[03] to much thinking
— Pomyśl o tym trochę inaczej — powiedział Peter, gdy całą naszą grupę posadzono w jednej z cel w siedzibie Novy. — W końcu możemy ze sobą porozmawiać.
Kobieta, która go zaatakowała – Gamora – ciągle była nieprzytomna, a zwierzę przypominające szopa nie potrafiło się zamknąć, chociaż na chwilę. Jedyną przyjemną osobą był Groot, chociaż trudno było go nazwać osobą, skoro bliżej mu było do drzewa. I ciągle powtarzał tylko trzy słowa, dzięki którym wiedziałam, jak się nazywał.
— Jeśli zaraz puścisz mi gadkę o pozytywach siedzenia za kratami w centrum Novy, to osobiście skopię ci tyłek, Quill — warknęłam w stronę mojego kuzyna, zaciskając mocno pięści. — Nie wierzę, że mnie w to wciągnąłeś. Znowu! Milo miał rację, że spotkanie z tobą, to będą same problemy. Byłam głupia, że go nie posłuchałam.
— Milo? Kim jest Milo? — Zaciekawił się Peter, ale szybko umilkł, gdy posłałam mu najbardziej lodowate spojrzenie. — Bexy, daj spokój. Przecież, to dla nas zawsze była bułka z masłem. Wyrwiemy się z tego wspólnie.
— Nie. Nazywaj. Mnie. Bexy!
Zacisnęłam mocno zęby i odwróciłam się plecami od Quilla. Próbowałam wymyśleć jakieś rozwiązanie, by wyjść z tej patowej sytuacji. Moim plusem było to, że w trakcie całej bójki właściwie nic nie robiłam. Mogłam powiedzieć, że tylko się broniłam, a moje nienaganne zachowanie przez ostatnie lata było dowodem, że się zmieniłam. Po wyjściu z paki nie dostałam nawet żadnego upomnienia, ani mandatu za źle zaparkowany statek. To mogła być moja przewaga. Miałam nadzieję, że wszystko dosyć szybko się skończy, a ja za kilka godzin wrócę do domu i wytłumaczę wszystko Milo. Nie chciałam go w to wtrącać i liczyłam na to, że jeszcze o niczym nie wiedział.
— Beatrice — Peter położył rękę na moim ramieniu, a ja natychmiast ją strzepnęłam. — Fakt, sorry, zapomniałem o dotyku. Wezmę winę na siebie i powiem, że nie miałaś nic z tym wspólnego.
— Wypchaj się, nie potrzebuję twojej łaski — wstałam ze swojego miejsca i podeszłam do okna w celi. Zapukałam kilka razy w szybę, starając się zwrócić uwagę strażnika, jednak ten stał jak wzruszony. — Hej, długo zamierzacie nas tak tutaj trzymać? Chyba mamy jeszcze jakieś prawa do obrony!
Strażnik parsknął śmiechem, ale wejście do celi się otworzyło. Usłyszałam kroki nadchodzące z korytarza, a później przed celą zjawiło się kilku członków korpusu. Na ich czele stał Rhomann Dey, którego od razu rozpoznałam. Zaklęłam w myślach, bo wiedziałam, że Milo o wszystkim już wiedział. On i Dey byli ze sobą wyjątkowo blisko i jako jedyny z Novy wiedział o tym, co nas łączyło.
— Lewis wszystko u ciebie w porządku? — Zapytał Dey, starając się brzmieć wyjątkowo obojętnie. Jednak ja sama dosłyszałam w jego głosie delikatną troskę i przez chwilę zrobiło mi się ciepło na sercu.
— Bywało lepiej — mruknęłam cicho, tak by tylko on usłyszał. — Czy, on...?
Nie dokończyłam, bojąc się, że ktokolwiek mógłby usłyszeć, jak wspominam imię Milo, a tym samym wprowadziłabym go w jeszcze większe kłopoty. Wiedziałam, że jeśli nie będzie się do mnie przyznawał, to tak będzie lepiej. Dla niego, bo dla mnie niekoniecznie.
Dey skinął głową, a zaraz Peter pojawił się obok mnie.
— O czym ty tak z nim szeptasz? — Odezwał się Quill, spoglądając to na mnie, to na drugiego mężczyznę. — Może o tym, kiedy nas stąd wypuścicie?
— Wasz los nie jest w moich rękach — wyjaśnił Dey. — Zabrać ich.
Grupa strażników weszła do celi, ciągnąc całą naszą szóstkę w bliżej nieokreślone miejsce. Kazano stanąć nam w rzędzie, a później po kolei wprowadzono do tajemniczego pomieszczenia. Opierałam się o ścianę, czekając na moją kolej, gdy Peter znów do mnie zagadał.
— Kim jest Milo? — Zapytał z czystą ciekawością.
— Nie mów tak głośno, idioto! — Syknęłam w jego stronę. Strażnik posłał nam czujne spojrzenie, a ja uśmiechnęłam się do niego. — Nikt nie może wiedzieć, że go znam. Zwłaszcza, nie tutaj.
— Czemu? — Peter uniósł jedną brew. — To jakiś twój chłoptaś? Jeśli, tak to serio się cieszę Bex, ale to nie znaczy, że od razu musisz się ze wszystkim kryć. Ja na przykład...
— Ty nie związałeś się z członkiem Novy — mruknęłam, tak cicho, jak to tylko możliwe. Quill zakrztusił się głośno i uspokoił dopiero wtedy, gdy uderzyłam go kilka razy w plecy. Uniósł na mnie swój załzawiony wzrok i przyglądał mi się w głębokim szoku. — Właśnie dlatego masz siedzieć cicho.
— Kobieto, przecież my możemy, to wykorzystać. Jestem pewien, że szepnie słówko tam, gdzie trzeba i...
— Nie będę go do niczego mieszać, a już na pewno narażać go na tracenie reputacji przez moje idiotyczne zachowanie.
Peter zamilkł i żadne z nas już więcej się nie odezwało. W końcu w pomieszczeniu zniknął Groot, a na korytarzu została tylko nasza dwójka. Nie chciałam się zastanawiać, co się stało z pozostałymi, ale miałam wyjątkowo złe przeczucia. Prawo na Xandarze było dosyć surowe i istniało naprawdę duże prawdopodobieństwo, że wyślą nas wszystkich do więzienia. Chciałam się mylić, ale nigdy nie miałam szczęścia do wychodzenia z problemów obronną ręką.
— Beatrice Lewis — oznajmił strażnik, ciągnąc mnie w stronę pomieszczenia. Drzwi były otwarte, ale zanim weszłam do środka, usłyszałam za sobą głos mojego kuzyna.
— Bex? — Odwróciłam się w ostatniej chwili, a szatyn posłał mi nieznaczny uśmiech. — Przepraszam, naprawdę.
Nie byłam do końca przekonana, za co przepraszał. Za to, że przez moją miłość do niego wylądowałam w kosmosie, za lata spędzone z Yondu i jego bandą, za to, że trafiłam do więzienia, czy za wplątanie mnie w swoje problemy. Tak czy inaczej, czułam, że jego słowa były szczere.
I chociaż jedno, proste przepraszam nie mogło wymazać wszystkiego, co się wydarzyło i jeszcze wydarzy, tak zawsze, to był jakiś postęp.
↳
tak z czystej ciekawości, to czyta ktoś to w ogóle? XD
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top