[09] do i even care?
Wyszliśmy z budynku, a raczej tego, co z niego zostało. Kamień i kula miały naprawdę niszczycielską moc. I ciągle znajdywały się w naszych rękach, co nie zapowiadało niczego dobrego.
— Czemu wy to jeszcze macie? Zostawcie to natychmiast! — Naskoczył na nas Rocket.
— Nie możemy! — Odpowiedział mu Quill.
— Nie wierzę, że miałeś to w torebce!
— To nie torebka!
Ich kłótnia była naprawdę zabawna. Brakowało mi tylko popcornu, a mogłabym ich wysłuchiwać kilka kolejnych godzin. Jednak fakt, faktem, trzeba było wymyślić, co zrobić z kulą.
— Musimy coś z nią zrobić — powiedziałam, drapiąc Łajkę za uchem. — Najlepiej przekazać komuś, kto będzie wiedział, jak się z nią obchodzić.
— Jedynym rozwiązaniem jest oddanie kuli do Korpusu Novy — oświadczyła Gamora.
Oho, jak bardzo się z nią zgadzałam, tak wiedziałam, że byłam prawdopodobnie jedyna, która tak myślała. Odliczałam sekundy, aż ktoś będzie temu przeciwny.
Trzy... Dwa...
— Zwariowałaś! — Zawołał Rocket szybciej niż myślałam. Nie skończyłam nawet odliczać. — Jesteśmy zbiegami. Od razu wsadzą nas za kratki. Oddajmy ją Ronanowi.
— Żeby zniszczył całą galaktykę? Posrało cię, czy jak?
Co jak co, ale Peter po raz pierwszy od dawna mówił coś z sensem.
— Co ci na niej zależy? Dlaczego miałbyś ratować galaktykę? Co dla ciebie zrobiła?
— Bo jestem jednym z idiotów, którzy w niej żyją!
Jeden z lepszy argumentów, jakie usłyszałam, naprawdę. Chociaż nie wyłapałam momentu, w którym ta rozmowa przeszła na temat ratowania galaktyki. Czekaj, jakie ratowanie? Jeszcze kilka dni temu miałam idealnie poukładane życie, jak tylko mogłabym mieć po wyjść z więzienia i jedno spotkanie z Quillem wszystko zrujnowało. Nie dość, że znowu wylądowałam w więzieniu, to prawie uniknęłam śmierci w wybuchu i jeszcze teraz miałam ratować galaktykę?
— Czemu w ogóle rozmawiamy o jakimkolwiek ratowaniu galaktyki? — Uniosłam brew do góry. — Zaniesiemy kulę do Novy i po problemie. Nie mamy kuli, nie ma ratowania galaktyki. Sprawa rozwiązania.
Gamora skinęła głową, zgadzając się ze mną.
— Albo możemy oddać kulę komuś, kto nas nie aresztuje i w zamian da nam mnóstwo forsy — zaproponował Peter, a mi opadły ręce.
Czego ja się właściwie spodziewałam? Quill mógł udawać, że się zmienił, ale nie dało się wyprzeć swojego prawdziwego ja.
— Przepraszam bardzo, ale czy zaledwie kilka minut temu nie wyleciałeś prawie w powietrze przez tę kulę?
— Dramatyzujesz, Bex. Przecież...
— Jesteś godny pogardy — przerwała mu Gamora. — Brak ci honoru i wiary.
Zielonka ruszyła przed siebie, a ja spojrzałam ostatni raz na Quilla, później Rocketa i ruszyłam za nią. Z dwojga złego wolałam się trzymać z Gamorą, która miała w głowie najwięcej rozsądku z nich wszystkich.
— Gamora, czekaj, idę z tobą!
Kobieta zatrzymała się, ale gdy spojrzałam do góry, wywnioskowałam, że to nie z mojego powodu. Na planecie lądowały kolejne statki, a Drax stał przed nimi, powtarzając bojowe okrzyki.
— WEZWAŁEŚ RONANA? — Krzyknął Peter, a ja natychmiast się do niego odwróciłam, celując w jego klatkę piersiową palcem.
— To wszystko twoja wina — warknęłam, tracąc nad sobą jakiekolwiek opanowanie. — Gdybyś nie chciał się ze mną spotykać, to nie wciągnąłbyś mnie w sam środek jakiejś wojny o głupią kulkę!
— Uspokój się! — Peter złapał mnie za rękę. — To nie jest najlepszy moment...
— Quill! Nie ruszaj się chłopcze! — Zawołał znajomy głos. Wyjrzałam za ramię i zobaczyłam, jak na drugim końcu ulicy pojawił się Yondu wraz z całą swoją drużyną. Ja pierdole, ktoś tutaj sobie ze mnie robił jakieś jaja.
Wybuch, kula, Ronan i Yondu. Tego wszystkiego było, jak dla mnie za dużo. Powinnam rzucić to wszystko w cholerę, znaleźć najbliższy statek i spierdzielać z tej planety, jak najdalej. Może poinformować Korups i Milo o kuli... Cokolwiek, a nie wsiadać do jednej z kapsuł i pomagać tej bandzie idiotów.
Posadziłam Łajkę na wolnym miejscu i sama usiadłam przed sterami. W kilka chwil odpaliłam kapsułę i uniosłam się w powietrze.
— Mamy jakiś konkretny plan? — Zapytałam, łącząc się z pozostałymi trzema kapsułami. Tuż za nami pojawiła się chmura statków Ronana i zaczęto do nas strzelać.
— Musimy odciągnąć ich od Gamory — odpowiedział Quill, a ja w ostatniej chwili ominęłam kilka pocisków. Cudownie, po prostu genialnie. Nigdy nie zgadzałam się na wciąganie w jakąś bitwę.
— Zdajesz sobie sprawę, że kapsuły nie mają broni, zgadza się?
— Tak, ale są prawie niezniszczalne — Peter zrównał się swoją kapsułą ze mną i Rocketem, a później spojrzał na mnie wymownie. — To nie Milano, więc możesz rozbijać sobie, co tylko chcesz, Bex.
Uśmiechnęłam się do siebie i skinęłam do niego głową.
— Leć za Gamorą — odpowiedziałam i zwróciłam się do Rocketa. — My zajmiemy się resztą koleżków.
— Pozwalam ci decydować tylko ten jeden raz, pamiętaj o tym.
— Jeszcze się zdziwisz — zironizowałam.
Później razem z Rocketem wyminęłam Quilla i ruszyłam prosto na wrogi statek. Rocket uderzył z jednej strony, ja z drugiej i po kilku sekundach czułam, jak moja kapsuła odbiła się od płonącego wraku. Obróciła się kilka razy w powietrzu, aż w końcu ustabilizowała.
— Tak, to się robi! — Zawołałam z ekscytacją.
Poziom adrenaliny zdecydowanie mi podskoczył, czułam bijące jak oszalałe serce w mojej klatce piersiowej, ale to tylko zachęciło mnie do dalszego działania.
Zaatakowałam kolejny statek i uderzyłam w niego z całą mocą. Maszyna przekręciła się, wpadła na pobliski budynek i od razu wybuchła.
Dwa dla mnie, zero dla kosmitów.
Byłam w tym naprawdę genialna, wszyscy mogli zazdrościć moich zdolności.
Moja satysfakcja nie trwała długo, bo kolejne wrogie maszyny pokazywały się na horyzoncie. Z zaskoczeniem przyznawałam to, że razem z Rocketem udawało nam się nieźle współpracować. Atakowaliśmy przeważnie wspólnie, chyba że jedno z nas nie dało rady dolecieć. Wtedy informowaliśmy siebie nawzajem o zbliżających się maszynach.
— Bexley, z lewej! — Krzyknął Rocket o sekundę za późno, a ja poczułam, jak w moją kapsułę uderza pocisk i sama zaczynam spadać.
Cholera.
Spojrzałam na panel kontrolny i zauważyłam, jak jeden z ekranów podświetla się na czerwono i wydaje z siebie alarmujący dźwięk. No tak, musiałam mieć takiego pecha, że oberwałam w silnik.
— Trafili mnie — powiedziałam do mikrofonu. — Musicie poradzić sobie beze mnie.
Nie usłyszałam żadnej odpowiedzi. Byłam też zbyt daleko od reszty, by zauważyć, gdzie w ogóle się znajdywali. Włączyłam lądowanie awaryjne i z dokładną precyzyjnością wylądowałam na opuszczonym placu. Kapsuła wyłączyła się niemal od razu, gdy zetknęła się z podłożem, wydała z siebie bliżej nieokreślony dźwięk i wyrzuciła mnie ze środka. Uderzyłam o kamienną ścianę, poczułam tępy ból w boku, a później zobaczyłam wyciągniętą w moją stronę drewnianą dłoń.
— Jestem Groot — oznajmił z przyjaznym uśmiechem Groot. Odwzajemniłam gest i przyjęłam jego pomoc.
— Dzięki — odpowiedziałam, gdy już stanęłam o własnych siłach. Łajka w jakiś sposób wydostała się z wraku kapsuły i podbiegła do mnie. Zaczęła krążyć wokół moich nóg, aż w końcu wzięłam ją na ręce.
Wyprostowałam się i zobaczyłam, jak Groot mi się przygląda.
— Jestem Groot — powiedział z jakimś poważnym tonem. Przynajmniej, tak mi się wydawało i dochodziłam do wniosku, że tylko tak mogę spróbować zrozumieć, co mówi.
Chociaż, tak naprawdę mógł mówić o wszystkim i właściwie to, czy dobrze wstrzelę się w temat, to było, jak szansa jedna a milion.
— Chodzi o Rocketa?
— Jestem Groot.
Uśmiechnął się szeroko i pomyślałam, że może właśnie trafiłam na tę swoją jedną szansę.
— Jest ciągle gdzieś w powietrzu razem z Peterem i Gamorą, ale na pewno nic im się nie stało — wyjaśniłam spokojnie.
Prawda była taka, że zaczęłam się irytować całą sytuacją, a co za tym idzie i denerwować. Chociaż bardziej irytowałam się tym, że się denerwowałam o pozostałą trójkę w powietrzu.
To wszystko nie powinno tak wyglądać.
Quill wplątał mnie w jakieś gierki, bitwy, ucieczki i jeszcze teraz powodował, że odzywały się we mnie uczucia, które dawno temu zakopałam. Od lat nie martwiłam się o mojego, pożal się boże kuzyna i tak miało pozostać. Przynajmniej na to miałam nadzieję, ale jak to mówią na Ziemi – nadzieja matką głupich.
Byłam głupia i to wcale nie było żadne zaskoczenie. Jeszcze większą głupotą było, że i tak to wcale w niczym nie pomagało, bo obawa o to, czy Gamora, Rocket i przede wszystkim Peter wyjdą cało z tej akcji, ciągle mnie dręczyła.
I byłam sfrustrowana, bo jedyne, co mogłam zrobić, to czekać.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top