Rozdział 52
Hiron stał jeszcze przez chwilę wyprostowany jak struna i obserwował Ellen, która powoli i nieubłaganie się od niego oddalała. Robiła maleńkie kroki i pozwalała, by jej cienką koszulę całkowicie przemoczył deszcz. Mag mógł mieć jedynie nadzieję, że się nie rozchoruje.
Odetchnął głęboko i przywdział na twarz swój zwyczajny szelmowski uśmiech. Stuknął obcasami i obrócił się na pięcie. Udawał, że nie zauważył intensywnych spojrzeń Gabriela i Nicholasa. Zignorował to jak skrzyżowali ramiona na potężnych piersiach i jak złowrogo mierzyli go wzrokiem.
Z jego ust wydarł się zduszony jęk, kiedy uświadomił sobie, że Ellen postawiła go w wyjątkowo niezręcznej sytuacji. Nie mógł przecież udawać, że nic się nie stało. To znaczy mógł. I chyba tak właśnie zrobi.
Lekkim krokiem zbliżył się do powozu i nie zwracając uwagi na bellator z gracją wsunął się do środka, zajmując najlepsze miejsce. Nonszalancko wpatrywał się w małe zabrudzone okienko i wyczuwał jak atmosfera w powozie ulega zmianie. Pojazd zakołysał się i frater zajęli miejsca naprzeciwko niego.
Przymknął oczy i ścisnął palcami przegrodę nosową, czując, że jeszcze chwila i dostanie migreny. Wpatrywali się w niego wyczekująco. Do tej pory żaden z nich nie zająknął się jeszcze na temat pocałunku jaki podarowała mu Ellen, chociaż mag oczywiście wyczuwał ich emocje i doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że wymagają od niego wyjaśnień.
- Co to miało być? – syknął w końcu Nicholas.
Hiron otworzył jedno oko.
- Słowo honoru, że sam nie mam pojęcia.
Z ust Gabriela wyrwało się westchnięcie. Mag mógłby przysiąc, że było wyrazem bezgranicznego znużenia. Zastanawiał się wielokrotnie jak przysłużył się temu chłopakowi zaklęciem. Czy Gabriel podjął dobrą decyzję, tłumiąc emocje, a może wręcz przeciwnie?
Kiedy teraz Hiron zagłębiał się w swoich myślach, mógłby przysiąc, że młodemu bellator w jakiś pokrętny sposób udało się wreszcie uwolnić od calanhe. Cóż, powinien opatentować to rozwiązanie, choć doprawdy wątpił, by ktokolwiek inny chciał dusić w zarodku taką więź, ale w końcu kto wie? Niezbadane są wyroki niebios. A nawet jeśli nikt nie byłby zainteresowany jego odkryciem, to przecież z drugiej strony, jakie to...
- Doskonale wiesz, że nie masz honoru – warknął Nicholas, wyrywając go z rozmyślań.
Hiron uniósł kącik ust w znudzonym uśmiechu.
- Cóż, w zasadzie nie mogę się z tym do końca zgodzić, choć pod pewnymi względami być może masz rację. Jednak z całą pewnością mogę przysiąc, że aktualnie posiłkuję się jakimś zestawem norm, pomimo tego, że dotychczas się przed tym namiętnie wzbraniałem. To znaczy mam na myśli to, że ostatnio dopadło mnie jakieś szaleństwo i chyba zacząłem się do nich stosować. Sam nie wiem, dlaczego. Zapewne chwilowe zaćmienie umysłu, jak sądzę, natomiast...
- Zamknij się, bo ci strzelę w gębę, przysięgam – mruknął Nicholas i wbił w niego groźne, pociemniałe spojrzenie.
Hiron parsknął śmiechem i pokręcił głową, chociaż pod jego zamkniętymi powiekami oczy zabłysły czerwienią. Wiedział, że doprowadza tym Nicholasa do szału, ale co mu szkodziło? Niech ma trochę rozrywki z tego wyjazdu.
- Agresja nie może być rozwiązaniem na wszystkie problemy. Sądzę, że powinieneś nieco popracować nad radzeniem sobie z gniewem. Ja sam kiedyś miałem z tym niewielkie problemy, dlatego doskonale rozumiem, że może sprawiać to trudność.
- Hironie... - odezwał się Gabriel, kładąc mu dłoń na ramieniu. Mag cofnął się z mieszaniną obrzydzenia i pogardy. Nie znosił, kiedy ktoś go dotykał, nawet jeśli miał ku temu słuszne powody i dobre intencje. Tylko Ellen..., a niech to! Musi przestać o niej rozmyślać.
- Wszyscy wiemy, że ona nic dla ciebie nie znaczy i nawet nie próbuj temu zaprzeczać – kontynuował Nicholas ponurym głosem, którego brzmienia nigdy nie poznała Ellen. – Wiem, że jest inteligentną kobietą, ale wciąż nie mogę pojąć jak to możliwe, że się w tobie zakochała.
Mag szeroko otworzył oczy i poderwał głowę z oparcia, ale opanował się tak samo błyskawicznie i zacisnął pięści, próbując odegnać wizję zakochanej w nim Ellen. O nie, nie może na to pozwolić. To, że miał niejakie podejrzenia, to jedno, ale jeśli inni również to zauważyli, to sprawa robiła się poważna.
Musi koniecznie zakończyć ten żałosny występ, w ramach którego okłamywał sam siebie i Ellen, że potrafią robić te wszystkie szalenie intrygujące i pociągające rzeczy bez angażowania uczuć. Uspokoił drżący oddech i uniósł brew w kpiącym geście, którego obaj bellator nie znosili.
- Po pierwsze – zaczął spokojnym, monotonnym głosem – nie wyobrażaj sobie, że wiesz w jaki sposób traktuję Ellen, a po drugie – poprawił się na fotelu - to nie moja wina, że pociągam kobiety. Potrafię być czarujący, jeśli zechcę.
Tego było już za wiele dla Nicholasa. Nachylił się gwałtownie ku Hironowi i mocno zacisnął rękę na jego ramieniu, przyciągając go w swoją stronę. Mag zmrużył oczy i zacisnął wargi, a wyraz znudzenia zastąpiła wściekłość.
- Jeśli w ciągu najbliżej sekundy mnie nie puścisz, to obiecuję ci, głupcze, że nie zostanie po tobie więcej, niż kupka popiołu – wydyszał, czując jak jego oczy powlekają się pulsującą czerwienią.
Nicholas mocniej zacisnął palce na jego ramieniu i ignorował Gabriela, który próbował odciągnąć go od maga.
- Doskonale wiedziałem, że jesteś bezczelny. I domyślałem się, co ci chodzi po głowie. Miałem jednak nadzieję, że moje podejrzenia nie są słuszne – syknął Nicholas. – Wykorzystałeś ją i owinąłeś wokół palca, chociaż nic dla ciebie nie znaczy, prawda? Jest twoją nową zabawką. Rzuciłeś na nią jeden z tych twoich obrzydliwych czarów! Przyznaj się, magicae!
Hiron dał Nicholasowi więcej, niż sekundę. Naprawdę chciał być hojny. Ponadto zdawał sobie sprawę z tego, że miłość ogłupia, ale nawet biorąc pod uwagę w miarę dobry nastrój maga, w końcu nie wtrzymał, ponieważ Nicholas nie puszczał go przez czterdzieści długich sekund.
Posłał w jego stronę wiązkę magii. Bellator uderzył plecami o oparcie i jęknął przygwożdżony do tapicerki. Powóz zakołysał się niebezpiecznie i z głuchym plaśnięciem opadł kołami na błotnistą drogę.
- Jestem spokojnym człowiekiem. Śmiem twierdzić, że nawet słynę z pewnego rodzaju flegmatyczności, ale to już była gruba przesada. – Mag zerknął na oniemiałego Gabriela. – Nawet twój frater musi przyznać, że posunąłeś się za daleko, Nicholasie. Nigdy nie przymusiłem do niczego kobiety. Nigdy.
Mag westchnął przeciągle i niedbałym gestem przeczesał gęste loki. Był wykończony, a nawet nie minęli granicy Ravensport. Przysiągł sobie jednak, że będzie cierpliwy.
- W każdym razie – zagaił beztroskim tonem, uwalniając z magicznego uwięzienia Nicholasa, który zawzięcie zaczął rozcierać obolałe ramiona – uważam ten temat za zakończony. Nie wspominajcie mi więcej o tym jakoby Ellen miała darzyć mnie romantycznym uczuciem, bo to co najmniej śmieszne. Jest waszą calanhe i żaden mężczyzna, ani żadna kobieta nie są w stanie zastąpić tej więzi.
Kłamał. Pytanie, czy okłamywał tych idiotów, czy siebie samego. Wolał nie zastanawiać się nad tym i nie rozważać ich pogmatwanej relacji. Najlepiej byłoby, żeby to Ellen usiadła na środku tego cholernego powozu i wyjaśniła wszem i wobec swoim cichym, łagodnym i niewypowiedzianie intensywnie erotycznie niskim głosem, co sądzi o tej sytuacji.
Hiron nakrył peleryną nabrzmiewającą nagle męskość na samą myśl o mówiącej Ellen. To było irytująco nieznośne. Wystarczyło głupie wspomnienie, by krew zakipiała mu w żyłach. Patrzył na bellator i widział nie więcej, niż zakochanych głupców. Nie chciał taki być i na niebiosa! Co on opowiada? Nigdy taki nie będzie. Nigdy. Przez tych idiotów zaczęła mu się udzielać kretyńska myśl, tak upierdliwa, że ledwo sobie z nią radził. Ale radził, a to najważniejsze.
Hiron zamknął oczy i próbował zasnąć, choć przyśpieszone oddechy jego kompanów skutecznie to utrudniały.
- Wydaje ci się, że jesteś ekspertem w sprawie calanhe – mruknął Gabriel, kiedy Hiron miał już nadzieję, że bellator wreszcie się zamknęli.
- Ależ skąd! Jestem daleki od takich wniosków - odparł ze znużeniem.
- Twoje słowa temu przeczą. – Machnął ręką Gabriel. – Chociaż, co mnie to obchodzi? Róbcie, co chcecie. Cała nasza trójka jest dorosła i żyje na tym świecie dostatecznie długo, by powinna znać własne emocje i uczucia.
Naraz wydał się sobie znacznie starszy i tak bardzo zmęczony, że wolałby zwinąć się w kłębek i zasnąć, niż wysłuchiwać wiecznie zdenerwowanego Nicholasa i irytująco spokojnego Hirona. Przeklął w duchu i zaczął na poważnie rozważać, czy nie zmusić Nicka do skorzystania z zaklęcia maga, a potem Hirona, by rzucił je na siebie.
To by znacznie ułatwiło wszystkim życie. Chociaż z drugiej strony, może nikt z tej wyprawy nie wróci. To też rozwiązałoby sporo problemów. Tylko Ellen by cierpiała... Ale niedługo. W końcu odnalazłaby spokój. Może poznałaby kogoś innego, kto tak bardzo nie mieszałby jej w życiu, kto byłby dobry i wyrozumiały i zdecydowanie nie zachowywał się jak półgłówek. Bo tutaj, w tym powozie znajdowali się sami idioci, a ona na idiotów zdecydowanie nie zasługiwała.
****
Ellen wpatrywała się z małostkową złością w Sharon, która teatralnie wypłakiwała się na ramieniu Orsona, wrzeszcząc, że jej narzeczony wyjechał na misję i może już nigdy nie wrócić.
Po pierwsze, myślała z przekąsem Ellen, Gabriel nigdy nie był i nie jest jej narzeczonym, a poza tym, jest doskonałym wojownikiem i na pewno nic mu się nie stanie.
Miał przecież jeszcze swojego frater i Hirona. Na pewno nic mu nie groziło. Na pewno nie groziło żadnemu z nich, aczkolwiek Ellen z troską patrzyła na Hirona, który zabrał ze sobą tylko miecz. Dziewczyna nie była w stanie zwizualizować go sobie z bronią w ręku. Noże, łuki i miecze to domena bellator, ale miał magię, a magia go obroni. Z uporem powtarzała sobie, że bynajmniej nie jest bezbronny.
Niestety ponure rozmyślania wprawiały ją w nostalgiczny nastrój. Ze smutkiem wspominała pierwsze spotkanie z Gabrielem w jej nowym życiu. To, jaki był piękny i groźny. Jak za nic miał sobie pasożytów. Jak lśniły jego szmaragdowe oczy i jak uśmiechał się swoimi obłędnymi wargami. I jak pachniał, kiedy zbliżył się do niej. Przypomniała sobie też jak lekko pocałował ją, kiedy leżał ranny po walce w szklarni. Jak pięknie dla niej grał i jak bardzo się o nią martwił. Jaki był czuły.
I Nicholas... Na niebiosa. Zawsze tonęła w jego oczach, a on wyczyniał z jej sercem cuda. Był nieczuły, przerażający i nieprzyjemny, a jednak w rzeczywistości jego łagodność czasami przewyższała nawet Gabriela. Gdyby mógł, oddałby jej wszystkie gwiazdy z nieba. I tak cierpiał, kiedy wiedział, że nie mogą ze sobą być, kiedy odnalazł w niej calanhe.
Była idiotką, sądząc, że może darzyć silnymi uczuciami trójkę mężczyzn i za to nie zapłacić. Bolała ją myśl, że nie była jednak jedyną, którą musiała przełknąć konsekwencje swoich podłych działań. Inni mogli jej powtarzać, że to nie jej wina, ale ona wiedziała swoje. Cóż, dopóki ich nie ma, być może ułoży w głowie niektóre kwestie.
Kolejne dni mijały jej na tęsknocie za Hironem. Brakowało go jej w każdej sekundzie, choć minęły dopiero cztery dni, odkąd wyjechali. Dom bez niego był tylko pustą, nieprzyjemną skorupą. W ciemności zamykała oczy i próbowała przywołać go swoją magią, ale była w tym beznadziejna. Chyba tylko on potrafił wykorzystywać moc do takich rzeczy, pokazując jej, co sam widzi i dając jej rozkosz, dzieląc się doznaniami.
Była przekonana, że potrafiłby też, gdyby oczywiście chciał, w co głęboko wątpiła, przekazać jej coś na znaczną odległość, ale z drugiej strony, minęło już trochę czasu, odkąd podzielili się własną krwią. Więź mogła nieco osłabnąć. Wiedziała jednak, że Hiron nawet nie próbował. Wyczułaby to, gdyby zapragnął się do niej dostać. A przynajmniej tak się jej wydawało.
****
Ellen była okropna.
Zdaniem Iris oczywiście. A paskudny nastrój przelewała na wszystkich domowników. To nie było tak, że celowo zachowywała się złośliwie, albo depresyjnie snuła po korytarzach, tylko najzwyczajniej w świecie wszyscy, którym leżało na sercu jej dobro, martwili się o jej samopoczucie.
Iris gorączkowo zastanawiała się jak poprawić jej humor. Nie działały pyszne przekąski, rozmowy i żarty. Rozmyślała długo i w końcu postanowiła zorganizować zakupy, choć wiedziała, że to ryzykowne. Wielokrotnie rozważała, czy warto biorąc pod uwagę poprzedni atak pasożytów na Ellen i Georga. Wiedziała, że to głupie i okrutne, ale przecież zakupy dla kobiety są czymś niezwykle podniecającym. A zdrowie psychiczne i dobre samopoczucie są równie ważne, co sprawność ciała.
Poza tym, przekonywała samą siebie, Ellen dużo ćwiczyła z Georgem i Orsonem. Nie była już tak bezbronna jak wtedy. Spotkanie z pasożytami wiele ją nauczyło i sama przyznawała, że jest teraz sprytniejsza i o wiele lepiej wyszkolona. Strach dostatecznie zmotywował ją do działania.
Jednak niepewność nie opuszczała Iris. Teraz nie mogły liczyć na pomoc Nicholasa, Gabriela i Hirona. George za żadne skarby tego i innych światów nie zgodziłby się na ich samotny wypad, ale... Co go to zresztą interesuje? Nie może wiecznie traktować je jak dzieci.
Ach, no i pasożyty raczej ponownie nie pojawią się niedaleko domu. Nikt nie zgłaszał żadnych podejrzeń i fakt, że wcześniej ponieśli sromotną klęskę na pewno skutecznie ich zdemotywował.
Pełne sprzecznych emocji, udały się do miasta w dzielnicę modystek. Przymierzały różne stroje i buty. Ellen zaopatrzyła się w czerwoną suknię z koronkami i nieświadomie dobrała odcień w kolorze oczu Hirona. Zauważyła to dopiero, kiedy ekspedientka zwijała materiał po zdjęciu z niej miary.
- Zdajesz sobie sprawę – zaczęła Iris – że gdyby George dowiedział się o naszej wycieczce, to by mnie zamordował?
Ellen lekko się skrzywiła.
- Niech się wścieka. Nic mnie to nie interesuje. Nie mogę już siedzieć w tym domu. Czuję się jak w więzieniu. Poza tym, to trochę niesprawiedliwe, bo wszystko wskazuje na to, że tylko mężczyźni mają coś ważnego do zrobienia, a my musimy być zamknięte w fortecy. Nie twierdzę, że powinnyśmy od razu wyprawiać się na misję, ale trochę rozrywki podniosłoby nasze morale.
- Sądzę tak samo– przyznała Iris i zerknęła za siebie. – Coś nam się należy od życia.
Próbowała nadać głosowi beztroski ton, ale nie omijało jej nieprzyjemne wrażenie obserwowania i Ellen wkrótce udzieliło się jej zdenerwowanie. Oglądały się za siebie, ale niczego nie zauważyły.
- Trochę się boję – powiedziała Ellen i ścisnęła lodowatą dłoń Iris. – Wiem, że jeszcze tylko jedna przecznica i będziemy bezpieczne, ale martwi mnie, że musimy ją jeszcze pokonać. – Przeczesała włosy palcami. – Odnoszę wrażenie, że jest tak samo jak wtedy. Zniknęli wszyscy, jakby przeczuwając zagrożenie.
- Och, Ellen, chyba popełniłam błąd organizując to wyjście – wyszeptała Iris.
Był środek dnia, ale słońce skryło się za ciemnymi chmurami i w niektórych miejscach mrok ogarniał całe fragmenty ulicy. Wzięły się pod ramię i ruszyły dość energicznym krokiem. Szeptały między sobą, raz po raz zadręczając się rozmyślaniem, czy zrobiły dobrze, czy też źle wychodząc same i nie mówiąc o tym nikomu.
Iris gładkim ruchem wyciągnęła z obuwia sztylet, a Ellen systematycznie zbierała w sobie magię. Wolały być przygotowane na gwałtowny atak, choć w duchu liczyła na to, że nic takiego je nie spotka.
Przeliczyły się jednak. Iris głośno przeklęła i zatrzymała się w półkroku. Przed sobą ujrzały dwójkę pasożytów, powoli zmierzających w ich stronę. Oniemiali również przystanęli na ułamek sekundy, a potem przyspieszyli, niemal biegnąc w ich kierunku.
Było już za późno, by skryć się w mroku i kobiety nie miały też wolnej drogi ucieczki. Były wystawione jak smakowity kąsek na talerzu. Musiały więc walczyć, choć obie drżały z przerażenia.
Iris przyjęła postawę bojową i wpatrywała się w napastników. Obaj mieli ponad dwa metry wysokości i nienaturalnie szerokie ramiona. Ich oczy wściekle błyszczały żółcią. Ellen czuła ich duszący, obezwładniający smród z odległości kilkunastu metrów. Zacisnęła szczęki, mocno się skupiając.
Iris rozejrzała się w poszukiwaniu czegoś, co mogło im się przydać w walce, lub ucieczce, ale niestety nic takiego nie znalazła. Ze wszystkich stron otaczała ich jedynie błotnista droga. Zerknęła na Ellen. Była skupiona, a jej twarz wyrażała jedynie zdeterminowanie.
- Podbiegnę do tego z lewej, skarbie i spróbuję obciąć ten obrzydliwy łeb, a ty zaatakuj tego drugiego, dobrze? – powiedziała cicho Iris.
Ellen skinęła głową i starała się opanować drżący oddech. To nie była pierwsza sytuacja, która zagrażała jej życiu, ale pasożyty były naprawdę ogromne, a w grubych rękach trzymały obleczone żółtą magią miecze. A Iris... Cóż, Iris była taka drobna. Zapomniała już jakim przerażeniem może napawać widok wzmocnionych pasożytów.
Myślała, że kiedy zaatakowano ją w gospodzie przeżyła najgorszą noc w swoim życiu, ale to, co miała teraz przed oczami było znacznie straszniejsze. Parasitus same w sobie były czymś nienaturalnym, a w swojej nowej postaci zdawali się niemal plugastwem.
Ellen pocieszała myśl, że Iris jest silna. Niedawno przecież przechodziła przez ceremonię, więc kiedy puściła się biegiem, była szybsza, niż wiatr. Pasożyty nawet nie zauważyły, kiedy znalazła się tuż przy nich. Ellen ledwo nadążyła z reakcją, by uderzyć w nich równocześnie.
Wyrzuciła z siebie duży ładunek magii prosto w pierś parasitus. W tym samym czasie Iris skoczyła na plecy drugiego i wbijając sztylet w jego gruby kark, próbowała odciąć mu głowę. Nóż jednak utknął w kości i wyciągnięcie go zabrało Iris sekundę, podczas której pasożyt schwycił ją i zrzucił z siebie. Dziewczyna upadła i kocim ruchem przetoczyła po ziemi i raz jeszcze na niego skoczyła.
Ellen wykorzystała chwilowe zamroczenie drugiego z napastników i posłała w stronę Iris wiązkę magii, by wspomóc jej atak. Bellator była zmuszona atakować z bliskiej odległości i przez to narażała się o wiele bardziej, niż sanguis.
Ellen doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że jej moc była znacznie słabsza, niż Hirona i magia nie mogła wyrządzić aż takich szkód, ale w głębi serca pragnęła uratować Iris wszelkim kosztem.
Na policzku Iris widniały smugi żółtej posoki. Z obrzydzeniem zawieziecie je ścierała, podczas gdy oba pasożyty leżały płasko na drodze. Jeden z nich pozbawiony głowy, a drugi w trzeciej części spopielony przez magię Ellen. Dogorywał jeszcze, kiedy rzuciła szybkie spojrzenie na Iris i ujrzała wyraz jej twarzy. Zza pleców bellator wyszła kolejna trójka pasożytów.
Ellen zareagowała błyskawicznie i cisnęła w nich magią, ale nie trafiła. Przesunęli się szybko, niemal dorównując prędkością bellator. Iris wrzasnęła coś do niej, ale Ellen jej nie dosłyszała. Jeden z pasożytów upadł na nią i grubymi rękoma próbował zmiażdżyć jej głowę. Dziewczyna kątem oka zauważyła, jak Iris wiruje w walce, ale miała tylko kilka sztyletów, a pasożytów nie było łatwo zabić.
Ellen poczuła smak krwi, kiedy ugryzła się w wargi. Chciała zamknąć oczy i nie widzieć wyrazu twarzy pasożyta. Pod powiekami poczuła łzy. Nie pojawiły się z powodu bólu, ale strachu. Była tchórzem, więc jak mogła wspomóc przyjaciół w walce? Nawet doświadczona atakiem parasitus była teraz bezsilna i tak słaba, że ledwo udawało jej się zaczerpywać powietrze.
Walczyła i wiła się pod nim, wykorzystując wszystkie chwyty, które pokazał jej George, ale nie była na tyle silna, by chociażby zrzucić go z siebie. Powoli zaczynała tracić oddech. Parasitus opierał się łokciami na jej klatce piersiowej i dusił w niej magię, która skłębiona w środku była bezużyteczna i boleśnie próbowała wyrwać się na zewnątrz.
Ellen myślała gorączkowo o wszystkich ćwiczeniach, w który Hiron uczył ją wydobywać z siebie magię, ale była tak zmęczona, że wszystkie lekcje wyleciały jej z głowy. Raz po raz rozpamiętywała jego słowa, ale jedyne, co widziała to jego twarz, kiedy był w niej i słowa podziwu dla jej ciała.
Och, jak mogła pamiętać tylko to? Była żałosna i bezużyteczna, a wkrótce miała umrzeć. Nie potrafiła pomóc Iris, bo myślała jedynie o ukochanym Hironie i o tym, że już nigdy go nie zobaczy.
Pasożyt napierał coraz bardziej i zbliżał do niej twarz. Wyszczerzył połamane zęby i próbował ugryźć jej policzek, ale z bezgłośnym szlochem kręciła głową na wszystkie strony. Poczuła jedynie jego cuchnący oddech i liźnięcie na ustach, które wywołało w niej mdłości.
Zastanawiała się jak długo jeszcze będzie trwała jej męczarnia, dopóki wreszcie nie zmiażdży jej głowy. Grube łapska ściskały jej skronie, a cielsko bezładnie przygniatało piersi. Pod powiekami dziewczyny pojawiły się iskry przeszywającego bólu i załkała w duchu, wołając Hirona.
Dotąd myślała, że jako sanguis jest dla nich cenna i nie zrobią jej krzywdy. Teraz jednak przekonała się o tym jak bardzo się myliła. Nie zależało im na nich. Była niepotrzebna i śmiesznie słaba. Przeraziła ją świadomość nieuniknionej śmierci.
Olbrzym mimo wszystko ku zdziwieniu sanguis powoli zwalniał uścisk. Ellen poczuła smród jego krwi lejącej się na jej twarz. To Iris. Wbiła mu sztylet w szyję, ale pasożyt krztusząc się, wciąż na nią napierał.
Iris nie miała zbyt dużego pola do popisu. Traciła siły. Była osłabiona, a pasożytów nie dało się tak łatwo zabić. Wszystko zabierało jej dwa razy więcej czasu i siły. A Ellen walczyła zaciekle o życie. Spod cielska pasożyta widziała tylko jej poruszające się nogi i dłonie, którymi próbowała oderwać łapy napastnika.
Bellator zdążyła tylko wbić mu sztylet w szyję, dopóki sama nie upadła z ogromna raną w brzuchu. Dostała cios pobłogosławioną bronią i zwijała się z bólu, próbując odpełznąć jak najdalej od napastnika. Pluła krwią i wycofywała się ostatkiem sił w stronę Ellen, by pomóc jej uciec.
Ellen widziała już tylko mroczki przed oczami. Była beznadziejna. Nieważne, ile będzie trenować i tak nigdy nie dorówna żadnemu bellator ani magicae. Nawet kiedy Iris pomogła jej z pasożytem, to i tak nie potrafiła się spod niego wydostać. Co z tego, że parasitus ledwo dyszał, skoro Ellen nie miała siły, by unieść rękę? Próbowała zapłakać, ale miała ściśnięte gardło. Czuła, że jej czaszka zaraz eksploduje.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top