D z i e s i ę ć
Od razu po pracy pojechałem odebrać córkę ze szkoły. Ucieszyła się kiedy mnie zobaczyła. Była też zdziwiona, że nie zrobiła tego Mandy, ale nie pytała.
Sam nawet nie wiem co bym odpowiedział. Lubię Mandy, bo jest świetną opiekunką i gotuje naprawdę dobrze, ale nie chcę wplątywać się w coś większego. Nie teraz.
Teraz najważniejsza jest praca i Coco.
W drodze powrotnej do domu, pozwoliłem Coco siedzieć z przodu co było moim błędem. Dziewczynka ani na chwilę nie zamknęła swojej mordki, ponieważ opowiadała mi wszystko to co działo się w szkole. A ja się tylko przysłuchiwałem.
Kiedy w końcu zaparkowałem na upragnionym parkingu, coś mi nie pasowało.
A mianowicie okna. Doskonale pamiętam, że jak wychodziłem z domu, to zostawiałem je zamknięte. Nawet się upewniałem dwa razy. A teraz były uchylone.
Rozejrzałem się po okolicy, nie wychodząc z samochodu.
- Coś się stało, tato? - spytała.
- Nie, kochanie - wyciągnąłem broń ze schowka i wyszedłem z samochodu. - Zostań tutaj.
- Tato?
- Zostań. Za chwilkę jestem z powrotem.
Kiwnęła głową.
Wszedłem po cichu na ganek domu. Naszykowałem sobie broń i nacisnąłem klamkę od drzwi wejściowych. Drzwi były otwarte. Wszedłem do środka jak rasowy ninja. Rozejrzałem się po przedpokoju, a moją uwagę przykuła nieznana mi kurtka i wysokie buty.
Czyli kobieta.
Obstawiałbym Mandy, ale ona raczej powiedziałaby mi, że przychodzi.
Wszedłem dalej w głąb domu. Coś się działo w kuchni i tam się udałem. Broń miałem naszykowaną. Bo jeśli to Mandy, to może w końcu się nauczy.
Stanąłem przy ścianie i zacząłem się przysłuchiwać. Coś skwierczało na patelni. I kiedy po prostu usłyszałem ruch, wyskoczyłem zza ściany i po prostu wycelowałem w kobietę.
- Stać, nie ruszać się! Policja! - krzyknąłem, a kobieta puściła na blat to co trzymała i dała ręce do góry. Odwróciła się po mału w moją stronę.
No nie wierzę.
- Witaj, komisarzu. Nie wiedziałam, że tak się witasz z gośćmi - posłała mi uśmiech, a ja schowałem broń do kabury.
- Co ty tu do cholery robisz? Jak tu się dostałaś? Włamałaś mi się do domu?
- Robię obiad. I weszłam sobie drzwiami. Ej, wcale się nie włamałam.
- To mi wygląda jednak na włamanie - przewróciła oczami.
- Tato?! Nic co nie jest?! - Coco wbiegła do kuchni, rzucając mi się w ramiona.
- Coco, miałaś chyba poczekać w samochodzie.
- Tak, wiem, przepraszam. Ale bałam się - mocniej oplotła moją szyję swoimi dłońmi.
- To twoja córka? - usłyszałem głos Amethyst.
- Tak.
- Kto to jest, tato?
- Koleżanka, ona właśnie wychodzi - kiwnąłem głową ma drzwi, aby dziewczyna zrozumiała moją aluzję.
- Niech zostanie, proszę - spojrzała na mnie tymi swoimi maślanymi oczami.
O nie.
Tylko nie te oczy.
Ona wie jak one na mnie działają.
Próbowałem się bronić jak tylko mogłem, ale to na nic.
Westchnąłem tylko i spojrzałem na swoją córkę, a póżniej na Amethyst.
- No dobrze. Niech zostanie.
***
Wow, już mamy ponad 500 wyświetleń 😲 nie sądziłam, że tyle osób to będzie czytać 😫❤
Komentujcie i gwiazdkujcie ❤🍑
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top