ego — odparła ze strachem w oczach.
Nawet jeżeli jest świrem, to i tak warto zaryzykować, pomyślała.
Wyciągnął z rękawa pięknie zdobiony sztylet, obsadzony rubinami oraz szafirami, tak jakby od początku był przekonany, że się zgodzi. Bez niepotrzebnego, dłuższego zwlekania chwycił drobną rękę Elizy swoimi chłodnymi palcami. Przeciął ostrzem delikatną skórę wewnętrznej strony dłoni kobiety, która w nienaturalnym tempie zagoiła się, na co ona wydała z siebie stłumiony okrzyk zdziwienia. Nie zważając na jej reakcję, uniósł sztylet nad twarzą Wafa'ego, z którego ostrego czubka spłynęły małe kropelki krwi do ust leżącego. Tajemniczy przybysz pochylił się nad łóżkiem i położył palce umoczone w szkarłatnym płynie na skroniach umierającego mężczyzny. Następnie w kółko powtarzał animam eius, jakby był w transie. Lampa zwisająca z sufitu migotała nieprzerwanie, sprawiając tym samy, że co chwilę pomieszczenie oblewała całkowita ciemność. Nagle temperatura powietrza gwałtownie spadła oraz po pokoju rozprzestrzenił się zapach świeżej gleby i siarki, która drażniła wnętrze nosa z każdym większym wdechem. Gdy tylko skończył mówić rytualną frazę, wszystko unormowało się, a on sam odezwał się zachrypniętym głosem:
— Pierwsze co zrobisz w związku z zapłatą, to nadanie imienia córeczce. Będzie ono brzmiało Tetyda.
Wyprostował się. Eliza dopiero teraz napotkała jego wzrok, źrenice otoczone czernią spowitą zanikającym szkarłatem świdrowały ją przenikliwie. Przerażona kobieta szybko mrugnęła kilka razy i popatrzyła wytrzeszczonymi oczyma na twarz mężczyzny.
Są czarne, ma czarne tęczówki. Pewnie tylko przywidziało mi się. Jestem zmęczona, już sama tak naprawdę nie wiem, co widzę, podpowiadała jej intuicja, a w duszy modliła się, aby to całe cierpienie, przez które przechodziła, było jedynie snem, najgorszym koszmarem.
Przeszedł za plecy Elizy, a ona obróciła się, chcąc zapytać, dlaczego akurat Tetyda, ale w pokoju nie było nikogo oprócz niej i Wafa'ego. Tajemniczy przybysz rozpłynął się w powietrzu.
Rok później
Na sali porodowej rozległ się krzyk. Pielęgniarka po wykonaniu należytych jej obowiązków ostrożnie owinęła noworodka w kocyk i podała zawiniątko matce, obwieszczając w tym samym czasie płeć dziecka.
— Urodziła pani zdrową dziewczynkę.
— Jaka ona piękna — powiedziała Eliza z łzami szczęścia w oczach, trzymając córeczkę w objęciach.
— Zgadzam się. Do twarzy jej z tymi sinymi ustkami i czarną czuprynką. Jest po prostu cudowna, ale musi pani teraz odpocząć. My się nią zajmiemy, a mąż poczeka na korytarzu.
Nie miała siły zaprzeczać. Podała noworodka sanitariuszce i wygodnie ułożyła się na łóżku, próbując powstrzymać jeszcze przez chwilę przymykajace się powieki, ale zmęczenie było silniejsze od jej woli.
— Najważniejsze jest zdrowie małej — szepnęła, gdy oczy ostatecznie jej się przymknęły. Zasnęła, rozmyślając o przyszłość swojej rodziny i o tym jakie będą konsekwencje tego surrealistycznego, burzowego wieczoru, chociaż wciąż miała nadzieję, że to tylko dziwny wymysł spowodowany zmęczeniem.
[1394]
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top