18.

Merveille – chyba najbardziej ekskluzywna restauracja w całym Central City. I najdroższa. Oblegana przez tych bogatych, z licznymi zerami na kontach. Barry nigdy nie sądził, że będzie siedział w takim lokalu, sącząc najlepsze z możliwych win i rozmawiając ze znajomym z dawnych lat. Nigdy nie dałby rady zarezerwować tutaj miejsca. Nie mówiąc o kupieniu czegokolwiek do jedzenia czy do picia. Myśl, że nie będzie miał jak zrzucić się na posiłek odrobinę go przerażała, do momentu, gdy James zakomunikował mu, że w ogóle nie ma myśleć o finansach. On zaprasza, on stawia. Nie chciał słyszeć żadnych sprzeciwów. Dlatego Allen przestał protestować po pierwszej próbie.

- Powiedz mi, Barry, jak to się stało, że w ogóle trafiłeś do tej policji? – zagadnął go Jimmy, gdy kelner dolał im wina. – Zawsze byłeś taki... wątły. Nie spodziewałem się, że wyrośniesz na dzielnego stróża prawa. – Zaśmiał się cicho.

- Jak wiesz, pracuję jako technik. To praca bardziej umysłowa niż fizyczna – odpowiedział mu z delikatnym uśmiechem, sięgając po kieliszek z winem. Właściwie nie wiedział, który to już z kolei, bo na niego ilość wypitego wina nie wpływała w żaden sposób. Za to zauważył u Riley'a delikatne rumieńce na policzkach, co sugerowało mu, że już trochę wypili.

- Prawda, prawda. Więcej myślisz, niż biegasz i strzelasz... - zamruczał pod nosem James. – Ale to bardzo ciekawe. Ciekawsze niż moja robota w korporacji. – Uśmiechnął się. – Bardzo wpływa na twoje życie, Barry?

Allen zmarszczył nieco brwi, spoglądając na swojego towarzysza.

- W jakim sensie? – zapytał.

- Prywatnym. Osobistym, czy jak to tam się zwie. – Jimmy wzruszył delikatnie ramionami.

- Mam czas dla przyjaciół – odpowiedział z uśmiechem Flash.

- A dla miłości? – zagadnął Riley, przechylając lekko głowę na bok i świdrując Barry'ego spojrzeniem. Allen poczuł, jak policzki zaczynają go palić i to nie z powodu nadmiernej ilości wina.

- Odnośnie miłości to nie wiem, czy słyszałeś i czy w ogóle ich pamiętasz, ale Sue i Roger są już państwem Carson. Wzięli ślub w tym roku – odpowiedział mu Barry.

- Czekaj, czekaj... - James oparł się wygodniej o oparcie krzesła, jakby próbując przetrawić to, co powiedział do niego Allen. – Gruba Sue i Pryszczaty Roger?

- Tak, dokładnie. – Flash się zaśmiał, zakrywając nieco usta. – Uwierz mi, bardzo się zmienili i ślicznie razem wyglądają. Pasują do siebie. Musisz obejrzeć ich na Instagramie.

Jimmy pokręcił głową z niedowierzaniem. Pamiętał tę parę zupełnie inaczej. I zupełnie do siebie nie pasującą. A tu proszę, takie zaskoczenie.

- Znasz jeszcze jakieś ciekawe newsy? – zapytał, skinąwszy ręką na kelnera. Ten prędko znalazł się przy ich stoliku. Riley skinął na niego palcem, by się pochylił i szepnął mu coś do ucha. Kelner tylko kiwnął głową i odszedł w stronę kuchni.

- Może i znam, ale... - Barry obejrzał się za odchodzącym mężczyzną. – Co mu powiedziałeś?

Brunet przystawił palec do ust i uśmiechnął się czarująco do Allena.

- Co z tym newsami? – dopytał.

- Gdy szukałem mieszkania natknąłem się na Nate'a Simmsa. Podobno otwiera tutaj swoją kancelarię.

- Simmsa? Rany, jak ja go nie znosiłem... - mruknął Jimmy.

- Wiem, pamiętam. Strasznie ci dokuczał.

- Podejrzewam, że jego charakter się nie zmienił. Nadal jest nadętym bufonem. Nieprawdaż?

- No cóż...

- Właśnie. A co z tym mieszkaniem? Wybrałeś jakieś wreszcie?

- Chyba zdecyduję się na to przy Scarlett Road. Było najlepsze – odpowiedział, uśmiechając się. Samo wspomnienie tego mieszkania sprawiało, że myślał o nowym starcie, którego tak bardzo potrzebował.

- Genialnie – przytaknął James i zamilkł na moment, gdy kelner podszedł do ich stolika, stawiając przed nimi wspaniale wyglądający deser. Życząc smacznego odszedł do swoich zajęć.

- Dziękuję... - szepnął zaskoczony Barry, przyglądając się daniu, stojącemu przed nim. – Co to jest? – zapytał cicho.

- Mrożona czekolada ze złotem – odpowiedział Riley z uśmiechem na ustach. – Deser specjalnie dla ciebie.

- Oh, ale... Ze złotem?

- Dokładnie. Tylko spróbuj. Twoje kubki smakowe będą błagały o więcej – zapewnił.

Allen nie omieszkał spróbować tego cuda, bojąc się nawet pytać o cenę. Sama kolacja, japońskie Wagyū, była zaskoczeniem dla Barry'ego, a teraz jeszcze czekolada ze złotem... Naprawdę chyba nie chciał wiedzieć, ile Jimmy za to wszystko zapłaci.

- I jak? – podpytał James, gdy zauważył, że pierwsza łyżeczka czekolady wylądowała w ustach Allena. W bardzo ładnych ustach, swoją drogą. Riley już wcześniej to zauważył.

- Wyborna... Rany, przepyszna, naprawdę – pochwalił Flash, czując jak deser rozpływa mu się w ustach. Nigdy nie jadł chyba pyszniejszej czekolady.

- Cieszę się – przyznał jego towarzysz, również próbując dania. – Wiesz... Pamiętam, jak ostatnio wspominałeś mi o kimś, kto złamał Ci serce – przypomniał ostrożnie mężczyzna. – Też kiedyś kogoś takiego znałem. Wiem, jak to boli i jak musiałeś cierpieć. Jednak chciałem, żebyś wiedział, że nie jesteś sam. – Uśmiechnął się delikatnie do Barry'ego.

Allen poczuł, że czekolada, którą próbował przełknąć stanęła mu gdzieś między gardłem a żołądkiem. Poczuł ucisk w klatce piersiowej. Wiedział, że Jimmy chciał dobrze, chciał go wesprzeć, ale... nie chciał tego wieczora myśleć o Coldzie. Nie chciał ponownie czuć tego ciężaru. Uśmiechnął się z wdzięcznością, mimo, że wytrąciło go to wszystko z równowagi. „Jak musiałeś cierpieć"... Barry wciąż cierpiał, nie mogąc sobie z tym wszystkim poradzić.

Zjedli deser, porozmawiali jeszcze chwilę o starych znajomych i starych czasach, aż w końcu obaj uznali, że czas do domu. Było około 21, gdy wyszli z restauracji. Nie mogli pojechać samochodem, gdyż pili. Allen zaproponował taksówkę, ale James wolał spacer. Chciał odprowadzić Barry'ego bezpiecznie pod same drzwi domu. Wtedy weźmie taksówkę i wróci do hotelu, w którym się zatrzymał. Samo wytłumaczenie, że „chcę spędzić z tobą jeszcze trochę czasu" wystarczyło, by Barry się zgodził. To było miłe.

Wieczór był chłodny, ale żadnemu z mężczyzn to nie przeszkadzało. Spacer pod wyjątkowo tej nocy rozgwieżdżonym niebem obu sprawił wiele przyjemności.

Gdy doszli do domu Allena, w środku nie paliło się światło. Joe albo już spał, co było mało prawdopodobne, ale zasiedział się w pracy, co zdecydowanie bardziej do niego pasowało.

- Dziękuję, że mnie odprowadziłeś – odezwał się Barry, gdy tylko stanęli przy drzwiach wejściowych. – To był... cudowny wieczór. Dawno tak świetnie się nie bawiłem.

- Ja również, ale... nie musimy jeszcze kończyć. Mogę wejść?

W ciszy, która pomiędzy nimi zapadła, Allen słyszał tylko dudnienie własnego serca. Mocne, głośne i szybkie.

- Możesz – odpowiedział. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top