Tropiciel (cz. 2)

– A jak się czuje Petia?

– Niech babcia przyjdzie i sama sprawdzi.

– No pytam przecież, bo się martwię!

– Baba Nadia, mówiłem już. Proszę przyjść i sprawdzić.

– Straszny z ciebie cham! Igor o wszystkim się dowie! Zapamiętaj moje słowa!

– Oczywiście, że się dowie. Sam powiem ojcu, że ani razu nie podniosłaś swojej starej dupy sprzed telewizora i do nas nie przyszłaś!

Dymitr ze złością odłożył słuchawkę. Szybko poszedł do salonu. Babcia Wira oglądała telewizję, zakładając na siebie kolejne warstwy ubrań.

– Myślałem, że babcia zostanie.

– Chciałabym, ale nie mogę. – Staruszka skończyła się ubierać i wolno ruszyła do wyjścia. – Urwanie głowy dzisiaj. Mszę zamówiłam, to muszę być, a później jeszcze Saszę trzeba przypilnować. Córcia miała coś ugotować, ale taka zabiegana jest ostatnio...

– Uważam, że mój brat potrzebuje opieki bardziej niż Sasza – wycedził Dima.

– Nic mu nie będzie – machnęła ręką babcia. – Zastrzyki przecież dobrze weszły. Tak mówiła Larisa, a jest dobrym lekarzem.

– Ma złamaną rękę!

– A co ja na to poradzę? Ja mu jej przecież nie złamałam! – Wira twardo patrzyła na chłopaka. – Nie przypilnował to teraz ma, a innych jeszcze obwinia.

Dymitr stracił nagle cały zapał. Czuł się winny. Gdyby tylko wtedy go nie skrzyczał...

– Larisa załatwi karetkę. Jakby się ociągała, to do niej zadzwoń. Obiecała, że gips założą jeszcze dzisiaj... – Babcia otworzyła zamki, a następnie drzwi. – Numer zostawiłam na stole. W kuchni.

– Czy babcia dzwoniła już do mamy? – zapytał ponuro Dima.

– Głupia jestem! Przecież miałam zadzwonić... Tyle spraw na głowie miałam, że wyleciało mi. Słuchaj, a może ty zadzwoń? Tak będzie szybciej, bo ja nie wiem, kiedy znajdę na to wszystko czas...

– Zadzwonię – stwierdził Dima, zamykając za nią drzwi.

Natychmiast ruszył do pokoju brata. Petia w pół siedział na łóżku, oparty o liczne poduszki. Jego lewa ręka była unieruchomiona prowizorycznym temblakiem z chusty.

– Jak tam? – zapytał Dymitr.

Petia tylko pociągnął nosem. Wreszcie popatrzył na swojego brata.

– Będą mi znowu kłuli brzuch?

– Będą – potwierdził Dima.

– Nie chcę.

– Muszą. Inaczej możesz umrzeć.

Petia ponownie pociągnął nosem:

– A może nie trzeba mnie kłuć. Skąd oni wiedzą, czy trzeba?

– Nie wiem. Ciocia Larisa cię obejrzała i powiedziała, że trzeba.

– A skąd ona to wie?

– Popatrzyła na ugryzienie – powiedział niepewnie Dima. – Jest dobrym lekarzem, na pewno wie, co robi.

Chłopczyk skinął głową i zawiesił wzrok na ścianie naprzeciw łóżka.

– Przepraszam, Petia. – Dymitr stał ze spuszczoną głową.

– Co? – zdziwił się chłopczyk.

– Miałem się tobą zająć. To wszystko moja wina.

Petia nie odpowiedział. Nie wiedział jak.

– Zadzwonię teraz do mamy – wznowił Dima, ruszając do wyjścia z pokoju.

– Dima, ty masz czternaście lat? – zapytał Petia.

Chłopak obejrzał się.

– Tak, czemu pytasz?

– Czy jak będę miał czternaście lat, też będę taki silny?

– Tylko jeśli będziesz dużo jadł.

– A skąd masz ten fajny nóż? – ciągnął Petia.

– Ten? – Dymitr wyjął z kieszeni motylek i popisowo go rozłożył. – Andrei załatwił. Muszę mu za to raz jeszcze podziękować.

– No tak... – Petia skinął głową do swoich myśli. – A czy Andrei mógłby załatwić mi taki?

– Ten pies już nie wróci – rzekł Dima z naciskiem.

– Nie chcę, żeby mnie bili w szkole...

– Nie będą – dodał twardo chłopak. – Już ja się o to postaram!

Dymitr opuścił pokój.

Petia usłyszał wybieranie numeru, a później głos pełen wątpliwości, który tak bardzo nie pasował do jego brata. Ostrożnie wstał z łóżka i podszedł do okna. Chciał zobaczyć trochę słońca.

Na podwórku krążył biały, jednooki pies. Zawzięcie węszył nosem tuż przy ziemi, coraz bardziej zbliżając się do klatki schodowej. Nagle podniósł głowę i spojrzał w okno, przez które wyglądał blady jak marmur chłopczyk.

Zwierzę wyszczerzyło zęby.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top