Rozdział 2

Obudziły mnie brzdęki uderzanych o siebie garnków i patelni. Pewnie mama pakowała naczynia oraz inne drobiazgi z kuchni do kartonów. Musiała być bardzo zdenerwowana, że robiła to aż tak głośno.

Zrzuciłam z siebie puchatą kołdrę ubraną w poszewkę pokrytą serduszkami. Wstałam niechętnie z wygrzanego łóżka, podrapałam się po czubku głowy i, trzęsąc się z zimna, objęłam ramiona, pocierając je, aby się trochę rozgrzać. Tak poszłam do łazienki. W tym pomieszczeniu większość rzeczy już zniknęła. Zostały tylko szczoteczki, pasta do zębów, grzebień, ręczniki oraz płyn do mycia ciała. Zdziwiona wzięłam szczoteczkę i nałożyłam trochę biało-niebieskiej mazi na jej końcówkę. Widocznie pakowanie szło pełną parą.

«Która musi być godzina, że rodzice wyrobili się sami z tym wszystkim?» — rozmyślałam, szorując zęby przez parę minut. Wyplułam pozostałości pasty do umywalki i opłukałam buzię ciepłą wodą. Na pewno okropnie wyglądam po tej ciężkiej nocy. Podniosłam głowę znad umywalki, aby ujrzeć się w odbiciu lustra i przekonać się, w jakim tak naprawdę stanie byłam. No cóż, ten przedmiot też zniknął w pakunkach, więc musiałam poradzić sobie na czuja. Nie zastanawiając się zbyt długo, w try migi uczesałam długie, kruczoczarne włosy w wysoko osadzonego kucyka.

Wróciłam do pokoju owinięta w ręcznik. Wyciągnęłam z szafy ulubione dresy wraz z luźną, bordową bluzką i się ubrałam. Schodząc na dół po krętych schodach, usłyszałam cichą melodię. Lekko wychyliłam głowę zza futryny kuchennych drzwi. Mama nuciła, robiąc kanapki. Tak pięknie wyglądała, bardzo podobało mi się również brzmienie tej przyśpiewki, dlatego postanowiłam stać cicho, aby nie rozproszyć mamy, jednakże nie trwało to długo. Kierując się w stronę lodówki, zobaczyła mnie.

— Hej mały śpiochu, długo tu tak stoisz i wysłuchujesz mojego beztalencia? — zapytała, wyjmując z lodówki masło oraz wędliny do kanapek. Przymknęła drzwiczki i wzięła się za krojenie warzyw do kanapek.

— Mamo! Już tyle razy ci mówiłam. Ty pięknie śpiewasz! Nie gadaj głupot.

— Mhm... bo zaraz ci uwierzę — zaśmiała się. — Co chcesz do picia? Herbatę czy kakao?

— Niech pomyślę... opcję numer jeden poproszę. — Zawsze wybierałam kakao, więc zdziwił ją mój wybór. W sumie mnie też, ale miałam nieodpartą ochotę na gorący, bursztynowy napar.
    
— Jak tam się spało po moim wyjściu? Nie śniło ci się więcej koszmarów? — zapytała, kończąc kanapki oraz szykując płynny, bursztynowy napój.
    
— Później wszystko było już dobrze — powiedziałam, patrząc, jak kładzie na blat podkładkę w kształcie stokrotki, a następnie gorący kubek.

Popatrzyła na mnie świdrującym wzrokiem. Chyba mi nie uwierzyła, lecz nie przejmowałam się tym zbytnio, ponieważ mówiłam prawdę. Kończąc pakować kuchnię, nie przestała się mi przyglądać. Najprawdopodobniej dzięki temu gestowi oczekiwała, że wyduszę z siebie coś więcej.
    
Kiedy sięgała po zegar, zwróciłam uwagę na wskazane przez wskazówki cyfry. Za dziesięć dwunasta. Złapałam kanapkę, w pośpiechu ugryzłam ogromny kęs i próbowałam (z naciskiem na 'próbowałam') wykrzyczeć:
    
— O kurczę, jak ja długo spałam. Czemu mnie nie obudziłaś! Przecież w godzinę nie zdążę się spakować.
    
— Uważaj, bo się zakrztusisz! — rzekła rozbawionym głosem i dokończyła, opierając się o blat szafki. — Okazało się, że ciężarówka stoi w korku i będzie dopiero o piętnastej, zatem możesz jeść powoli, a na pakowanie zostanie ci sporo czasu. — Obróciła się i wskazała, gdzie znajdę puste pudła. — Zostaw sobie najpotrzebniejsze rzeczy, ale nie przesadzaj. Nie chcę płacić za nadwagę bagażu, jak my i tak dużo płacimy za przewóz pakunków.
    
— Ok, wszystko zrozumiane i zapamiętane. — Zasalutowałam, gryząc resztki kanapki.
Kiedy popiłam jedzenie, dodałam niepewnie:
    
— Mam jeszcze jedno pytanko. O której jutro wylatujemy?
    
— O czwartej rano. — Mama sprzątnęła talerz po kanapkach i podeszła do zlewu. Potrząsnęłam głową z oburzeniem.
    
— Co tak wcześnie!? — krzyknęłam, podążając za nią. Odłożyłam pusty kubek do dużego zlewu.
    
— Trzeba dotrzeć na miejsce o rozsądnej godzinie, ponieważ musimy odebrać klucze do mieszkania. — Spojrzała na talerz. — Widzę, że skończyłaś jeść, więc pędem na górę pakować swoje rzeczy. Jak skończysz, zawołaj tatę, żeby pomógł ci znieść kartony na dół.

— Ok, wszystko zrozumiane i zapamiętane. — Zasalutowałam, a mama uśmiechnęła się jeszcze bardziej.
    
Wzięłam kartony i pomaszerowałam do pokoju. Na początku spakowałam ubrania, aczkolwiek zostawiłam jeden wygodny komplet na jutrzejszą podróż. Do drugiego pudła włożyłam książki, mnóstwo książek, a reszta zamieściła się w trzech średnich.

Uff, skończyłam. Myślałam, że to potrwa dłużej. Na szczęście jedynie potrzebne rzeczy pakowaliśmy do kartonów, a sprzątaniem pozostałego bałaganu zajmie się ekipa zatrudniona przez rodziców.
    
Zziajana zawołałam tatę, aby poprosić go o zniesienie pudeł oraz o pozwolenie wyjścia do biblioteki. Oczywiście się zgodził. Uradowana pocałowałam tatkę w policzek i pobiegłam oddać książki, które już przeczytane zawieruszyły się pomiędzy tymi moimi. Znalazłam nawet tą jedną, której nie mogłam znaleźć od ponad dobrego roku, jak i nie dwóch, ale czemu tu się dziwić, skoro miałam tyle książek, że ledwo się mieściły w moim pokoju. Od dawna przestałam zaprzątać sobie głowę tym, aby stały w jakimś większym porządku. Co do wypożyczanych powieści, to pani w bibliotece zawsze przymykała oko na limit wypożyczeń, kiedy ja stawałam przed ladą z o wiele większą ich liczbą niż te pięć dozwolonych. Często też służyła dobrą radą w wyborze nowych tytułów do przeczytania. Świetnie się dogadywałyśmy, zawsze trafiała z nowymi pozycjami, będę za nią tęsknić.

Wypożyczalnia, w której spędzałam sporą część wolnego czasu, była oddalona od domu niecałe dwieście metrów, więc szybko uporałam się z oddaniem lektur. Wracając, napotkałam wielką ciężarówkę przed bramą. Dwóch wysokich i umięśnionych mężczyzn wkładało kartony na tył lory. Przywitałam się krótkim „Dzień dobry”, po czym weszłam do domu, nie czekając na odpowiedź. Rozebrawszy się, pomogłam jeszcze rodzicom spakować to, co zostało do zapakowania.
    
Nie chciałam już nic jeść, marzyłam teraz tylko o prysznicu i pójściu spać. Skoro miałam wcześnie wstać, musiałam szybko się położyć, żeby nie być jakimś zombie, przecież nie chciałam nikogo straszyć swoim wyglądem.
    
Gorąca woda poleciała z czubka baterii, otulając moje zmęczone ciało, właśnie tego potrzebowałam. Zamaczając długie włosy, dotarł do mnie ciężar emocji po utracie przyjaciół. Smutek, ból i poczucie winy, które podpowiadało mi „to przez ciebie umarli”, skumulowały się w jeden gigantyczny kłębek nerwów. Wszystkie te uczucia napierały na gruczoły łzowe, powodując łzotok. Oparłam się o ścianę jedną ręką, a drugą wycierałam łzy, które zmieszały się z wodą cieknącą po mojej twarzy. NIE, nie mogę teraz płakać. Jutro wyjeżdżam i zaczynam wszystko od nowa. Będę żyć dalej, lecz nie zapomnę o nich. Będę pamiętać oraz nie nawiąże nowych znajomości, aby nikogo nie skrzywdzić.
    
Wyszłam spod prysznica, nawet nie wysuszyłam włosów, tylko zawinęłam je w turban z dużego, miłego w dotyku ręcznika. Błyskawicznie ubrałam o dwa rozmiary za dużą koszulę nocną i, trzęsąc się z zimną, wskoczyłam do śpiwora, który leżał w salonie, bo meble, w tym łóżka, były porozkręcane. Puste posłanie obok niedługo potem zajęli rodzice, kiedy uporali się ze wszystkim.
    
Przyśniła mi się Anna. Nic nie powiedziała, tylko uśmiechała się serdecznie, jakby nigdy nic złego się nie wydarzyło. Na mojej twarzy przez sen również zagościła radość. Przerzuciłam się na bok i kompletnie wpadłam w ciężki sen.

                           ***
— Raven! Wstawaj! — Obudził mnie tata. — Jesteśmy na miejscu.
    
Zaspana wysiadłam z taksówki, wzięłam swoją walizkę i w ślimaczym tempie podążyłam za rodzicami. Mimo że wcześniej poszłam spać, to i tak czułam się, jakby potrącił mnie pociąg pasażerski z dużą ilością wagonów, aby jeszcze bardziej mi dopiec.

Po wejściu przez automatyczne drzwi rozejrzałam się, oczekując, że na holu lotniska w Miami będzie niewiele osób. Jednak ruch był niesamowicie duży jak na taką godzinę. Jedni kroczyli powoli a inni w dużym pośpiechu, a jeszcze inni siedzieli sobie na krzesłach porozstawianych po całym pomieszczeniu dużego lotniska.

Przeglądając tablicę odlotów, ziewnęłam, podrapałam się po głowie, na koniec przeciągając dłoń po włosach, ułożonych w nieładzie przez pójście spać z wilgotną łepetyną. Litery i cyfry na niej troiły mi się w oczach. Przetarłam powieki i spojrzałam po raz drugi. Lot P764644, czyli check-in numer siedem. Jeszcze dobra godzina do odlotu.

Poszliśmy pod wskazane miejsce, gdy zaś zostały wykonane wszystkie formalności, mogliśmy odpocząć w strefie bezcłowej. Pierwszym miejscem, które odwiedziliśmy, był kiosk. Ja jak to ja na pierwszy ogień rzuciłam się na stoisko z książkami, badając każdy zakamarek sterty powieści fantasy.
Niespodziewanie w mojej głowie pojawił się ostry ból, który przyćmił wszystkie dźwięki. Jedyne co teraz słyszałam to fałszujący męski głos. Do bólu głowy i śpiewu dołączyła fala niewyraźnych dźwięków. Z każdą sekundą robiły się coraz głośniejsze i wyraźniejsze, a nawet układały się w spójne wypowiedzi. Po krótkiej chwili mogłam rozróżnić, czy dany głos należał do kobiety czy mężczyzny oraz gdzie znajdował się jego właściciel. No oprócz śpiewu chłopaka, któremu słoń nadepnął na ucho, słyszałam od samego początku zbyt wyraźnie jak dla mnie. Tylko jego nie mogłam zlokalizować. Pomyślałam sobie, że najchętniej odnalazłabym go i zatłukła na śmierć. Nagle dostałam olśnienia. Nie były to rozmowy osób stojących obok mnie. Tak naprawdę to były ich myśli.

[1411]

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top