018 Z nami koniec!

Kilka dni minęły i to szybko. Spędziłam te dni, tak jak zawsze. Czyli z przyjaciółmi i z moim chłopakiem.

Dziś jest ten dzień. Szkolny bal. W ogóle nawet nie patrzyłam do szafy, czy mam jakieś sukienki.

Właśnie skończyłam jeść śniadanie z rodzeństwem. Wzięliśmy nasze torby i wyszliśmy, gdzie czekali już na nas Max i Phoebe, przed chwilą jeszcze dołączyła Rose.

- Cześć, Rose! - krzyknął brat z pod drzwi i podbiegł do niej.

- Cześć, Adam. - odpowiedziała podciągając jego imię.

- Mam takie pytanie. - podrapał się za szyje i ruszyliśmy w stronę szkoły.

- Tak? - zapytała podekscytowana.

- Chcesz iść ze mną na bal?

- Jasne, że tak. - podskoczyła szczęśliwa.

Szliśmy przed siebie i zatrzymaliśmy się przed domem Tobis'a, gdzie po chwili do nas dołączył.

- Hej misiek! - podszedł do mnie, gdzie zakładał kurtkę i pocałował mnie na przywitanie.

- Hej. - odpowiedziałam.

- Hej, a no tak. Z nami się nie przywitałeś. - powiedziała trochę chamsko Amy i ruszyliśmy z miejsca.

- Czemu, zawsze dajesz takie odzywki? - zapytał mój chłopak, gdzie pochwali złapał mnie za rękę.

- Szczerze? Bo cie lubię. - odwróciłam się do niej i spojrzałam na nią z niedowierzaniem.

- Przecież, wiesz, że jestem z Alice. - spojrzał na mnie.

- To, że cię lubię to nie znaczy, że mi się podobasz. - odwróciła się i wyprzedziła nas wszystkich, gdzie szła przed nami.

- Spoko. Dzięki. - spojrzał prosto w jej oczy i uśmiechnął się?

Co to miało znaczyć?

Lekcje minęły szybko. Dzisiaj nic się nie działo ciekawego. Same nudne lekcje. Mój chłopak musiał się zwolnić z dwóch ostatnich lekcji, żeby coś załatwić.

Idąc do korytarzem w stronę wyjścia usłyszałam rozmowę Amy i Phoebe. Zatrzymałam się i schowałam się za ścianą.

- Phoebe, co ja mam zrobić? - powiedziała Amy.

- Z czym? - zapytała Phoebe.

- No... Tobias mi się podoba... - powiedziała nieśmiało. - Smutno mi, że jest z moja siostrą, nie chce jej zabierać Tobis'a. - wyjaśniła.

Że co proszę?

- Cz...czekaj, czyli to co powiedziałaś wcześniej to... specjalnie tak powiedziałaś? - zapytała się Phoebe i usłyszałam dźwięk zamykającej się szafki.

- Tak. - powiedziała cicho.

Nie wiem co się dzieje i nie wiem co mam zrobić. Dziwnie czuje się z tym faktem.

- Więc, co mam zrobić?

- Nie wiem, jak nie będą razem to wyznaj mu uczucia. Teraz to kiepski moment jest. - wytłumaczyła jej Phoebe.

- Najdziwniejsze jest to, że...

- Co takiego?! - przerwała jej i krzyknęła na całą szkołę Phoebe.

Chciałabym odejść za ściany i podjeść do nich, ale kusi też mnie, żebym została i wsłuchała się bardziej.

- Wtedy jak spotkaliśmy się u nas, po przedstawieniu to Tobias patrzył się prosto w moje oczy jak w jakiś obrazek. - powiedziała cicho Amy.

- Był pijany. Nawet nie wiedział o czym myśli. - wyjaśniła jej Phoebe.

- Człowiek pijany jest bardziej szczery niż świadomy, Phoebe.

Stojąc za ściną, wystraszył mnie Adam. - Co tu tak stoisz? - powiedział głośno.

- Cicho bądź... - szepnęłam do niego.

- Alice? - zapytała mnie Amy.

Nie pewnie odwróciłam się do niej.

- Tak? - spojrzałam ma nią.

- Słyszałaś naszą rozmowę? - zapytała.

- Ymm... - zaniemówiłam.

- Świetnie... - wybiegła ze szkoły.

- Amy! Czekaj! - pobiegłam za nią.

Biegłam szybko jak tylko mogłam, ale nie mogłam za szybko biegnąc w powodu choroby.

Włosy od peruki wpadły mi do buzi. Zatrzymałam się i poprawiłam perukę, po krótkiej chwili pobiegłam znowu.

- Amy! - krzyknęłam.

Amy zatrzymała się i odwróciła się do mnie. Tak samo zatrzymam się.

- Przepraszam, Alice. To nie moja wina. Tylko... Sama nie wiem...

- Amy. - przerwałam jej wypowiedź. - Rozumiem cię.

Mi też jest smutno Właśnie zauważyłam, że od tamtego momentu Tobias, dziwnie się czasami zachowuje.

Czuję się teraz mniej kochana przez niego, a jak jesteśmy przy kimś to wtedy okazuje.... tak trochę sztucznie.

Mam wrażenie, że nie kocha mnie już Tobias. Jest ze mną na siłę? Albo boi się ze mną zerwać...

Czuje jak nabierają się do oczu łzy z myśli, spojrzałam na Amy.

- Czemu płaczesz? - zapytała się troskliwe siostra.

Nie mogłam powstrzymać się płakać, nawet nie mogłam się wysłowić. Strasznie się czuje. To boli...

- Alice? Powiesz co się stało?

- Właśnie sobie uświadomiłam, że Tobias mnie nie kocha... - spłynęła mi łza z policzka.

- Alice... - podeszła do mnie bliżej.

- Ostatnio czuje się mniej kochana. - pociągnęłam nosem. - Jak jesteśmy razem przy kimś, zauważyłam też, że pokazywał swoje uczucie sztucznie... - napłynęły mi więcej łez.

- Przepraszam, Alice. - przytulia mnie i szepnęła mi do ucha.

- Alice... - usłyszałam za sobą znajomy głos.

Wypuściła mnie z objęcia i odwróciłam się do niego.

- Serio tak myślisz? - zapytał nieśmiało.

- Tak! Ja kochałam cię, a ty tylko bawiłeś się moimi uczuciami. Czemu, ze mną po porostu nie mogłeś zerwać... - pociągnęłam nosem

- Nie chciałem cię zranić. - zrobił krok do przodu, a ja cofnęłam się.

- Gdybyś, ze mną zerwał, byłabym mniej skrzywdzona. - powiedziałam przez łzy.

- Przepraszam. - wtedy podbiegł Adam, Rose i... Max.

Spojrzał mi prosto w oczy. - Naprawdę, przepraszam. - zabrał wzrok z moich oczu.

Max spojrzał mi w oczy, ze współczuciem. Zabrałam wzrok z niego na Tobis'a.

- Nie nawidzę cię. - powiedziałam szczerze.

- Co z nami teraz? - zapytał nie pewnie.

- Myślisz, że po tej akcji będziemy razem? Może, byłeś ze mną w związku, ale jak uświadomiłam sobie to, że czuję jakbyś ze mną w tamtym momencie zerwał. - powiedziałam, a kilka łez spłynęły po twarzy.

- Byłam szczęśliwa, czułam się jakby uzależniła się od ciebie, a teraz czuje obrzydzenie.

Staliśmy w ciszy i znowu odezwałam się ja.

- Nic nie powiesz? - zapytałam z złą miną na niego.

Westchnął. - Nie wiem co powiedzieć. Naprawdę, przepraszam. Nie chciałem cię zranić, a jesteś jeszcze chora... i nie chciałem się zostawić. Chciałem cię wspierać w tej sytuacji... - przerwałam mu.

- Myślisz, że mnie to pocieszyło?! - krzyknęłam, a moje serce rozwaliło się na milion kawałków, może to jest stereotypowe, ale to jest prawdziwe. - Teraz, bardziej mnie zraniłeś i żałuje, że to z tobą zrobiłam. Pewnie chciałeś mnie też przeleci...

- Wtedy, było to jeszcze szczere. - powiedział z smutna miną.

- Z nami koniec! - krzyknęłam podeszłam do niego. - A i jeszcze jedno. Jeśli podoba ci Amy. Możesz być z nią. Tylko masz jej nie zranić i żeby była szczęśliwa! - krzyknęłam mu w twarz.

Odwróciłam się i poszłam w stronę domu. Reszta stała tam i nie ruszyli się z miejsca. Czuję się okropnie. Myślałam, że to jest ten mój jedyny...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top