19

-Mówisz Marco, że jesteś piłkarzem w tutejszej Borussi Dortmund, tak?

-Tak. Od małego byłem w klubach, ale jeszcze nie myślałem o tym na poważnie. Teraz cieszę się, że robię to co kocham

-No tak. To jest najważniejsze.

-A ty czym się zajmujesz?

-Jestem szefem kuchni w Schwarzreiter Tagesbar & Restaurant w Monachium. I na szczęście też robię to co kocham. Myślę, że nie odnalazłbym się nigdzie indziej.

-A ty Bella?

-Ja jestem modelką tak jak Ann.

-Z tej samej agencji?

-Tak.

-Nie przeszkadza wam to, że prawie w ogóle się nie widzicie?

-Nie, to nie tak. Ja zwykle jestem na miejscu, bo dopiero co mnie przyjęli, a Edward nie pracuje w każdy dzień tygodnia od rana do nocy.

-Na kuchni jest nas dwóch i oczywiście inni kucharze. Nasz team ma już wypracowaną technikę, więc nie jesteśmy potrzebni tak często. Ja głównie zajmuję się przygotowywaniem nowych dań do menu. Zwykle pracuję na uboczu, ale jeżeli jest natłok klientów, to oczywiście pomagam reszcie.

-Aha. Myślałem, że się tylko mijacie w domu i spotykacie w sypialni-Edward, Bella i Ann zaśmiali się.-Hej! Bez żadnych podtekstów!-teraz śmiał się i Marco.

-Tak w ogóle, to jesteście samochodem?

-Tak, ale nasz hotel jest niedaleko, więc możemy się przejść spacerkiem na nogach.

-To dobrze się składa, bo Marco kupił jakieś dobre wino. Jest czerwone, półwytrawne także myślę, że wam zasmakuje.

Kiedy wszyscy mieli kieliszki w dłoniach, wnieśli toast.

-Za spotkanie.

-I za nasze dziewczyny.

-Nie schlebiajcie tak.

-Nie nasza wina, że jesteście takie kochane.

-Zdrowie.

-Zdrowie!-powtórzyli chórem.

***

-Dać ci ją do telefonu?

-Tak, oczywiście. Martwię się, bo nie odbiera ode mnie telefonu.

-Jak od każdego.

-Dlaczego?

-Tomek i Wiktoria tu byli.. A zresztą jeżeli będzie chciała, to sama ci o tym powie.

-Dobrze. Daj mi już ją.

-Dziękuję tato-zaśmiali się.

-Juli, to tata-Uśmiechnął się. Ona odwzajemniła to delikatnie.

-Cześć wujku.

-Cześć malutka. Dlaczego nie chcesz odbierać telefonu, kiedy do ciebie dzwonię?

-Boje się, że Tomek i Wiktoria znowu będą dzwonić. Byli tutaj ostatnio.

-Co? Dlaczego przyjechali?

-Biorą ślub. Chcieli, żebym była ich świadkową. Poza tym wypominali mi kilka rzeczy.

-Oni tobie? Nie ty im?

-Ja wydarłam się na nich i poszli.

-Zuch dziewczynka. Dobrze, że ich wykopaliście. Jeżeli będą cię jeszcze niepokoić, to dzwoń. Albo nie. Pójdziesz z Marc'iem jutro po nowy telefon i kartę. Co ty na to? Z tego co wiem, to ten stary, który jeszcze masz i tak już nie był pierwszej młodości i nie działał jak powinien.

-Zużył się biedaczek. Mam go już prawie pięć lat. To mój pierwszy telefon.

-No ładnie. Nie chciałaś nigdy innego?

-Ten działał dobrze, a o następny nie zdążyłam poprosić.

-Aha.. No to w końcu będziesz mogła szpanować.

-Wujku! Ja nie jestem ja te wszystkie typiary!.. Tak w ogóle to kiedy wracasz? Tęsknimy razem z Marc'iem.

-Będę w poniedziałek wieczorem. Jeszcze macie całe trzy dni wolności.

-I tak nic ciekawego się tutaj nie dzieje. No może czasem wpadną Mario i Felix. Zwykle i tak wieczory spędzamy na oglądaniu filmów.

-Czyli nie muszę się bać, że dom będzie w powietrzu?

-Nie ha ha-zaśmiali się.-Wujku muszę kończyć, bo idę na Idunę.

-Tak późno? Jest po dziesiątej.

-Były małe problemy z wejściem, bo była jakaś rutynowa kontrola pomieszczeń, czy coś takiego. Ale ja tylko na tym korzystam.

-Ale leniuch z ciebie.

-Dzień jak co dzień. Trzymaj się wujku. Oddaje ci Marca.

-Do zobaczenia kochanie. Miłej pracy.

-Dziękuję i nawzajem-oddała telefon Marcowi i usiadła przy wyspie kuchennej, by dokończyć śniadanie, mianowicie płatki z mlekiem. Chwilę później przysiadł się do niej potomek Kloppa.

-Ja to bym se taką miseczką nie pojadł.

-Tak. Bo ty jesteś mężczyzną i musisz mieć codzienne, trzy razy dziennie kawał mięcha.

-No co. Ważne jest sobie dobrze pojeść-Pogłaskał się po brzuchu.

-Nie no. Nie martw się. Dobrze se wyglądasz-poklepała go po brzuchu.

-Za to z ciebie to taka chudzinka.

-Patrz się do swojej miski, okej?-popatrzyła na niego z ukosa.

-Spokojnie. Nie zabiłem co jeszcze dzieci.

-Jeszcze?-uniosła jedną brew. Zaśmiali się.-Jedziesz dzisiaj do drugiej Borussi?

-Tak. Jak wrócisz, to mnie raczej nie będzie, więc albo coś sobie zamów, albo sama ugotuj coś dobrego. Raczej wolałbym to drugie. Uwielbiam jak gotujesz.

-Jak chcesz to możemy razem coś upichcić.

-O! Mam pomysł!-wystrzelił.-Ugotujmy coś na powrót taty!-mężczyzna ucieszył się jak małe dziecko.

-No. Wreszcie wykombinowałeś coś dobrego. Idziemy w dobrym kierunku. To ja lecę. Cześć.

-Miłej pracy.

-Nawzajem!

Powolnym krokiem poszła na SIP. Pogoda była piękna, słońce świeciło dosyć mocno, pomimo iż był już prawie październik. Miała na sobie jedynie swój ulubiony szary płaszczyk.(i oczywiście stój odpowiedni do pracy przyp. Aut.)

-Cześć Juliett!-odwróciła się w stronę głosu. Przez drogę w jej stronę szła Emma.

-Cześć kochanie. Co tam u was?

-Na szczęście dobrze. Rokowania Romana są bardzo dobre. Możliwe, że w najbliższym czasie się obudzi.

-To wspaniale. W ogóle widzę, że ta ciąża ci służy. Poza tym słodko wyglądasz z brzuszkiem.

-Dziękuję. Też się cieszę pomimo wszystko. Już się nie mogę doczekać rozwiązanie. Chciałabym wziąć moje maleństwo ma ręce. Chociaż najgorsze jest to, że możliwe, że zostanę z tym sama, bo Romek jest w szpitalu, a nasi rodzice nie żyją więc..

-A Christian?-Juliett uniosła do góry jedną brew.

-Co Christian? On jest ma mnie wściekły. Roman to jego najlepszy przyjaciel.

-Przecież w tedy uratował cię przed ojcem dziecka.

-Zrobił to tyko ze względu na to, że jestem w ciąży.

-Jak chcesz. Ja i tak wiem swoje.

-Zmień temat młoda.

-Idę do pracy. Cóż więcej mogę powiedzieć.

-No to powodzenia i miłej pracy.

-Kolejna osoba życzy mi miłej pracy. Co z wami jest nie tak?-zaśmiała się.

-Może to znak. Może będziesz miała taki nawał, że będziesz musiała wziąć nadgodziny. Albo szef cię za coś okrzyczy.

-Ty i te twoje scenariusze. Jedyne, za co pan Watzke może mnie opieprzyć to to, że się spóźnię.

-Watzke? Pracujesz na Signal Iduna Park?

-Tak. Jestem tam psychologiem.

-I ty mi nic nie powiedziałaś miała szujo?! Kiedyś ci skopie za to tyłek.

-Uważaj, żeby ktoś ciebie gdzieś nie kopnął. I do tego to może się zdarzyć wcześniej niż myślisz. Jeżeli twoje dziecko będzie miało taką samą naturę jak ty, to powodzenia życzę-zachichotała, na co Emma wybuchnęła śmiechem.

-To już lepiej idź do pana Watzke zanim zdążysz się spóźnić. Zadzwonię do ciebie jutro, okej?

-Spoko. Myślę, że mam czas w swoim napiętym grafiku-przekomarzała się.

-Zobaczysz Klopp, ty się jeszcze doigrasz.

-Bürki nie strasz, nie strasz, bo się.. Skitrasz!

-Masz szczęście młoda damo, że nie powiedziałaś inaczej, ponieważ byłbym zmuszony iść do twojego wuja i powiedzieć mu, co ta jego siostrzenica wyprawia-dziewczyna obróciła się z wystraszonym wzrokiem.

-Łukasz! Nie wpieniaj mnie tak!

-No co! Myślisz, że tylko ty jesteś w tym dobra?-dźgnęła go w żebra.-Na mnie to nie działa. Mam za dużą masę mięśni.

-Ta, chyba piwnych..-powiedziała z przekąsem.

-Dobrze. Wy tutaj sobie stójcie, a ja lecę do Romka. Do następnego!

-Do następnego!-Juliett i Łukasz poszli w swoją stronę, a Emma w swoją.

-Macie teraz trening?

-Nie. Po prostu mi się nudzi, a Ewa jest w pracy więc idę pokopać.

-Tylko się nie zabij, bo będę zmuszona napisać duże co nieco na twój temat i będę musiała zostać po godzinach, co nie będzie fajne.

-Nie lubisz swojej pracy?

-Rozmawianie z ludźmi to jedno, a papierkowa robota to drugie.

-Rozumiem cię bardzo dobrze. Uwielbiam mecze, ale treningi s beznadziejne. W sensie, że bieganie i takie tam.

-Dlatego, że nie biegacie, wam częściej zdarzają się kontuzje, bo nie macie należycie rozgrzanych mięśni. Więc im więcej Kloppo wam daje kółek tym lepiej.

-Jak przebiegniesz chociaż dwa kółka wokół tego przeklętego stadionu, to pogadamy.

-Ojej. Powiedz tylko kiedy, to wezmę jakiś strój czy coś.

-Ty chyba naprawdę nie wiesz, na co się piszesz.

-Chodziło się kiedyś na zawody, więc nie może być tak źle. W ogóle to jesteście piłkarzami! Musicie szybko biegać! W ogóle biegać!-wyrzuciła ręce w powietrze. Przepuścił ją w drzwiach korytarza Iduny.

-To smutne wiesz? Myślałem, że jesteś po naszej stronie.

-Cóż, żegnaj Gienia, świat się zmienia.

**********

1304 słów samego rozdziału. Rozkręcam się😂

Do następnego😍😘

(kocham piosenkę w mediach)

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top