17. Obudź się, proszę
Ayato
Od tego koszmarnego dnia minęły dwa tygodnie. Lucy przenieśli ze szpitala w Tokio do szpitala w naszym mieście. Dzień w dzień po lekcjach czuwałem przy jej łóżku. Nie pamiętam też bym się uśmiechnął. Poprostu liczyłem że z dnia na dzień wejdę tam a ona będzie przytomna. Jednak tak nie ma. Nie mam powodu by się uśmiechnąć. Nawet najśmieszniejszy mem mnie nie rozbawi. Nic. Od czasu wypadku trochę się też zmieniła moja dieta. Jadłem dwa batony dziennie i zazwyczaj tylko tyle. Poprostu też nie miałem na to czasu bo zawsze byłem przy łóżku brunetki tak długo póki mnie pielęgniarki nie wyganiały.
Dzisiejszy dzień jeśli się nie obudziła też miał wyglądać tak samo, czyli po skończeniu lekcji pożegnałem się z chłopakami którzy naciskali bym poszedł z nimi. Jednak ja za każdym razem odmawiałem. Nie będę się bawił kiedy Lucy jest w śpiączce. Więc udałem się do szpitala. Recepcjonistka kiwnęła mi głową kiedy wszedłem na jego teren. Byłem tutaj codziennie więc już wiedziała kto szedł. Drogę też pokonałem bez problemu. Trafiłbym nawet przez sen. Przy drzwiach zatrzymałem rękę na klamce prosząc bym zobaczył ją przytomną. By siedziała i kiedy na mnie spojrzy uśmiechnęła się. Otworzyłem drzwi. Nic się tam nie zmieniło. Brunetka dalej leżała tak jak przez dwa tygodnie. Jedyne co się zmieniło to to że na stoliku pojawiła się reklamówka z kartką. Przyjrzałem się im i dostrzegłem na kartce swoje imię. Wziąłem papier i zacząłem czytać. Jej mama była tu wcześniej ma na popołudniową zmianę. Zauważyła że nic nie jem i przygotowała mi obiad bo wiedziała że tu będę. Podziękowała i poinformowała że nie będzie dzisiaj. To była typowa mama Lucy. Na zapach jedzenia zaczęło mi burczeć w żołądku więc sięgnąłem po danie i zacząłem jeść. Było dobre.
Kiedy skończyłem jeść chwyciłem za drobną bladą dłoń dziewczyny, gładząc jej wierzch. Oddałbym wszystko by się obudziła. Jednak tego kiedy się obudzi nie mogłem w żaden sposób przewidzieć. Poprostu siedziałem z nią rozmyślając wszystko co się do tej pory między nami wydarzyło. Wszystkie kłótnie, wypady... Poprostu wszystko. Nawet to jakie były nasze ostatnie chwile przed wypadkiem. To była kłótnia. Rozstaliśmy się sporem. Nie mogłem sobie tego wybaczyć.
Ciszę przerwało otwieranie się drzwi. Do pomieszczenia wszedł Mito. Scisnąłem lekko dłoń którą trzymałem jej dłoń. Gdybym mógł to on wógole by się do niej nie zbliżył. I miał zakaz wstępu na teren szpitala. Jednak nic nie mogłem zrobić. Zupełnie nic. Chłopak stanął obok mnie i poprawił kosmyk jej włosów. Irytowało mnie to że tu jest a co dopiero że ją dotyka. Moją Lucy!
- Co ty odwalasz - warknąłem.
- Poprawiam - odparł spokojnie dalej bawiąc się kosmykiem.
- Przestań ją dotykać - prawie wrzasnąłem.
- Skoro ja nie mogę - zaczął - to czemu ty niby tak?
Puściłem jej dłoń próbując się uspokoić. Ale nie szło.
Chłopak z każdą sekundą robił się coraz bardziej irytujący. Czułem że jeszcze chwila i go walnę. Jeszcze jeden komentarz. No i go powiedział. To wstałem i walnąłem go w twarz. Nie był mi dłużny. I zaczęliśmy się bić, krzycząc różne obelgi pod swoim adresem.
Do sali szybko wparowali lekarze rozdzielając nas. Nakazali opuszczenie szpitala i zakaz powrotu. Nie mogłem na to pozwolić. Kiedy wyszliśmy z sali to zostałem pod nią a Mito odszedł. Postanowiłem poczekać na lekarzy i jakoś to odkręcić. Mogą zakazać Mito, ale mi nie.
Nie wiem ile to trwało, ale po upływie nieskończonej ilości czasu wkoncu wyszli z tej sali. Nie mieli najlepszych min. Szybko zacząłem ich wypytywać o Lucy. Coś się stało że nawet zapomnieli że dostałem zakaz przebywania tutaj. Jeden z nich spojrzał się na mnie i z kamienną miną oznajmij że jej stan się pogorszył. Że może więcej się nie obudzić. Że może umrzeć.
Kiedy to mówił świat runął mi na tysiąc kawałków.
To nie mogła być prawda...
______________________
Taki se dramat na matematyce XD nie chcem mi się robić wyrażeń algebraicznych XD
Miłego czwartku ludki!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top