[05] old friend, prison
Ostatnie spojrzenie, dotknięcie dłoni i to by było na tyle z mojego szczęśliwego życia. Milo odstawił nas w Kyln i odleciał, zostawiając za sobą wszystko, co nas łączyło. Nawet nie wiedziałam, jaki wyrok mnie obowiązywał, ale byłam pewna, że nawet jeśli byłby to tylko miesiąc, to wszystko, co zbudowałam przez ostatnie trzy lata właśnie legło w gruzach.
Nie mogłam tutaj zostać, to było pewne. Musiałam wymyślić sposób na to, jak wyrwać się z tego miejsca, nawet jeśli do końca życia miałabym uciekać.
— Co to za gówniane miejsce? — Mruknął Peter, a ja odwróciłam się do tyłu i spojrzałam na niego.
— Kyln — wyjaśniłam, starając się brzmieć, jak najbardziej spokojnie. Prawda była jednak taka, że byłam przerażona jeszcze bardziej, niż trafiałam tutaj za pierwszym razem. — Do Novy należy kilkanaście placówek więziennych. To jedno z ich najbardziej strzeżonych miejsc.
— To prawda — zgodził się Rocket. — Większość strażników w więzieniach przestrzega prawa, ale ci tutaj są skorumpowani i okrutni. Ale hej, ja tam się nie martwię. Z każdego da się uciec.
— Jak będziesz wiedział, jak, to daj znać. Z chęcią się do ciebie dołączę.
— Za czterdzieści tysięcy jednostek, spoko.
— Ile? — Powiedziałam z zaskoczeniem. Tyle, to ja nawet na swoim koncie nie miałam. — Skąd taka kwota?
— Przez twojego kumpla — Rocket uniósł ręce i wskazał kciukiem za siebie, odwracając się do nas na krótką chwilę. Później zwrócił się prosto do mojego kuzyna. — Masz fart, że zjawiła się panienka. Inaczej, ja i Groot bylibyśmy bogaci, a tobą zająłby się Yondu.
— Yondu?
Zmarszczyłam brwi, a Peter pokręcił głową i zrobił minę, jakby kompletnie nie miał bladego pojęcia, o czym gadał szop.
— Nie łatwo mnie zabić — odpowiedział Quill. — Gadający szop i drzewo, to za mało, by mnie pokonać.
— Ta Czarna ewidentnie była z tobą — stwierdził Rocket, a ja zrozumiałam, że chodziło mu o mnie. Wywróciłam oczami, powstrzymując się przed tym, by go nie poprawić. Moje włosy nie były czarne, do cholery, a brązowe w dodatku z rozjaśnianymi końcówkami. Trzeba było być daltonistą, by tego nie rozróżnić. — Czekaj, co to szop?
— Co to szop? — Powtórzył za nim zirytowany Peter. — A czym niby jesteś?
— Wyjątkiem.
— Zawsze tyle gadasz? — Przerwałam im, czekając, aż strażnicy otworzą dla nas kolejne przejście. Gamora posłała nam krótkie i obojętne spojrzenie, ale odwróciła się równie szybko. — Obydwoje jesteście siebie warci.
— Nie przyrównuj mnie do szopa, Bex!
— Dołożyć ci wąsy i futro, to wcale dużo byś się nie różnił. Może tylko wzrostem.
Stwierdziłam beztrosko. Przed sobą usłyszałam parsknięcie Rocketa oraz bliżej nieokreślony, cichy dźwięk. Byłam prawie pewna, że to Gamora zachichotała, ale równie dobrze mogłam się mylić.
— Zapomniałem, jak irytowało mnie twoje towarzystwo — stwierdził Peter, jednak nawet po latach braku kontaktu z nim, mogłam powiedzieć, że kłamał. — Zresztą, lepiej niech ktoś powie, o co chodzi z tą całą kulą i dlaczego przypomina coś, co na Ziemi nazywają Arką Przymierza. Czym jest orb?
Quill był kretynem, to był pewne. Tylko on mógł wpaść na takie porównanie.
— Nie rozmawiam ze złodziejami — odezwała się w końcu Gamora.
— Tylko unicestwiasz światy — stwierdził beztrosko Rocket, a kobieta odwróciła się do niego z zaskoczeniem. — Znam cię, jak wszystkie szychy w układzie.
Przysłuchiwałam się ich wymianie zdań, a później mnie olśniło. Natychmiast przypomniałam sobie, jak Milo mi kiedyś o niej opowiadał. Była odpowiedzialna za wielkie zbrodnie, i siły Novy musiały być naprawdę zadowolone z tego, że ją złapali. Peter klepnął mnie w ramię i zapytał:
— Kim ona jest?
— Gamora — odpowiedziałam. — Jak mniema, jedna z córek Thanosa, zgadza się? Nie oceniam, każdy robi, to co musi, ale ona ma akurat paskudną przeszłość.
Przez chwilę, aż było mi jej szkoda, że wylądowała w Kyln. Prawdopodobnie czekał ją jeszcze gorszy los, niż mnie ostatnim razem. Dawałam jej kilka godzin.
— Nie wykonywałam rozkazów Ronana — oznajmiła, zaskakując mnie i całą resztę tak samo. — Chciałam go zdradzić. Miałam kupca na kulę.
— Pierwsze, skąd to wiesz? — Peter spojrzał na mnie, a później przeniósł swoje spojrzenie na Gamorę z większym zainteresowaniem. — Jakiego kupca? Ile dawał?
— To nie twój interes — powiedziała kobieta, ucinając dalszą rozmowę.
★★★
Przebywając pierwszy raz w Kyln, myślałam, że odkażanie, to była jedna z najgorszych rzeczy. Oczywiście, szybko się przekonałam, że przy całej reszcie, to było jak marzenie. Dlatego tym razem stałam niewzruszona, aż cały proces się skończy. Po wszystkim zostałam wepchnięta do ostatniego przejściowego pomieszczenia, gdzie w środku znajdywała się już Gamora. Skrzywiłam się na widok znajomych żółtych ubrań na jej ciele.
— Mogliby, chociaż zainwestować w inne ciuchy na tym zadupiu — powiedziałam, podchodząc do jednej z szafek, gdzie wyciągnęłam zestaw dla siebie.
— Byłaś już tutaj? — Zapytała Gamora, obserwując mnie uważnie. Normalnie powinnam być skrępowana, że nieznajoma laska ogląda mnie w samej bieliźnie, ale ostatecznie, to mogłaby być jedna z przyjemniejszych rzeczy, która mogła się wydarzyć w tym miejscu.
— Trafiłam po tym, jak wspaniałomyślnie wzięłam na siebie winę za Petera — westchnęłam bezgłośnie, przekładając nieprzyjemną i twardą koszulkę przez głowę. — Mam nadzieję, że Rocket nie ściemniał. Jestem w stanie oddać wszystko, co mam, byleby tylko pomógł mi stąd zwiać.
— Znałaś wcześniej Quilla? — Gamora uniosła jedną brew do góry, a ja skinęłam głową. — Po co brać winę na siebie za kogoś takiego?
— Będąc na skraju śmierci, nie myśli się logicznie. Myślałam, że nie mam nic do stracenia. Zresztą, Peter mógłby być odpowiedzialny za każdą, nawet największą zbrodnię, a i tak wzięłabym jego stronę.
Niestety, jak bardzo nie chciałam w to wierzyć, tak zdecydowanie na moje nieszczęście, to była prawda.
Miałam ochotę zakląć, gdy później znalazłam się w głównej sali dla więźniów w Kyln. Nienawidziłam tego miejsca i miałam nadzieję, że nikt z moich wcześniejszych wrogów się nie ostał.
— Nie sądziłem, że do twarzy ci w żółtym — zażartował Peter, krocząc obok mnie. — Hej, rozchmurz się Bex. To nie tobie zarąbali walkmana.
— Pete, rozumiem, że twoje życie zawsze krążyło wokół tego bezsensownego urządzenia — mruknęłam przez zaciśnięte zęby. — Jednak wierz mi. Znam Kyln o wiele lepiej niż ty. Spędziłam tutaj cztery lata i nie mam powodów do tego, by się uśmiechać.
Peter nie odpowiedział. Zatrzymał się na środku przejścia i zaczął rozglądać po pomieszczeniu. Otwierał usta, by coś powiedzieć, gdy oberwał piłką w głowę. Spojrzałam do góry, a tam na wyższych piętrach całe tłumy więźniów rzucały wszystkim, co popadnie w naszą stronę. Uchyliłam się w ostatniej chwili i dopiero po chwili zrozumiałam, że ich zachowanie było skierowane w stronę Gamory. Ulżyło mi tylko na kilka sekund.
— Witaj w Kyln, Peter — spojrzałam na zdezorientowanego szatyna. — W tym miejscu nikt nie jest bezpieczny.
— Jak mówiłem — wtrącił Rocket, wskazując kciukiem na Gamorę. — Laska ma reputację. Razem z Ronanem mordowała rodziny tych tutaj, co znaczy, że przeżyje może dzień.
— A strażnicy? — Dopytywał się Quill. — Chyba nie pozwolą, by coś jej się stało.
— Mają utrzymać nas w pierdlu, a nie przy życiu — Rocket odwrócił się do mnie. — To ile wcześniej tutaj siedziałaś?
— Cztery lata — odpowiedziałam, ignorując fakt, że szop wiedział, gdzie odbywałam swoją karę.
— Szanuję — stwierdził z nieznacznym uznaniem. — Głupie i żałosne, ale zasługuje na szacunek. Chociażby dlatego mogę cię tolerować i pomóc stąd uciec.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top