T r z y n a ś c i e

Kiedy usłyszałem trzask głównych drzwi, puściłem dziewczynę. Amethyst zaczęła rozmasowywać sobie rękę, nie patrząc na mnie.

- Dzięki za pomoc - nie pytałem się, dlaczego nazwała mnie swoim chłopakiem, ale stwierdzam, iż to dlatego, aby uwolnić się od Mandy.

Zdecydowanie to był zły pomysł, aby prosić tą wariatkę, aby odebrała Coco ze szkoły. Mam tylko nadzieję, że mała śpi i że się nie obudziła podczas tego co tu zaszło przed chwilą.

- Nie ma za co - nadal na mnie nie spojrzała.

Już też powstrzymałem się przed pytaniem, dlaczego znowu weszła do mojego mieszkania bez pytania.

Będąc policjantem od tylu lat, nauczyłem się rozpoznawać ból albo raczej jego brak. Na twarzy Amethyst nie było widać cienia bólu, ale widziałem, jak dyskretnie łapie się za rękę, którą przywaliła Mandy w twarz.

Przewróciłem oczami, widząc jak stara się zamaskować ból ręki.

- Chodź - złapałem ją za tą drugą rękę i pociągnąłem do łazienki. Nie protestowała.

- Sama wiem, gdzie wyjście. Nie musisz mnie wywalać - zapewne przewróciła oczami.

- Nie wywalam cię - spojrzałem na nią przez ramię. Zdziwienie zawitało na jej twarzy. - Idziemy do łazienki, obmyć twoje rany i zobaczyć co cię boli.

- Nic mi nie jest - zaprzeczyła od razu.

- Nie kłam - powiedziałem stanowczo.

Zapaliłem światło w łazience i wprowadziłem Amethyst do środka.

- Usiądź na pralce - poleciłem i zacząłem szukać apteczki po szufladach.

Rzadko kiedy używam apteczki, dlatego to był wyczyn, aby ją znaleźć. Ale kiedy już znalazłem apteczkę, dziewczyna siedziała na pralce. Podszedłem do niej i stanąłem między nogami, a apteczkę położyłem obok jej uda.

- Daj mi ręce - wystawiłem swoje dłonie, aby mogła ułożyć na nie swoje dłonie. Po dość niepewnym położeniu swoich dłoni na moich, Amethyst przyjrzała się mi.

Cóż, ja bardziej skupiłem się na jej poobijanych dłoniach i chyba ugryzieniu na nadgarstku. I kiedy bardziej chciałem przyjrzeć się jej nadgarstkom, wyrwała mi się.

- Współpracuj - ponownie wyciągnąłem swoje dłonie, ale dziewczyna niemo pokręciła głową. - Kennedy.

I w tedy dziewczyna niechętnie wręczyła mi swoje dłonie. Obejrzałem dokładnie jej ręce. Na nadgarstkach zauważyłem wiele ran. Dosłownie. Rana na ranie. Nie wiem dlaczego dziewczyna może tak niszczyć swoje ciało. I dlaczego nie zauważyłem wcześniej?

O nic nie pytając, przemyłem jej knykcie wodą utlenioną, ponieważ były strasznie zjechane.  A co do tego ugryzienia, to je po prostu zostawiłem. Blizny, czy czegoś raczej nie będzie.

Zamknąłem apteczkę i schowałem do szafki. Amethyst zeszła z pralki i naciągnęła rękawy bluzy.

- Chodź do salonu - powiedziałem, wychodząc z łazienki.

Kennedy zgasiła za sobą światło i zeszła za mną po schodach. Kiedy znalazłem się w salonie, stanąłem przy oknie i otworzyłem je. Wyciągnąłem fajki z kieszeni. Wziąłem jednego i podpaliłem go, umieszczając między ustami.

Zaciągnąłem się spoglądając na dziewczynę, która niepewnie stała przy kanapie.

Dzisiaj naprawdę jej nie poznaję. Pokazała mi tyle swoich twarzy, że mogę śmiało powiedzieć, iż jest powiązana z Christianem Grey'em.

Jedno mnie tylko męczy.

Zapytać czy nie?

***

O co może zapytać?

Komentujcie i gwiazdkujcie ❤

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top