[29] never let me go

Nie miałam bladego pojęcia, w którym momencie zasnęłam.

Pamiętałam, że przez jakiś czas rozmawiałam z Jupiter, opowiadając jej o tym, co pamiętałam z Ziemi. Dziewczynka była nieźle rozmowna, jak na to czego doświadczyła, albo to był jej system obronny. Wcale się nie dziwiłam, bo sama nie raz robiłam coś podobnego. Później jednak Ayla przyniosła nam jakąś książkę i wspólnie z Jupiter zaczęłyśmy czytać na głos. Zwróciłyśmy tym uwagę pobliskich dzieciaków i te, które tylko mogły wstać ze swoich łóżek, rozsiadły się wokół nas. Musiałyśmy długi czas na tym spędzić, bo gdy Jupiter w końcu zasnęła, pamiętałam, że sama ułożyłam głowę na wolnym miejscu na jej łóżku i to by było tyle.

Nie sądziłam, że będę, aż tak padnięta, że zasnę w jednej chwili w najbardziej niewygodnej pozycji, jaką tylko można było sobie wyobrazić. Jednak czarne scenariusze, które zaczęłam widzieć, mało pomogły na to, bym się wyspała. Zresztą miałam wrażenie, że od lat nie czułam się naprawdę wyspana. Koszmary i złe myśli dręczyły mnie nawet w nocy i zastanawiałam się, czy to miało związek z tym jakie życie wiodłam, czy po prostu taki był mój los.

Ktoś potrząsnął mnie delikatnie za ramię, a ja natychmiast się wyprostowałam i otworzyłam oczy. Mogłam spać przez kilka ostatnich godzin, ale mój sen był tak lekki, że wystarczyło mnie dotknąć, bym się obudziła. Spojrzałam nieco nieprzytomnie na Jupiter, zakładając, że to właśnie ona mnie obudziła. Jednak w pomieszczeniu ciągle było ciemno, a dziewczynka smacznie spała, przytulona do jakiegoś pluszaka. W końcu uniosłam wzrok do góry i tylko dzięki wpadającemu światłu z korytarza, zdołałam rozpoznać sylwetkę Milo.

— Co... coś się stało?

Brunet skinął głową, a mi natychmiast zabiło szybciej serce. Przetarłam zaspaną twarz ręką, by chociaż w najmniejszym stopniu jakoś się rozbudzić. Jak najciszej wstałam ze swojego miejsca, a później razem z Milo opuściłam pomieszczenie. Przechodziliśmy między kolejnymi, śpiącymi pacjentami, a ja bałam się tego, co usłyszę od Milo, bo jedyne, co mogłam zrobić, to zakładać najgorsze.

Kilka minut później znaleźliśmy się w drugiej części budynku. Szpital już dawno zniknął za naszymi plecami, a na korytarzu nie było właściwie nikogo. Co jakiś czas obok nas przechodzili nocni strażnicy, jednak nie zwracali na nas większej uwagi. W końcu Milo zatrzymał się przy dużym oknie i posadził mnie na parapecie. Tylko przez chwilę miałam okazję zerknąć przez szybę i zobaczyć pogrążony w całkowitych ciemnościach Xandar. Jedynym oświetlonym budynkiem była siedziba Korpusu i aż chciałam się zaśmiać, że była jak to jedno, jedyne światło w ciemnym tunelu.

Dawało nadzieję na lepsze czasy.

Wszyscy, którzy się w niej znajdowali, przeżyli najgorsze, więc co jeszcze mogłoby ich dopaść?

Obawiałam się, że w powietrzu wisiało coś, co całkowicie miało zmienić bieg historii, a przede wszystkim naszego życia.

— Milo, co się stało? — Zapytałam, starając się brzmieć całkiem spokojnie. Jednak zaniepokojenie i zdenerwowanie brało nade mną górę. Zapewne dlatego Milo spojrzał na mnie z jakimiś smutkiem w oczach i złapał moje dłonie w swoje.

— Peter się skontaktował — odpowiedział Milo. — Byli na Knowhere.

— Byli? Spotkali tam Thanosa? — Dopytywałam się, bo czułam, że Milo nie miał dla mnie żadnych dobrych wieści. — Milo, co tam się stało?

— Z tego, co zrozumiałem, to faktycznie spotkali tam Thanosa — wyjawił Rivera.

— Walczyli z nim?

— Nie do końca — pokręcił głową. — Zdążył zdobyć Kamień Rzeczywistości od Kolekcjonera, zanim w ogóle pojawili się na planecie, a to oznacza, że...

— Thanos ma już trzy kamienie — zakończyłam za niego, zaciskając nieco mocniej, niż powinnam palce wokół jego dłoni. — Jest jeszcze silniejszy, niż wspominał nam Thor.

— Zgadza się — Milo skinął, ale czułam, że nie powiedział mi jeszcze wszystkiego. Znałam go nie od dziś i wiedziałam, kiedy próbował ułożyć w swojej głowie odpowiednie słowa, gdy chciał mi coś przekazać. Zwłaszcza jeśli te informacje nie były proste do przekazania. — Bea... Oni właściwie nie mieli żadnych szans z nim. Drax i Mantis zostali obezwładnieni, zanim w ogóle zdążyli zareagować. Gamora prawie go pokonała, ale okazało się, że była to tylko iluzja Thanosa i... Peter powiedział mi, że Thanos porwał Gamorę.

Wypuściłam dłonie z rąk Milo i przyłożyłam jedną do ust.

— Jak to?

Nie mogłam dać zapanować emocją nad sobą. To, że Gamora wpadła w ręce Thanosa, to jeszcze nie musiało znaczyć najgorsze. Tak, taki kit mogłam wciskać wszystkim, a i nawet najbardziej wierząca osoba, nie uwierzyłaby w takie beznadziejne kłamstwo. Doskonale wiedziałam, jaki stosunek Gamora miała do Thanosa. Pamiętałam bardzo dokładnie, jak się chciała wyrwać od niego za wszelką cenę. Gdy jej się to udało i prawie mogła normalnie żyć, znów trafiła w jego okropne łapska.

A mnie przy tym nie było.

— Po prostu... — Milo wzruszył ramionami i spojrzał na mnie. — Peter mówił, że w jednej chwili stał przed Gamorą i Thanosem, a w drugiej tamten przeniósł ich przez jakiś portal i obydwoje zniknęli. Twój kuzyn był nieźle wkurzony, ale mówił, że skontaktowała się z nimi Nebula.

— Nebula? — Zmarszczyłam brwi w całkowitym zaskoczeniu. Ostatni raz widziałam ją kilka tygodni temu, zaraz po bitwie na Ego.

— Też byłem zaskoczony. Podobno mają spotkać się na Tytanie.

Poczułam jakiś dziwny niepokój w momencie, gdy tylko Milo wypowiedział nazwę planety. Pierwszy raz o niej słyszałam i nie miałam bladego pojęcia, co się na niej znajdywało. Jednak czułam zdecydowane zaniepokojenie. O ile nie czułam tego już wcześniej. Problem z Thanosem, coraz bardziej stawał się realny, a my wszyscy byliśmy podzieleni. W takiej sytuacji nie mogłam grzać grzecznie tyłka na Xandarze. Musiałam pomóc Quillowi i całej reszcie, która zmierzała na Tytan. Cokolwiek miało mnie tam spotkać – strata, załamanie, a nawet śmierć – nie mogłam nikogo więcej opuścić.

— Musimy do nich lecieć — zadecydowałam natychmiast.

Wstałam z parapetu, ale nie zdążyłam zrobić kroku, gdy poczułam na ramieniu delikatny uścisk Milo. Odwrócił mnie w swoją stronę, tak że stałam tuż przy nim, twarzą w twarz, a między nami nie było żadnej wolnej przestrzeni. Nie byłam pewna, kiedy ostatni raz byliśmy, tak blisko siebie. Przez ostatnie tygodnie tylko kilka razy skradliśmy sobie pocałunki, bo takie rzeczy były wyjątkowo niezręczne w towarzystwie Strażników. Zresztą wcześniej byliśmy zajęci szukaniem mojej pokręconej rodziny, a teraz musieliśmy się zmierzyć z perspektywą klęski Xandaru. Tęskniłam za bliskością Rivery, ale jednocześnie nie mogłam zignorować jego smutnych i zbolałych, ciemnych oczu. Tylko jeden raz w życiu widziałam u niego takie spojrzenie – wtedy, gdy był zmuszony osobiście odprowadzić mnie do więzienia ponad rok temu.

— Beatrice... Nie możemy — powiedział z trudem Milo. Jego palce delikatnie masowały mnie po ręce, a ja miałam wrażenie, że w tym samym miejscu, w którym czułam jego dotyk, skóra piekła mnie niemiłosiernie. — Xandar potrzebuje nasze pomocy, dobrze o tym wiesz.

— Nie było nas tutaj, gdy najbardziej byliśmy potrzebni, Milo — przypomniałam mu, chociaż czułam, rosnąc gulę w gardle. Podświadomie wiedziałam, do czego zmierza ta rozmowa. Znałam Milo i znałam siebie. Wiedziałam, że każde z nas musiało robić to, co najbardziej podpowiadały nam nasze serce. — Xandar sobie poradzi, a ja nie mogę ich zostawić samych. Nie teraz, gdy cała drużyna się posypała. Tylko ja mogę im pomóc.

— Bea, nie mówimy tutaj o Ronanie i jego armii, ani o Ego... To Thanos i ma Kamienie Nieskończoności. Sama dobrze wiesz, co potrafi zdziałać jeden z nich, a co dopiero, jak ktoś posiada ich więcej. Ta walka nie ma sensu. Przegracie.

Westchnęłam bezgłośnie, próbując zatamować napływające do moich oczu łzy. Jak bardzo zdawałam sobie sprawę z tego, że Milo miał całkowitą rację, tak nie mogłam zignorować tego, że w tym momencie za jedyną, słuszną rzecz uważałam stanięcie do walki. Nawet jeśli miałabym zginąć.

— Twoja wiara w moje umiejętności naprawdę mnie zabija, kochanie — zażartowałam, starając się, chociaż na krótką chwilę wprowadzić między nami jakiś spokój i dobry humor. To było wyjątkowo trudne, bo prawie nigdy nie zwracałam się do niego słodkimi pseudonimami, a zrobiłam to właśnie teraz.

— Bea, proszę cię bądź rozsądna! Nie możemy zostawić Xandaru. Ci ludzie nas potrzebują i musimy im pomóc!

— Jeśli nie powstrzymamy Thanosa, to nie będzie nikogo, komu będziemy mogli pomóc! — Zawołałam nieco głośniej, niż zamierzałam. Przez krótką chwilę mierzyłam się spojrzeniem z Milo, aż w końcu poddałam się. Oparłam czoło o jego i objęłam go w pasie, przyciągając go bliżej do siebie. — Wiesz, że muszę to zrobić. Tam jest Peter i... Sam na własne oczy widzisz, co się stało tutaj na Xandarze. Jeśli nasz koniec jest bliski, to muszę wiedzieć, że zrobiłam wszystko, co możliwe, by temu zapobiec.

— Bea, ty zginiesz — wyszeptał, a ja poczułam, jak pierwsza łza spłynęła po moim policzku. Nie starałam się jej w żaden sposób ukryć, to nie był na to czas.

— Każdy z nas kiedyś umrze, Milo. A ty doskonale wiesz, że na swoją śmierć byłam gotowa od dawna.

— Ty naprawdę nie możesz mówić takich rzeczy — warknął cicho i chwycił moją twarz w swoje dłonie. Nie mogłam oderwać się od jego spojrzenia. Cholera, on miał naprawdę przepiękne oczy, w których tonęłam za każdym razem. — Nie mogę cię stracić, więc dlaczego robisz wszystko, by tak się stało?

Nie odpowiedziałam. Nie byłam pewna, co właściwie mogłam powiedzieć w takiej sytuacji. Wiedziałam, że prawdopodobnie pisałam się na bolesną śmierć. Przez ostatnie lata Milo był jedyną stałą w moim życiu i chociażby dla pewności, że on będzie bezpieczny, musiała podjąć się tej walki. Nie liczyło się nic innego. Zresztą zawsze uważałam, że nie dane mi będzie umrzeć ze starości. To byłoby zbyt proste.

Bez zastanowienia stanęłam na palcach i pocałowałam Milo. W tym jednym geście starałam się przekazać mu jak najwięcej. Jak bardzo go kocham, jak mi na nim zależy, jak nie wyobrażam sobie życia bez niego. Moje serce cierpiało, ale wiedziałam, że tak trzeba było postąpić. Nie było innej możliwości. Milo objął mnie swoim ramionami w pasie, odchylając mnie nieznacznie do tyłu. Ja sama wplotłam jedną dłoń w jego włosy, a drugą ułożyłam na jego policzku, badając fakturę skóry. Chciałam zapamiętać z tego momentu, jak najwięcej, bo przeczuwałam, że to mogły być nasze ostatnie, wspólne chwile.

Gdy się od siebie oderwaliśmy, obydwoje byliśmy zaczerwienieni, a nasze oddechy były nierówne. Uwielbiałam za każdym razem ten moment, chwilę po pocałunku. Zawsze byłam pewna, że z biegiem czasu nie można czuć tego samego szczęścia i ekscytacji, co na początku związku. Jednak w tym momencie, tyle lat od naszych pierwszych pocałunków, ja ciągle nie mogłam się nimi odpowiednio nacieszyć.

— Nie będę cię prosić, byś leciał ze mną, Milo — wyszeptałam, gdy udało mi się odzyskać głos. Ciągle czułam ciarki na ciele. — Wiem, że nie możesz. Całkowicie to rozumiem. Jesteś członkiem Novy i nie możesz zostawić tego miejsca. To twój dom.

— Mój dom jest tam, gdzie ty, Bea — odpowiedział szybko, a ja westchnęłam cicho. — Z tego samego względu doskonale wiem, dlaczego ty musisz tam lecieć. Należysz do Strażników Galaktyki i zrobisz wszystko, by nas wszystkich ocalić. Tylko obiecaj mi coś, dobrze?

— Wszystko, co tylko mogę.

— Postaraj się przeżyć i wróć do mnie.

Załkałam cicho w jego ramię i czułam, że łzy już kompletnie spływają po moim policzku. Czemu musiałam mieć tak beznadziejny charakter, że potrafiłam porzucić całe swoje szczęście tylko po to, by próbować ratować świat? W imię czego?

Większego dobra.

— Obiecuję — powiedziałam i uśmiechnęłam się delikatnie. — Jak wrócę i jeśli znowu zapytasz się mnie, czy chcę zostać twoją żoną, to moja odpowiedź będzie...

— Nie mów — Milo przerwał mi, przykładając palce do moich ust. — Odpowiesz mi wtedy, gdy znów o to zapytam.

Milo pocałował mnie w czoło i przytulił do siebie, tak mocno jak tylko możliwe. Wtuliłam się w jego ciepłe ciało i pozwoliłam, by łzy spływały po mojej twarzy. Cokolwiek miało się z nami stać, wiedziałam, że był moją, jedyną prawdziwą miłością. Osobą, z którą chciałam spędzić resztę swojego życia.

Nawet jeśli miałabym zginąć jutro wieczorem. 


uwielbiam relację Bea i Milo

ale taka jest kolej rzeczy

każdy z nich ma swoje obowiązki, które muszą wykonać

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top