[10] ravagers? please, kill me
Groot wyciągnął Draxa z jakieś żółtej, śmierdzącej brei. Byłam pewna, że się utopił, bo ani się nie ruszał, ani nie oddychał. Jednak mój drzewny przyjaciel wbił mu gałąź w klatkę piersiową. Drax zaczął się dławić, ale w końcu odzyskał przytomność.
— Wszystko z tobą w porządku?
Głupie pytanie, wiem. Jak u kogoś mogło być w porządku po tym, jak prawie się utopił? I to w jakiejś obrzydliwej substancji. Drax jechał jak wysypisko śmieci na kilometr i jego stan zdrowia w ogóle nie powinien mnie obchodzić. Ale oczywiście moje nie do końca zmarznięte serce odczuwało jeszcze kilka ludzkich emocji. Poza tym odganiało to na krótką chwilę myśli o Peterze.
Aż w końcu na placu pojawił się Rocket. Wyskoczył z kapsuły, przeklinając wszystkich na około. Zignorowałam jego słowa, aż w końcu powiedział coś ciekawego.
— Quill idiota dał się złapać!
— Co? — Syknęłam wściekle, chociaż nie byłam pewna, co mnie bardziej zdenerwowało. To, że Peter jak zawsze okazywał się idiotą, czy że w ogóle mnie to obchodziło.
— Zbombardowali kapsułę Gamory, a temu zachciało się ją ratować. Wyskoczył za nią i banda Yondu ich zebrała. A to wszystko dlatego, że ten idiota chciał w pojedynkę pokonać pieprzoną armię!
Rocket wskazał palcem na Draxa, a ja poczułam się tak, jakby ktoś wymierzył mi siarczysty policzek. Quill i ratowanie kogoś innego niż siebie było nieprawdopodobnym obrazkiem. Przez wspólne lata, to zawsze ja ratowałam jego tyłek. Narażał na niebezpieczeństwo naszą dwójkę, Yondu mu jeszcze kibicował, a ja wychodziłam na tę, która zrzędzi i nie zna się na żadnej zabawie. Miał za nic to, że łączyły nas głupie więzy krwi, a nasze matki były siostrami. Jaka była pewność, że gdybym to ja była na miejscu Gamory, to postąpił, tak samo? Już raz miał okazję, by to zrobić i co?
Och, sama mu kazałam spadać. I wszystko jasne, super.
Zacisnęłam mocno pięści, a później wzięłam głęboki oddech i wyprostowałam palce. To nie był czas na myślenie o takich pierdołach.
— Masz rację. Byłem głupcem — przyznał ciężko Drax. — Gniew i wściekłość miały sprawić, że zapomnę o bólu.
Przejechałam dłonią po czole i spojrzałam na Draxa. Sama wiedziałam, jak niebezpieczne i nieobliczalne były te emocje. Czułam je przez wiele lat, każdego dnia i byłam w stanie zrobić wszystko, by uciszyć je, chociaż na krótką chwilę. Tylko w moim przypadku te same emocje motywowały mnie do tego, by przetrwać.
— Buhu, moja żona i córka nie żyją — warknął Rocket. Kopnęłam kamień w jego stronę, a Groot wciągnął głośno powietrze z przerażeniem. — Nie obchodzi mnie to, że jestem wredny! Każdy kogoś stracił! To nie powód, by tracić wszystkich wokół.
Zmarszczyłam brwi.
— Chodź Groot! Ronan ma klejnot, więc musimy, jak najszybciej dostać się na drugi koniec wszechświata i może, ale tylko może dożyjemy starości, zanim ten świr tam dotrze. Tobie radzę to samo Bex.
— Czyli, co chcesz, tak po prostu uciec? — Prychnęłam w jego stronę. — Nie uważasz, że powinniśmy coś zrobić?
— A niby po co?
— By spróbować powstrzymać Ronana? Możemy zacząć od ratowania Quilla i Gamory.
Rocket zaśmiał się złowieszczo i posłał mi złośliwe spojrzenie.
— Chcesz sobie ich ratować, to ratuj — machnął lekceważąco ręką. — Powiem to wolno, tak byś to zrozumiała swoim ludzkim, beznadziejnym umysłem. JA SIĘ W TO NIE MIESZAM!
Otwierałam usta, by natychmiast mu odpowiedzieć, gdy uprzedził mnie Groot. Podniósł się do góry i odezwał się groźnie.
— JESTEM GROOT!
— Niby jak chcesz ich ratować?
— Jestem Groot!
— Wiem, że to nasi jedyni przyjaciele, ale Yondu ma całą armię, a nas jest tylko trójka!
Mój wzrok przeskakiwał to z Groota na Rocketa i z powrotem, próbując zrozumieć całą sytuację. Fun fakt na przyszłość do zapamiętania: jeśli chcesz przekonać do czegoś Rocketa, przekonaj Groota, by przekonał do tego Rocketa. Nie wiedziałam, jak taka informacja miała mi pomóc, ale najwidoczniej Groot miał jakąś siłę do przekonywania swojego wrednego kumpla.
— Czterech — Drax wstał z ziemi, poklepał Groota po ramieniu i spojrzał w moją stronę. Skinęłam głową, a Rocket wydał z siebie bliżej nieokreślony dźwięk i zaczął kopać pobliski krzak trawy.
— Stary wszystko z tobą w porządku? — Zapytałam z ciekawości, a ten warknął w moją stronę.
— Raczej nie, skoro kopię pieprzoną trawę!
Kilka kopnięć, warknięć i przekleństw później, Rocket w końcu na nas spojrzał nieco uspokojony.
— Mamy, chociaż jakiś plan, jak uratować tę dwójkę?
— Weźmiemy Milano i polecimy do Yondu — powiedziałam bez zawahania.
Myśl, że znowu miałam stanąć twarzą w twarz z nim i jego przeklętą załogą nie nastawiała mnie pozytywnie. Byłam pewna, że prędzej skopałabym im tyłki, a przynajmniej spróbowała to zrobić, niż zgodziłabym się na jakiekolwiek negocjacje.
— I niby jak chcesz ich odbić?
— Och, nie wmówisz mi, że nie wymyślisz na szybko żadnej bomby, która rozwali statek.
Uśmiechnęłam się wymownie, a Rocket skinął głową, ale dopiero po chwili zrozumiał, co mu przekazałam. Wyszczerzył swoje kły i w końcu cała nasza pokręcona grupa wraz z Łajką, która wesoło poszczekiwała, ruszyła do Milano.
★★★
Usiadłam za głównymi sterami, a Rocket spojrzał na mnie wściekle.
— Ja kieruje!
Zaśmiałam się ironicznie, kręcąc głową. Zapięłam pasy i posłałam mu swój, najbardziej złośliwy uśmiech.
— Zapomnij, Rocket. Zajmij się lepiej bombą, bo bez niej jesteśmy w czarnej dupie.
— I tak w niej jesteśmy — mruknął pod nosem, ale ku mojemu zaskoczeniu zaczął się wycofywać z kokpitu. — Żeby jakaś ziemska laska mówiła mi, co mam robić.
— Słyszałam to! — Krzyknęłam w odpowiedzi.
— Miałaś słyszeć!
Odwróciłam się do tyłu i zachichotałam, gdy obydwoje z Grootem zaczęli bawić się jakimiś przewodami i innymi bajerami. Właściwie Groot tylko mu się przyglądał, Rocket machał szybko rękami, a przy tym wyklinał wszystko, co istnieje, łącznie z samym sobą.
— Co to za bestia? — Zapytał ze strachem Drax, a ja spojrzałam w jego stronę. Parsknęłam cicho, gdy zobaczyłam, jak Łajka próbowała mu wskoczyć na kolana, ale ten ją od siebie odganiał.
— Nie masz się czego bać — oznajmiłam i zagwizdałam wesoło. Łajka niemal natychmiast podbiegła w moją stronę i wskoczyła mi na kolana. — Łajka nic ci nie zrobi. Na Ziemi takie stworzenia nazywamy psem.
Dobra, w kosmosie robiłam już chyba wszystko, ale nie tłumaczyłam jeszcze takich rzeczy. Właściwie, to nawet było ciekawe doświadczenie. Podrapałam psiaka za uchem, a potem wypuściłam, gdy w kokpicie pojawił się Rocket z gotową bombą.
— Woo, stary, zostaw to gdzieś indziej, a nie tutaj! Jesteśmy misją ratowniczą, a nie samobójczą!
— Widzisz w tym jakąś różnicę? — Rocket spojrzał na mnie jak na idiotkę.
— Cóż... TAK! DOSYĆ KURWA DUŻĄ!
— Przynajmniej będzie zabawnie.
Przyłożyłam dłoń do twarzy, robiąc najlepszy na świecie facepalm. Idiota, idiota, idiota... NO KURNA IDIOTA! Bex, wdech i wydech, wdech i wydech, wde... I ja pierdole, zginę. To było bardziej niż pewne.
Rocket w końcu odłożył bombę z daleka od kokpitu i zaczął dyskutować z Draxem, jak ma ją użyć. Nie byłam pewna, czy w ogóle pytał się go, czy chce to zrobić, ale wolałam się zająć odpaleniem statku. Szybko oderwaliśmy się od ziemi i w zastraszającym tempie wylecieliśmy z Knowhere. Flota Yondu cumowała w powietrzu jak gdyby nigdy nic, a ja skrzywiłam się na sam widok.
Dlatego z największą radością odpaliłam rakiety i zaczęłam strzelać w statek, aż dopóki nie zobaczyłam tej starej, brzydkiej i niebieskiej twarzy. Uśmiechnęłam się wrednie i pomachałam energicznie.
— Uwaga idioci! — Zawołał przez komunikator Rocket, a ja w ostatniej chwili powstrzymałam się przed śmiechem. — Nasz świr na dachu ma w ręku działo hadronowe mojego projektu. Potrafi wysadzić dziurę, nawet w najbardziej pancernym statku.
— Sprawa jest prosta — wtrąciłam się szybko. — Wydajecie nam Quilla i Gamorę, a my nie zepsujemy wam tego stateczku.
— Macie pięć sekund! Cztery! Trzy!
— Czekajcie, to ja! — Odezwał się przez komunikator Peter. Och, czyli jeszcze żył. — Nie strzelajcie, dogadaliśmy się.
Wymieniłam z Rocketem zawiedzione spojrzenie. W sumie byłam ciekawa, jakby zadziałało to jego działko. Zrobienie dziury w tym zasranym statku zrobiłoby mi niezmierną radość. Jednak musiałam obejść się z moimi marzeniami. Przynajmniej na razie.
Po chwili poczułam, jak ten magiczny tunel Yondu wciąga nas na swój statek. Wylądowałam Milano przy hali odlotów, a gdy znalazłam się na zewnątrz, nawet przez chwilę nie poczułam żadnego sentymentu. Peter czuł się tutaj jak w domu, chociaż zawsze to ukrywał. Ja szczerze nienawidziłam tego miejsca i nigdy tego nie ukrywałam.
Peter z Gamorą i Yondu na czele stanowili nasz mały komitet powitalny. Z tyłu stał Kraglin, do którego skinęłam głową. Uważałam go za najmniejszego idiotę w tym miejscu. I chyba był jedyną osobą, która była do mnie przyjaźnie nastawiona.
Przycisnęłam do klatki Łajkę i stanęłam naprzeciwko czekającej trójki.
— Yondu.
— Bexy.
Chłodne, idealne przywitanie. Może jednak trzymałam Łajkę, by przypadkowo nie zaatakować Yondu? O, to było możliwe.
— Omińmy te wszystkie powitania — Rocket wywrócił oczami i założył ręce na klatce piersiowej. — Nie musicie wcale nam dziękować za ratowanie, w ogóle.
— Jak chcieliście nas ratować, rozwalając cały statek? — Parsknął Quill.
— Skoro Yondu i tak was by zabił, to co za różnica?
— Dobra, koniec — klepnęłam Rocketa w plecy a on posłał mi swoje zabójcze spojrzenie. — Ronan ma kulę, więc lepiej zastanówmy się nad tym, co zrobić, by ten fakt zmienić.
— Akurat dobrze się składa — Peter uśmiechnął się z zadowoleniem. — Bo właśnie mamy plan.
Raczej nie czułam się pocieszona. Quill i jego plany nigdy nie kończyły się dobrze. Spojrzałam na Gamorę, a ona skinęła głową. Ciągle byłam mało przekonana, ale czy ostatecznie mieliśmy jakiś inny wybór?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top