D w a

Westchnąłem głośno, dając sobie spokój. Dalsza rozmowa nie ma sensu. Poza tym chyba zaraz zdechnę, bo chce mi się spać. No japierdole.

Wstałem od stołu i podszedłem do dziewczyny. Odpiąłem jej kajdanki i wyprowadziłem z pokoju przesłuchań prosto do celi. Ta druga dziewczyna, blondynka, już tam była. Prawdopodobnie Niall nie dał sobie z nią rady.

- Panie komisarzu? - Amethyst złapała się za kraty, które wcześniej zamknąłem

- Czego?

- Co tak ostro od razu? - pyta. Przewróciłem oczami.

- Czego? - powtórzyłem.

- Może by nas pan wypuścił za małe co nieco - powiedziała oblizując swoje pełne malinowe usta, a następnie wkładając sobie palec do ust. Cholera. Nie dam się jej gierkom.

- Nie działają na mnie twoje gierki - odpowiedziałem, szybko ulatniając się spod krat do swojego 'biura', którym było zwykłe biurko i leżące na nim sterty papierów.

- Dowiedziałeś się czegoś? - Niall stanął obok mojego biurka. Usiadłem na krześle i westchnąłem.

- Nic mi nie powiedziała - odparłem.

- Lipa - upił łyka napoju ze swojego kubka lekko się krzywiąc. - Chyba automat do kawy się zepsuł.

- Dlatego sam wolę robić kawę.

- A właśnie. Jeśli chodzi o kawę.. Dasz wyciągnąć się w weekned na piwo?

- Jak kawa mogła skojarzyć ci się z piwem? - spytałem zdziwiony. Dobra, może jest północ, no ale żeby kawa skojarzyła się komuś z piwem.. Jestem w szoku.

- Napój to napój - wzruszył ramionami. - To jak? Dasz się wyciągnąć do klubu?

- To do klubu czy na piwo? Zdecyduj się w końcu - przewrócił oczami.

- Do klubu na piwo. Pasuje?

- Yep.

- To jak? Piszesz się? - tym razem ja westchnąłem.

- Nie mam niańki dla małej - powiedziałem. Miałem piątek siedzieć w domu, dlatego nie myślałem o niańce.

- Louis ci jakąś laskę znajdzie. No dawaj. Kiedy ostatni raz byłeś ze mną na piwie?

- W tamtym tygodniu - przyznałem.

- No właśnie! Dlatego przyda ci się trochę luzu. O małą się nie martw. Jak Lou nikogo nie znajdzie moja mama, albo siostra się nią zaopiekują. Wiesz, że one ją kochają.

- Sam nie wiem.

- No dawaj! Nie daj się prosić.

- Zobaczę..

- W takim razie jesteśmy umówieni. Dzwonię do Lou, aby skołował ci kogoś do opieki - oddalił się od mojego biurka w stronę bufetu. Westchnąłem i oddałem się robocie.

Około godziny czwartej udało mi się ogarnąć wszystkie stosy papierów na moim biurku. Posegregowałem je i wypełniłem.

Nigdy, kurwa, więcej.

Wstałem z krzesła i zabierając wszystkie papiery, udałem się do biura szefa. Zapukałem do jego drzwi, otwierając je od razu łokciem, gdyż dłonie miałem zawalone papierami. Wszedłem do środka. Nie zdziwiłem się widząc Etel, koleżankę z pracy, zapinającą koszulę i szefa Galagera poprawiającego spodnie.

- Malik - powiedział, zapalając papierosa, na co przewróciłem oczami. Też bym sobie zapalił.

Klepnął Etel w tyłek i wskazał na drzwi. Fuknęła pod nosem i wyszła trzaskając drzwiami. Odłożyłem papiery na biurku, a szef poczęstował mnie jednym szlugiem. Oczywiście się zgodziłem. Zwariowałbym dłużej bez szluga.

Zapaliłem go i oparłem się tyłkiem o kant blatu.

- Skończyłem na dzisiaj, więc mogę iść do domu? - przełożyłem papierosa do drugiej dłoni, którą złapałem się blatu.

- Taa - odpowiedział.

- Mogę sobie jutro odpuścić? - przystawiłem papierosa do ust, zaciągając się nim.

- O dwunastej widzę ciebie w biurze - podszedł do okna i rozejrzał się.

-Dobra - powiedziałem krótko i zgasiłem papierosa w popielniczce.

Wyszedłem z biura nic nie mówiąc i udałem się do bufetu. Niall'a nie było, co trochę mnie zdziwiło. Otworzyłem lodówkę i rozejrzałem się po jej wnętrzu. Wyciągnąłem sałatkę ze swoim imieniem, zrobioną przez Monic (drugą koleżankę z pracy) i podszedłem do automatu. Sięgnąłem do tylnej kieszeni w poszukiwaniu jakiś drobnych i po chwili znalazłem dwa dolary. Wrzuciłem je do automaty wybierając dwa batony oblane podwójną czekoladą.

Mała się ucieszy.

Kiedy wypadły z automatu, udałem się w stronę wyjścia. Ale żeby wyjść z budynku muszę przejść obok cel. Chciałem przejść niezauważony obok Amethyst, ale moje modły nie zostały wysłuchane.

- Komisarzu! - dziewczyna podeszła do krat.

- Czego?

- Może poczęstowałbyś mnie jednym batonikiem? Jestem głodna, a ten gościu o tam - wskazała palcem na jednego z pracowników, który je pilnował - nie chce iść do bufetu po głupiego batona.

Spojrzałem na swoje ręce, w których trzymałem sałatkę i dwa batony. Westchnąłem i podszedłem do krat. Wyciągnąłem w jej kierunku rękę z batonem. Spojrzała najpierw na dłoń, a potem w moje oczy. Potem znowu na dłoń i sięgnęła po batona.

- Dzięki, komisarzu - uśmiechnęła się.

- Drobiazg - powiedziałem pod nosem.

Szybko udałem się do wyjścia z komisariatu. A kiedy tylko opuściłem budynek, odpaliłem szluga i wsiadłem do samochodu.

***

Witam w drugim rozdziale 😊

Wiem, że początki są nudnawe, ale chciałabym wiedzieć, czy wam się podoba to ff 😋

Komentujcie i gwiazdkujcie 💖

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top