Część Dwudziesta Siódma - Przymusowy Spacer
-Masz ochotę się przejść? - Zapytał Komunista.
- T-Tak! - Krzyknął. - To znaczy tak... - Odchrząknął lekko zawstydzony swoim zachowaniem. Podrapał się po karku kiedy usłyszał śmiech Rosjanina.
Oboje wstali i udali się do przedpokoju. Starszy ubrał płaszcz i swoją uszankę. Mężczyźni opuścili dom i ruszyli w stronę małej polany z uroczym jeziorkiem. Przez całą drogę Rzesza zastanawiał się nad nagłą zmianą Bolszewika. Postawił więc go o to zapytać. Jedyne co usłyszał to 'Dobre jedzenie zawsze zmienia nastawienie' i cichy chichot.
- Gdzie mnie prowadzisz? I ogólnie... To gdzie jesteśmy? - Zapytał i spojrzał na niego.
- Idziemy na polane. Jesteśmy w Rosji. Dziś jest wyjątkowo ciepło. A tamten, zapewne w twoim odczuciu paskudny, dom jest mój. - Odpowiedział.
- Wcale nie jest paskudny! - Zaprzeczył. - Ma swój urok! Zastanawia mnie jednak dlaczego jest tam tyle pokoi.
-Mieszkałem tam kiedyś z całą rodziną. Było nas osiemnaście. Jednak mój brat zginął. Zaopiekowałem się młodszym rodzeństwem. Można powiedzieć, że jestem dla ich niczym ojciec. - Uśmiechnął się pod nosem.
- Powiedz... Czy naprawdę Cię nie obchodze? - Spuścił wzrok.
- Chodzi o to co powiedziałem, prawda? - Westchnął ciężko. - Byłem zdenerwowany... Targały mną różne emocje. Tak się o Ciebie bałem.
- Też miałem przypływ wielu emocji... Nie powinienem tego robić. Przepraszam - Powiedział lekko przygnębiony.
Reszta drogi minęła im w przyjemnej ciszy. Kiedy w końcu dotarli na miejsce Nazista zauważył rozłożony, czerwony koc w kratkę na ziemi. Na nim stał natomiast wiklinowy koszyk przykryty chustą. Komunista złapał młodszego za rękę i pociągnął go na koc.
Oboje usiedli, a Bolszewik zaczął wykmować najróżniejsze słodkości. Od babeczek, przez kawałek tortu na naleśnikach kończąc.
- Wiem że lubisz słodkości. Można powiedzieć, że to takie przeprosiny za moje zachowanie. - Powiedział i postawiła przed nim talerz. Nałożył mu dwa naleśniki i polał miodem. Dobrze znał tą słabość Rzeszy.
- I jak tu Cię nie kochać? - Palnął Nazista. Po chwili jednak zrozumiał co powiedziałeś i spojrzał na towarzysza. Ten wydawał się nic nie słyszeć. Mimo wszystko te dwa rumieńce na jego policzkach go zdradzały.
'Może jednak mam jakieś szanse' Pomyślał Aryjczyk i uśmiechnął się delikatnie pod nosem. Zaczął jeść przy pomocy sztućcy, jednak Bolszewikowi nie były one potrzebne. Wpakował sobie całego naleśnik do ust i połknął prawie nie gryząc go. Zrobił tak z kolejnym. Ten widok spowodował, że mniejszemu z dłoni wyleciały sztućce. Wiedział, że Słowianie są specyficzni, ale żeby aż tak?
Jedli i rozmawiali. Wszytko było wspaniale. Kiedy już zbliżyli się do siebie, a ich serca zaczęły bić dosyć szybko i w równym tempie usłyszeli bzyczenie. Odsuneli się od siebie i zaczęli nasłuchiwać.
-Słyszysz to? - Zapytał Rzesza.
- Tak... To może być tylko... - I w tym momencie przed ich oczami ukazał się rój pszczół. Najprawdopodobniej zostały zwabione słodkim zapachem miodu.
Rzesza odrazu wstał i zaczął ogarniać od siebie małe istotki. ZSRR natomiast siedział spokojny cały umorusany w miodzie. Śmiał się w niebo głosy patrząc na towarzysza.
[Time skip]
- Przestań! To boli! - Warknął Nazista. Bolszewik starał się nakleić na jego policzek kolejny kolorowy plasterek z Kubusiem Puchatkiem. Młodszy jednak strasznie się kręcił i narzekał. - Serio? Nie miałeś zwykłych plastrów? - Zapytał patrząc na swoją dłoń.
-Tak się składa, że nie Puchatku. - Zachichotał za co dostał kolanem w brzuch. Nie było to mocne uderzenie. Mężczyźni zaraz po tym wybuchli nie kontrolowanym śmiechem.
___________
To chyba koniec maratonu. Topie się... Gorąco...
Przyznać się! Kto myślał że już nie będzie rozdziału?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top