[13] win or die

Bitwa trwała w najlepsze. W powietrzu znajdywały się nie tylko statki bandy Yondu, armia Ronana, ale też Korpus Novy, przez co trudno było manewrować tak, by na nikogo nie wpaść. Na całe szczęście byłam naprawdę świetnym pilotem, dlatego to nie był dla mnie większy wyczyn.

Jednak, gdy statek Ronana znalazł się niebezpiecznie blisko mojej maszyny i powoli zbliżał się do lądowania w mieście, nie był to dobry znak. Mogłam mieć jedynie nadzieję na to, że Peter, Gamora i reszta są blisko zabicia Ronana. Tylko to było naszą nadzieją.

— Rocket, jak twoja sytuacja? — Odezwałam się przez komunikator, celując do dwóch kapsuł jednocześnie.

— A jak myślisz? — Odpowiedział mi szybko. — To nie są do końca wakacje, Bex.

— Wydawało mi się, że to twój klimat.

— Tak — prychnął szybko. — O ile nie istnieją większe szanse na to, że zginę.

Nie odpowiedziałam mu, gdy zauważyłam, jak Korpus Novy zaczął wykonywać swój manewr. Każdy ze statków podlatywał pod flotę Ronana, a później łączyli się ramionami maszyn. Powstało swego rodzaju pole elektryczne, które powoli zaczęło przyczepiać się do statku Ronana. Był to zdecydowanie niezapomniany widok.

— Nie wiedziałam, że potrafią coś takiego zrobić.

— Robi wrażenie, co nie? — Powiedział Rocket, równie zaskoczony, co ja. — Coś czuję, że tylko na nas, bo Ronana z tym przeklętym kamieniem zmiecie nas z powierzchni planety w jednej sekundzie.

Wywróciłam oczami.

— Twój optymizm mnie zabija, stary.

Zawróciłam do tyłu i w ostatniej chwili uniknęłam wrogiego pocisku.

— A ty lepiej uważaj — zarechotał Rocket.

Cieszyłam się, że znajdywaliśmy się w dwóch różnych statkach. Gdybyśmy mieli wspólnie kierować jednym, to zdecydowanie źle by to się skończyło. Kapitan mógł być tylko jeden, a ani Rocket, ani ja nie dalibyśmy odwieść się od tego miejsca. O dziwo w ciągu tych ostatnich wydarzeń, udało mi się ich wszystkich trochę poznać. I zaprzyjaźnić? To było duże słowo na to, co nas łączyło.

Chociaż z drugiej strony, czy to właśnie nie w takich sytuacjach najlepiej poznawało się innych? Niektóre wydarzenia, które były wspólnie przeżyte, po prostu musiały zakończyć się braterską relacją, nawet jeśli zaraz mieliśmy zginąć.

Później kapsuły armii Ronana zaczęły spadać na miasto niczym pociski. Najpierw kilka pojedynczych, aż w końcu było ich coraz więcej, co tym samym zagrażało mieszkańcom. Korpus Novy został na swojej pozycji, a to oznaczało, że oni nic w tym momencie nie zdziałają. Szybko runęłam w dół w stronę miasta, zatrzymałam się tuż nad jeziorem i zniszczyłam kapsułę, a jej szczątki wpadły do wody.

Kliknęłam komunikator, zmieniając częstotliwość i łącząc się z dowódcą jednostki powietrznej Novy

— Pilnuj Ronana, Saal. My ochronimy ludzi — przekazałam przez głośnik i zniszczyłam maszynę, eliminując ją, zanim wylądowała na ziemi. — Ravagersi, kapsuły nie mogą wylądować. Wszystkie mają zostać zlikwidowane w powietrzu.

I wtedy walka rozpoczęła się na nowo z jeszcze większą determinacją. Przestałam liczyć ilość zniszczonych maszyn, bo to nie miało już znaczenia. Na całe szczęście nasze siły były wyrównane. Jednak wtedy, gdy byłam całkiem pozytywnie nastawiona do wyniku całej tej bitwy, zobaczyłam, jak armia Novy niemal w kilka sekund została zniszczona. Ich zniszczone statki spadały, a flota Ronana zaczęła coraz szybciej upadać.

Również Ravagersi przestawali dawać sobie radę. Większość z nich albo całkowicie oberwała, albo musiała lądować awaryjnie z powodu zbyt ziszczonego statku. I u mnie nie było najlepiej, bo widziałam te wszystkie migające niebezpiecznie diody na panelach kontrolnych. Jedna była od silnika, druga od paliwa, a o reszcie wolałam nie myśleć. Plus pobijana i porysowana maszyna. W tym wszystkim zapomniałam całkowicie o Łajce, która zlękniona musiała chować się w swoim małym schronie.

— Peter, pośpieszcie się — zawołałam do komunikatora. — Miasto jest ewakuowane, ale kopią nam tyłki. Długo nie pociągniemy z Ronanem na głowie.

— To nie nasza wina, Gamora się spóźnia — poinformował Quill.

Zagryzłam wargę i spojrzałam na Rocketa, kiedy jego statek znalazł się tuż obok mojego.

— Masz jakiś pomysł?

— Tylko jeden — odpowiedział i spojrzał do góry. — Leć za mną.

Zanim zdążyłam mu odpowiedzieć, wyleciał do góry. Czułam, że to się mogło źle skończyć, ale mimo wszystko ruszyłam za nim. Rocket przyśpieszył i w krótkim czasie znalazł się przy flocie. Przez szkło dojrzałam oddaloną postać Ronana, a później Rocket wleciał z całą siłą w statek, tym samym robiąc mi drogę. Ronan zniknął w odmętach potrzaskanej maszyny, a ja wylądowałam tuż za nim. Odpięłam pasy i odetchnęłam z ulgą. Skórzany materiał zbyt mocno wbijał się w moje ciało.

Wyłączyłam swój statek, wzięłam koszyk z Łajką i weszłam na pokład. Peter ruszył do maszyny, którą kierował Rocket i wyciągnął z niej nieprzytomnego szopa. Flota w szybkim tempie zaczęła upadać i tylko kilka chwil dzieliło nas od upadku na ziemię.

Czyli tak wyglądał koniec.

Myślałam, że przed śmiercią uda mi się ocalić Xandar, a wyglądało na to, że poniosłam porażkę. Przycisnęłam mocniej do piersi Łajkę i podeszłam bliżej do reszty drużyny. Przeszłam obok spadających gruzów, a później usiadłam obok Petera. Wymieniłam z nim krótkie spojrzenie i w chwili kompletnego załamania i rezygnacji, oparłam czoło o jego ramię. Słowa były zbędne.

Wtedy też Groot rozłożył swoje ramiona i zaczął otaczać nas swoimi, rozrastającymi się gałęziami. Gamora i Peter byli tak samo zdezorientowali, jak ja, a już zwłaszcza wtedy, gdy wokół nas powstała swego rodzaju kula. Pojawiły się świetliki, które oświetliły nasz schron. Poczułam, jak jedna z gałęzi ściśle do mnie przywiera, a później spojrzałam na Rocketa i Groota.

— Nie, nie możesz! — Powiedział z trudem Rocket. Zbliżył się do Groota i w jego oczach zalśniły łzy. Obserwowałam tę dwójkę przez krótką chwilę, aż w końcu zrozumiałam całą powagę sytuacji. — Umrzesz! Dlaczego to robisz?

— Jesteśmy Groot.

Groot chciał na uratować. To był nasz jedyny ratunek przed śmiercią w katastrofie.

Jednak ceną było jego życie.

★★★

Upadek był ciężkim przeżyciem. W jednej chwili wszyscy znajdywaliśmy się w schronie zrobionym przez Groota. W drugiej czułam okropny ból głowy, coś wbijało się w mój bok i słyszałam przytłumioną jedną z piosenek Quilla. Jeśli umarłam, to zdecydowanie nie było to przyjemne.

Później poczułam delikatny dotyk na mojej twarzy i gdy w końcu udało mi się otworzyć oczy, zobaczyłam przy sobie Łajkę. Psiak był cały i zdrowy i z zadowoleniem lizał mnie po twarzy.

— Dobra, dość mała — mruknęłam z trudem, próbując odegnać od siebie suczkę. Rozejrzałam się po pobojowisku. Wśród gruzów floty zauważyłam, jak reszta drużyny powoli do siebie dochodzi. Reszta oprócz Groota. Nie mogłam uwierzyć, że tak po prostu się dla nas poświęcił. Chciałam tego nie rozumieć.

Wiedziałam, jednak, że rozumiałam to zdecydowanie dobrze.

Podparłam się łokciami i z trudem wyprostowałam, a gdy to zrobiłam, poczułam zwiększony ból w prawym boku. Dotknęłam ręką bolącego miejsca, ale szybko zaklęłam, kiedy palce zetknęły się z ostrą krawędzią. Spojrzałam na ranę i odetchnęłam z ulgą. Wyglądało to lepiej, niż podejrzewałam. Jakiś mały odłamek utkwił mi w boku, ale był na tyle mały, że nie zagrażał mojemu życiu. Przynajmniej na razie.

Przeczołgałam się do przodu, a wtedy Ronan wyszedł z wraku floty. Ten facet był niezniszczalny, czy co. W jego młocie pobłyskiwał fioletowy, znajomy kamień. Przegraliśmy, to było pewne. Mieliśmy nie doprowadzić do tego, by wylądował na planecie, a sami się do tego przyczyniliśmy. Gorsze było to, że już nie miałam siły walczyć. Potrafiłam zaakceptować swój marny koniec.

— Patrzcie! — Zawołał Ronan, zwracając się do mieszkańców. — Oto wasi Strażnicy Galaktyki. Ile dobrego sprawili? Tylko tyle, że mój ojciec i jego ojciec wreszcie nacieszą się zemstą. Mieszkańcy Xandaru, nadszedł czas byście, zaznali szczęścia i porzucili swych marnych bogów! Wasze zbawienie jest na wyciągnięcie ręki!

Okej, dobra. Jego gadka w ogólnie nie zrobiła na mnie wrażenia. Bardziej obawiałam się kamienia, którego używał. Z tego wszystkiego zapomniałam o tym całym bólu i wszystkich obrażeniach. Adrenalina krążyła w żyłach do tego stopnia, że znalazłam w sobie nową energię. Wyprostowałam się i podpierając o kilka kamieni po drodze, stanęłam obok Gamory, kiedy Peter zaczął śpiewać i tańczyć.

— Czy on zwariował? — Wyszeptała Gamora, a ja nie byłam w stanie jej odpowiedzieć. Nie wiedziałam nawet, co mogłabym powiedzieć. Ten widok był zbyt zaskakujący, by go skomentować, ale jednocześnie idealnie pasował do Petera.

Quill skierował ręką w naszą stronę, ale Gamora pokręciła głową, a ja uniosłam brew do góry. Mój kuzyn dalej tańczył i śpiewał, a później Drax i Rocket wycelowali działo w młot Ronana. Przedmiot rozpadł się na małe kawałeczki, kamień znalazł się w powietrzu i zanim zdążyłam zareagować, Peter trzymał go w dłoni.

Czas jakby zwolnił. Wśród Quilla pojawiła się ciemna chmura energii, która odpychała od siebie każdego, kto tylko się do niej zbliżył. Słyszałam przepełniony bólem krzyk Petera i czułam, jak łzy spływały po moich policzkach. Nie mogłam znieść tego, co się działo. Musiałam mu jakość pomóc. Krok po kroku, powoli i z trudem kierowałam się w jego stronę. Dzieliło nas tylko kilka centymetrów, gdy wyciągnęłam w jego stronę dłoń.

— Peter! Złap mnie za rękę! — Krzyknęłam w jego stronę.

Peter spojrzał na mnie, a ja nigdy nie widziałam nikogo w takim stanie. Fragmenty skóry samowolnie odklejały się od jego twarzy i szyi, ale szybko o tym zapomniałam, gdy złapał mnie za rękę. Krzyknęłam głośno z bólu. Każdy mięsień w moim ciele niemal płoną. Krew wrzała w moich żyłach, a w uszach obijało się szybko bijące serce. Jeszcze nigdy wcześniej nie czułam, aż tak wielkiego bólu. Nie potrafiłam tego opisać, jednak wszystko inne się przy tym umywało.

Kamień był niszczycielską siłą, a opanowanie go wiązało się z natychmiastową śmiercią. Przynajmniej, takie miałam odczucia na ten moment.

Poczułam, jak Gamora kładzie rękę na moim ramieniu. To samo zrobił Drax po stronie mojego kuzyna, a na końcu dołączył do nas Rocket. Wraz z każdym, kolejnym dołączeniem ból nieco się zmniejszał, ale ciągle był trudny do zniesienia. Czułam, jak energia klejnotu rozchodzi się po naszych ciałach, ale po chwili coś się zmieniło. Energia, która roztaczała się wokół nas, jakby się uspokoiła.

— Jak? Przecież jesteś śmiertelnikiem! — Zawołał Ronan.

— Sam to powiedziałeś łajzo — odpowiedział mu twardo Peter. — Jesteśmy Strażnikami Galaktyki.

Quill otworzył dłoń, w której trzymał kamień i skierował jego całą moc na Ronana. Nastąpił wybuch, a Gamora schowała klejnot do jednej z metalowych kul. Całe połączenie zostało zerwane. Wymieniłam krótkie spojrzenie z moim kuzynem.

— Udało się — uśmiechnęłam się nieznacznie do Petera.

Później upadłam na kolana, a ostatnią rzeczą, jaką zapamiętałam, było jasne, błękitne niebo.


dobra, to jednak nie jest ostatni rozdział XD jeszcze coś się podzieje 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top