[28] running out of...?
Gdy ostatni raz znajdywałam się na Xandarze wszystko było w porządku.
Stolica tętniła życiem, dzieciaki biegały roześmiane po ulicy. Drzewa i cała roślinność kwitła, jak nigdy, a powietrze było wyjątkowo orzeźwiające. Tak jak wszędzie, znajdywały się nieco uboższe dzielnice, gdzie ludzie ledwo wiązali koniec z końcem, ale przeważnie doceniali wszystko to, co mieli. A przede wszystkim mieli rodziny, bliskich, przyjaciół.
Teraz miałam wrażenie, jakby to wszystko było dalekim, pięknym snem. Jakbym opuściła to miejsce na długie lata, a nie tylko na kilkanaście dni. Bo tyle mnie tutaj nie było – niecałe trzy tygodnie, a zmieniło się wszystko.
Zanim dostaliśmy się na planetę, już z kosmosu widzieliśmy, że była w opłakanym stanie. Ciężki dym unosił się nad Xandarem, a w niektórych miejsca ogień ciągle się tlił. Trudno było znaleźć odpowiednie miejsce i musieliśmy oblecieć planetę kilka razy, by na pewno wybrać odpowiedni punkt lądowania. Jednak najtrudniejsze było obserwowanie tego, co tam się wydarzyło. Moje serce ściskało się z bólu, a ja czułam, jak łzy napływają mi do oczu.
Kiedy wylądowaliśmy moim statkiem, ledwo to zrobiliśmy. Rocket miał rację. Mógł faktycznie przy nim pracować, ale do dalszej drogi się nie nadawał. Zresztą miałam wrażenie, że mogłam pożegnać się z moją maszyną. Była mi oddana przez lata, równie długo nigdy mnie nie zawiodła, aż nadszedł czas, gdy dołączyłam do Strażników, a ona zaczęła być narażana na różne nieprzyjemności.
Westchnęłam ciężko, odpięłam pasy bezpieczeństwa, ale nie wstałam z miejsca. Nie mogłam się do tego zmusić. Coś mnie powstrzymywało, a ja wiedziałam, że tym czymś był fakt, że nie chciałam widzieć na własne oczy tego, co się tutaj wydarzyło.
Jednak musiałam.
Podniosłam się z fotela i spojrzałam na Milo. Z jego twarzy nie potrafiłam nic wyczytać, ale mimo tego wiedziałam, że czuł się tak samo niepewnie, jak ja. Może nawet i gorzej, bo w końcu wychował się na Xandarze. Spędził tutaj dzieciństwo, dorastał, przeżył śmierć rodziców, dołączył do Korpusu. I dopiero później, lata po tym wszystkim mieliśmy okazję się poznać. Milo był dla mnie największym darem od losu i chociaż wiedziałam, że igrałam z ogniem, bo nasz związek nie powinien w ogóle istnieć. Tak nie wyobrażałam sobie, by moje życie wyglądało inaczej.
— Jesteś gotowy? — Zapytałam i złapałam go za rękę. Milo delikatnie ją ścisnął i skinął ostatecznie głową, ale wiedziałam, że nie był do tego przekonany. — Weźmy jakąś broń, dobra? Tak na wszelki wypadek.
Nie wiedziałam, czego powinniśmy się spodziewać. Thanosa i jego armii ewidentnie nie była już na planecie, zwłaszcza że nie tak dawno zaatakował Thora i jego ludzi. Jednak nie mogłam przewidzieć tego, jak ktokolwiek zareaguje na naszą obecność. W takich sytuacjach, jak te ludzie często zapominali o swoim człowieczeństwie i robili wszystko, tylko by przetrwać. Nikogo nie można była za to winić, bo każdy chciał żyć, ale czasami posuwano się do zbyt drastycznych czynów.
Przypięłam dwa sztylety do ud i upewniłam się, że moja sukienka dokładnie je zakrywa. Wzięłam dwa pistolety laserowe, przyczepiłam je do pasa na broń i sprawdziłam, czy na pewno dobrze się trzymają. Wzięłam też nerkę, którą przerzuciłam przez głowę. Ułożyłam ją tak, by zapięcie było z przodu i schowałam do niej kilka pojedynczych paralizatorów, wybuchających żetonów i innych gadżetów, które Rocket uwielbiał konstruować, a teraz mogły naprawdę się przydać.
Później Milo otworzył klapę od mojego statku i wyszliśmy na zewnątrz.
Zapach dymu i palonych ciał był pierwszym, co poczułam. To była znacząca różnica do tego, gdy pamiętałam dokładnie zapach kwiatów i powietrza. Na ulicach było przerażająco cichy, tak jakby całe życie na planecie nagle przestało istnieć. Zacisnęłam mocniej palce na nerce i kroczyłam powoli za Milo, starając się nasłuchiwać otoczenia. Nie byłam pewna, czy byłam taka uważna, bo bałam się, że ktoś nas zaraz zaatakuje, czy chciałam znaleźć kogoś, kto potrzebował naszej pomocy. Wtedy też usłyszałam cichy jęk, a zaraz nawoływanie o pomoc.
Pociągnęłam Milo za rękaw, a gdy na mnie spojrzał, pokazałam mu, by tak jak ja nasłuchał. Jęk się nasilił i coraz lepiej mogłam usłyszeć, skąd on dobiegał.
— To chyba stamtąd — powiedział Milo i wskazał na jeden ze zniszczonych domów. Dziura w ścianie wyglądała tak, jakby ktoś wjechał czymś wielkim w budynek, a później staranował wszystko, co się w nim znajdywało.
Milo ruszył jako pierwszy i przeszedł przez dziurę. Szybko zrobiłam to samo. Zignorowałam chęć przyglądnięcia się temu, jak wyglądało pomieszczenie w środku i skupiłam się na tym, by usłyszeć wołanie o pomoc. Głos się znowu odezwał, tym razem zdecydowanie głośniej, więc miałam pewność, że byliśmy blisko.
— Bea, tutaj! — Zawołał Milo, a ja przeskoczyłam nad zawaloną szafą. Wtedy zobaczyłam, jak pod zniszczonym łóżkiem leżała mała, może ośmioletnia dziewczynka. Milo już przy niej kucał, więc szybko obeszłam ją dookoła i zajęłam miejsce po jej drugiej stronie.
— Już spokojnie, kochanie — mruknęłam uspokajająco, głaszcząc ją delikatnie po włosach. Na pierwszy rzut oka nie wyglądało na to, by miała jakieś obrażenia i po prostu była przerażona, ale nie miałam pewności. — Jak się nazywasz?
— Jupiter — odpowiedziała cicho dziewczynka.
— To bardzo ładne imię. W Układzie Słonecznym istnieje planeta o takiej samej nazwie, wiedziałaś o tym? — Dziewczynka skinęła głową, a ja uśmiechnęłam się nieznacznie. — Jupiter, powiedz mi, czy coś cię boli? Jesteś ranna?
— Nie — pokręciła głową. — Ale jestem głodna. Chciałam sięgnąć po puszkę z ciastkami... Mama zawsze dba, by była pełna... Ale później zawaliła się szafa, potknęłam się i spadłam. Chciałam wstać, ale zaklinowałam się.
— Zaraz na to zaradzimy, nie martw się.
Spojrzałam na Milo, a ten skinął głową i po chwili wspólnie podnosiliśmy zepsute łóżko. Odrzuciliśmy je na drugą stronę, a później z powrotem kucnęłam obok dziewczynki. Na całe szczęście nie miała żadnych, widocznych ran. Uważałam, że i tak była cholernie dzielna. To, co wydarzyło się na planecie, musiało być dla niej tragedią.
— Jesteście pierwszymi osobami, które mnie słyszały — powiedziała Jupiter. — Czy wiecie może...
Dziewczynka nie dokończyła, gdy ktoś odrzucił szafę na bok, a później nad nami stała cała grupa uzbrojonych członków Korpusu Novy. Ich stroje były poszarpane i podniszczone, a oni sami wyglądali na cholernie wykończonych i przy tym bardzo niebezpiecznych.
— Ręce do góry i natychmiast mówcie, kim jesteście — oznajmił stanowczo jeden z nich. Postanowiłam nie igrać z losem i posłusznie uniosłam do góry ręce. Milo zrobił to samo, a Jupiter niespodziewanie schowała się za moimi plecami i ścisnęła swoje palce na mojej sukience.
— Jestem kapitan Milo Rivera, a to jest... — zaczął Milo, ale nie zdążył dokończyć, gdy przed szereg zwiadowczej grupy wyszedł Jensen. Był kompletnie poobijany, na czole miał bandaż i miałam wrażenie, że od naszej ostatniej rozmowy postarzał się o kilka lat. Zawsze się ze sobą droczyliśmy w trakcie mojego szkolenia, ale teraz jego widok ucieszył mnie, jak nigdy wcześniej.
— Jensen! — Zawołałam, prostując się.
— Wy żyjecie! — Odezwał się z trudem, a ja nie czekałam i ruszyłam w jego stronę. Objęłam go ramionami, zanim ten zdążył zareagować, ale gdy cicho syknął, odsunęłam się od niego. — Dobrze cię widzieć, Lewis, ale trochę uważaj, bo Thanos zostawił po sobie pamiątkę nawet u mnie — uśmiechnął się, a później zwrócił się do swojego oddziału. — Panowie to kapitan Rivera i sierżant lotniczy Lewis. Zabieramy ich do siedziby.
★★★
Kilka godzin później siedzieliśmy w jednej z sali budynku Korpusu i słuchaliśmy tego, co Dey opowiadał o tym, co się wydarzyło. Nie mogłam tego słuchać i serce nie przestawało mnie boleć. Już dawno przestałam tamować łzy, bo uznałam, że to było kompletnie bezsensu. Nie mogłam się powstrzymać przed cichym szlochem, zwłaszcza wtedy, gdy usłyszałam od Romana, że jego żona i córka... A on mimo tego się nie poddawał i próbował kierować tym chaosem.
To, co zrobił Thanos i jego armia, to była zwykła rzeź. A ja czułam, że poniekąd to była moja wina i Strażników, bo to my zgodziliśmy się zostawić Orb na Xandarze.
— W skrócie najechał planetę, wziął kamień, przy okazji mordując połowę mieszkańców, a później, jak gdyby nigdy nic zniknął — podsumował Dey.
Było mi niedobrze. Coś ściskało mnie w żołądku i nie byłam w stanie dalej tego słuchać. Szybko wstałam z miejsca i bez słowa opuściłam pomieszczenie. Idąc znajomymi korytarzami, tak właściwie nie poznawałam tego miejsca. Część, w której niegdyś trzymano Kamień Nieskończoności, była zdewastowana i kompletnie odcięta od użytkowania. Zresztą sam budynek nie wyglądał zbyt dobrze, ale ciągle wyglądaj najlepiej ze wszystkich mieszkalnych na planecie. Nie dziwiłam się, że nagle stał się schronem dla tych, co w jakiś sposób przeżyli.
Ale jakim kosztem.
Nawet nie zwróciłam uwagi, a nogi same pokierowały mnie do skrzydła szpitalnego. Chociaż trudno było tak nazwać dziesiątki łóżek polowych, na których próbowano leczyć mniej i bardziej rannych. Jednak to właśnie tam zostawiłam Jupiter zaraz po znalezieniu się w budynku. Szybko odnalazłam jedną z pielęgniarek, której fartuszek był pokryty świeżą krwią. Miała podkrążone oczy i poszarzałą cerę. Mimo tego, że wyglądała na kompletnie obolałą i zmęczoną, tak delikatny uśmiech czaił się na jej twarzy. Tak, jakby była z czegoś niezmiernie zadowolona, ale bała się tego okazać w całkowity sposób.
— Przepraszam? Czy wie pani może, gdzie znajdę pewną dziewczynkę? — Zapytałam, a pielęgniarka spojrzała na mnie z zainteresowaniem.
— Jak się nazywa?
— Znam tylko jej imię — wyjaśniłam niepewnie. — Jupiter. Przyprowadziłam ją dzisiaj wraz z grupą zwiadowczą.
— Och, Jupiter! Tak, tak oczywiście. Wiem, dokładnie, która to dziewczynka. Z chęcią ją do ciebie zaprowadzę, proszę pani... Przepraszam, ale nie słyszałam pani imienia.
— Wystarczy Bexley — odpowiedziałam prosto, a kobieta spojrzała na mnie z jakimś większym rozpoznaniem.
— Och, należysz do Strażników? — Zapytała i skinęłam niepewnie głową. Wcale bym się nie zdziwiła, jakby miała do nas pretensje, że nie zdążyliśmy interweniować na czas. Jednak to, co powiedziała, całkowicie mnie zaskoczyło. — Dobrze, że was tutaj nie było. Teraz przynajmniej możecie walczyć z tym fioletowym skur... Przepraszam, nie mogę mówić takich słów w towarzystwie dzieci!
Parsknęłam cicho, a pielęgniarka otarła ręce o swój fartuszek, tam, gdzie nie było widać krwi. Wyciągnęła jedną dłoń w moją stronę.
— Jestem Ayla — przedstawiła się, a ja uścisnęłam jej dłoń. — Zaprowadzę cię do Jupiter. Przyda jej się trochę towarzystwa.
Ayla ruszyła między korytarzem polowych łóżek i poszłam za nią. Lawirowała między rannymi, czasami odpowiadając na krótkie pytania i zaczepki, a przede wszystkim starając się podnieść wszystkich pacjentów na duchu. Nie wiedziałam skąd ta dziewczyna, miała na to siłę. Byłam w kompletnym szoku, że ktokolwiek w takiej sytuacji mógł zachować resztki jakiegokolwiek pozytywnego myślenia.
— Jupiter na całe szczęście nie dolega nic poważnego — powiedziała Ayla, odwracając się przelotnie w moją stronę. — Nie jadła przez kilka dni i jest strasznie odwodniona. Znaleźliście ją w odpowiednim momencie, bo jeszcze chwila i obawiam się, że mogłabym umrzeć z głodu i pragnienia.
— Jak się teraz czuje?
— Jest słaba, ale podałam jej kroplówkę. Przez kilka dni będzie otrzymywać pożywienie drogą żylną. Jednak bez problemu powinna wrócić do zdrowia. Przynajmniej fizycznego, bo nie jestem pewna, jak będzie z jej psychiką po tym wszystkim. Czy wiadomo, co stało się z jej rodzicami?
Pokręciłam głową. Szczerze, to nawet się nad tym nie zastanawiałam.
— Nie było ich w domu razem z nią.
— Och — westchnęła ciężko Ayla. — Mam nadzieję, że się znajdą.
Też miałam taką nadzieję. Chociaż powinnam wiedzieć, że w takiej sytuacji nadzieja była bezsensu i nie sprawdzała się do niczego. Ayla w końcu się zatrzymała przy łóżku, a ja ujrzałam leżącą Jupiter.
— To tutaj — poinformowała pielęgniarka. — Jupi, popatrz, kogo ci przyprowadziłam.
Dziewczynka uniosła na nas swoje spojrzenie, a gdy mnie zauważyła, uśmiechnęła się szeroko.
— Beatrice! — Zawołała rozpromieniona. Podniosła się do pozycji siedzącej i wyciągnęła do mnie swoje ramiona. — Przytulisz mnie?
Byłam zaskoczona taką prośbą. Młoda znała mnie tylko przez chwilę, a teraz chciała, żebym ją obejmowała? Stwierdziłam, że nie będę się nad tym zastanawiać. Jeśli to miało jej pomóc, to nie miałam zamiaru mieć żadnych obiekcji.
— Jeszcze się pytasz! — Powiedziałam z delikatnym uśmiechem, a później usiadłam obok niej i pozwalałam jej się do siebie przytulić. Sama objęłam ją ramionami i delikatnie zaczęłam głaskać ją po plecach.
↳
Kolejny rozdział dobije chyba każdego,
bo to będzie jeden z najsmutniejszych w tej historii
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top