[30] why is Gamora?
Archer załatwił mi w miarę sprawny statek i chociaż życzył mi powodzenia, wiedziałam, że był kolejną osobą, której nie podobał się mój pomysł. Wśród grona najbliższych mi osób z Korpusu tylko Dey wydawał się zaakceptować moje zamiary. Całą czwórką – ja, Archer, Dey i oczywiście Milo – dyskutowaliśmy o tym, co przekazał nam Peter, ale dla mnie nie było co tu dyskutować. Podjęłam decyzję już w momencie, gdy wiedziałam, że coś nie grało. Nie było odwrotu, a ja nie miałam innej możliwości.
Jednak to nie zmieniało tego, że pożegnanie z Milo było bolesne.
Wiedziałam, że obietnica, którą mu złożyłam była bez pokrycia. Jak bardzo starałam się być pozytywna i wierzyć w to, że Strażnicy Galaktyki znowu ocalą kosmos, tak czułam, że tym razem było inaczej. Strach zaciskał swoje palce na całym moim ciele i w towarzystwie śmierci czekał na odpowiedni moment, by zabrać mnie z tego świata.
Czułam, że to właśnie był ten moment.
Otarłam mokre policzki z łez, chociaż nawet nie miałam pojęcia, że zaczęłam płakać. Złapał w dłonie ster, a później wyciągnęłam dłoń w stronę przycisku, który miał uruchomić cały statek. Moja ręka zadrżała niebezpiecznie tuż nad guzikiem, a ja przez sekundę pomyślałam o tym, co by było gdyby.
Gdybym wcześniej nie była złodziejką i odpowiednio poznała Milo. Gdybyśmy byli w sobie, aż tak mocno zakochani, że żadne z nas nie chciałoby czekać na to, by zalegalizować nasz związek. Gdybyśmy byli tak szaleni, że chcielibyśmy powiększyć naszą rodzinę. Gdyby to wszystko nie miało miejsca.
Ale świat był okrutny. Często niesprawiedliwy i najpiękniejsze rzeczy najczęściej okazywały się tylko marzeniem sennym, które nie miało prawa zaistnieć.
Zacisnęłam mocno zęby, aż w końcu wcisnęłam przycisk. Silnik maszyny uruchomił się niemal natychmiast, a po kilku chwilach wylatywałam z planety, starając się nie zastanawiać nad tym, co zostawiam za sobą na Xandarze i czy kiedykolwiek uda mi się tutaj wrócić.
Nie byłam pewna, ile leciałam na Tytan. Miałam wrażenie, jakby czas jednocześnie zatrzymał się w miejscu, jak również pędził, jak szalony. Żadna z tych opcji nie była pocieszająca, bo w tym momencie chciałam, by wszystko działało na moją korzyści. Przez chwilę udało mi się nawet skontaktować z resztą Strażników i krótka rozmowa z Peterem mi wystarczyła, bym wiedziała, jak bardzo jest wytrącony z równowagi po zniknięciu Gamory. Rozumiałam go, bo jak nigdy się sobie nie zwierzaliśmy, tak wiedziałam, że zależało mu na kobiecie o wiele bardziej, niż to pokazywał. Coś między nimi było i przez krótką chwilę naprawdę się z tego cieszyłam, bo obydwoje zasługiwali na minimalne szczęście. Wierzyłam, że w swoich ramionach mogli go odnaleźć. Nawet jeśli ich przeszłość była różna.
Gdy wleciałam w atmosferę Tytana, wiedziałam, że coś było nie tak. Grawitacja tutaj działała zupełnie inaczej i kiedy opuściłam statek, przez chwilę miałam problem, by poprawnie stanąć na ziemi. Wszędzie znajdywały się rozbite i zniszczone statki, albo zburzone budynki. Pomarańczowa poświata, która nie opuszczała planety, sprawiała wrażenie, jakby słońce zaraz miało całkowicie zejść, ustępując miejsca całkowitej ciemności.
Nie podobało mi się to, że było tutaj tak cicho. Wręcz za cicho. Byłam pewna, że dotarłam z opóźnieniem w porównaniu do Strażników i miałam nadzieję, że do tej pory nic im się nie stało. Walka u ich boku miała jeszcze jakiś najmniejszy sens, ale bez nich? Równie dobrze sama mogłaby strzelić sobie w łeb.
Później ktoś dotknął mnie w ramię, a ja krzyknęłam głośno i z bronią w ręku odwróciłam się do tyłu. Wtedy zobaczyłam Mantis, która uśmiechała się do mnie niewinnie.
— Na miłość boską, Mantis! — Warknęłam w stronę kosmitki, ale ona nie zwracała uwagi na mój emocjonalny stan. — Nie zachodzi się ludzi od tyłu! Mogłam cię postrzelić!
— Wyczułam, że jesteś zdenerwowana i smutna — wyjaśniła potulnie, a ja nie mogłam się na nią gniewać. — Chciałam ci tylko pomóc.
Westchnęłam ciężko. Opuściłam rękę z pistoletem i schowałam broń do pasa na moim udzie. Mantis miała dobre intencje i w ciągu tych kilku tygodni, które wspólnie spędziłyśmy na statku, zdążyłam się do niej przyzwyczaić. Jednak nie byłam pewna, czy jej moce były tym, czego teraz najbardziej potrzebowałam.
— Po prostu... Nie rób tego więcej, dobrze? — Poprosiłam spokojniej, a Mantis skinęła głową.
— Coś się stało, że jesteś smutna?
Nie byłam pewna, czy chciałam wyjaśniać jej całą sytuację między mną a Milo, dlatego powiedziałam pierwsze lepsze kłamstwo, które przyszło mi do głowy. Chociaż właściwie to też nie było, aż tak wielkie kłamstwo, bo naprawdę martwiłam się o moją przyjaciółkę.
— Ta cała sytuacja z Gamorą... Martwię się o nią. Właściwie, co tam się stało?
— Thanos nas wycackał, to się stało — odezwał się znajomy głos.
Gdy odwróciłam się do tyłu, zobaczyłam, jak zza zniszczonego statku wychodzi Peter. Otworzył swój hełm i podszedł do mnie. Pocałował w policzek i odsunął się równie szybko jak to zrobił. Za nim pojawił się Drax, który skinął do mnie głową.
— Był na Knowhere przed nami, zgarnął Kamień Rzeczywistości i użył go przeciwko nam — wyjaśnił Quill z irytacją w głosie. Mój kuzyn zacisnął mocno pięści, a ja położyłam dłoń na jego ramieniu. — Gdyby nie to, Gamora bez problemu by go pokonała. Później jednak stworzył ten pieprzony portal i tak po prostu zniknęli.
— Wiadomo, gdzie ją zgarnął? — Zapytałam, ale w tym samym momencie wiedziałam, że było to głupie pytanie. Żaden z nich nie odpowiedział, ale w końcu odezwał się Drax.
— Nebula się z nami skontaktowała niedługo później i powiedziała, żebyśmy się spotkali z nią właśnie tutaj.
— Trochę dziwne miejsce na pogaduszki — uniosłam rękę do góry i okręciłam ją wokół, wskazując na planetę. — W ogóle co się tutaj stało? Tutaj nie da się żyć.
— Nie mam bladego pojęcia, ale... — Peter przerwał, gdy jego przenośny komunikator zaczął wydawać alarmujący dźwięk. Doskonale go znałam, a to oznaczało, że coś się do nas zbliżało. — Ktoś tutaj zaraz wyląduje. Lepiej schowajmy się i jak coś to atakujemy.
Skinęłam głową, a później razem z resztą się ukryłam. Drax i Mantis znaleźli swoje miejsca po jednej stronie, a my z Peterem po drugiej. Długo nie musieliśmy czekać, jak obok nas wylądował zniszczony statek, który wcześniej musiał przypominać jakieś koło. Gdy wrak maszyny zderzył się z podłożem, wywołało to delikatne trzęsienie, ale szybko złapałam się za wystający fragment budynku, a Peter spojrzał na mnie z troską.
— W porządku? — Zapytał cicho, a ja skinęłam tylko głową.
Mój kuzyn aktywował swój hełm i podał mi jedną z bomb, które stworzył Rocket. Wskazał mi głową na środek zepsutego statku, gdzie znajdywała się trójka osób. Facet w jakiejś metalowej zbroi, drugi w czerwonej pelerynie i wiszący do góry nogami chłopak. Nie wyglądało na to, by mieli współpracować z Thanosem, ale lepiej nie zapeszać. Wyrzuciłam kulkę z bombą na podłogę zepsutego statku, a gdy nastąpił wybuch, cała trójka odleciała w różne strony. Wtedy my wkroczyliśmy do akcji.
Całą czwórką weszliśmy do wraku w pełnej gotowości do ataku, gdy Drax krzyknął głośno i rzucił swoim mieczem w stronę faceta z peleryną. Ten wyczarował palcami jakąś pomarańczową tarczę, ostrze się od niej odbiło i upadło na ziemię. Nie było czasu na to, by zastanawiać się nad logicznością całej tej sytuacji, bo Drax został zaatakowany przez pelerynę, a w powietrze wyleciał Peter, do którego zaraz dołączył człowiek w metalowej zbroi. Wymieniłam krótkie spojrzenie z Mantis, a później obie podeszłyśmy do trzeciego nieznajomego. Chłopak miał podobną, metalową zbroję co tamten drugi, ale ciągle wyglądało na to, że był nieprzytomny.
— Obudź go — zwróciłam się do kobiety, a ona pochyliła się nad tajemniczym osobnikiem. Jej czółka szybko się zaświeciły, a chłopak prawie natychmiast odzyskał przytomność.
— O mój boże! Proszę, nie składaj we mnie jaj! — Zawołał z przerażeniem, cofając się do tyłu, a później zaatakował Mantis. Wyrzucił pajęcze sieci ze swoich rąk, unieruchamiając kosmitkę. Spojrzał na mnie i wycelował, ale szybko usunęłam się w bok, unikając podobnego losu, co Mantis. Kucnęłam na posadzce, a potem szybko podcięłam chłopakowi nogi i odepchnęłam do tyłu w konsekwencji czego spadł w dół.
Pomogłam podnieść się Mantis, ale zanim zdążyłam ją uwolnić, chłopak wrócił. Tym razem z tylnej części jego kostiumu wysunęły się odnóża i ruszył do ponownego ataku. Odczepiłam z mojego pasa z bronią żeton z metalową linką, którą rzuciłam w jego stronę. Blaszka przyczepiła się do jego stroju, a później sama się uruchomiła, szczelnie go owiązując.
Drax w końcu pozbył się peleryny, z którą ciągle walczył. Wydawało się, że jakimś sposobem zyskujemy przewagę nad trójką nieprzyjaciół, kiedy poczułam, jak tracę grunt pod nogami. Zaczęłam spadać w bliżej nie określoną przestrzeń, a gdy znowu stanęłam o własnych nogach, coś owiązało się wokół mojego ciała. Nie była to linka podobna do tej, którą chwilę wcześniej wystrzeliłam, ale coś lżejszego i o dziwo przyjemniejszego w dotyku. Szybko zrozumiałam, że facet, który wyczarował tamtą pomarańczową tarczę, teraz stosuje podobną magię na mnie.
Człowiek w zbroi, z którym chwilę wcześniej walczył Peter, wyrwał się z elektromagnesu, a później obezwładnił Draxa celując w niego lewym ramieniem swojego kombinezonu. Quill zgarnął obezwładnionego chłopaka z ziemi i sam wycelował mu swoją bronią w głowę. Szarpnęłam się mocniej za węzły, ale te, zamiast coś puścić, zaczęły jeszcze mocniej się na mnie zaciskać.
— Niech nikt się nie rusza i wszyscy się uspokoją — zawołał Peter i dezaktywował swój hełm. Później skierował swoją broń na faceta w żelaznej zbroi. — Zapytam was tylko raz... Gdzie jest Gamora?
— Zadam lepsze pytanie — odpowiedział mu nieznajomy, również ściągając z głowy swój hełm i celując drugą ręką w stronę mojego kuzyna. — Kim jest Gamora?
— Przebiję was! — Zawołał Drax z podłogi. — Dlaczego jest Gamora?
Co do cholery?
— Wypuść go albo przyrzekam, że usmażę to dziwadło — zapewnił Peter całkiem poważnie, a ja zaczęłam się zastanawiać, czy nie trafiłam do jakiegoś cyrku. Takie rzeczy tylko ze Strażnikami Galaktyki.
— Zrób to — odezwał się ponownie facet w zbroi. — Ty go zastrzelisz, to ja zastrzelę jego.
Facet wytworzył dużą, energetyczną lufę ze swojego ramienia, która zatrzymała się tuż przed twarzą Draxa. Ten uniósł do góry ręce, ale nie wyglądał na wielce przerażonego.
— Dawaj, Quill! Dam radę — zawołał Drax, a ja prawie parsknęłam.
— Nie, nie dasz rady, Drax! — Wtrąciłam się w końcu. Zgodził się ze mną kolejny głos, a ja zrozumiałam, że to ten czarodziej, który ciągle mnie trzymał. Odwróciłam głowę w jego stronę, ale ciągle nie mogłam go dokładnie zobaczyć. — Mógłbyś poluźnić trochę te linie. Nie żeby coś, ale powoli się duszę.
Może nie do końca to była prawda, ale chciałam przynajmniej spróbować wzbudzić w nim jakieś wyrzuty sumienia. Jednak nic z tego, bo facet stał niewzruszony tak jak chwilę wcześniej. No cóż, przynajmniej próbowałam.
— Czyżby? — Warknął Quill. — Nie chcecie mi powiedzieć, gdzie ona jest? Dobra, zabiję całą waszą trójkę, a później Thanosa.
— Czekaj, co? Thanosa? — Odezwał się czarodziej. — Zadam ci jedno pytanie... Komu służysz?
— Komu służę? Mam powiedzieć, że Jezusowi?
To, że Peter mógł powiedzieć coś takiego, to jedno. To, że ja sama mogłam powiedzieć coś takiego, to drugie. Ale to, że razem z moim kuzynem powiedzieliśmy to samo w tym samym momencie, to trzecie. I moją skalę naszej zajebistości wyjebało w kosmos. Przynajmniej fajnie było wiedzieć, że znowu wróciliśmy do tej samej relacji, którą mieliśmy kiedyś, gdzie nawzajem kończyliśmy za siebie swoje zdania i myśleliśmy zawsze o tym samym.
Na krótką chwilę nasze spojrzenia się spotkały i widziałam w nich dokładnie to, co sama czułam. Jakąś głupią radość mimo tego, w jakiej sytuacji się znaleźliśmy i zaskoczenie, że ciągle mogliśmy tak świetnie się rozumieć.
— Jesteście z Ziemi — powiedział ze zrezygnowaniem facet w zbroi.
— Nie z Ziemi — odpowiedziałam znowu razem z Peterem. — Z Missouri.
To wyglądało tak, jakbyśmy to zaplanowali i trenowali od lat. Ale nigdy, to była nasza kompletna improwizacja, która jarała mnie, jak nie wiem.
— Czyli z Ziemi, dupku — zwrócił się Pan Blaszak do mojego kuzyna, a ja poczułam się całkowicie zignorowana. Faceci, typowe. — O co ci chodzi?
— Czyli nie jesteście z Thanosem? — Zapytał niepewnie chłopak, którego trzymał Peter, a mój kuzyn zrobił zniesmaczoną minę. Sama myśl, że ktokolwiek z nas mógłby pracować z Thanosem była odrażająca.
— Z Thanosem? Nie! Przybyliśmy tu, żeby go zabić! Zabrał moją dziewczynę. Czekaj, kim wy jesteście?
— Jesteśmy Avengers — odezwał się pewniej chłopak i w końcu i on dezaktywował swój hełm, a ja po raz pierwszy zobaczyłam, jak młody on był. Przecież to był dopiero nastolatek i dziwiło mnie, że on w ogóle się tutaj znajdował.
Później jednak przypomniałam sobie, skąd kojarzę nazwę, którą podał młody.
— Hej, to o was mówił Thor! — Zawołałam, zwracając na siebie uwagę Pana Blaszaka.
— Znacie Thora?
— Tak — zgodził się mój kuzyn. — Wysoki facet, niezbyt przystojny. Potrzebował ratunku.
Młody zrobił skrzywioną minę i ja sama się z nim zgodziłam.
— Wypraszam, Quill — przerwałam mu. — Chyba obydwoje widzieliśmy zupełnie kogoś innego. Wiem, że masz problemy ze wzrokiem, ale...
— Bex! — Zawołał mój kuzyn i posłał mi ostrzegawcze spojrzenie, a ja uśmiechnęłam się do niego niewinnie.
— Pomijając tą jakże ekscytującą dyskusję — wtrącił się czarodziej. — Gdzie jest teraz Thor?
— Razem z dwójką członków naszej drużyny poleciał na Nidavellir — wyjaśniłam bez zająknięcia. — Mówił, że tylko tam zdobędzie broń zdolną zabić Thanosa.
— A niby wy to, kim jesteście? — Zapytał młody chłopak, a ja nagle poczułam, jak więzy wokół mojego ciała znikają. Odwróciłam się do czarodzieja i podziękowałam mu krótko, rozmasowując swoje ramiona.
— Jak to, kim jesteśmy? — Zwróciłam się z zaskoczeniem do chłopaka. — Pieprzonymi Strażnikami Galaktyki.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top