Rozdział 5
Skulona oparłam brodę na kolanach, próbując uspokoić dygoczącą od płaczu szczękę. Jednak kiedy nie było już słychać charakterystycznego dla uderzanych zębów o zęby dźwięku, moje ciało zaczęło rytmicznie kołysać się do przodu i do tyłu. Robiłam to bezwiednie, ale nie przeszkadzało mi to, ponieważ ten stan trochę mnie uspokajał. Łzy spływały mi nieskończenie z kącików oczu, a sumienie wbijało bezlik drobnych igiełek w głowę, co sprawiało, że czułam niemiłosierny, psychiczny ból, który kumulował się w skroniach. Każda drobna myśl powodowała, że bolało jeszcze bardziej. Kołysanie już nie wystarczało, dlatego odcięłam się od połączenia z rzeczywistością. Pasażerowie nie mieli najmniejszego znaczenia, nie słyszałam ich szeptów, nie martwiłam się tym, co o mnie pomyślą, prosto powiedziawszy, nie zwracałam na nich uwagi. Jedynie ją widziałam wyraźnie. Wszystko inne było zamazane, tak jakby znajdowało się za gęstą mgłą. Teraz byłam tylko ja i Tatiana. Liczyła się tylko jej przyszłość, jej życie.
Wpatrywałam się w niegdyś pełne życia oczy małej, niegdyś tryskały energią, a teraz nie było w nich krzty emocji. Nie przypominały już iskrzących się węgielków, tylko dwa matowoczarne koła martwej ryby leżącej na targowym stoisku. Skóra dziewczynki traciła różaną barwę, powoli bledła; raz za razem przybierała odcień mojej, trupiobladej.
Tata, choć nie przerywał resuscytacji, wykonywał uciski na klatce dziewczynki z coraz to mniejszym zawzięciem. Wystarczyło tylko popatrzeć na niego, żeby zauważyć, że stracił wiarę na przeżycie Tatiany. On też chyba wywnioskował z jej wyglądu, że egzystencja powoli z niej ulatywała.
Co ja narobiłam?! Zniszczyłam szansę na nowy początek, który czekał na mnie w Paryżu, gdzie nikt nie wiedział o mojej przeszłości; nikt mnie nie znał. No i co najgorsze zabrałam Tatianie wspaniałe chwile, które czekały na nią w przyszłości. Wszystko zepsułam!
Nagle dziewczynka zaświeciła jasnym światłem. Z bezwładnego ciała powoli wyłaniał się fioletowozielonkawy dym. Lotna substancja formowała się w replikę Tatiany, która przypominała mi duchy ze snu, lecz ona zupełnie się różniła od tych pozostałych. Nie była rozgniewana, lecz wręcz bił od niej błogi spokój, a na jej twarzy gościł lekki uśmiech z takim samym błogim spokojem jak u Anny podczas snu ostatniej nocy w starym domu.
Z niedowierzaniem patrzyłam na nietypowe zjawisko, a moje umysł pędził jak szalony. Zwolniłam przepływ myśli przez mózg i skupiłam się nad jedną z najbardziej nurtujących. Jeżeli to jej dusza, oznacza to, że... ż-że ona umarła, a ja byłam winna jej śmierć.
Wstrząśnięta tym widokiem krzyknęłam na całe gardło, po czym nadzieja na uratowanie Tatiany roztrzaskała się na jeszcze mniejsze fragmenty, tak jakby to było jeszcze możliwe.
Gdy mała duszyczka mnie ujrzała, niepewnie uśmiechnęła się jeszcze bardziej i z przejęciem powiedziała cicho melodyjnym głosem:
— To nie twoja wina. Nie martw się, bo temu winien jest ktoś inny.
Brzmiała, tak jakby za wszelką cenę chciała sprawić, abym się nie obwiniała za to, że sprawy potoczyły się w ten sposób. Widząc, że nic nie wskórała, dodała jeszcze bezradnie:
— Nawet sam Pan zaangażował się w twoją sprawę. Próbuje znaleźć jakieś logiczne rozwiązanie.
Spojrzałam pytająco na ducha, zastanawiając się, kim był ten, którego nazywa 'Panem'. Widząc, że rozważam jego słowa, stracił swój wewnętrzny spokój. Zaczął panikować i szeptać coś niezrozumiale pod nosem.
— Wygadałam się! — powiedziała głośniej zjawa, przykładając dłoń do ust, po czym podeszła nerwowym krokiem do mojego fotela. Była teraz tak bardzo blisko mnie, że mogłam dokładnie zobaczyć strach malujący się na jej twarzy.
— Wiesz co, zapomnij o tym, co ci powiedziałam. Zapamiętaj tylko, że to nie twoja wina... Tak, jedynie to zapamiętaj — rzekła niemrawie lekko przestraszona, kołysząc się delikatnie na boki i patrząc na podłogę. — Proszę, zrób to dla mojego dobra, bo gdy Pan dowie się, że ci o Nim powiedziałam, będzie zły, ale to naprawdę zły. Nie widziałam Go jeszcze rozwścieczonego, lecz inni mówili, że jest wtedy nie do opanowania, a w szczególności, gdy chodzi o ciebie...
— O mnie? Ale dlaczego akurat o mnie? — spytałam najspokojniej, jak tylko mogłam, żeby jej nie spłoszyć i dostać jak najwięcej informacji.
— Nie wiem, ale ciągle powtarzał, że sam chce się z tobą zapoznać, kiedy będziesz na tyle dorosła, żeby... — przerwała swoją nerwową gestykulację, powoli opuszczając ręce wzdłuż tułowia. Chwilę później dodała zrezygnowana: — O nie! Znów się wygadałam. Miałam w ogóle o Nim nie wspominać; miałaś na razie nie wiedzieć o Jego istnieniu! Chyba najlepiej będzie, jak zniknę już, nic nie mówiąc.
— Czekaj! — krzyknęłam za nią, aczkolwiek nic to nie wskórało.
Podnosząc wzrok wcześniej skierowany na podłogę, napotkała mój. Mimo że duch wyglądał jak mała Tatiana, nie było w jego zachowaniu cienia dziecięcej aury, którą miała dziewczynka. Zachowywał się jak o dużo starsza osoba. Gdy tak mu się przyglądałam, coś dziwnego zaczęło się z nim dziać. Tracił wyrazistość i znów wracał do stanu bezkształtnego dymu.
Czy to oznaczało, że odchodziła na drugą stronę? Czy to potwierdzenie tego, że Tatiana naprawdę umarła?
Czekaj... ale przecież nigdzie nie było widać jasnego światła, takiego jak w „Zaklinaczce duchów” i o którym każdy wspomina. Czy może mistyczny blask był mitem?
Dym w ślimaczym tempie przemieszczał się blisko podłoża w stronę dziobu samolotu. Zatrzymał się przy ciele dziewczynki i otulił dokładnie każdy jego centymetr, a powietrze w tym samym momencie stało się tak lodowate, że oddech zamieniał się parę wodną. Oniemiała patrzyłam, jak dym z powrotem wniknął do nieprzytomnej Tatiany, tym samym zjawa zostawiła mnie w zupełnej niepewności. Nie udało się mi uzyskać ani jednej odpowiedzi na zadane przeze mnie pytania, a było ich tak wiele, ale najbardziej nurtowały mnie dwa: O kogo jej chodziło? I tak w ogóle skąd ona to wszystko wiedziała?
Wątpliwości przeszły na drugi plan i skupiłam się na tym, co działo się wokół bezwładnego ciała. Tata popatrzył w moją stronę, a w jego oczach widać było zaniepokojenie i zwątpienie. Zachowywał się tak, jakby nic się nie wydarzyło, a duch był tylko moim wytworem wyobraźni. A niech to licho! Ojciec martwił się o mnie i kochał bez względu na to, co by się stało. Smutek spłynął mi z twarzy, a zamiast niego pojawił się delikatny uśmiech. Chyba tatę ruszył mój widok, bo w jego oczach coś błysnęło. Wziął się w garść i przystąpił ponownie do resusctytacji z nowym oraz jeszcze większym zapałem. Wykonywał uciski na klatce coraz to mocniej. Trzydzieści uciśnięć. Dwa wdechy. Trzydzieści uciśnięć. Dwa wdechy... I tak w koło nieprzerwanie.
Po jakimś czasie zaprzestał rutynowej czynności i spokojnie pochylił się, przybliżając lewe ucho do ust dziewczynki, a wzrok skierował na jej klatkę piersiową. Trwał tak w tej pozycji jakieś dziesięć sekund. Następnie wyprostował się i krzyknął, przede wszystkim kierując się do mnie:
— Oddycha! — Mimo tego dziewczynka wciąż leżała nieprzytomna na podłodze.
Na pokładzie samolotu słychać było westchnienia ulgi oraz oklaski dla mojego taty. Kamień spadł mi z serca oraz łza radości i odetchnienia pociekła po policzku. Na wieść o dobrej nowinie poczułam się od razu lepiej, choć cały czas dręczyło mnie poczucie winy, bo Tatiana nie odzyskiwała przytomności.
— Halo? Tetyda, słyszysz mnie? — poczułam ciepły, matczyny dotyk na ramieniu, a jej wołania wyciągnęły mnie z zamysłu. Kiedy oprzytomniałam, dodała z troską: — Zapnij pasy, bo zaraz lądujemy.
— Co?... Ach tak, lądujemy — rzekłam niemrawie, mrugając, aby nawilżyć suche od ciągłego patrzenia w dal oczy. Próbowałam otrząsnąć się po spotkaniu z duchem. Może to było przewidzenie... Nie. Wątpię, żebym miała zwidy. Zjawa wydawała się nazbyt realna.
— Tata ustabilizował stan dziewczynki. Na lotnisku czekają karetki. Zobaczysz, wszystko będzie dobrze — zapewniała mama, całując delikatnie moje czoło.
Kiedy już oswoiłam się z tym, co się wydarzyło, zorientowałam się, że mama zamiast pierwszego imienia użyła drugiego, którego nienawidzę nad życie, i którym przedstawiłam się Mike'owi. O nie! Czy zdał sobie sprawę, że siedzę tak blisko niego?
Spojrzałam dyskretnie na sąsiada, aby sprawdzić, czy jego życie nie było zagrożone. Ups! Koniec z mojej przykrywki, już wie, że tym drugim telepatą byłam ja.
«Witaj, Tetydo... czy może raczej Raven? — powiedział w myślach, wpatrując się we mnie z niedowierzaniem, że jestem aż tak młoda.»
No to miałam przechlapane. Moja przykrywka została zdemaskowana.
[1291]
-
------------------------------
Dziękuję za poprzednią aktywność
A jak wam się podoba nowy rozdział?
Nie zapomnijcie komentować i gwiazdkować ;)
PS Na zdjęciu mała Tatianka. Prawda, że słodka? *ω*
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top