[07] knowhere

— Jak się tu dostanie?

— Nie raczył wyjaśnić.

— Mam to gdzieś, nie czekamy na świrniętego człowieka. Masz kulę?

— Tak — Gamora otworzyła torbę, którą dał jej Quill i warknęła z irytacją, gdy ze środka wyciągnęła kilka starych papierków. Gdy przysłuchiwałam się jej wymianie zdań z Rocketem, mogłam spodziewać się czegoś podobnego. Żaden normalny złodziej nie powierzałby komuś innemu cennego artefaktu.

— Jeśli teraz nie odlecimy, to nas rozwalą! — Warknął Rocket, odwracając się po raz kolejny do Gamory.

— Nie! Czekamy na kulę!

Rocket wydał z siebie zirytowany dźwięk, a ja utkwiłam swój wzrok w bocznym oknie Milano. Nie sądziłam, że jeszcze kiedyś będę miała okazję znaleźć się na tym statku. Zastanawiałam się, czy Quill ciągle miał moje stare rzeczy, czy jednak wyrzucił wszystko na śmietnik. Nigdy nie przywiązywał, aż tak wielkiej wagi do tego, co nasz łączyło. Później zauważyłam, jak od strony więzienia w naszą stronę zbliża się znajoma postać.

— Patrzcie — zwróciłam się do reszty, wskazując palcem na szybę. Uśmiechnęłam się pod nosem i obserwowałam, jak Peter zbliżał się coraz bliżej. W końcu znalazł się na statku, a Rocket odpalił silniki i ruszył. Ustawił autopilota i zeskoczył z krzesła, a ja z największą chęcią zajęłam jego miejsce przy sterach.

Jeśli za czymś tęskniłam wyjątkowo mocno, to pilotowanie statku. Zawsze byłam w tym dobra i prawdopodobnie tylko za to byłam wdzięczna Yondu i jego bandzie. W sterowaniu zawsze byłam lepsza od Petera i chociaż nikt, nigdy głośno tego nie powiedział, to każdy zdawał sobie z tego sprawę. Wszyscy to wiedzieli, inaczej to nie do mnie należałoby kradnięcie statków przez większość czasu. Uwielbiałam czuć pod palcami ster i decydować o każdym kolejnym ruchu maszyny.

— Ominęło cię całkiem przyjemne zebranie naszej cudownej grupy — Quill usiadł na miejscu dla drugiego pilota i spojrzał na mnie widocznie z czegoś zadowolony. — Przypominają się stare czasy, co?

— Dawno nie siedziałam za sterami, to prawda — odezwałam się, posyłając mu krótkie spojrzenie. — Gdzie my w ogóle lecimy? Gamora coś wyjaśniła?

— Tylko tyle, że lecimy w dobrym kierunku — wyjaśnił Peter. — Nie wie też nic o kuli i tym, co jest w środku.

— Naprawdę chcesz, to wiedzieć?

— Narażałem za to życie, Bex — wywróciłam oczami. — Chyba tyle mi się jeszcze należy.

— Wiedza nie zawsze jest dobra, Pete. Czasami lepiej jest z czegoś zrezygnować, żyć w nieświadomości i nie zamartwiać się tym do końca życia.

— Mogę się o coś zapytać? — Uniosłam jedną brew do góry. Pytanie o pozwolenie na cokolwiek z jego strony było nowością. Skinęłam głową i obróciłam fotel w jego stronę, tak że mogliśmy na siebie patrzeć. — Dlaczego sama wtedy nie uciekłaś z więzienia?

— Bo nie miałam do tego żadnych możliwości — wyznałam szczerze, przypominając sobie pierwszą odsiadkę. Byłam sama i skazana tylko na siebie. Gdyby nie chęć przeżycia, prawdopodobnie, by mnie tutaj nie było. Przez cztery lata trzymałam się tylko jednej myśli, która pozwalała mi przetrwać. Nie chciałam umrzeć w więzieniu, w dodatku kompletnie zapomniana przez wszystkich. — Nie miałam planu, zdolności do technologii, czy nawet mechaniki. Moją jedyną zaletą od lat jest to, że jestem szybka, zwinna i potrafię manewrować statkiem. Takie zdolności mało się nadają do ucieczki z pilnie szczerzonego więzienia.

— Wiem, że to moja wina, że w ogóle musiałaś tam wylądować — powiedział szczerze, opuszczając swoje spojrzenie. Złączył ze sobą swoje dłonie, widocznie przygnębiony. — Gdy kazałaś mi odlecieć, nie powinienem był cię opuszczać. Zawsze byłaś jedyną osobą, na którą mogłem liczyć i żałuję, że sam nigdy nie mogłem zachować się tak względem ciebie.

— Sama kazałam ci uciekać. Nikt tak naprawdę nie jest bez winy w tym wszystkim — westchnęłam bezgłośnie i kopnęłam go delikatnie w łydkę, by w końcu na mnie spojrzał. — Nie użalaj się nad tym, co już nie damy rady naprawić. Ja się pogodziłam z tym, co się stało, więc zrób to samo. Zresztą z chęcią posłucham o tym, co robiłeś sam przez te lata beze mnie.

— Opowiem ci o wszystkim, jeśli ty wyjaśnisz mi sprawę z tym swoim strażnikiem z Novy.

Peter uśmiechnął się złośliwie, a ja poczułam nieznaczny ból w sercu. Wiedziałam, że moja ucieczka z Kyln przekreśliła już wszystko, co kiedykolwiek mogłoby mnie jeszcze łączyć z Milo i musiałam się z tym pogodzić. Lepiej bym zrobiła, to wcześniej niż później, ale trudno było tak szybko zapomnieć o wspaniałych, naprawdę szczęśliwych miesiącach z osobą, którą kochało się ponad życie.

— Zgoda — przytaknęłam i na przemian zaczęliśmy opowiadać o wszystkim, co wydarzyło się w ciągu ostatnich siedmiu lat.

Rozmawiając, aż tak otwarcie z Peterem po raz pierwszy od naszego ponownego spotkania, czułam się tak, jakby nic się między nami nie zmieniło. I było to naprawdę miłe kłamstwo.

★★★

Z zewnątrz Knowhere wyglądało naprawdę przepięknie. Wydawało mi się, że nigdy wcześniej nie widziałam równie ujmującej planety, jak ta. Zwiedziłam ich całkiem sporo, a jednak żadna mnie nie zachwyciła, jak ta. Dopóki nie wylądowaliśmy i znaleźliśmy się w samym centrum biedy, przestępczości i zwyroli, którzy szukali tylko wymówki, by kogoś zaatakować. Nie przepadałam za takimi miejscami, liczyłam, że szybko się stąd zwiniemy, ale jednocześnie wiedziałam, że była to idealna przykrywka dla naszego kupca. Kimkolwiek był, tak znalazł dla siebie dobre miejsce.

— Co z tym kupcem? — Zapytałam z ciekawością, zwracając się do Gamory.

— Ktoś po nas przyjdzie — odpowiedziała.

— Czyli równie możemy czekać tutaj do usranej śmierci — powiedziałam z przekąsem, a kobieta spojrzała na mnie z widoczną irytacją.

— Masz inny pomysł?

— Który zapewni nam grube hajsy? Żadnego, zresztą, to twój kupiec, więc pozostaje nam czekać.

— Nie jest to zacne miejsce — stwierdził beztrosko Drax. — Niby co można tutaj robić?

— To, co na każdej innej planecie.

Wskazałam głową na szyld baru, skąd dobiegały głośne odgłosy ekscytacji i dopingu. Na drzwiach do lokalu zauważyłam porysowany i potargany plakat, ale w jakiś sposób udało mi się dostrzec informacje o wieczorze wyścigów. Bałam się nawet pomyśleć, jakiego rodzaju mogły być to wyścigi.

— Jak na razie, to wasz najlepszy pomysł — odezwał się Rocket i nie patrząc się za siebie wszedł do baru w towarzystwie Groota. Drax podążył tuż za nimi. Zrobiłam krok w stronę wejścia, ale zatrzymałam się i odwróciłam do pozostałej dwójki.

— Idziecie?

— Uzupełnię paliwo w statku — poinformował Peter, a ja skinęłam głową i spojrzałam na Gamorę.

— Podaruję sobie. Będę na zewnątrz.

— Jak chcecie, ale nie myślcie, że będę ich niańczyć — uniosłam do góry rękę i wskazałam kciukiem na drzwi do baru. — Wystarczy mi bycia niańką na całe życie.

— Niby kogo, tak niańczyłaś, Bex? — Zapytał z rozbawieniem Peter, a ja uśmiechnęłam się do niego złośliwie.

— Ciebie, Quill. Przez prawie dwadzieścia lat.

Peter otwierał usta, by coś powiedzieć, ale nic nie usłyszałam, bo weszłam do baru. Zaśmiałam się w duchu z mojego kuzyna. Och, był przewidywalny, tak jak zawsze i bawiło mnie to równie mocno, co wcześniej. Zamówiłam drinka przy barze i szybko zaczęłam się rozglądać za pozostałymi. Cała trójka stała przy zaludnionym stole, skąd dobiegły dziwne piszczące odgłosy i okrzyki radości.

— Hej, co tam się dzieje? — Zwróciłam się do barczystego barmana, który wcześniej podał mi drinka. Nie wyglądał na zbyt rozmownego.

— A ty co nowa tutaj?

— Przejazdem — wyjaśniłam. — Jakaś atrakcja wieczoru?

— Wyścigi — odpowiedział, odwrócił się i zostawił mnie samą.

Przyjemnie się gadało, nie powiem. Wypiłam do końca swojego drinka, a później zbliżyłam się bliżej stołu. Miałam ochotę wywrócić oczami, bo wszystko wskazywało, że Groot, Drax i Rocket nawalili się jak świnie. Przynajmniej ta ostatnia dwójka, bo zaczęli się nawzajem wyzywać. Później Rocket rzucił się na Draxa i rozpętała się bijatyka. Reszta towarzystwa tylko ich mocno dopingowała, aż do bójki wtrącił się również Groot. Cała trójka obijała się po mordach, a ja stałam z boku i przyglądałam im się ze znużeniem. Cholera, by to wszystko strzeliła. Miałam już nigdy, nikogo nie niańczyć.

Westchnęłam ciężko i ze zrezygnowaniem ruszyłam do balkonu, gdzie zauważyłam Gamorę i Petera. Trudno było powiedzieć, co robili, bo kobieta miała nałożone ulubione słuchawki Quilla, a jednocześnie próbowała go dusić.

— Chwila, spokojnie! — Zawołałam, zwracając na nich swoją uwagę. — Zapewne jest wiele powodów, dla których mogłabyś go zabić, ale teraz, to nie najlepszy pomysł.

Gamora spojrzała na mnie, ale odsunęła się od Petera. Quill rozmasował szyję i odebrał od kobiety swoje słuchawki z walkmanem.

— My tylko rozmawialiśmy — bronił się Peter, a ja uniosłam brew do góry, nie wierząc w ani jedno jego słowo.

— Jasne — odpowiedziałam ironicznie, specjalnie przedłużając pierwszą sylabę. — Tak czy siak, potrzebuję waszej pomocy, bo ci idioci właśnie się piorą.

— CO? — Krzyknął ze zdenerwowaniem Quill. — Bexley, miałaś mieć ich na oku!

— Kiedy coś takiego powiedziałam?

Zmarszczyłam brwi, a Gamora wywróciła oczami.

— Lepiej chodźmy ich uspokoić — zadecydowała i ruszyła do sali. Uderzyłam Petera w ramię i we dwójkę skierowaliśmy się tuż za Gamorą. Gdy znów znalazłam się w lokalu, na samym środku zebrała się już całkiem spora grupka gapiów, a na środku Drax boksował Groota. Ten jednak nie dawał się pokonać i osobiście, to właśnie jemu bardziej kibicowałam. W końcu jednak Gamora odciągnęła na bok Draxa, a Quill próbował uspokoić pijanego Rocketa. Wyciągnęłam rękę do Groota, by pomóc mu wstać i zwróciłam się do pozostałej, kłócącej się dwójki.

— Co wy w ogóle wyprawiacie?

— Szkodnik nic o mnie nie wie! — Zawołał Drax, a Rocket natychmiast mu odpowiedział.

— Fakt!

— Nie szanuje mnie!

— To też prawda! — Warknął Rocket, celując bronią w Draxa. — Nie nazywaj mnie szkodnikiem. Śmiejesz się ze mnie tak jak każdy! Myśli, że jestem idiotą! Nie chciałem, by rozłożyć mnie na kawałki i złożyć w jakiegoś małego potworka.

Rocket pociągnął nosem, a ja wymieniłam szybkie, zdecydowanie tak samo wstrząśnięte spojrzenie z Peterem.

— Nikt nie nazywa cię potworem, Rocket.

— On mówi szkodnik — Rocket wskazał ręką na Draxa, a później na Gamorę. — Ona gryzoń! Ciekawe, czy będziecie się śmiać, jak wpakuję w was kilka ładunków.

— Czekaj, czekaj! — Stanęłam przed nim, odgradzając mu cel do Draxa i Gamory. Lufa jego broni była skierowana prosto na mnie i nie ukrywam, że nie było to przyjemne. — Rocket, pamiętaj o czterech miliardach! Wytrzymaj jeszcze trochę, a będziesz bogaty.

— Dobra, ale nie obiecuję, że później was wszystkich nie pozabijam.

— Właśnie, dlatego nie macie żadnych przyjaciół! — Krzyknął Peter. — Jedyne, co chcecie robić, to zabijać siebie nawzajem!

— Przelecieliśmy pół kwadrantu, a Ronan ciągle żyje — warknął Drax, a później odwrócił się napięcie i nas zostawił.

Westchnęłam ciężko i przetarłam zmęczone oczy. Jeden mniej do podziału i miałam nadzieję, że jego nieobecność chociaż trochę uspokoi atmosferę. Tłum ludzi powoli zaczął się rozchodzić, gdy pobliskie drzwi uniosły się do góry. W środku stanęła jakaś różowa kosmitka i skłoniła w naszą stronę.

— Milady Gamoro — powiedziała monotonnym głosem. — Mam cię zaprowadzić do pana.

Nareszcie!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top