[20] rushing to the rescue

Jak doszło do tego, że wylądowałam uwięziona na flocie Yondu?

Nie byłam tego do końca pewna.

Gdy złapali nas Ravagersi, pociągnęli w głąb lasu, a tam nastąpiła wyjątkowa scena. Yondu wykłócał się ze swoją bandą o jakieś baterie i pieniądze i kiedy miał im już zagrozić swoją strzałką, znikąd zjawiła się Nebula i postrzeliła Yondu. Później wylądowaliśmy we flocie jako więźniowie i jakimś cudem jeszcze żyliśmy.

Jak długo, to był kwestia sporna. Podejrzewałam, że gdyby Ravagersi wiedzieli o mnie i o Milo, tak podzielilibyśmy los, podobny do tego, którym uraczono kilku, oddanych zwolenników Yondu.

Wyrzuciliby nas w kosmos.

Nie wyglądało to na wyjątkowo przyjemną śmierć. Schowałam twarz w kolanach i zastanawiałam się, jak wyciągnąć siebie, Milo, Rocketa i Groota z tej sytuacji. Znałam ten statek, to był mój plus, ale ilość załogi, która została, ciągle miała nad nami przewagę. Tak czy inaczej w ciągu kilku godzin musieliśmy się stąd zawinąć, bo nie miałam zamiaru wylądować u Kree, a właśnie do nich chcieli nad oddać.

— Można wiedzieć, dlaczego zatrudniasz takie bezmózgi? — Odezwał się Rocket i uniosłam na niego swoje spojrzenie. Siedział naprzeciwko podłamanego Yondu i wydawał się wyjątkowo wyluzowany. Zresztą Rocket zawsze niczym się nie przejmował. Przynajmniej, sprawiał takie wrażenie.

Jednak to nie on mnie zastanawiał. Po raz pierwszy widziałam Yondu w takim stanie i nagle wydawał mi się o wiele starszy i zmęczony całym swoim życiem. Domyślałam się, że zdrada załogi go musiała zaboleć i jak bardzo tego chciałam, tak nie potrafiłam teraz z niego kpić. Ravagersi byli dla niego wszystkim, co miał.

— Wiele lat służyłem w niewolniczej armii Kree nim Staakar mnie uwolnił i zaproponował, żebym dołączył do Ravagersów — odpowiedział Yondu, a ja wytężyłam bardziej słuch. Byłam zaskoczona, tym co słyszałam, bo nigdy wcześniej nie poznałam tej historii. Nawet Milo wydawał się zainteresowany i chociaż oczekiwałam od niego, że będzie wkurzony za to, że doprowadziłam nas do takiej sytuacji, było zupełnie na odwrót. — Warunek był tylko jeden, by przestrzegać kodeksu.

Yondu na krótką chwilę uniósł na mnie swoje spojrzenie, a ja nie odwróciłam wzroku. Miałam wrażenie, że po raz pierwszy otwierał się na tyle, że mogłam poznać, chociaż jakąś część z jego życia. Gdy wychowywałam się tutaj razem z Peterem, nigdy nie wspominał o tym, co przeżył. W jakiś sposób czułam uznanie, że to ja jestem tego świadkiem, a nie Peter, który zawsze był jego ulubieńcem. Nawet jeśli to nie ja rozmawiałam wprost z Yondu.

— Jednak złamałem kodeks. I wtedy mnie wygnali — wyznał ciężko, a ja miałam wrażenie, że poznałam największy sekret. Wiedziałam, że został wygnany, ale teraz dowiadywałam się dlaczego.

— Który punkt kodeksu złamałeś?

Nie potrafiłam się powstrzymać, by o to zapytać. Miałam jakież dziwne przeczucie, że miało to związek ze mną i Peterem. Nie znałam kodeksu Ravagersów. Co prawda Yondu czasami o nim nam wspominał, ale byłam pewna, że było tego o wiele więcej, niż nam mówił.

Yondu nie odpowiedział od razu. Spoglądał na mnie, a ja miałam wrażenie, że zastanawia się, czy na pewno powinien odpowiadać na moje pytanie. Nie zdziwiłabym się, gdyby tego nie zrobił. Nasze relacje zawsze były chłodne i oziębłe. Może dotyczyło to tego, że byłam dziewczyną, albo może tego, że napatoczyłam mu się w trakcie wykonywania zadania. Do tej pory pamiętałam zdziwienie i zdezorientowanie Ravagersów, gdy tamtego wieczora razem z Peterem wylądowałam po raz pierwszy we flocie. Nie wiedzieli, co mieli robić, ale jednocześnie nie mogli mnie odesłać z powrotem. Po pierwsze już dawno znajdywaliśmy się poza ziemską atmosferą i po drugie było bardziej niż pewne, że opowiem o wszystkim, co mi się przydarzyło. Nie mogli wiedzieć, że wtedy na Ziemi wzięliby mnie za chorą psychicznie.

— Była jedna zasada, którą niezwykle mocno przestrzegano — odezwał się w końcu. — Nie mogliśmy porywać dzieci.

Moje serce zabiło o wiele za szybko. Nagle przed oczami znów miałam tamten dzień sprzed tylu lat. Pamiętałam zapłakanego Petera, który wybiegł ze szpitala po informacji o śmierci matki. Byłam tam też i ja, która zawsze dbała i troszczyła się o swojego młodszego kuzyna. Klęczałam przy nim, mając go w ramionach i szeptałam mu słowa pocieszenia. Stracił ostatniego z rodziców, a ja obiecywałam sobie, że nigdy, ale to przenigdy nie dopuszczę do tego, by czuł się niekochany. Później strumień światła wciągnął nas na kosmiczny statek i wszystko się zmieniło.

Milo złapał mnie za dłoń i ścisnął delikatnie, dodając mi chociaż trochę odwagi.

— Więc dlaczego to zrobiłeś?

— Byłem młody, zachłanny i głupi.

— Porwałeś nas tylko dla pieniędzy? — Warknęłam, zaciskając trochę mocniej dłoń Milo. Byłam pewna, że sprawiłam mu tym ból, ale on nawet nie jęknął.

— Nie chodziło o ciebie — wyjawił, a ja poczułam się jeszcze gorzej. — Głównym celem był Quill. Ty się tylko napatoczyłaś po drodze. Nie powiem, twoja obecność okazała się całkiem przydatna.

— Przydatna?! — Zawołałam wściekle i posłałam mu najbardziej nienawistne spojrzenie. — Nienawidziłam tego miejsca! Tego, co robiłeś i jak wszyscy mnie tutaj traktowali! Byłam szczęśliwa na Ziemi, a ty odebrałeś mi wszystko, na czym mi tylko zależało.

— W zamian zostałaś najlepszą pilotką w kosmosie, czyż nie? — Odpowiedział wyjątkowo spokojnie, a ja zastanawiałam się, czy to był komplement, czy atak o to, że stało się tak tylko i wyłącznie dzięki niemu.

— Po co właściwie był ci Quill? — Zapytał z czystym zaciekawieniem Milo, odwracając moją uwagę na krótką chwilę od tego, co usłyszałam.

— Jego ojciec zlecił mi, bym go odnalazł i do niego sprowadził.

Parsknęłam z rozbawieniem. Chyba powinnam skierować się do psychiatryka, bo mój humor w przeciągu ostatnich pięciu minut za często się zmieniał.

— Ojciec Quilla nie żyje — powiedziałam twardo. — Ciotka Meredith ciągle powtarzała, że był aniołem. Peter był zbyt młody, by ogarnąć, że za tym kryje się taka prawda, że był w połowie sierotą.

— Skąd takie przypuszczenia?

— Na Ziemi, gdy mówisz dziecku, że ktoś jest aniołem, to ma na myśli, że ta osoba nie żyje.

— Cóż, Ego jest jak najbardziej żywy.

Rocket westchnął z irytacją i podniósł się z podłogi.

— Wszystko świetnie, ale ja w porównaniu do was nie mam zamiaru tutaj spędzić resztę życia. Trzeba stąd spadać.

Yondu wyszczerzył się szeroko i zarechotał, a Rocket spojrzał na niego z niechęcią.

— Wow, ty się uśmiechasz. Przez chwilę jakoś żywiej zabiło mi serce, ale czar prysł na widok wnętrza twojej obleśnej japy.

Parsknęłam rozbawiona, a gdy spojrzałam na Milo, widziałam, że i on powstrzymywał się przed śmiechem.

— Ty wkurzasz ludzi zawodowo, zwierzak? — Zapytał całkiem poważnie Yondu.

— To raczej hobby — odpowiedziałam za Rocketa i byłam pewna, że w moim głosie słychać było rozbawienie.

— Jest sposób, by się stąd wyrwać — powiedział w końcu Yondu, a ja nie ukrywam, że czekałam na to. Mogłam znać flotę przez lata, ale to był jego dom. On najlepiej znał każdy zakamarek tego statku. — O ile młody badyl nam pomoże.

Chciałam zaprotestować i przypomnieć, że badyl ma na imię, ale Rocket szybko się zgodził i mi pozostawało zrobić to samo. 

★★★

Nie wiem ile czasu, minęło od momentu, w którym wszyscy zgodziliśmy się na plan Yondu do pojawienia się Groota na korytarzu przy celach. Młody wyglądał okropnie, był cały przemoczony i zasmucony i szlag mnie trafiał na samą myśl tego, co ci kretyni mu zrobili. Pozwoliłam jednak działać Rocketowi i Yondu. Spokojnie tłumaczyli, to co ma przynieść Groot, chociaż czułam, że to nie wypali.

Za pierwszy razem Groot przyniósł majty Yondu a mi zrobiło się niedobrze.

— Czy mogę jakoś to wymazać z pamięci? Bardzo proszę, oddam wszystko. To zniszczyło moją psychikę do końca życia — skomentowałam natychmiast, ale nikt nie zagregował na moje słowa. A to łajdaki!

Za drugim razem przyniósł jakieś uwięzione żyjątko. I trzeba było to powiedzieć, ale Groot był tak z siebie zadowolony, że wyglądał przesłodko, nawet jeśli nie do końca zrozumiał, co miał zrobić.

Później przyniósł sztuczne oko. Groot miał odejść i je odstawić na miejsce, gdy Rocket go zatrzymał.

— Na cholerę ci to oko? — Zapytał Yondu wytrącony z równowagi.

— Jak się facet rano obudzi, to nie będzie mógł znaleźć swojego oka — Rocket rechotał głośno, zanim w ogóle zdążył dokończyć swoją wypowiedź.

— Oni zawsze się tak zachowują? — Odezwał się do mnie Milo, prawdopodobnie zbyt zażenowany tym, czego był świadkiem.

— Każde z nich osobno jest pokręcone, więc razem nie dziwię się, że są takimi kretynami.

Kiedy Groot przyniósł fragment palca, musiałam włączyć się do akcji. Yondu podał mu swój ognistą odznakę Ravagersów i rozegrała się cała dyskusja na temat noszenia czapek i to było już dla mnie za dużo. Podeszłam do krat i kucnęłam między Rocketem a Yondu.

— Wiecie, że jesteście kompletnie beznadziejni? — Spojrzałam na nich i od razu usłyszałam głośne protesty. Nie zwróciłam na nich uwagi, skupiając się na Grootcie. — Musisz nam przynieść taki czerwony irokez. Znajdziesz go w białej szafce z namalowanym ogniem obok łóżka. Musisz otworzyć pierwszą szufladę.

W trakcie mojej wypowiedzi starałam się również wszystko dokładnie zobrazować, jak tylko mogłam. Byłam zaskoczona, że dokładnie pamiętałam ułożenie takich rzeczy na tym statku, ale nikt o to się nie wypytywał. Miałam tylko wrażenie, że przez krótką chwilę Yondu spoglądał na mnie czymś w rodzaju uznania. Jednak równie dobrze mogłam się mylić.

Groot nie wracał od dłuższego czasu i zaczęłam się zastanawiać, czy w ogóle zrozumiał, to co mu powiedziałam. W końcu jednak czerwona proteza wylądowała u stóp Yondu, ale Groot nie był sam.

— Ja nie chciałem robić buntu — powiedział ze skruchą Kraglin. — Wszystkich kolegów mi zabili.

Yondu spoglądał na niego, a ja zastanawiałam się, co zamierza zrobić. W końcu jednak się odezwał.

— Szykuj trzeci kwadrat do odcięcia łączy.

— Ej, a nie pląta się tutaj u was kopia składanki Quilla? — Odezwał się Rocket, a ja zmarszczyłam brwi. Po jaką cholerę mu to teraz było? Kraglin skinął głową i odszedł, wcześniej zostawiając u nas Groota. Młody od razu wskoczył mi na ramię, a ja pogłaskałam go po głowie.

Później wszystko podziało się bardzo szybko. Rocket pomógł załączyć protezę Yondu, a dźwięk ulubionych piosenek Quilla zawiadomił strażników. Gdy kraty się otworzyły, nie zdążyli nawet uruchomić swoich broni, gdy strzałka przebiła ich w kilka sekund. Zgarnęłam ich pistolety i przekazałam je Milo i Rocketowi.

W rytm piosenki Come A Little Bit Closer i bez większych problemów dotarliśmy do głównego centrum dowodzącego, gdzie był dostęp do kamer na flocie. Dzięki temu bez problemu mogliśmy załatwić całą załogę. Yondu kierował swoją strzałką, a ja z resztą celowałam swoją bronią. Musiałam przyznać, że w tym było coś, co sprawiło, że czułam cholerną satysfakcję. Nie wiedziałam, kto śmiał się głośniej – Yondu. Rocket, czy ja. Byłam jednak pewna, że musiałam wyglądać na nieco nawiedzoną. Jednak jeszcze nigdy wcześniej nie czułam się tak błogo, jak w tamtym momencie.

W końcu Yondu kompletnie zaszalał. Zapalił swoją strzałkę i spowodował wybuch na statku.

— Ty psycholu! — Zawołał Rocket, spoglądają na jeden z ekranów, gdzie widoczny był wybuch. — Cały statek zaraz wybuchnie.

Uśmiechnęłam się do siebie z zadowoleniem.

— Zaraz umrzemy, a ty się uśmiechasz — stwierdził niepewnie Milo. — Nie wiem, jak mam to interpretować.

— Tak, że nie cały statek wybuchnie — odezwał się Yondu i pokierował nas dalej.

Chciało mi się śmiać. Nienawidziłam tego miejsca, a jednak ciągle wiedziałam o nim o wiele więcej, niż bym chciała. Przez wiele lat chciałam o tym zapomnieć, ale teraz przez jedną, krótką chwilę cieszyłam się, że tak się nie stało.

Kilka minut później kwadrat odłączył się od reszty statku, z którego nic nie zostało. Nie sądziłam, że będę cokolwiek z tego powodu czuć, więc jak szybko nastąpił wybuch, tak nawet nie przejmowałam się tym, co czułam w związku z tym. Wiedziałam tylko tyle, że jakiś rozdział w moim życiu na pewno się zakończył.

Usiadłam na przodzie obok Rocketa i wyciągnęłam panel lokalizacyjny, ale szop wyrwał mi go z ręki.

— Ej, co ty robisz?!

Zignorował mnie, przeglądając panel.

— Nasz cel kapitanie? — Zawołał Kraglin i wtedy Rocket odpowiedział bez zawahania.

— Ego!

Zatwierdził lokalizację, a statek powoli gotował się do skoku.

— Odbiło ci?! — Zawołałam razem z Yondu, ale żadne z nas nie zdążyło nic więcej powiedzieć.

Wolałam nie myśleć o tym, że 40 skoków to był max dla każdego, żywego organizmu, a my właśnie mieliśmy do przebycia ich 700. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top