[epilogue] happy or sad?
Pięć lat.
Pięć długich, pieprzonych lat.
Tyle czasu minęło od kiedy Thanos wymazał połowę istnień we Wszechświecie – w tym również i mnie – a teraz grupa Avengersów przywróciła nas wszystkich do życia. Kiedy na Tytanie Strange tłumaczył nam, że musimy się śpieszyć, bo wszyscy nas potrzebują, nie spodziewałam się wziąć udziału w bitwie Wszechświata. Nie była to najpotężniejsza bitwa, jaką widziała tylko Ziemia, czy Xandar. Mieszkańcy tych planet zawsze musieli liczyć na siebie. Tym razem tak nie było, bo wszyscy połączyli swoje siły.
Tamtego dnia po raz pierwszy w swoim życiu widziałam, by szanse po obu stronach były wyrównane. Armia Thanosa była potężna, ale i również nasza. Widziałam Starka, a grupa ludzi zebrana wokół niego musiała być tymi sławnymi Avengersami na czele z Thorem. Rocket stał niedaleko nich, razem z całą reszta mieszkańców wszystkich znanych mi planet. Asgardczycy, Xandarczycy, Ziemianie, a nawet miałam wrażenie, że znalazły się wśród nich zastępy Ravagersów. Czarodzieje, osoby z nadprzyrodzonymi mocami. Wszyscy walczyli o jedno. O wolność. O życie. O przyszłość.
Zdecydowanie to było przeżycie, które można było przeżyć tylko raz w życiu. Jednak to nie była rozrywka, nie było czasu na rozmowy, na zebranie siły i myśli. Bitwa toczyła się tylko i wyłącznie na śmierć i życie. I jak bardzo cieszyłam się z każdego poległego po stronie Thanosa, tak nie można było zapomnieć, że nasi sprzymierzeńcy też tracili życie. Często w okropny sposób, wykrwawiając się na środku pola walki, samotnie, pozostawionym jedynie z własnymi demonami i wyrzutami sumienia o rzeczach, które mogli zrobić inaczej w swoim życiu. Było wiele takich osób, sama widziałam dziesiątki takich śmierci.
Jednak nieliczni mieli to szczęście, że w szaleństwie bitwy, potrafił znaleźć się ktoś, kto był z nimi do końca. Archer, ten sam Archer, z którym żartowałam i się przedrzeźniałam, który był moim przyjacielem, umierał na moich rękach.
— Ty żyjesz — wyszeptał z trudem, powoli dławiąc się swoją krwią. Przyciskałam dłonie do rany na jego brzuchu, by zatamować krwawienie, ale to było na nic. Rana była śmiertelna, a nawet jeśli, to w środku trwania walki nikt nie był w stanie mu pomóc.
— Sama do końca tego nie rozumiem — uśmiechnęłam się smutno. — Nie martw się Archie, wszystko będzie w porządku. Zaraz ktoś na pewno... POMOCY! Niech mi ktoś pomoże!
— Nie... Nie trać... na to energii — poprosił Archer i położył dłoń na moich zakrwawionych jego krwią rękach. — Jest już za późno, a ja... Ja muszę ci coś powiedzieć.
— Proszę, Archer...
— Milo... On... — na samo wspomnienie imienia Riviery, przyśpieszyło mi serce. Przez całą walkę myślałam tylko o nim. Liczyłam, że gdzieś znajdę go w tłumie całej armii, zwłaszcza że pojawił się cały Korpus Novy i wszyscy chętni i zdolni do walki z Xandaru. Wiedziałam, że jest gdzieś tutaj i walczy. Potrzebowaliśmy tylko trochę więcej czasu, by się odnaleźć. — Milo nie żyje. Przetrwał pstrykniecie, ale później... Chciał cię szukać... i jego statek... Nie było niczego... Żadnego śladu... Przepraszam, Beatrice.
Archer spojrzał na mnie ze łzami w oczach, zakaszlał ciężko, a później jego dotyk na mojej dłoni zelżał. Gdy sprawdziłam jego puls na szyi, tylko potwierdziłam to, co już wiedziałam. Mój przyjaciel nie żył, a ja nie potrafiłam w to uwierzyć, ani w to, co mi przekazał. Byłam zbyt otępiała, adrenalina zbyt mocno płynęła w mojej krwi, by umysł zaakceptował, to co usłyszałam. Złapałam twarz Archera w swoje ręce, pocałowałam go w czoło, a później, na kilka sekund oparłam się o nie swoim czołem. Przymknęłam oczy, starając się nie płakać, ale słone łzy i tak popłynęły po moich policzkach.
Głośny wybuch obok mnie sprowadził mnie na ziemię. Spojrzałam ostatni raz na mojego już nie żyjącego przyjaciela, a później stanęłam znowu do walki. Nie dochodziło do mnie to, co powiedział Archer ani wtedy, gdy nad nim stałam, ani wtedy, gdy Kapitan Marvel rozgromiła cały statek Thanosa, a już na pewno nie wtedy, gdy widziałam, jak Iron Man pstryka palcami i poświęca swoje życie dla nas wszystkich. Obraz jego siostry i ukochanej, które go żegnały, chyba nigdy nie wypadnie mi z pamięci. Nie znałam Starka na tyle dobrze, jak bym chciała, ale wiedziałam, że nikt nie zasługiwał na tę śmierć.
Dopiero wtedy, gdy patrzyłam, jak te nieznajome kobiety żegnały Starka, słowa Archera zaczęły do mnie docierać. Milo nie żył, ale dla niego nie było żadnego wskrzeszenia, żadne Kamienie nie miały zwrócić mu życia. I kiedy wszyscy bohaterowie klękali na część największego i najodważniejszego z nas, ja również opadłam na kolana, ale nie byłam pewna, czy było to tylko związane z oddaniem hołdu dla Starka. Moje ciało odmówiło posłuszeństwa w momencie, gdy zrozumiałam, że jedyna osoba, która trzymała mnie przy życiu przez tyle lat umarła w samotności.
Moją nadzieją mogło być tylko to, że w momencie swojej śmierci, Milo wierzył, że ciągle żyłam. Że przetrwałam pstryknięcie Thanosa i wracam do domu.
Przynajmniej taka była wersja Deya, gdy później go o to pytałam.
★★★
Pogrzeb Iron Mana miał dla mnie dwa znaczenia.
Po pierwsze chciałam być na ostatnim pożegnaniu Starka. Współczułam jego rodzinie, a już zwłaszcza wtedy, gdy okazało się, że miał kilkuletnią córeczkę. Jednak wtedy też o wiele bardziej zrozumiałam, dlaczego postąpił, tak, a nie inaczej. Chciał, by jego najbliżsi byli szczęśliwi i wolni, a przede wszystkim żyli. I przez krótką chwilę pomyślałam o moich najbliższych. Kochałam Strażników, ale moja miłość do nich, a miłość do Milo była zupełnie inna. Do Milo należało całe moje serce, a bez niego czułam się, jak bym funkcjonowała bez tego najważniejszego organu. Żyłam, funkcjonowałam, ale co było mi po tym życiu, skoro wiedziałam, że już nigdy nie będę w pełni szczęśliwa?
Po drugie pogrzeb Starka był jednocześnie w moich myślach pogrzebem dla Milo. Tego dnia postanowiłam, że według jego tradycji rodzinnych, nigdy więcej nie wypowiem na głos jego imienia. Tak, jak on to robił, gdy wspominał swoich rodziców, tak ja teraz miałam zamiar mówić o nim tylko i wyłącznie jako mój ukochany. Jego imię na stałe zapisało się w moim sercu i umyśle. Jednak nie byłabym w stanie wypowiedzieć je na głos, wiedząc, że nigdy więcej nie zwrócę się nim prosto do niego.
Pamiętny pogrzeb był też dniem, w którym żegnałam się ze Strażnikami po raz kolejny.
— Jesteś tego pewna? — Zapytał Peter, spoglądając na mnie niepewnie, a ja skinęłam głową. Wiedziałam, że nie chciał mnie zostawiać samej na Ziemi, ale jednocześnie był rozdarty myślą odnalezienia Gamory z 2014 roku. Mój umysł nie potrafił do końca tego pojąć, ale wierzyłam, że jeśli Gamora z naszego czasu potrafiła zakochać się w moim kuzynie, tak każda inna Gamora zrobi tak samo. — Co masz zamiar teraz zrobić?
— Potrzebuję zamknąć jeden rozdział — wyjaśniłam, chociaż to była słaba wymówka. Nawet ja do końca w nią nie wierzyłam. — Moi rodzice ciągle żyją i wiem, że przez cały ten czas zastanawiali się, czy gdzieś przypadkiem żyję.
— Minęły lata, Bea...
— Wiem, ale potrzebuję tego zakończenia. Później może zostanę trochę na Ziemi. W końcu to planeta, jak każda inna, prawda?
— W razie czego, to wiesz, zawsze będziemy w kontakcie. Jedno połączenie i zgarniamy cię najbliższym przeskokiem. Jakim najbliższym, specjalnie po ciebie przylecimy. Rocket będzie na to narzekał, ale i tak ciągle uważam, że jesteś jego ulubioną osobą na tym łez padole zaraz po Groocie.
Zachichotałam cicho, a później oparłam głowę o jego klatkę piersiową i ułożyłam ręce na jego biodrach. Peter objął mnie swoimi ramionami i delikatnie głaskał po plecach, a ja wiedziałam, że potrzebowałam jego wsparcia. Nasza droga i podróż była wyboista. Przez długi czas na zmianę się uwielbialiśmy, jak i nienawidziliśmy, ale ostatecznie mogłam na niego liczyć. Ufałam mu i wiedziałam, że po tym wszystkim, co się między nami wydarzyło na długo przed Strażnikami, już nigdy więcej mnie nie okłamie. Jego obietnica, że będzie mówił prawdę, była jak najbardziej żywa, a ja miałam łzy w oczach, bo wiedziałam, że będę za nim tęsknić.
— Gdyby ktokolwiek ci powiedział dziesięć lat temu, że tak to wszystko się to potoczy, to uwierzyłbyś?
— W to, że ze zwykłych kosmicznych złodziejaszków staniemy się obrońcami Wszechświata? Prawdopodobnie nie, zresztą komu ja ściemniam. Wiesz dobrze, że od razu bym wyśmiał każdą osobę, która powiedziałaby mi coś równie niedorzecznego.
Uśmiechnęłam się smutno pod nosem, a później poczułam, jak Peter całuje mnie w głowę. To ja byłam od niego starsza i to ja powinnam była się nim teraz opiekować. Jednak potrzebowałam w tym momencie tego wsparcia.
— Mam nadzieję, że uda wam się odnaleźć Gamorę. Informuj mnie na bieżąco, dobrze?
— Nie ma sprawy, o ile coś mi obiecasz, Bexy. Wiem, że nie jestem najlepszy w te emocjonalne klocki, ale jeśli tylko będziesz czuć, że potrzebujesz się komuś wygadać, albo po prostu pogapić się na kogoś w ekran lub upić w towarzystwie, to dzwoń. Jesteś moją kuzynką, ale zawsze byłaś mi bliska, jak siostra i... Kocham cię.
Prawdopodobnie, gdyby sytuacja wyglądała inaczej, prawie natychmiast przedrzeźniałabym mojego kuzyna. Takie słowa padały z jego ust w moim kierunku pierwszy raz w życiu, a ja poczułam ciepło rozchodzące się po całym moim ciele. Uniosłam głowę do góry i pocałowałam mojego kuzyna w policzek, a później oparłam się czołem o bok jego twarzy.
— Wiem, Peter. Ja ciebie też kocham.
★★★
Dzięki uprzejmości i pomocy Strange'a i doktora Bannera udało mi się bez problemu odnaleźć na Ziemi, a przy tym znaleźć moich rodziców. Okazało się, że to wcale nie było takie trudne, bo ciągle mieszkali w tym samym domu, na tej samej ulicy. Nie byłam przekonana, czy robiłam dobrze. Mój plan tylko w teorii wydawał się prosty – miałam wyjść z samochodu, zapukać do drzwi i powiedzieć moim rodzicom, że ciągle żyję. Nie miałam zamiaru opowiadać ze szczegółami, co robiłam w kosmosie, by przetrwać, chociaż zapewne blizny na moim ciele mogły wiele o tym powiedzieć. Chciałam tylko pozwolić, by moi rodzice zaznali spokoju po wielu latach i wiedzieli, że mimo wszystko ich córka przeżyła.
Gdy nacisnęłam dzwonek, nie wiedziałam, kogo spodziewałam się zobaczyć. Widziałam aktualne zdjęcia moich rodziców – byli starzy, ale i ja miałam czterdziestkę na karku, więc nic w tym dziwnego. Minęły lata od naszej ostatniej interakcji i jeśli ja nie miałam problemów, by ich rozpoznać, tak oni na pewno nie potrafiliby zobaczyć we mnie tej samej, niewinnej, czasami pokręconej, a przede wszystkim uśmiechniętej nastolatki. Kiedy drzwi w końcu się otworzyły, nie spodziewałam się jednak ujrzeć młodej, może dwudziestokilkuletniej dziewczyny, tak niezwykle podobnej do mojej mamy i do mnie samej.
— Przepraszam, w czym mogę pomóc? — Zapytała się uprzejmie, ale widziałam jej oceniający wzrok na mojej sylwetce.
Wcale się nie dziwiłam, bo kto by spodziewał się kogoś takiego jak ja w tej bezpiecznej, spokojnej dzielnicy. Sam mój wygląd wskazywał na to, że się zgubiłam. Krótkie, wycieniowane włosy do ramion z blond pasmami na całej długości, a do tego długie kozaki na obcasie, pusty pas na broń i skórzana sukienka mini z długimi rękawami, by zakryć niektóre blizny na moich rękach, ale z głębokim dekoltem, który uwydatniał dwa naszyjniki. Ten, który dostałam od Yondu z gwiazdami i zawieszką Ravagersów. I drugi, gdzie oprócz zawieszki w kształcie gołębia z rozwartymi skrzydłami, którą dostałam od rodziców, dołączyła druga w kształcie litery M. Kupiłam ją kilka dni po pogrzebie Starka i od tamtej pory nigdy się z nią nie rozstawałam. Symbolizowała Milo i wierzyłam, że gdziekolwiek teraz jest po śmierci, to jest dla niego znak, że oficjalnie przyjęłam jego zaręczyny i już nigdy więcej miałam nikogo nie pokochać.
— Przepraszam — wstrząsnęłam głową, gdy zbyt długo zaczęłam jej się przyglądać. Cholera, miałam siostrę. Innego wytłumaczenia na to nie było. — Szukam Anny i Johna Lewis. Czy mieszkają tutaj?
— Tak, to moi rodzicie — dziewczyna zgodziła się, a ja zaczęłam się zastanawiać, czemu w żadnych aktach nie widziałam o niej informacji. — Jestem Clara. Z kim mam przyjemność?
Obawiałam się tego pytania, bo nie wiedziałam, co mam powiedzieć. Że jestem zaginioną córką, czy jej siostrą? Sięgnęłam ręką do moich naszyjników i przejechałam po nich palcami, próbując znaleźć w sobie odpowiednią odwagę.
— Przepraszam, ale czy my się znamy? — Zapytała Clara, uśmiechając się do mnie przyjaźnie. — Wydajesz się niezwykle znajoma.
Odchrząknęłam krótko i spojrzałam na nią.
— Nazywam się Beatrice i jestem... W 1988 roku razem z moim kuzynem zostaliśmy porwani i... Moje nazwisko, to Lewis, a Anna i John, to moi rodzice.
Cisza, która między nami nastała była dziwna i niespotykana. Dziewczyna przyglądała mi się najpierw z podejrzeniem, później z szokiem, aż w końcu przyłożyła dłoń do ust i wzięła głęboki oddech.
— Wiem, kim jesteś — odezwała się w końcu, wskazując na mnie palcem. Później złapała mnie za rękę i niemal wciągnęła do środka. — Nie wierzę, że to naprawdę ty. Rodzice nigdy nie przestali cię szukać, nawet jeśli wszyscy powtarzali im, że to bez sensu i nawet wtedy, gdy ja pojawiłam się na świecie. Co się z tobą działo?
— To długa historia — odpowiedziałam ze smutnym uśmiechem.
Przez chwilę poczułam wyrzuty sumienia. Moje porwanie nie było ich winą i to, że wylądowałam w kosmosie, to był zbieg kompletnie nieprzemyślanych przypadków. Nawet jeśli przez cały ten czas nienawidziłam Yondu za to, że zgarnął mnie i Petera. Tak później, gdy razem z moim kuzynem kradliśmy najdroższe artefakty i kantowaliśmy najlepszych cwaniaków w kosmosie, to była to tylko i wyłącznie moja decyzja. Tak samo, jak wtedy gdy po wyjściu z Kyln po raz pierwszy, zdecydowałam się zostać na Xandarze. Zawsze mogłam wrócić, dać znać, że żyję. Jednak nigdy wcześniej tego nie zrobiłam, bo wiedziałam, że przeżyłam w kosmosie zbyt wiele, by tak nagle wrócić. Więc dlaczego teraz, to zrobiłam?
Bo walka z Thanosem uświadomiła mi to, ile rzeczy żałowałam w swoim życiu.
Clara wprowadziła mnie do budynku, a ja od razu zaczęłam szukać wszystkich zmian, jakie tutaj zaszły. Zmieniło się niemal wszystko, a pomieszczenia były urządzone w nowoczesny sposób. Nie było śladu po tapetach w tulipany, czy brązowych wazonów z kwiatami. Zmieniły się nawet schody. Nie pasowałam do tego miejsca, wiedziałam to. Właściciele tego domu byli najzwyklejszymi ludźmi, przyjaznymi mieszkańcami z sąsiedztwa, którzy jeśli tylko mogli, to zawsze pomagali. W mojej skórzanej sukience, z kryminalną przeszłością, walkami, które przetrwałam, nie należałam do tego miejsca.
Właściwie, to wydawało mi się, że nie należałam już do żadnego miejsca.
Gdy weszłam do salonu, w środku siedziała dwójka starszych ludzi. Kobieta z brązowymi, farbowanymi i krótkim włosami, z idealnym makijażem i elegancką garsonką w pudrowo różowym kolorze. Obok niej siedział mężczyzna, z czarnymi włosami, chociaż coraz więcej było widać siwych pasm. Ubrany w równie elegancki garnitur, poprawiał swój krawat i spoglądał z największą miłością na swoją partnerkę.
Nie spodziewałam się, że zastanę swoich rodziców w takim stanie. Było tak, jakby praktycznie się nie zmienili, za wyjątkiem tego, że byli starsi. Z akt, które posiadałam, wiedziałam, że, tak jak ja nie przetrwali pstryknięcia i teraz musieli korzystać z życia na nowo.
— Mamo, tato, nie uwierzycie, co się dzieje — Clara zwróciła na nas ich uwagę, a ja nie potrafiłam oderwać wzroku od moich rodziców. Anna i John spoglądali z zainteresowaniem najpierw na moją młodszą siostrę, a później na mnie. Nie potrafiłam odgadnąć ich wzroku, ale w pewnym momencie musieli zauważyć mój naszyjnik.
— Znam tę zawieszkę — odezwał się mój ojciec. Musiałam zamrugać kilka razy oczami, gdy usłyszałam ten dźwięk. Nie słyszałam go przez tyle lat i teraz nie potrafiłam zrozumieć, jak to się stało, że cały ten czas pamiętałam go zupełnie inaczej. Mój ojciec wyszedł na przód i stanął kilka kroków przede mną. — Bea?
Jedyne, co mogłam zrobić, to skinąć głową, a później po raz pierwszy w ostatnim czasie naprawdę zaczęłam płakać. Widok rodziców był bodźcem, w którym cały mój mur padł, a ja jedyne co potrafiłam to łkać z powodu tego, co się wydarzyło. Cieszyłam się, że odnalazłam rodziców, ale jednocześnie pamiętałam wszystko to, co spotkało mnie w kosmosie.
I pamiętałam Milo.
★★★
Czas w moim rodzinnym domu był... spokojny. Inaczej nie umiałam tego określić.
Za namową moich rodziców i Clary, opowiedziałam im o wszystkim, co się ze mną działo. Pomijałam te najgorsze szczegóły, ale byłam szczera i powiedziałam nawet o tym, że spędziłam kilka lat w kosmicznym więzieniu. Opowiedziałam im o latach spędzonych z Peterem, o tym jak dwukrotnie uratowaliśmy kosmos, jak zostałam pilotem kosmicznej floty, nawet jeśli, tak naprawdę oficjalnie nie sprawowałam, ani jednego dnia jako członek załogi. Wyjawiłam im, że wraz z Avengersami walczyłam pod Nowym Jorkiem i po reakcji mojej rodziny zrozumiałam, że ta drużyna superbohaterów była wyjątkowo sławna na Ziemi. Clara była ich wielką fanką i pamiętałam, że wspominała nawet o tym, jak to Kapitan Ameryka jest przystojny i że z całego serca zazdrościć Grace Stark, która jest jego żoną. Dzięki Strange'owi i Bannerowi udało mi się to jakoś wszystko opanować, wszystkie te zmiany, które zaszły na Ziemi przez te lata, w których mnie nie było. Udało mi się też poznać innych członków Avengers, ale samą Grace Stark po pogrzebie widziałam tylko raz. Cierpiała i opłakiwała stratę swojego brata i mogłam sobie tylko wyobrazić, co czuła.
Rodzice byli tym wszystkim zachwyceni. Wiem, że czuli z tego powodu wyrzuty sumienia, ale nie mogli się nadziwić moim opowieściom. W niektórych momentach płakali, w innych się śmiali, kiedy indziej zwracali mi uwagę, że powinnam była inaczej się zachować. Bardzo dobrze mi się z nimi rozmawiało, byli cierpliwi i nie naciskali na tematy, które ewidentnie nie chciałam poruszać. Clara też wydawała się zaoferowana samą moją obecnością i uradowana, że w końcu faktycznie może mówić, że ma siostrę.
Jednak najcięższy temat, to był ten, w którym przyszło mi opowiedzieć o Milo. To był jedyny raz, kiedy pozwoliłam sobie złamać swoją obietnicę i wyjawiłam mojej rodzinie, jego imię. Zrobiłam to z trudem, łzy mnie zaślepiały, a jego imię nie chciało w ogóle przejść przez moje gardło, ale jakoś to zrobiłam. Później płakałam z tego powodu przez całą noc i czułam okropne wyrzuty sumienia.
Tak naprawdę, to przez cały czas je czułam. Mimo tego, że spotkanie z rodzicami i wiadomość, że mam siostrę w jakiś sposób mnie ucieszyła, tak nie potrafiłam być szczęśliwa. Miałam problemy ze snem, nie potrafiłam się odnaleźć w tym spokojnym, bezpiecznym miejscu, jakim był mój rodzinny dom. Często chodziłam na wielogodzinne spacery, w najdalsze zakątki miasta tylko po to, by przypadkiem trafić na jakieś kłopoty i znowu poczuć tę samą adrenalinę, tak jak wtedy, gdy walczyłam w kosmosie.
Prawda była przykra, ale w końcu musiałam ją do siebie dopuścić.
Byłam terranką, tutaj się urodziłam i stąd pochodziłam.
Jednak moje miejsce było w kosmosie, przy Strażnikach.
A moim domem był Milo, ale wiedziałam, że to było już niemożliwe.
Tej nocy, tak samo nie potrafiłam spać. Nie wiem, co mnie podkusiło, ale może po prostu potrzebowałam towarzystwa Petera, albo rozmowy z kimś, kto mnie znał od zupełnie innej strony, niż rodzice i Clara. Wzięłam jeden z moich komunikatorów do ogrodu, usiadłam na huśtawce i wysłałam połączenie do mojego kuzyna. Nie spodziewałam się, że odbierze, ale ku mojemu zaskoczeniu, zaledwie po kilku sekundach zobaczyłam jego zmęczoną twarz.
— Zebrało ci się na nocne rozmowy, Bexley? — Powiedział na przywitanie Peter, a ja uśmiechnęłam się nieznacznie.
— Szczerze, to nie spodziewałam się, że jednak odbierzesz.
— Obiecałem ci coś. Poza tym, jak głupio to zawsze moim zdaniem brzmi, tak tęsknię za tobą. Bez ciebie nie idzie wytrzymać z tymi szajbusami.
— Co się dzieje? Opowiedz mi o tym — poprosiłam, a później oparłam się wygodniej o oparcie huśtawki. Położyłam komunikator obok mnie i ustawiłam tak, bym widziała hologram mojego kuzyna nad urządzeniem. Podciągnęłam kolana pod brodę, objęłam je ramionami i nie opuszczałam wzroku z Petera.
— To, co zawsze — powiedział wymijająco, ale wiedziałam, że to nie o to chodziło. Nauczyłam się po tych miesiącach rozłąki, że dla niego praktycznie nic, co działo się na statku na co dzień, nie było czymś nadzwyczajnym. Miał to każdego dnia po dwadzieścia cztery godziny. Ja natomiast z chęcią słuchałam każdej jego opowieści o tym, co robili, z kim walczyli i o co znowu się kłócili. — Groot znowu urósł i ma coraz gorszy język. Jak Boga kocham, robi się rozwydrzonym dzieciakiem. A Rocket go jeszcze do tego zachęca. Następnym razem, jak się spotkamy, to może ty spróbujesz przemówić im do rozsądku.
— Myślisz, że to coś pomoże?
— Raczej nie, ale warto zawsze spróbować, co nie? — Peter parsknął wesoło, a ja zachichotałam cicho. Nie chciałam, by ktokolwiek przeze mnie się obudził, nawet jeśli tylko moja rodzina była na to narażona, a oni doskonale wiedzieli, że cierpiałam na bezsenność. — Bea? Chcę cię o coś zapytać, ale odpowiedz mi szczerze, dobra?
— To zależy od pytania, Peter.
— Jak się trzymasz? — Zapytał z troską, a ja miałam ochotę westchnąć. I też to zrobiłam. Spodziewałam się takiego pytania, Peter zadawał je za każdym razem, gdy rozmawialiśmy. I też za każdym razem udało mi się wymyślić piękne kłamstwo, które mu ściemniałam, bo nie chciałam, by się mną zamartwiał.
Bo jak mogłam mu powiedzieć, że najprawdopodobniej miałam depresję? Jak miałam mu wyjaśnić, że na nic nie miałam ochoty, byłam zmęczona najmniejszą wykonaną czynnością? Że w nocy spałam, co najwyżej dwie godziny, w trakcie których śniłam najgorsze koszmary i nie byłam już pewna, czy to były tylko sny, czy wspomnienia z tego, co przeżyłam. Nie potrafiłam wyznać Peterowi, że w nocy, gdy krążyłam po mieście, było najgorzej i wtedy miałam najwięcej myśli samobójczych.
— Nie daję radę — wyznałam w końcu szczerze. Może to było spowodowane tym, że byłam już naprawdę zmęczona, albo że zaledwie dzień wcześniej byłam naprawdę blisko tego, by faktycznie odebrać sobie życie. — Myślałam, że mogę udawać, że jest inaczej, ale... Wczoraj w nocy, jak zawsze nie spałam i poszłam na spacer. Pamiętasz ten most, z którego starsze dzieciaki zawsze skakały do jeziora? — Peter skinął głową, a ja wiedziałam, że mnie słucha. — Marzyliśmy o tym, że jak w końcu będziemy w szkole średniej, to będziemy na tyle odważni, by z niego skoczyć. Wypłynąć na powierzchnię, a później zrobić to samo od nowa. Wczoraj stałam na tym moście i przez chwilę miałam to uczucie, że powinnam skoczyć, ale już nigdy więcej nie wypłynąć na powierzchnię.
Po raz pierwszy otwarcie przed kimś przyznałam, że mam problem. I cholernie się tego wstydziłam, nawet jeśli przez chwilę poczułam, jak jakiś ciężar spada mi z serca. Schowałam twarz w kolanach, tylko po to, by nie spojrzeć na mojego kuzyna, który i tak milczał przez krótką chwilę. Analizował to, co powiedziałam i pewnie uważał, że kompletnie zwariowałam.
— Bea? — Odezwał się, ale nie spojrzałam na niego. — Spójrz na mnie — poprosił spokojnie, a ja wzięłam głęboki oddech i uniosłam wzrok na jego hologram. — Będziemy na Ziemi za dwa dni. Już za długo odwlekałem tę podróż do ciebie. Kosmos może poczekać, a ty jesteś moją kuzynką i proszę cię... Nie rób nic głupiego. Dwa dni, pamiętaj. Za czterdzieści osiem godzin znowu się spotkamy i obiecuję ci, że wszystko się zmieni.
★★★
Dwa dni minęły. Jednocześnie nie wierzyłam w słowa Petera, jak i żyłam pełną nadziei. Jednak moja decyzja została podjęta bardzo szybko. Nawet jeśli Peter mnie okłamał, mówiąc, że wszystko się zmieni, to ja postanowiłam wziąć sprawy w swoje ręce. Nie było dla mnie życia na Ziemi. Potrzebowałam kosmosu, prawdziwej adrenaliny, dlatego wiedziałam, że spakuję wszystkie swoje najpotrzebniejsze rzeczy i ruszę w podróż razem ze Strażnikami.
Nie miałam pojęcia, czy zostanę z nimi na stałe, czy wrócę na Xandar, który na pewno ciągle potrzebował pilotów. To były dalekie plany, a jedyne, co na razie chciałam zrobić, to wyrwać się z Ziemi.
Gdy w południe drugiego dnia od mojej rozmowy z Peterem, ktoś zapukał do drzwi, prawie wyskoczyło mi serce z piersi. Świadomość, że wracam do kosmosu, napawała mnie jakąś nową energią, której nie mogłam opanować. Przez chwilę nawet pomyślałam o tym, że może jednak znowu będę mieć okazję do tego, by poczuć się szczęśliwa, chociaż w najmniejszym stopniu. Chciałam być tą, która otworzy drzwi, ale Clara mnie w tym ubiegła. Była podekscytowana spotkaniem – prawdziwym spotkaniem, a nie tylko rozmową przez komunikator – z Peterem. Chciała go poznać i nie miałam jej tego za złe. Siedząc na kanapie w salonie i czekając, aż wprowadzi naszego kuzyna do salonu, stwierdziłam nawet, że oddam jej tych kilka, czy kilkanaście minut, by mogła się z nim zapoznać sam na sam.
Jednak Clara zjawiła się w salonie sama i to zaledwie po kilku, krótkich chwilach od usłyszenia pierwszego pukania do drzwi. Dziewczyna miała jakiś tajemniczy uśmiech na twarzy, co zdecydowanie mnie zaskoczyło.
— Podejdziesz do drzwi? — Poprosiła mnie niespodziewanie, a ja zmarszczyłam brwi. — Peter mówi, że musisz coś zobaczyć, zanim wejdzie do środka.
Westchnęłam ciężko, prawie wyklinając w myślach Quilla za to, co znowu wymyślił. Ostatecznie jednak podniosłam się niechętnie z kanapy, wyminęłam Clarę, której uśmiech ciągle nie schodził z twarzy, a później ruszyłam do drzwi.
— Coś ty znowu...? — Zaczęłam nieco podirytowana, ale na werandzie, gdzie spodziewałam się zobaczyć Petera, wcale go nie było. Odwrócony do mnie tyłem, stał natomiast jakiś inny mężczyzna w skórzanym płaszczu i z krótkim, brązowymi włosami. Przez chwilę przyglądałam się nieznajomemu, a później mój wzrok padł na jego kark, na którym zobaczyłam krótką, jasną i starą bliznę, którą znałam na pamięć.
Tylko jedna osoba posiadała tę bliznę.
Mężczyzna odwrócił się do mnie, a ja poczułam, jak tracę grunt pod nogami. Przytrzymałam się drzwi, by całkowicie nie upaść, a gdy spojrzałam do góry, ze łzami w oczach patrzyłam na całkiem żywego, ale nieco innego Milo. Czułam, że śnię, bo przecież to nie było możliwe. Mój Milo nie żył i to był fakt, którego nic nie potrafiło zmienić.
— Bea — wypowiedział spokojnie moje imię, a ja przyłożyłam dłoń do ust i załkałam głośno. Przez cały ten czas wierzyłam, że już nigdy nie usłyszę tego głosu, tonu, w którym wypowiadał moje imię, aż nagle...
I wtedy zrozumiałam, że jakikolwiek cud stał się na tym świecie, że cokolwiek dobrego kiedykolwiek zrobiłam, tak teraz ktoś odwdzięczał mi się za to wszystko, sprowadzając z powrotem do mnie Milo.
Żywego Milo.
— Jak... — wyjąkałam z trudem, ale nie potrafiłam dłużej czekać. Puściłam się drzwi, zrobiłam krok do przodu i niemal od razu wylądowałam w jego ramionach. Nasze wargi złączyły się w długo wyczekiwanym pocałunku, a później przeniosłam swoje usta na jego policzki, nos, oczy, czoło. Całowałam go wszędzie, gdzie tylko mogłam, bojąc się, że jeśli tylko się odsunę, to wszystko zniknie, a on okaże się tylko i wyłącznie wytworem mojej wyobraźni.
Jednak Milo ciągle przy mnie był. Trzymał mnie w swoich ramionach, głaszcząc delikatnie po plecach. Oparł nasze czoła o siebie, a ja wplotłam palce w jego miękkie, chociaż o wiele krótsze włosy, niż wtedy, gdy robiłam to ostatni raz.
— Próbowałem cię odnaleźć, ale mój statek był w fatalnym stanie. Rozbiłem się na jednej z planet i ledwo z tego wyszedłem. Gdy się obudziłem, nie pamiętałem do końca tego, kim jestem i przez pięć lat próbowałem to wszystko zrozumieć. Pamiętałem cię Bea tylko z widzenia. Śniłaś mi się każdego dnia przez ostatnie pięć lat, ale nie miałem pojęcia, kim jesteś. Wiedziałem jedynie, że zależy mi na tobie. Miałem jakieś przebłyski wspomnień, aż do momentu, gdy odnalazł mnie twój kuzyn. Gdyby nie Peter to ciągle nie wiedziałbym kim, tak naprawdę jesteś — wyjaśnił spokojnie. — Wierzę, że ciągle nie otrzymałem odpowiedzi na moje pytanie, Beatrice.
Ostatnie zdanie wyszeptał tak cicho, że przez sekundę miałam wrażenie, że w ogóle nic nie powiedział. Ale w tym wszystkim, to właśnie to było magiczne. Obydwoje byliśmy tak samo stęsknieni i spragnieni swojej obecności, że baliśmy się o to, że każdy najmniejszy gest, który byłby źle wykonany, mógłby spowodować, że to wszystko zniknie w jednej chwili.
— Obiecałam ci coś, Milo — odpowiedziałam, spoglądając w jego piękne, ciemne oczy, od których nie mogłam oderwać wzroku. Po takim czasie wiedziałam, że będę to robić tak długo, jak to tylko możliwe. — A ja zawsze dotrzymuję moich obietnic względem ciebie. Kocham cię i jesteś mój, a ja jestem twoja.
— I tylko to ma znaczenie, moja kochana — oznajmił, ściskając swoje palce na moich biodrach jeszcze mocniej, niż wcześniej. Nawet jeśli po tym wszystkim miałam mieć na ciele siniaki, tak nie miałam zamiaru na to narzekać. Potrzebowałam tego. Potrzebowałam wiedzieć, że on faktycznie jest obok mnie. — Kocham cię, Bea. Moja mała złodziejko Bexley. Moja Strażniczko Galaktyki. Na zawsze.
Gdy nasze usta ponownie się złączyły w czułym, pełnym emocji pocałunku, tylko jedna, jedyna myśl, krążyła po mojej głowie.
W końcu byłam w domu.
↳
jest i epilog, a to oznacza koniec historii o złodziejce Bexley i kuzynce Petera.
ta historia miała swoja lepsze i gorsze momenty, sama takie miałam, gdy ją pisałam, bo to ile razy myślałam, by rzucić ją w cholerę, to nie zliczę, ale polubiłam Bexley, dlatego cieszę, że ostatecznie udało mi się to zakończyć.
nie spodziewałam się, że zajmie mi to aż tyle czasu, bo zaczęłam publikować to jeszcze, gdy ciągnęłam historię Grace, a teraz i historia Grace już dawno jest zakończona i teraz Bexley otrzymuje swój koniec.
wybaczcie, że ten epilog jest taki długi, prawdopodobnie nie powinnam nazywać go epilogiem, ale musiałam zawrzeć w nim wszystko, co wiedziałam, że jest potrzebne, by Beatrice mogła całkowicie wyprostować swoje życie
dziękuję za Waszą wytrwałość, komentarze, gwiazdki!
Bexley has found her happily ever after, but maybe she'll return again!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top