Codzienność
- E, ty, kujon! Cho no tu! – szyderczy głos rozległ się całkiem niedaleko blondyna.
Ten wzdrygnął się, schował szybko książki i pospiesznym krokiem wyszedł z klasy. Wiedział, że nie uniknie tego, co miało się za chwilę wydarzyć, ale za wszelką cenę chciał to przeciągnąć w czasie. Chciał poczuć, że choć przez chwilę panuje nad swoim szkolnym życiem. Oczywiście to nie mogło trwać za długo. Wściekłe kroki deptały mu po piętach. Przyspieszył.
- Słyszałeś, co do ciebie mówię?! Stój!
Brunet średniego wzrostu dopadł chłopaka, popychając go na przeciwległą ścianę. Jego dłoń plasnęła o beton, a twarz znalazła się zaledwie parę milimetrów od tej blondyna. Kujon ze strachu ześliznął się tak, żeby być niżej niż jego prześladowca (chociaż był ładnych parę centymetrów wyższy).
- Głuchy jesteś Malfoy? Przecież kazał ci stać – prychnął Ron tuż za plecami Harrego.
- Nie dość, że okularki, to jeszcze aparat do uszu? Będzie z ciebie jeszcze lepszy nerd, niż teraz – zachichotała Hermiona, opierając się tuż przy Draconie.
Potter uśmiechnął się pod nosem i trochę odsunął, aby lepiej widzieć strach w szarych oczach. Uwielbiał takie dni. Dni, w których wszystko szło po jego myśli. Dni, w których dręczenie innych uczniów stawało się łatwiejsze i przyjemniejsze niż kiedykolwiek. Nie, żeby wcześniej było w tym coś trudnego. Cała szkoła srała w gacie na myśl, że Złota Trójca mogłaby obrać ich sobie za cel.
- No, co z naszą kasą? Miała być już na wczoraj. Byłem tak wspaniałomyślny, że dałem ci jeszcze dzień, a teraz czekam – mruknął Potter, kucając przy chłopaku, który z nerwów upadł na podłogę. Chwilę czekał, a gdy oczekiwana reakcja nie nadeszła, westchnął ciężko. – Wyglądasz żałośnie. Hermiona, działasz.
- Jasne! – Dziewczyna podniosła Malfoya do pionu i zaczęła bezwstydnie obmacywać.
Chłopak cały czerwony szukał pomocy u przechodzących uczniów, lecz każdy gdy tylko napotykał jego wzrok albo szybko czmychał, albo udawał, że nie widzi. Gdzie, do cholery jasnej podziali się nauczyciele?! Blondyn był bezradny. Mógł tylko stać i czekać aż ten codzienny koszmar się skończy. Niechcący przygryzł sobie za mocno język, przy czym wzdrygnął się lekko.
- Tylko się nie podnieć – mruknęła szatynka, myśląc, że to z jej powodu. – Nic przy sobie nie ma.
- W takim razie został plecak. Lepiej, żebyś coś miał.
Harry pokazał ruchem głowy, że ma się przesunąć, co kujon zrobił pospiesznie. Nie chciał jeszcze większych kłopotów. Pamiętał, że tylko raz im się postawił. I ten raz wystarczył, żeby już nigdy nawet o tym nie pomyśleć. Akurat wtedy był tylko Harry z Ronem. Bez Hermiony całkowicie nie mają hamulców. To, co się działo... nie można opisać słowami. Najłatwiej podsumować to tym, że Malfoy wylądował w szpitalu. Cóż, gorszy dzień tych typków plus nie wywiązanie się z „umowy" nie może mieć dobrych skutków.
Rudzielec zaczął przekopywać plecak, a kiedy nie mógł niczego znaleźć, po prostu wywalił całą zawartość na podłogę. Wszystko, czego się dotknął albo lądowało w śmietniku, albo zostało zgniecione. Draco patrzył na tą scenę z bólem serca. Jego cenne książki i... o nie.
- Czekaj Ron. – Brunet podszedł i wyciągnął, a raczej wyrwał z rąk rudzielca czarny zeszyt, bo ten już gotowy był wyrzucić go, jak wszystko inne. – O, dzidzia pisze pamiętnik?
Malfoy spojrzał na niego z przerażeniem wymalowanym na twarzy. Jego wzrok wyraźnie mówił, aby Harry zlitował się nad nim i zostawił notatnik w spokoju.
- Spodziewałem się czegoś bardziej różowego – prychnął szef bandy. - Zachowam to sobie.
I w końcu odeszli, zostawiając blondyna samemu sobie. Ten najpierw upewnił się, że go nie zobaczą, a potem szybko zebrał swoje rzeczy. Akurat zadzwonił dzwonek na ostatnią lekcję. Malfoy już mógł odetchnąć, bo oni zawsze gdzieś o tej porze znikali ze szkoły. Myślał, że to już koniec wrażeń na dzień dzisiejszy, ale się mylił. Po lekcjach został zaproszony do gabinetu profesora Snape'a. Niepewnie wszedł do środka.
- Usiądź, proszę – powiedział nauczyciel i sam wykonał podyktowaną czynność.
Draco szybko usiadł na krześle przed „stołem zagłady", jak go nazywali uczniowie. Na szczęście dla niego było to normalne biurko. Nauczyciel biologii bardzo go lubił. Nic dziwnego, był najlepszym i zarazem najbardziej sumiennym uczniem w klasie.
- Znów cię prześladują? Mówiłeś, że już przestali. Czy to było kłamstwo? – Snape, jak to miał w zwyczaju, od razu przeszedł do sedna sprawy.
- Jasne, że nie! To był jednorazowy przypadek.
- Przestań ich w końcu bronić – warknął tłustowłosy. Odłożył kubek z kawą i wstał gwałtownie. – Uważasz, że jestem głupi? Widzę, co się dzieje w szkole. Niestety zawsze jestem za późno, aby dokonać jakąkolwiek interwencję, a inni nauczyciele zachowują się, jakby nic się nie działo. Gdyby tylko Minevra nie odeszła na zdrowotny...
-Nie może mi pan pomóc... – wyszeptał Malfoy ze spuszczoną głową, przerywając wypowiedź wychowawcy.
- Słucham?
- Nie może mi pan pomóc.
- Właśnie od tego jestem w tej szkole. Powiedz tylko, co ma...
- Nie może pan nic zrobić! Nie rozumie pan! Oni mnie znajdą i zabiją! – krzyknął Dracon.
Dyszał, patrząc na nauczyciela żałosnym wzrokiem.
- A teraz przepraszam, ale jutro jest test z biologii, do którego muszę się pouczyć.
Wyszedł z pokoju, gwałtownie zamykając za sobą drzwi. Nie miał pojęcia, co w niego wstąpiło, ale wiedział, że będzie musiał przeprosić. Coś przeczuwał, że następny dzień będzie jeszcze gorszy. Przecież Potter znalazł jego dziennik. Ta myśl wróciła do niego tak nagle i uderzyła z taką siłą, że musiał podeprzeć się kolumny, aby nie upaść. No to ma przewalone.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top