[19] trouble, sweet trouble

Gdy wróciłam na statek, prawie natychmiast zrzuciłam z siebie swój płaszcz, usiadłam za sterami, a kiedy Milo zajął miejsce obok, poderwałam nas do góry, ustawiając odpowiednie współrzędne. Miałam nadzieję, że faktycznie uda nam się dogonić Ravangersów, a nawet ich wyprzedzić. Nie uśmiechała mi się żadna walka.

— Myślisz, że Yondu faktycznie będzie chciał zabić Petera?

Spojrzałam na Milo na krótką chwilę i wzięłam krótki oddech.

— Szczerze? Nie mam pojęcia. Po walce z Ronanem Peter go okantował i nie oddał mu kamienia, więc ten może być ciągle na niego wkurzony. Z drugiej strony zawsze miał do niego słabość. Zresztą wolałabym uniknąć jakiejkolwiek konfrontacji z Yondu i jego bandą. Znając życie, wywiąże się z tego walka, a nie chciałabym nas dodatkowo narażać.

— Mam wrażenie, że wszystko, co wiąże się z tobą i Strażnikami jest łączone z tym, co niebezpieczne — stwierdził z nieznacznym uśmiechem, a ja parsknęłam cicho. Nie mogłam się z nim bardziej zgodzić.

— Spróbujesz znaleźć jakieś informacje o tej planecie? — Poprosiłam, uśmiechając się do Milo. Ten skinął głową i pochylił się nad jednym z ekranów.

— To jedna z zamieszkanych planet — powiedział po krótkiej chwili. — Ma wyjątkowo bujną roślinność. Lasy tropikalne, rezerwaty przyrody... Łatwy dostęp do wody.

— Brzmi jak raj.

— I prawie tak wygląda.

Milo przerzucił wszystkie informacje na mój ekran, a mały hologram zmaterializował się tuż nad nim. Planeta faktycznie wyglądała uroczo, jednak w sytuacji, gdzie martwiłam się o moich bliskich, jakoś nie szczególnie potrafiłam to docenić.

— Bea, patrz na to — odezwał się Milo, wskazując ponownie na swój ekran. Spojrzałam w miejsce, które pokazywał i uśmiechnęłam się z zadowoleniem. — Ich lokalizator się zaktualizował.

— Czyli Dara się nie myliła i faktycznie tam są. Przynajmniej wiemy, w którą część planety mamy polecieć. Zdecydowanie ułatwi nam to zadanie.

— Jeden problem z głowy — zachichotał Milo. — Wprowadzę konkretne współrzędne i miejmy nadzieję, że twój statek jest o wiele szybszy niż flota Yondu i faktycznie ich wyprzedziliśmy.

Szczerze starałam się w to wierzyć, ale zbyt dobrze pamiętałam, że mimo swoich wielkich rozmiarów, tak flota Yondu była wyjątkowo mobilna i szybka.

Gdy wlecieliśmy do atmosfery, powoli zaczęłam szykować statek do lądowania. Jednak latanie, to było to, co kochałam równie mocno, jak Milo. Potrafiłam obejść się bez wielu rzeczy, ale chyba nie potrafiłabym pogodzić się z faktem, że już nigdy nie miałabym siąść za sterami maszyny. Albo tak po prostu żyć razem z Milo. Już raz to przerabiałam i nie było to przyjemne uczucie. Wtedy minęło tylko kilka dni i chociaż udawałam, że to wcale mnie nie ruszało, tak moje serce umierało od środka. Wiedziałam, że nie zależnie od tego, co się miało dziać, jakie niebezpieczeństwa i wyzwania znajdywały się przede mną, tak Rivera był jedynym mężczyzną, z którym wyobrażałam sobie swoją przyszłość.

Statkiem porządnie zatrząsnęło, kiedy znaleźliśmy się w sferze Berhertu. Prawie wlecieliśmy w gąszcz tropikalnych drzew, ale okręciłam maszynę i bokiem przelecieliśmy przez wytworzoną ścieżkę. Było ciemno, a gesty las nie pomagał w widoczności. Włączyłam długie światła, jednak sekunda nieuwagi sprawiła, że zahaczyłam jednym skrzydłem o wyjątkowo wysoki, wystający korzeń. Szarpnęło nami, tak mocno, że prawie podskoczyłam na swoim fotelu, a pasy bezpieczeństwa wbiły się mocno w mój brzuch.

Później w końcu ciężko wylądowaliśmy. Proch z ziemi uniósł się do góry pod wpływem ciężaru statku, a ja z największą ulgą odpięłam pasy.

— Mamy jakieś uszkodzenia?

Spojrzałam na panele sterujące i odetchnęłam z ulgą. Mimo twardego zderzenia wyglądało na to, że maszyna ciągle była cała. Podejrzewałam liczne zarysowania, ale nie było to coś, z czym bym sobie nie poradziła. Mój statek do tej pory przeżył wiele i wiedziała,, że jeszcze więcej było przed nim. Właściwie, to może był dobry czas, by w końcu, zdecydować się jakoś go nazwać?

— Na całe szczęście nie. Jednak mamy ograniczone paliwo. W drodze powrotnej będziemy musieli je uzupełnić, ale damy radę. Na razie, to nasz najmniejszy problem. Chodźmy znaleźć tych pechowców.

— Pechowców? — Zaśmiał się Milo.

— Oczywiście, że tak. Kto inny mógłby wpadać w kłopoty tak jak oni.

— Osobiście mógłbym opowiedzieć o jednej osobie.

Parsknęłam wesoło i uderzyłam bruneta w ramię. Z panelu sterującego wyciągnęłam jeden z przenośnych ekranów, ustawiłam współrzędne miejsca, gdzie wylądowało Milano, a po chwili widziałam czerwoną mrugającą kropkę, oddaloną od naszej zielonej jakieś dwa kilometry. Zawsze to lepsze niż nic.

Przyczepiłam do biodra mój pas na broń i do każdej kieszeni wsadziłam pistolet laserowy. Do buta schowałam mały sztylet, tak samo pod rękaw mojej bluzki. Zabezpieczony zawsze gotowy. Gdy uniosłam do góry swoje spojrzenie, zobaczyłam, jak Milo przygląda mi się z widocznym zaciekawieniem.

— Co? Coś mam na twarzy?

— Nie — pokręcił głową. — Po prostu jestem trochę zaskoczony twoim ekwipunkiem.

— Lepiej mieć więcej, niż mniej. Poza tym nie mamy pojęcia czego się spodziewać. Jeśli wywiąże się jakaś walka, to spadamy stąd jak najszybciej.

— I to jest twój plan?

— Mój plan dokładnie brzmi: znaleźć Strażników, zgarnąć ich i spierdzielać, jak najdalej od Yondu. Jeśli będzie nas gonił, to właśnie dlatego potrzebujemy broni. Nie krępuj się, w szafce znajdziesz coś dla siebie.

Wskazałam dłoń jedną ze skrytek w statku, a później pociągnęłam za rączkę od drzwiczek. W środku znalazła się cała kolekcja broni, którą zbierałam od dłuższego czasu. Pistolety, sztylety, granaty, czy wybuchające lub paraliżujące żetony. Znalazł się też miecz, który podarowała mi Gamora oraz dwa kombinezony powietrza i latające dyski.

— Skąd to wszystko masz?

— Większość od Rocketa — wyjaśniłam szybko. W takich chwilach dziękowałam wszystkiemu, co istnieje za tego szopa. Był dupkiem i chamem, ale jednocześnie genialnym umysłem. — Wybierz, co chcesz i idziemy. Mam nadzieję, że znajdziemy Strażników przed Yondu.

Milo nie odpowiedział, a zamiast tego usłyszeliśmy głośny wybuch bomby niedaleko nas. Zaklęłam głośno, Rivera zgarnął broń i wyskoczyliśmy ze statku. Prowadziłam nas według drogi, którą wskazywał GPS, a im bliżej się znajdywaliśmy, tym głośniejsze były odgłosy walki. Byłam pewna, że to Strażnicy i flota Yondu. Istniało wyjątkowo małe prawdopodobieństwo, że to ktoś z lokalnych. W końcu udało mi się dojrzeć Milano i od razu zauważyłam, że statek był pokiereszowany. Chociaż, to było małe niedopowiedzenie, bo maszyna była w wyjątkowo złym stanie. Później przy wejściu do środka zauważyłam dwójkę Ravagersów od Yondu.

Zatrzymałam Milo i razem z nim zaczaiłam się za jednym z drzew.

— Co robimy? — Zapytał szeptem Rivera, a ja szybko obserwowałam teren i analizowałam, w jakiej sytuacji się znaleźliśmy. Nawet byłam blisko wymyślenia planu, dopóki nie zobaczyłam małego Groota zamkniętego w klatce. Zacisnęłam palce na broni i niemal warknęłam ze wściekłością.

— Mają Groota — wycedziłam przez zęby. — Krok pierwszy, to uratowanie go. Nikt nie będzie go więził.

Zanim Milo zdążył odpowiedzieć, zaczęłam się skradać powoli w stronę wraku statku. Słyszałam, że Rivera ruszył za mną. Nie mogłam uwierzyć w to, że Groot był trzymany w klatce. Tak jakby był jakimś niezwykłym okazem, a to przecież była normalna, żyjąca istota, jak inni. W dodatku, która nas uratowała.

— Na trzy strzelamy do każdego po kolei — zadecydowałam, wyglądając na dwójkę Ravangersów. Nawet nie miałam pojęcia, jak się nazywali.

— Biorę tego po prawej.

Skinęłam głową i zaczęłam odliczać. Przy trójce obydwoje unieśliśmy swoją broń i wystrzeliliśmy, nawet nie dając się zauważyć. Dwójka strażników padła bez życia na ziemię, a ja natychmiast ruszyłam do wejścia statku. Serce mi się krajało na widok załamanego Groota, ale gdy na mnie spojrzał, uśmiechnął się z radością.

— Jestem Groot! — Zawołała wesoło, a ja szybko przyłożyłam palec do ust, dając znać, by był ciszej.

— Też się cieszę, że cię widzę, Groot — powiedziałam, wkładając palce między kraty klatki, a on natychmiast przytulił się do mojej ręki. Mały Groot chyba już zawsze będzie mnie całkowicie rozczulał. — Spokojnie maluszku, zaraz cię stąd wyciągnę, dobrze? Tylko musisz się odsunąć.

Groot spojrzał na mnie niezrozumiale i mocniej wtulił się w moją dłoń.

— Wiem, że jesteś przestraszony, ale tam na zewnątrz reszta na pewno czeka na naszą pomoc, prawda? — Groot skinął niepewnie głową. — Musimy cię stąd wyciągnąć, byśmy mogli im pomóc.

W końcu Groot puścił moją rękę, a ja wyciągnęłam nóż spod rękawa i w kilka sekund podważyłam zamek w kłódce. Groot szybko wspiął się na moje ramię, a ja odwróciłam się w stronę Milo z zadowolonym uśmiechem. Szybko przestałam się uśmiechać, gdy zauważyłam przed sobą kilkunastu członków floty Yondu i każdy z nich celował w nas swoją bronią. Do tego pojmali Milo, a ja wyrzucałam sobie, że nawet tego nie usłyszałam.

Cholera. 


mały Groot to mój ukochany Groot

ale to na co najbardziej teraz czekam to reunion ze strażnikami, zwłaszcza z Rocketem i prawdziwa, szczera rozmowa z Yondu xd

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top