10.

Denerwował się. Dlaczego? Nie miał pojęcia, przecież nie było powodu. Kompletnie żadnego. Przecież to tylko kawa. Kawa z dawno nie widzianym znajomym. Dlaczego więc trzy razy już zmieniał koszulkę, dwa razy przebierał spodnie i zamienił adidasy na trampki. Skąd w ogóle pomysł, żeby iść w adidasach? A może powinien pojawić się w garniturze i lakierowanych butach? Na kawie w Jitters? Ech, przecież to nie była ekskluzywna restauracja.

Postanowił zostać w tym, w czym zwykle chodził. Trampki, granatowe jeansy i koszulka z logo Batmana. Na to narzucił lekką kurtkę, bo nie było tak zimno i zerknął w lustro. Wyglądał zwyczajnie. Tak jak codziennie. No i dobrze, przecież nie było powodu, by się stroić. To tylko kawa.

Na miejsce przyjechał dziesięć minut przed czasem. Znalazł wolny stolik pod oknem i przysiadł na krześle. Jamesa jeszcze nie było. Na razie niczego nie zamawiał. Odetchnął i złapał się na tym, że zaczął stukać palcami o blat. To zdenerwowanie, zniecierpliwienie? Nie miał pojęcia, nawet tego nie kontrolował.

Reagował na każde otwarcie drzwi. Jednak najczęściej nie widział w nich tego, kogo oczekiwał. Jednak kiedy wybiła szesnasta Riley się zjawił. Jak on wyglądał... Elegancki, w idealnie skrojonym garniturze, pod krawatem. Od razu zwracał na siebie uwagę, lecz on nie szukał zainteresowania innych. Szukał zainteresowania jednej osoby – Barry'ego. Uśmiechnął się promiennie, gdy tylko go zobaczył. Rozpiął guzik od marynarki, podchodząc do stolika.

- Cześć, Barry. Spóźniłem się? – zapytał, przysiadając.

- Cześć. Ależ skąd. Jesteś o czasie – odpowiedział, uśmiechając się delikatnie.

- Długo musiałeś na mnie czekać?

- Parę minut. – Allen machnął ręką. – To czego się napijesz?

- Wezmę to co ty. – Posłał Barry'emu promienny uśmiech i cóż. Jak się temu oprzeć?

Flash miał ochotę w wyjątkowo szybkim tempie przynieść im te kawy, by nie tracić ani chwili ze spotkania z tym mężczyzną, jednak wiedział, że musi się powstrzymać. Zamówił dwie duże kawy dnia i wrócił z nimi do stolika.

- Kawa dnia – powiedział, siadając, chociaż właściwie nie wiedział, po co mu to oznajmił. Wielki napis na ladzie wyraźnie informował, jaką serwują tym razem kawę dnia, a kubeczki, w których ją dostali, również miały taki napis.

- Widzę – zauważył, zerkając na kubek i spróbował napoju. – Mm, pyszna, naprawdę – pochwalił. – No to opowiadaj, Barry. Jak ci się wiedzie? Chcę wiedzieć wszystko.

Allen odetchnął ciężko. O czym miał opowiadać? Oczywiście, że miałby o czym, jeżeli mógłby zdradzić mu to, że jest Flashem. A jeżeli by tak... Nie, nie mógł.

- Praca w policji pochłania mi naprawdę mnóstwo czasu. Dodatkowo udzielam się w STAR Labs. Może słyszałeś? – Zerknął na niego pytająco.

- Owszem. Akcelerator cząstek i te sprawy, tak?

Brunet skinął głową.

- Zapoznałem tam kilka fajnych osób. Naprawdę fajnych. Mieszkam z Joe. Pamiętasz go może?

- Pewnie. Nie da się go zapomnieć. Pamiętam jego „tylko nie wracajcie zbyt późno, bo jak nie zobaczę was tutaj przed dziesiątą to zawiadomię każdy patrol na mieście, by was szukał" – odpowiedział Jim, doskonale udając głos detektywa Westa, po czym obaj wybuchli śmiechem.

- O tak, idealnie go naśladujesz – przyznał Allen. – Chociaż... Teraz szukam czegoś dla siebie, jakiejś kawalerki, czy coś.

- Masz coś na oku?

- Mam. No, ale dość o mnie. U Ciebie to się pewnie sporo pozmieniało. Firma prężnie się rozwija, co? – zagadnął, biorąc łyka kawy.

Riley zmrużył podejrzliwie oczy.

- Po czym to niby widać? Po tym garniturze? Sportowym aucie zaparkowanym pod Jitters? Czy może kolejnymi oddziałami firmy otwieranymi w innych miastach? – zapytał całkiem poważnie, po czym parsknął śmiechem. – Bardzo prężnie. Jestem zadowolony z jej osiągnięć. Nie wiem, ile czasu zostanę w Central City, ale na pewno sporo. Muszę wszystko pozałatwiać, a to potrwa. – Wziął łyka kawy. – Co jeszcze? – Zastanowił się przez moment. – Ostatnio polubiłem wspinaczkę. Byłem w górach, kolega mnie namówił. Pokochałem to, poważnie. Wspinałeś się kiedyś, Barry?

- Nie...

- To koniecznie musimy się wybrać razem! Nauczę cię. – Uśmiechnął się szeroko Riley, przeczesując palcami idealnie ułożoną fryzurę. – Uwielbiam też pływanie. Jest tu nadal jakiś basen, prawda?

- No pewnie.

- Muszę się wybrać, koniecznie. Relaks w formie aktywnej polubiłem najbardziej.

Flash pokiwał głową ukradkiem zerkając w stronę jego koszuli, ładnie opinającej się na klatce piersiowej.

- Zauważyłem – przyznał, po czym chrząknął cicho, maczając usta w kawie, by ukryć nieco swoje zawstydzenie. – A... rodzina? – podpytał, nim ugryzł się w język. Po co o to pytał? Było to przecież pytanie wyjątkowo osobiste. Kto mu kazał poruszać takie tematy?

- Wybacz, że...

- Nie, nie – zaprzeczył od razu Jimmy. – Nic się nie stało, mogłeś zapytać. Żadne tabu. – Uśmiechnął się miło. – Kiepsko u mnie w tych sprawach, Barry. Mało czasu, by poświęcać go ukochanej osobie. Poznać kogoś nie jest trudno, ale utrzymać z nim pozytywną relację. Wyjątkowo. A wiesz, jakie są kobiety... Chcą być wiecznie na pierwszym miejscu. Ja to rozumiem i doceniam, bo należy się im to, ale potrzebuję też wyrozumiałości, a o to ciężko.

Barry westchnął cicho i pokiwał głową. Oczywiście, wiedział, jakie były kobiety... Przecież z tyloma się spotykał. Jasne. Oczywiście, że taki mężczyzna jak James Riley miał ich na pęczki. Z pewnością lgnęły do niego jak muchy. Nie było się co dziwić. Przystojny, inteligentny, bogaty, zabawny. Ideał.

- A jak to jest u Ciebie, Barry? – zapytał nagle i Allen poczuł, jak grunt obsunął się spod jego nóg. Sam zaczął temat. I po co?

- Ja... To znaczy u mnie... Wiesz, nic specjalnego. – Poczuł jak niewidzialna ręka zaciska mu sznur na szyi, nie pozwalając powiedzieć nic więcej poza marnym „nic specjalnego".

Riley przechylił lekko głowę wpatrując się w twarz Barry'ego z wyraźnym zainteresowaniem malującym się w badawczym spojrzeniu, którym go obdarzył.

- Nic specjalnego? – powtórzył po nim.

- No... tak. – Allen spuścił wzrok, wbijając go w kubek kawy, której już nie było tam zbyt wiele. – Był ktoś... - wypalił nagle, jakby poczuł, że musi zrzucić z siebie ten ciężar. – Ktoś, kto... bardzo... - Poczuł, że głos mu lekko zadrżał. Czuł na sobie wyczekujące spojrzenie Jamesa i nagle z jego ust padło ciche „spokojnie, Barry". Flash westchnął i przymknął na ułamek sekundy oczy.

- Ktoś, kto zabrał mi serce. Zabrał moje wszystko, chociaż tak naprawdę wcale tego nie chciał. Nigdy. Więc kiedy już zorientował się, że to należy do niego, wyrzucił to. Najpierw zgniótł, a potem wyrzucił. A ja... Ja nie umiem tego pozbierać – wyjaśnił dość cicho, jakby sam bał się swoich słów. Bał się wypowiedzieć je na głos. Wziął głębszy oddech i chciał coś dodać, coś, by nie tworzyć tej sytuacji bardziej beznadziejną, ale wtedy poczuł dłoń Jamesa na swojej ręce.

- Ludzie bywają okrutni, Barry – odezwał się po chwili, gładząc powoli kciukiem wierzch jego dłoni. – Nie potrafią dostrzec, jaki skarb mają obok siebie. Jak wiele drugi człowiek im daje. Jaki ogrom szczęścia ich spotyka, mając kogoś tak cudownego przy swoim boku. Są głupcami, ślepcami. A kiedy wreszcie posiądą wiedzę, przejrzą na oczy, będzie za późno, bo ta najcudowniejsza osoba pod słońcem będzie szczęśliwa z kim innym. I to oni na tym stracą. Ale wiesz... Wcale mi ich nie żal. Żal mi tylko tego, jak bardzo taki skarb musi przez tę drogę do swego szczęścia cierpieć. Ile musi wylać łez, by ktoś dostrzegł nieśmiały promień jego słońca.

Barry miał wrażenie, że czas zwolnił. Słowa, płynące z ust Jamesa miały taką moc. Wszystko dookoła straciło jakikolwiek sens, liczył się tylko mężczyzna, który dotykał jego dłoni.

- Nie chcę, byś był smutny, Barry. Byś cierpiał – odezwał się ponownie Riley. – Nie zasługujesz na to. Zasługujesz na szczęście. I wiem, że może to nic takiego specjalnego, ale... proponuję kolację. Co Ty na to?

Allen zamrugał kilka razy, jakby ktoś właśnie powiedział mu, że nadszedł grudzień i czas kupować choinkę.

- Kolację?

- Tak. Zapraszam. Przyjmiesz moje zaproszenie? – Uniósł pytająco jedną brew.

Twarz Flasha rozjaśnił delikatny, może nieco nieśmiały uśmiech, ale pokiwał głową. Czy to na pewno się działo?

- Tak – odpowiedział. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top