[21] Ego

Kiedy statek się zatrzymał, prawie natychmiast wylądowałam na pokładzie. Nie mogłam zebrać żadnych myśli, a propo tego, co się stało i jedyne, co byłam w stanie stwierdzić, to że jeszcze żyłam.

Najpierw dotknęłam swoich rąk, nóg, brzucha i klatki piersiowej, aż w końcu zatrzymałam się na twarz.

— Cholera jasne żyję! Żyję! — Spojrzałam na Milo, który podobnie jak ja dochodził do siebie po siedmiuset skokach. — Milo, żyjemy!

Miałam ochotę go wyściskać i wycałować, ale byłam na to jeszcze zbyt słaba. To, że żyliśmy to jedno. To, co zmieniło to w naszych organizmach to drugie. Chyba jeszcze nigdy nie czułam się tak wykończona i gdybym mogła, to zostałabym w tym miejscu, tak długo jak to tylko możliwe. Wiedziałam jednak, że na ten moment nie miałam przed sobą aż takich miłych perspektyw.

— Hej, Bea — Milo trącił mnie ręką i wskazał głową bym spojrzała na Rocketa i Yondu. — O co oni się znowu kłócą?

Do tej pory nawet nie zwracałam uwagi na to, że ta dwójka znowu się o coś wykłóca. Żyłam w swoim własnym świecie, w którym równie mocno doceniałam fakt, że przeżyłam tę dziwną podróż. I pomyśleć, że mogłam się relaksować moimi ostatnimi dniami wolności, zanim całkowicie oddam się obowiązkom w Korpusie. Mogłam wygrzewać się nad jeziorem i nie zamartwiać się żadnymi problemami, a zamiast tego jak zawsze ratuję czyiś tyłek. To robiło się już naprawdę męczące.

— Widzę, że zgrywasz wielkiego twardziela i kozaka, ale tak naprawdę to jesteś kawał cykora! — Zawołał Yondu, a Rocket spojrzał na niego ze wściekłością.

— Stul pysk!

— Na nic ci te ogniwa, ale je ukradłeś i odtrącasz każdego, kto się chce z tobą zadawać, bo każda odrobinka uczucia obnaża tę pustkę, którą masz w sercu, która cię pożera. Nawet naukowcy, którzy cię stworzyli, od samego początku mieli cię głęboko gdzieś! Jak moi starzy, żeby ich pokręciło, co sprzedali mnie jeszcze jako niemowlaka w niewolę. Dobrze wiem, kim jesteś chłopcze, bo jesteś mną.

Yondu pochylił się nad Rocketem, a na statku zapadła cisza. Takiego uzewnętrzniania uczuć i emocji, nigdy bym się po nim nie spodziewała. Nie przepadałam za Yondu, nigdy się z nim nie dogadywałam, ale w kosmosie był najlepszą namiastką ojca. Wiedziałam, że każde miało swoją przeszłość, której nie uda nam się zapomnieć i naprawić, prawdopodobnie tak samo jak naszej relacji. Jednak w tamtym momencie było mi go naprawdę żal. Jego dzieciństwo było prawdopodobnie jeszcze gorsze niż moje. To sprawiało, że w jakiś sposób zyskał mój większy szacunek.

— Niezła z nas parka nie ma co — wyznał w końcu Rocket.

— Nie ma co gadać, panowie — zadecydowałam, podnosząc się z podłogi i spojrzałam na obu. — Co z tym ojcem Petera? Musimy ich jak najszybciej odnaleźć.

Yondu wskazał palcem na planetę przed nami.

— Właśnie na niego patrzysz.

— Co? Przecież to planeta!

— Ego jest planetą.

Ja wiem, że byłam w kosmosie, nawet się w nim wychowywałam i widziałam w swoim życiu rzeczy, które nie śniły się najlepszym reżyserom filmowym na ziemi. Jednak czegoś takiego za nic nie spodziewałam się usłyszeć.

— Ojciec Petera jest planetą? — Zapytałam dla pewności, a Yondu zarechotał.

— Jesteś zaskoczona, czy zawiedziona?

— Próbuję jeszcze to rozgryźć.

— Tak dla ścisłości — odezwał się Milo, podchodząc do nas. — Mamy zamiar walczyć z planetą?

— Tak — odpowiedziałam razem z Yondu i Rocketem.

— Okej, a czy mamy przynajmniej jakiś plan?

— Jakiś zarys się znajdzie — wyjawił Rocket. Milo spojrzał na nas niepewnie, a ja chwyciłam go za rękę i odeszłam z nim na bok.

Wiedziałam, że miał wątpliwości. Ja sama je miałam. Trudno było wyobrazić sobie to, co mogło się wydarzyć. Jednak cokolwiek miało się zdarzyć, tak i tak miałam zamiar za wszelką cenę uratować Petera i całą resztę.

— Czemu odciągnęłaś mnie na bok?

Milo zmarszczył brwi, a ja uśmiechnęłam się nieznacznie i złączyłam nasze dłonie.

— Milo... Wiem, że to wszystko brzmi absurdalnie i...

— Czekaj, czekaj — przerwał mi stanowczo. — Chyba wiem, do czego zmierza ta rozmowa, więc dla twojej wiadomości nie, nie zostawię cię. Idę z wami, cokolwiek miałoby się stać.

— Możemy zginąć.

— Życie bez ciebie, Beatrice, to nie życie. Cokolwiek masz zamiar zrobić, zrobimy to razem.

Milo nie powiedział nic więcej, wsunął dłoń w moje włosy i złączył nasze usta razem, nie zważając na to, gdzie się znajdywaliśmy. Odwzajemniłam jego pocałunek i objęłam go w pasie. Chwilę później brunet uśmiechnął się do mnie szeroko i zaprowadził z powrotem do reszty.

Jeśli ktokolwiek z nich chciał coś powiedzieć, tak ostatecznie tego nie zrobił.

— Dobra, skontaktujmy się z Gamorą — zadecydowałam i sięgnęłam po komunikator. Aktywowałam go i już po chwili usłyszałam głos Zielonki.

— Rocket! W końcu!

— Też cię miło słyszeć — powiedziałam do komunikatora.

— Bexley? Co ty tam robisz?

— Próbuję was ratować. Trzymaj komunikator przy sobie, żebyśmy mogli was znaleźć.

— Lecimy do was tym trupem budowanym Yondu — dodał Rocket, a Yondu spojrzał na niego z irytacją.

— Ego to świr! — Zawołała Gamora przez nadajnik.

— Wiadomo — zgodziłam się z nią. — Szykujcie się.

Połączenie zostało zerwane, a Rocket schował przenośny komunikator do kieszeni w swoim stroju. Groot wskoczył mi na ramię, a później całą grupą skierowaliśmy się do kapsuły. Kraglin został na pokładzie, by pilnować statek i wypuścił nas w kosmos.

— Wlatujemy w planetę, ratujemy strażników i spadamy, taki jest plan, panowie — odezwałam się. — Nie bawimy się w żadnych superbohaterów, ani...

— Wydawało mi się, że to już za wami — wtrącił Milo.

— Wiesz, co ci powiem, Bex? — Rocket spojrzał na mnie. — Twoje plany są tak samo beznadziejne jak Quilla.

— Najwidoczniej to rodzinne — dodał Yondu, a ja parsknęłam głośno. — Lepiej się trzymajcie, bo będzie mocne uderzenie.

Wyjrzałam przez przednią szybę tylko po to, by zobaczyć wnętrze pałacu, a na samym środku jakiego faceta i obok uwięzionego w jakiś mackach Petera. Zacisnęłam mocno palce na oparciu fotela i po chwili poczułam mocne zderzenie z podłożem. Peter upadł na posadzkę, a ja otworzyłam drzwi do kapsuły.

— Wchodźcie tutaj szybko! — Zawołałam do reszty Strażników. Nieco zdziwiłam się obecnością Nebuli, a już na pewno dziewczyną z czułkami, ale to nie był czas na dyskusje kogo i po co ratować.

— Co wy robicie? — Zawołał z oburzeniem Drax, gdy tylko znalazł się na pokładzie.

— Dziękuję, by wystarczyło — odpowiedział Rocket. — Jakbyś nie zauważył, ratujemy wam tyłki.

— O czym ty mówisz? Wszystko było pod kontrolą.

Prychnęłam głośno.

— Nie, nie jest — odpowiedziała laska z czułkami. — Zabiliście tylko jego tymczasową postać. Sam wkrótce wróci.

W końcu na pokład wczołgał się Peter i Gamora. Quill spojrzał na mnie z zaskoczeniem, ale podszedł do mnie i szybko do siebie przytulił.

— Bex, co ty tutaj robisz? I Milo? O i jeszcze Smerfetka? Serio, więcej was matka nie miała.

— Ratujemy wam tyłek, Peter — wywróciłam oczami. — Zamiast dyskutować o tym, jakie to wszystko fajne i w ogóle, to lepiej stąd spadajmy. Bo ten typ zaraz się...

Z podłoża zaczęły wyrastać jasnoniebieskie pnącza, które powoli otaczały całą kapsułę.

— ... obudzi. Peter, jak zabić tego dziada?

— Trzeba znaleźć jego centrum — odpowiedział Peter, kierując się do górnego poziomu kapsuły. — Mózg, duszę, cokolwiek. Ukrył to pod powierzchnią.

— W jaskiniach — dopowiedziała laska z czułkami. — We wnętrzu planety.

— W takim razie to nasz plan — odezwałam się, a później poczułam, jak zarzuciło kapsułą. Cokolwiek działo się na górze, wiedziałam, że Yondu i Peter starają się nas uwolnić z tych przeklętych macek. Statkiem ponownie szarpnęło i każdy z nas złapał się czegokolwiek, by nie upaść.

— Bexley, chodź tutaj! — Zawołał Rocket, a ja jak najszybciej ruszyłam w stronę dolnego kokpitu. Usiadłam na wolnym miejscu, wyciągnęłam stery i na znak Petera wszyscy daliśmy gazu.

Jakimś cudem uwolniliśmy się z macek i wylecieliśmy z pałacu. Jednak, zamiast kierować się do góry, Peter sterował nas w sam dół.

— Peter, co ty robisz?

— Ego chce zrobić z całego wszechświata swój autoportret! Musimy go zabić!

— Trzeba było tak od razu — mruknęłam i spojrzałam na Rocketa obok. — Wiesz, co masz robić, stary.

— Z największą przyjemnością.

Rocket uśmiechnął się złośliwie i odpalił lasery. Wycelował je w stronę ziemi, a po chwili kapsuła wleciała do wnętrza planety. Nie była to najprzyjemniejsza podróż, ale nie mogłam się powstrzymać przed głośnym okrzykiem.

Znowu ratowaliśmy galaktykę.

I kurde, ale naprawdę czułam, że robię coś dobrego. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top