Chyba czas odejść(15)


*per Macgajster*

Z samego rana obudziło mnie pukanie do drzwi. Szybko się ubrałem w to co akurat miałem pod ręką i poszedłem otworzyć drzwi. Przed nimi zobaczyłem elegancko ubraną kobietę. Weszła do środka, rozejrzała się po mieszkaniu i powiedziała do mnie. 

-Panie Marcelu. Sąsiedzi skarżą się na pana, więc jestem zmuszona wręczyć panu nakaz eksmisji. Ma pan 24 godziny by opuścić to mieszkanie. Klucze proszę zostawić u sąsiadki. Do widzenia.

Nie pozwoliła mi dojść do słowa. Posłałem jej jeszcze mordercze spojrzenie, jednak ona zaśmiała się i odesłała mi takie samo spojrzenie. Byłem bardzo zdenerwowany ponieważ chciałem tu zaprosić Kubę, i mieszkać razem z nim. Postanowiłem, że do niego pójdę. Mieszkał kilka przecznic dalej, więc poszedłem pieszo.

*per Zaha*

Przed drzwiami mojego mieszkania ujrzałem osobę której nigdy się nie spodziewałem. To była moja matka. Otworzyłem jej drzwi, a ona bez słowa weszła do domu. Po chwili ciszy chciałem coś powiedzieć, jednak ona mi przerwała.

-Panie Jakubie. Spłynęło wiele skarg na pana, więc jestem zmuszona wręczyć panu nakaz eksmisji. Ma pan 24 godziny na opuszczenie mieszkania. Klucz proszę zostawić u sąsiada. Do widzenia.

-Ale mamo.

-Stop. -przerwała mi -Nie nazywaj mnie tak. Nie jesteś już moim synem. I jeszcze jedno. Ty i twój chłoptaś nie znajdziecie żadnego mieszkania w tym mieście.

I wyszła. Zacząłem płakać. Nie wiedziałem co z sobą zrobić. W myślach nasunęła mi się żyletka. Zacząłem jakiejś szukać. Miałem je poukrywane po całym domu. Gdy już znalazłem żyletkę, przez okno zauważyłem Marcela, który szedł do moich drzwi. Wyrzuciłem ostry przedmiot do kosza i poszedłem otworzyć drzwi. Gdy tylko chłopak przez nie przeszedł rzuciłem mu się na szyję.

-Zahuś, co się stało?

-Przyszła moja ma, już nie matka i powiedziała, że nie jestem jej synem. I dała mi nakaz eksmisji.

-Co? Do mnie też przyszła dziś jakaś kobieta. I też wyrzuciła mnie z mieszkania.

-Przepraszam cię Marcel. To wszystko moja wina.

Zacząłem płakać. Marcel mnie przytulił i zaczął pocieszać.

-Nie martw się. Na pewno znajdziemy sobie jakieś inne mieszkanie. Nie wszystko przecież stracone.

-No niby nie. -odpowiedziałem trochę spokojniejszy. -Ale w Wrocławiu już nic nie znajdziemy. Ona jest dość wpływową osobą, i jak będzie chciała, to nikt nam w tym mieście mieszkania nie wynajmie. A jestem pewny, że będzie chciała.

Zastanawiał się chwilę, a potem powiedział.

-Mam pomysł. Pojedziemy do Warszawy. Kilka dni dopóki nie znajdziemy mieszkania będziemy mogli się zatrzymać u któregoś z naszych przyjaciół. Będzie dobrze.

-Wiesz co? To jest bardzo dobry pomysł. Jedźmy.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top