Część Dwudziesta Druga - Koszmar

Rzesza obudził się w całkowicie nieznanym mu miejscu. Z tego co wywnioskował - Leżał na ziemi. Podniósł się powoli do siadu i rozejrzał po okolicy. Każdy chodźby najmniejszy ruch przychodził mu z wielkim trudem, po którymi uderzał ogromny ból. Nie przeszkadało mu to jednak, z podniesieniem się. Rozejrzał się i spróbował zrobić parę kroków w przód. Na chwiejnych nogach doszedł do najbliższego drzewa. Oparł się o nie plecami i zaczął oddychać. Z każdym wdechem było coraz ciężej. Ledwo co się trzymał na nogach.

Po paru chwilach zaczął ponownie iść przed siebie. Było coraz ciemniej, a drzewa zaczęły układać się w tunel. Już po chwili dotarł do kolejnego miejsca, które okazało się być cmentarzem. Był na nim tylko jeden grób, który stał centralnie na środku. Światło księżyca padało na szarą płytę nagrobkową. Była ona pokryta brudem, a na dodatek była zniszczona. Ktoś ewidentnie uderzył czymś twardym o płytę, aż ta się ukruszyła i zaczęła odsuwać się do środka. Siłą woli zmusił się do podejścia bliżej. Przetarła dłonią miejsce gdzie były informację o zmarłym. Kiedy udało my się odczytać wręcz zamarł. Odwrócił się szybko i prawie dostał zawału.

Przed nim stała kobieta z bardzo znajomą mu flagą. Na dłoniach trzymała małe zawiniątko. Przyjrzał jej się dokładnie. Nie było żadnych wątpliwości w rozpoznaniu jej. Miała długa, białą sukienkę zakrwawioną w okolicach podbrzusza. Ślad po podciecięciu gardła wciąż był dobrze widoczny. Patrzyła na Rzeszę ze spokojem i delikatnym uśmiechem na twarzy. Nazista stał sparaliżowany strachem. Czy to znaczy, że i jej duch będzie go nękać niczym jego bracia? Czy będzie w stanie wytrzymać to psychicznie?

Jego rozmyślania przerwała mu dziewczyna która stanęła tuż przed nim. Odwineła kwałek białego materiału w którym, jak się domyślał Niemiec, znajdowało się jej nienarodzone dziecko. Złapała go za nadgarstek i pokazała mu zawartość. Miał rację. Było no niemowlę. Było naprawdę malutkie. Poczuł jak uścisk na nadgarstku się poluzował. Zabrał delikatnie rękę i wyciągnął w stronę dziecka. Maluch odrazu wyciągnął rączki przed siebie i złapał Naziste za jego palec wskazujący. Cały strach i złość odrazu z niego uleciała. Jego palec był delikatnie ściskany i puszczany. Matka przyglądała im się i uśmiechał.

Rzesza zabrał palec i pogłaskał delikatnie maluszka po głowie. Dopiero teraz zwrócił uwagę na jego flagę. Zmrużył oczy. Coś mu w jego wyglądzie nie pasowało. Spojrzał na Jugoslawie i podniósł brew. Ta tylko pokiwała głową na nie.

W tym momencie Aryjczyk został obudzony. Nad jego łóżkiem stał ZSRR z bukietem kwiatów w lewej ręce. Prawą natomiast szturchał towarzysza. Odwrócił się w jego stronę. Na jego biurku siedziała ZSRS i trzymała w dłoni srebrny sztylet. Przyłożyła go sobie to szyji i uśmiechnęła się w jego kierunku. Rzesza momentalnie zbladł.

- Wszystko dobrze Nazisto? - Zapytał z troską.

-T-Tak. Czemu miałoby być źle? - Zapytał z lekką chrypką.

-Spałeś przez około dwa dni. Mam prawo się martwić. - Odpowiedział i pomógł Rzeszy podnieść się do siadu.

-Wszystko jest dobrze. Idźcie już. Chcę pobyć sam. - Powiedział twardo. Na te słowa Rosjanie opuścili pomieszczenie. ZSRS odwróciła się tylko ostatni raz i uśmiechnęła pokazując swoje białe zęby.

_________________

Nooooo sprawy się komplikują. Wybaczcie, że nie było rozdziału, ale jestem na wakacjach. W końcu!




Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top