Rozdział 20
Ellen roześmiana wirowała w tańcu wraz z innymi parami. Kobiety uśmiechały się perliście. Mężczyźni zachwyceni wpatrywali się w ich twarze. Gabriel prowadził ją z łatwością, a ona odpłynęła w jego ramionach. Nagle muzyka urwała się. Usłyszeli huk uderzenia. Powietrze naelektryzowało się i poczuła jak jej włosy unoszą się w górę. Spanikowana rozejrzała się po sali. Włosy kobiet i mężczyzn sterczały w górze. Powietrze trzeszczało naelektryzowane i nagle zewsząd uderzył ich deszcz szkła.
Gabriel nachylił się nad nią, by uchronić przed odłamkami szkła z okien. Wszyscy spanikowali i wrzeszczeli. Dziesiątki ciał rozpychało się na strony. Ellen widziała krew. Dojrzała ciało młodej kobiety przebite przez duży odłamek. Sama miała zranione ramiona. Czuła ciepłą strużkę krwi na twarzy, ale zamarła, kiedy zobaczyła Gabriela.
Ochraniał ją ramieniem przed tłuszczą, próbując wyprowadzić na zewnątrz. Twarz miał zbolałą. Ellen ujrzała jak po jego białej koszuli cieknie krew. Zerknęła na jego plecy i przeraziła się. Zewsząd wystawały z nich odłamki szkła. Niestety stali tuż przy oknie i musiał przyjąć duży impet, kiedy ją zasłaniał.
- Gabrielu, chodźmy stąd najszybciej. Muszę cię opatrzyć. Nad jego ustami perlił się pot.
- Nie ma czasu. Coś się zdarzyło. Ktoś nas zaatakował. Muszę iść do sali treningowej.
- Najpierw muszę się tobą zająć - powiedziała. – Leczysz się i zaraz odłamki szkła znajdą się w środku pod bliznami.
Zrezygnowany skinął głową.
Ruszyli przed siebie. Szukali bezpieczniejszego korytarza, ale spanikowani bellator pospiesznie wyciągali broń. George już zorganizował kilka osób, które zajmowały się redystrybucją zasobów.
Ellen znalazła cichy zaułek. Gabriel z jękiem ściągnął kamizelkę i koszulę przez głowę. Ellen wciągnęła głęboko powietrze widząc zniszczenia jakie poczyniło szkło. Gabriel będzie miał bardzo dużo nowych blizn. Poczuła szczypanie łez.
- Pospiesz się, Ellen. Muszę iść walczyć – ponaglał ją.
Jego mięśnie drżały, kiedy niezdarnie wyciągała kawałki szkła. Bardzo się spieszyła i wiedziała, że wiele pominęła, ale w końcu Gabriel już nie wytrzymał i zabronił jej dalszych zabiegów.
- Skryj się w swoim pokoju i nie wychodź stamtąd. – Jego wzrok był skupiony i poważny.
Rzadko tak na nią patrzył. To był wzrok bellator, wojownika. Teraz wydawał rozkazy.
- Zarygluj drzwi i nie wpuszczają nikogo, kogo głosu nie rozpoznasz. Nie ufaj nikomu, pamiętaj. – Ucałował końce jej palców i już go nie było.
***
Nicholas nawet nie zauważył, kiedy Calon rozpłynął się w powietrzu. Usłyszał huk, dźwięk tak straszliwy, że pobiegł w stronę przyjęcia. Okna zostały wybite z szyb. Kwiaty posiekane od szkła. Zobaczył ciała leżące na podłodze. Niektórzy byli martwi, niektórzy tylko ranni. Spanikowany szukał Ellen i Gabriela. Poczuł lekki fantomowy ból na plecach kilka sekund temu, ale nie był na tyle poważny, by się tym martwić, więc zignorował to.
Przeciskał się przez kłąb ludzi w zakrwawionych ubraniach. Jakaś kobieta poruszyła głową i usłyszał deszcz odłamków spadających z jej włosów. Zaklął przed nosem i zaczął zdejmować frak. Atak na dom. Ktoś zaatakował dom.
Ucieszył się ze swojej przezorności. Rzadko kiedy zakładał strój do walki pod inne kreacje, ale dzisiaj coś mu mówiło, że powinien to zrobić. Większość wojowników już szykowała się do walki.
Pobiegł do Georga i wyszarpnął mu z rąk kilka noży i łuk. Ruszył za innymi w noc. Wszyscy wpatrywali się oniemieli w to, co widzą. Nicholas był wysoki, więc między ich głowami dojrzał to, co ich tak przeraziło.
Dziesiątki parasitus kłębiły się na podwórzu i za bramą. Wszyscy mieli broń pokrytą czerwono-żółtą magią. Nigdy wcześniej nie widział czegoś takiego. Kiedy jednak uniósł wzrok zobaczył lewitującego maga, z którego rąk wyciekała magia. Był to obfity strumień. Bez dna. Strach przeszył jego serce.
Ale któż mógł to być? Kto był silniejszy do Calona?
Rozejrzał się spanikowany. Szukał maga, ale nigdzie nie było go widać. Dojrzał jednak miedziane włosy Gabriela. Stał w pierwszy rzędzie. Koszulę miał zakrwawioną. W ręku trzymał miecz o szerokiej klindze.
Nicholas zaczął przedzierać się w jego kierunku, ale było zbyt ciasno. Nie miał miejsca do manewru i nagle zatrzymał się usłyszawszy potężny, wzmocniony magią głos:
- Spójrzcie na mą armię, psy i zadrżyjcie. Poddajcie się.
Usłyszał ciche szepty. Ktoś podejrzewał ich o zdradę. O przyjęcie zorganizowane tylko po to, by upchnąć ich w jednym miejscu i zostawić na pożarcie. Nicholas był wściekły. Ale musiał stłamsić to w sobie. Rzeczywiście wyglądało to jak zasadzka. Nie mogli sobie jednak pozwolić na rozłam w szeregach. Coś musiało dojść do Silora Cave'a, bo warknął do swoich ludzi, którzy naraz uspokoili się i mocniej chwycili za broń.
Mieli na sobie suknie balowe, garnitury i fraki. Niewielu zdążyło się przebrać.
- I tak wszyscy zginiecie. Nie ma dla mnie znaczenia, czy teraz, czy później. – Jego głos był chrapliwy. – Po co jednak cierpieć? Chyba, że chcecie być posłani na żer dla moich parasitus.
- Zdrajca gatunku! – krzyknął ktoś i Nicholas dostrzegł Silora, który wyszedł przed szereg. Wyglądał potężnie z toporem w lewym ręku. – Skalałeś wszystkich magicae i bellator, magu.
Jakiś pasożyt doskoczył do niego, ale Silor jednym niedbałym ruchem rozrąbał mu głowę na dwie części.
- Pokaż swoją twarz i wyjaw imię, plugawcze!
Mag zrobił szybki ruch ręką i posłał wiązkę magii w stronę Silora, ale jego pobłogosławiony topór odbił magię, która trafiła w pasożytów. Dziesiątka padła trupem, zamieniając się w cuchnący pył.
Po stronie bellator i parasitus przebiegło westchnięcie strachu. Moc maga była ogromna.
Raz jeszcze uniósł ręce i posłał czerwoną moc w stronę bellator. Wszyscy rozpierzchli się na strony i magia uderzyła w czoło budynku. Dom zatrząsnął się w posadach i przednia ściana runęła. Kilku bellator padło martwych przygniecionych odłamkami, ale większości udało się uciec.
Nicholas wyciągnął łuk zza pleców. Stanął na najwyższym stopniu i wycelował w maga. Puścił trzy strzały równocześnie. Dwie z nich udało mu się odbić, ale jedna trafiła magicae w ramię. Warknął rozwścieczony i zszedł na ziemię, szukając go.
Ogromne i cuchnące cielska parasitus oplotły go kordonem. Nicholas wykorzystał lukę i dopadł do Gabriela.
- Wiedziałem, że to ty go trafiłeś – powitał go z uśmiechem.
- Nie ma czasu na rozmowy, mój frater. Teraz jest czas walki. – Nicholas klepnął go w ramię i obaj ruszyli do boju.
***
Ellen zakładała pospiesznie na siebie kombinezon. Ulokowała wszystkie służące w swoim pokoju i zabroniła im wychodzić. Carla walczyła z nią długo. Nie pozwalała jej wyjść, ale Ellen tłumaczyła, że ma magię i jest w stanie sobie poradzić z napastnikami. Pokojówka ostatecznie zrezygnowana ustąpiła.
Ellen pędem zbiegła po schodach i runęła na ziemię, kiedy siła uderzenia w ścianę budynku rozerwała jego fasadę. Grad odłamków opadł na jej ciało. Poczuła pył w ustach i w oczach. Chwilę klęczała i pluła szarą śliną. Wytarła twarz rękawem i wróciła na piętro wyżej. Dopadła do okna. Zobaczyła straszliwy widok.
Setki pasożytów dzierżyło obleczone magią bronie. Zacieśniali krąg wokół wojowników. Ellen ujrzała potężnego maga wiszącego na niebie i ciskającego czerwone gromy. Zobaczyła Silora, który niedbale ścinał łby parasitus swoim ogromnym toporem.
Ujrzała też Gabriela i Nicholasa walczących ramię w ramię. Ich walka była doskonałą harmonią. Jeszcze nigdy nie miała okazji przyjrzeć im się podczas tego tańca śmierci i zachwyciła się nim.
Kątem oka dostrzegła Iris w białej sukni. Walczyła z dwójką olbrzymów. Odpierała ich ataki, ale wkrótce jej ramię zalała krew. Dopadł do niej George i razem stawiali im czoła. Wojownicy nie poddawali się, ale niewiele mogli wskórać. Zwłaszcza kiedy magia magicae siała zamęt w ich szeregach. Ona sama przeczesywała wzrokiem podwórze w poszukiwaniu Calona, którego nigdzie nie było widać.
Ellen poczuła w piersi szarpnięcie mocy. Odpięła zamek. Jej żebra pulsowały srebrem niczym walące z wysiłku serce. Zagryzła wargę i poczuła miedziany smak krwi. Ból ją rozsadzał. Magia w niej śpiewała.
Z trudem otworzyła okiennice i wdrapała się na parapet. Rozpięła zamek niemal do połowy. Jej ciężkie piersi uwolnione ze stroju owiał lodowaty wiatr. Zadrżała z chłodu, wściekłości, zdenerwowania? Sama nie wiedziała.
Liczyło się tylko to, co było pod nią i przed nią. Mag jej nie widział. Był zajęty ciskaniem gromów w bellator. Za to ona widziała go doskonale i obserwowała jego działania. Twarz ukrył w głębokim kapturze. Szata powiewała na zimnym wietrze. Krążył po niebie z jednej strony na drugą. Ellen wyczekała moment, w którym znajdował się niemal naprzeciwko niej i nieludzko wrzasnęła.
Magia ogarnęła ją. Wydarła się z jej klatki piersiowej i uderzyła z niesamowitą siłą w maga. Zaryczał rozwścieczony głosem wzmocnionym magią. Zauważyła jak z jego dłoni powoli cofa się magia. Ellen jęczała obolała i wykończona. Czuła pustkę w piersi, ale wiedziała, że za chwilę jej magia znowu się zregeneruje.
Mag opadł ponownie na ziemię i zniknął gdzieś w tłumie. Nie przeszkadzał jednak bellator w walce. Ellen była szczęśliwa, że udało się jej go powstrzymać chociażby na chwilę, by wojownicy zdołali się przegrupować.
Wiedziała, że nie powinna tego robić, że nie powinna się ujawniać, ale skoro pasożyty tutaj były to jaki sens miało dalsze ukrywanie się? Puściła się biegiem w dół, do tylnego wyjścia.
***
Kilka tygodni wcześniej
Violet czuła w ustach piach i krew. Ciągnęła chłopaka za włosy kiedy kopnął ją w brodę, a ona upadła.
Jego czarne włosy były niemal siwe od kurzu. A ona raz jeszcze wbiła mu obcas buta w plecy i przycisnęła jego twarz do ziemi.
- Kto jest twoim panem, śmieciu? – wrzasnęła. - Mów!
Chłopak milczał. Widziała krew na jego twarzy i wściekły wyraz w oczach. Był morderczy.
- Pan mnie wynagrodzi - powtórzył po raz setny.
- Nie wynagrodzi cię. Słyszałam jego rozmowę z mamą Kelly. Wyśmiał cię, chłopcze.
Violet jeszcze mocniej nacisnęła stopą na jego plecy.
- Nic ci nie powiem dziwko sanguis - warknął.
Violet podniosła go i pchnęła na ścianę. Patrzył na nią beznamiętnie. Widziała w jego źrenicach, że trudno będzie cokolwiek z niego wydobyć.
Wyciągnęła sztylet i wprawnym ruchem wbiła go w jego ramię. Wrzasnął przeciągle. Łzy leciały z jego oczu. Kiedy przekręciła nożem zobaczyła, że puściły mu zwieracze.
- Prawdziwy bellator nie sra pod siebie z bólu - syknęła Violet.
Chłopak chciał ją opluć, ale zamiast tego ślina pociekła mu na brodę.
Spojrzał przerażony, kiedy zobaczył tego, który stał za Violet. Przybyły nachylił się do rudowłosej i złożył na jej ustach długi pocałunek. Chłopak chciał cofnąć się pod jego spojrzeniem, ale za sobą miał tylko ścianę.
- Zdradziłeś mnie – odezwał się Silor Cave. – Kara za zdradę jest tylko jedna.
Chłopak wrzasnął i dopadł do stóp Silora.
- Proszę, błagam. Nie rób mi tego. Błagam cię.
W jego oczach oprócz strachu Violet ujrzała odbicie śmierci.
- Kim jest twój pan? – Silor zapytał łagodnym głosem.
Violet wstała, a on ukucnął przy chłopcu, delikatnie biorąc go pod brodę.
- Bjorn, znam cię od kołyski. Nie jesteś taki głupi. Powiedz, co wiesz, a nie zabiorę ci życia.
Chłopak walczył. Walczył wściekle. Posłuszeństwo wobec Silora walczyło w nim z miłością do swego pana.
- Nie znam jego imienia – wyszeptał. – Znam tylko jego twarz.
Silor machnął ręką.
- Nic mi po jego twarzy. Magowie mają twarz jak miękki wosk świecy. Pokażą ci to, co chcesz widzieć.
- Gdzie ma swoją kryjówkę? – zapytała Violet.
Czarne włosy chłopaka niemal tak samo czarne jak Cave'a opadły na oczy.
- Nie wiem. Wiem tylko, że spotykaliśmy się w starej powozowni.
- Tyle to i ja wiem – żachnęła się Violet.
Twarz chłopaka zrobiła się blada jak tarcza księżyca, kiedy uświadomił sobie swoją sytuację. Nie wiedział zbyt dużo. I niczym nie mógł kupić sobie życia.
- Widziałem tylko, że do podeszwy butów ma przyklejone żółte robaki. Nie znam ich. Nie wiem, co to za robaki. Nic więcej nie wiem. – Patrzył na nich błagalnie.
Violet zerknęła na Silora. Oboje wiedzieli. Fabryka jedwabiu. Tam ma kryjówkę.
Chłopak odetchnął głębiej widząc ich twarze. Jednak w jego oczach dostrzeli strach, kiedy Silor nachylił się nad nim.
- Przykro mi dziecko, ale nie mam już syna. – Delikatnie ułożył dłoń na jego policzku. Chłopiec przymknął oczy i pojedyncza łza spłynęła z kącika jego oka.
- Ojcze, proszę - szepnął, a wtedy Silor sprawnym ruchem skręcił kark swojemu pierworodnemu synowi.
– Muszę iść na przyjęcie, a ty w tym czasie udaj się tam gdzie musisz, najdroższa.
Violet siknęła głową, a Silor Cave po raz kolejny złożył na jej ustach żarłoczny pocałunek.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top