J e d e n a ś c i e

O dziwno, nie było ciszy przy stole. Coco i Amethyst znalazły wspólny język, co mi się nie spodobało, ale byłem cicho.

Po naprawdę pysznym obiedzie przygotowanym przez Amethyst, dziewczyna zaniosła wszystkie naczynia do kuchni i wzięła się za ich zmywanie. Kazałem Coco iść odrobić lekcje, a sam udałem się do kuchni.

Podszedłem do blatu obok zlewu i oparłem się o niego.

Dziewczyna spojrzała na mnie przelotnie. Dopiero teraz zwróciłem uwagę na jej ręce. Miała na nich dużo tatuaży.

Ale nie o tym teraz.

- Spytam ciebie jeszcze raz, Kennedy - zacząłem. Zwilżyłem dolną wargę językiem. - Co ty robisz w moim domu?

- Teraz sprzątam po obiedzie.

- Chodzi mi o raczej o to co robisz ogólnie, a nie co robisz teraz.

- Aaa - kiwnęłam kilka razy głową. - Cóż. Chciałam się odwdzięczyć za tą akcję rano i przeprosić. Max jest czasami wybuchowy - ani razu na mnie nie spojrzała.

- A jak się dostałaś do środka?

- Wsuwka działa cuda - przygryzła dolną wargę.

Westchnąłem.

- Chciałbym, abyś po tym, opuściła mój dom - zamarła. Przestała myć naczynia i spojrzała na mnie.

- Słucham?

- To co słyszałaś - wzruszyłem ramionami i odwróciłem się przodem do blatu, aby nalać sobie soku do szklanki.

- To ja tu haruję przy obiedzie i teraz jeszcze sprzątam, a ty mi się tak odwdzięczasz?

- Włamałaś mi się do domu..

- Wcale ci się nie włamałam! - krzyknęła, przerywając mi.

- Ta? To ciekawe jak tu się dostałaś? Nie miałaś kluczy od mojego domu i nikt tu cię nie zapraszał.

- Jesteś świnią, wiesz? Chciałam ci się, po prostu, odwdzięczyć za rano.

- Powinienem zgłosić to na policje.

- Czy ty siebie słyszysz! - krzyknęła.

- Ale taka jest prawda - starałem się trzymać nerwy na wodzy, ale też kiepsko mi to wychodziło.

- Wiesz co? Pierdol się - powiedziała. Zgasiła wodę w zlewie. Widziałem w jej oczach łzy, ale nie pozwoliła mi ich zobaczyć. - Jesteś takim.. Takim wielkim dupkiem.

Wyszła z kuchni i pokierowała się do przed pokoju. Udałem się za nią. Muszę być czujny.

Szybko ubrała swoje buty i złapała kurtkę w dłoń. Kiedy jej ręka była już na klamce od drzwi, odwróciła się do mnie ostatni raz.

- Już nie chcę twojego fiuta w sobie.

- Cieszy mnie to - posłałem jej sztuczny uśmiech. Dziewczyna pociągnęła nosem i wyszła z mojego domu, trzaskając nimi z całej siły.

- Tato? - usłyszałem głos Coco.

- Tak? - spojrzałem na nią, kiedy schodziła ze schodów.

- Pokłóciłeś się z Amethyst? - zeszła na dół do mnie.

- Nie. Dlaczego pytasz, skarbie?

- Słyszałam jak się z nią kłócisz.

- Przesłyszałaś się skarbie. Zrobiłaś lekcje? - szybko zmieniłem temat. Coco kiwnęła głową. - W takim razie możesz obejrzeć bajki, jak chcesz.

- Kocham cię - ucałowała mój policzek i pobiegła do salonu.

Ja wróciłem do kuchni. Podwinąłem rękawki koszuli i wziąłem się za sprzątanie po obiedzie.

***

Przepraszam, że tak późno, ale byłam zajęta 😋

Komentujcie i gwiazdkujcie ❤

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top