P i ę ć d z i e s i ą t p i ę ć

- Zayn - słyszałem i widziałem jak przez mgłę, jeśli to w ogóle możliwe. Zamrugałem kilkakrotnie, a szef uderzył mnie lekko w oba policzki. - Zayn, obudź się, chłopie.

Rozejrzałem się po bokach. Nadal byłem w tym samym miejscu. Szef coś do mnie mówił, ale nierozumiałem go. Cisza. Jeśli można słyszeć ciszę, to właśnie ją słyszałem.

Mimo to wstałem. Zaczęło mi się kręcić w głowie i gdyby szef i jeszcze ktoś inny mi nie pomógł, prawdopodobnie poobijałbym sobie tyłek. Poczułem ostry ból w lewej nodze, jakby coś mnie uciskało czy coś. Spojrzałem na nią i trochę się przeraziłem. Zostałem postrzelony. Z rany na udzie, krew nie przestawała lecieć. 

- Malik! - znowu to dziwne uczucie. Spojrzałem na szefa. Albo na szefów, gdyż ukazało mi się ich dwóch. Woah, czułem się trochę jak na haju. Czy przez stratę tak dużej ilości krwi dzieją się takie rzeczy? - Musimy jechać! - szarpnął mną stawiając do pionu. Musiał mnie mocno trzymać, bo straciłem czucie w nogach.

Szef wsadził mnie do karetki, gdzie od razu zajęli się mną sanitariusze. Zauważyłem też blask fleszy, który stawał się coraz bardziej rozmazany.

- Halo? Słyszy mnie pan? - sanitariuszka poświeciła mi małą latareczką po oczach. Kiwnąłem tylko głową. - Bierze pan jakieś leki, jest na coś chory? - dopytywała, a ja dalej kręciłem głową na boki.

- Muszę - zacząłem. - Muszę znaleźć Ami i Coco - chciałem wstać, ale dłoń sanitariuszki mi to uniemożliwiła.

- Wszystko z nimi w porządku. Mój kolega się nimi zajął.

- Muszę je zobaczyć - powtórzyłem. - Teraz.

- Spokojnie, zawołam kogoś, aby je przyprowadził, dobrze? - przytaknąłem. - Najpierw tylko dam panu zastrzyk przeciwbólowy.

Pomogła mi ściągnąć skórzaną kurtkę, aby następnie dać mi zastrzyk przeciwbólowy. Dała mi kawałek waty i kazała trzymać przy ranie.

- Idę kogoś zawołać, aby przyprowadził Coco i Ami, dobrze? - nawet nie zdążyłem kiwnąć głową, a sanitariuszka już się zmyła.

Trzymając wacik przy ranie, przyjrzałem się otoczeni, choć było to trudne w moim stanie.

Już po chwili usłyszałem dwa znane mi głosy.

- Co z nim, do cholery?! - Ami darła się na sanitariuszkę.

- Jego stan jest dobry...

- Tata! - Coco wyrwała się z uścisku Ami i zaczęła do mnie biec.

- Zayn! - Ami również zabrała się do biegu. Obie wpadły w moje ramiona. Coco mocno trzymała mnie mocno w uścisku, a Ami całowała czule w usta. Jej usta smakowały łzami.

- Musimy go zabrać do szpital - sanitariuszka, która zrobiła mi zastrzyk, odezwała się.

- Jadę z nim! - Amethyst zadeklarowała.

- Przykro mi, nie ma tyle miejsca w karetce - sanitariuszka pokręciła głową na boki.

- Niall was zawiezie - powiedziałem szybko.

- Gdzie go zabieracie? - Ami odezwała się do sanitariuszki.

- Do najbliższego szpitala - zanotowała coś i spojrzała na Ami, a później na mnie.

Ami pocałowała mnie ostatni raz w usta i powiedziała:

- Zobaczymy się w szpitali, panie komisarzu.

***

Dzień doberek! Jakieś plany na majówkę?

Komentujcie i gwiazdkujcie ❤

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top