D z i e w i ę ć
W poniedziałek rano, odwiozłem Coco do szkoły, a później pojechałem do pracy. Zaparkowałem samochód na swoim starym miejscu. Zgasiłem silnik i wyszedłem z samochodu.
- Dzień dobry, panie komisarzu! - usłyszałem obok ucha, kiedy zamykałem pojazd. Spojrzałem na osobę, która postanowiła mnie z samego rana zdenerwować. Była to Amethyst.
Świetnie.
Po prostu moje marzenie.
- Czego chcesz, Kennedy? - spytałem, wyciągając z kieszeni kurtki fajki i zapalniczkę. Wsadziłem jedną fajkę między usta i podpaliłem.
- Poczęstujesz? - spytała, bujając się na piętach. Przewróciłem oczami, ale poczęstowałem się.
Wyciągnąłem paczkę w jej kierunku paczkę i zapalniczkę. Wzięła jednego z paczki i wsadziła go sobie między usta, tak jak ja i zapaliła. Oddała mi moje przedmioty, zaciągając się nikotyną.
Schowałem swoje fanty do kieszeni i spojrzałem na dziewczynę wyczekująco.
- Co? - spytała.
- Pytałem o coś.
- A, faktycznie - kiwnęła głową. - Czekam na kolegę. W sobotę wdał się w bójkę i za chwile mają go wypuścić - kiwnąłem głową i złapałem papierosa drugą ręką. - Chciałam też przeprosić.
- Hę? - spojrzałem na dziewczynę.
- Za to jak się zachowałam w piątek na imprezie - podrapała swój nadgarstek. Kiwnąłem głową, że rozumiem.
- Spoko. Ja przepraszam za to, że tak zareagowałem.
- Rozumiem. Nie lubisz być po prostu zdominowany - przygryzła dolną wargę.
Nastała chwilowa cisza, ale dziewczyna znów postanowiła się odezwać.
- To co, przelecisz mnie w końcu? - posłałem jej zawadiacki uśmiech.
- Możesz pomarzyć - wyrzuciłem niedopałek na ziemię i udałem się do wejścia na komisariat. W przejściu minąłem się z mega wytatuowanym i wykolczykowanym chłopakiem, który szturchnął mnie mocno w ramię, ale nic nie powiedziałem. Przyglądałem się tylko, jak zbliża się do Amethyst. Krzyczał na nią. Widziałem jak się wścieka i podnosi na nią łapę. I mimo iż jej nie lubię, nie będę patrzył na to, co robi ten kolo.
- Ej! - krzyknąłem w jego stronę. Nie zareagował tylko spoliczkował ją. Cios był tak mocny, że dziewczyna aż upadła.
Nie na mojej warcie, kurwo.
Podszedłem do chłopaka. Stuknąłem go w ramię. Odwrócił się, a w tedy moja pięść zderzyła się z jego szczęką. Niespodziewał się tego, więc szybko złapał się za krwawiący nos.
- Mój nos, kurwa mać - powiedział.
- Radzę ci, kurwa, spierdalać zanim przyślę kolegów - chłopak spojrzał na mnie.
- Kurwa - splunął na beton pod moimi nogami.
Szybko złapałem go za szmaty i podniosłem do góry.
- Posłuchaj. Jeśli jeszcze raz znajdę cię w towarzystwie tej dziewczyny, rozpierdolę ci twarz o beton. Zrozumiano? - chłopak kiwnął głową. Jebnąłem go jeszcze raz i puściłem. Szybko się otrząsnął i uciekł.
Spojrzałem na dziewczynę. Siedziała na ziemi, więc wyciągnąłem do niej dłoń. Złapała ją niepewnie.
- Dziękuje - powiedziała. Kiwnąłem głową i złapałem delikatnie za jej brodę.
- Boli? - spytałem, widząc dużego siniaka na jej policzku.
- J-jest okej.
Kiwnąłem głową.
- Radzę ci zmienić kolegów. Trzymaj się od takich daleko - przełknęła głośno ślinę.
- Czy.. Czy teraz mnie przelecisz? - spytała niewinnie. Westchnąłem i spojrzałem na nią.
- Trzymaj się - wycofałem się z rękami uniesionymi w powietrzu. Zacząłem kierować się w stronę wejścia komisariatu.
- Czyli zgadzasz się? - krzyknęła.
- Nope - odpowiedziałem i zniknąłem za drzwiami miejsca swojej pracy.
***
#TeamAmethyst or #TeamMandy ?
Kogo wolicie? 😂
Komentujcie i gwiazdkujcie ❤
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top