Dzień 2

24 Grudzień 2027r., Stark Tower
Wigilia Bożego Narodzenia


Obudziły cię ciepłe promienie słońca wpadające do pokoju przez niezasłonięte okno. Przeciągnęłaś się, lekko przy tym ziewając i odwróciłaś się na drugi bok, a na twojej twarzy od razu wykwitł uśmiech. Bucky nadal spał obok rozwalony niczym małe dziecko. Dłuższą chwilę patrzyłaś na niego jak zaczarowana nie mogąc oderwać wzroku. Kiedy w końcu nadszedł czas w którym nie miałaś wyboru i musiałaś go obudzić, nachyliłaś się i zaczęłaś składać delikatne szybkie całusy od połowy ramienia po samą szyję słysząc w końcu zaspany ale zadowolony chichot mężczyzny. Nie miałaś pojęcia jak do tego doszło, że przez noc koszulka zdematerializowała się z jego ciała ale jakoś dziwnym trafem ci to nie przeszkadzało.

- Dzień dobry słońce.

- Dzień dobry laleczko. - ziewnął obejmując cię w talii i wciągając na swoją pierś. Chłodny metal delikatnie gładził twój lewy bok wywołując ciarki. - Mógłbym przywyknąć do takich poranków. - mruknął z czarującym zaspanym uśmiechem odsuwając ci z twarzy kosmyk włosów.

- Uwierz, że ja też.

Twoja dłoń delikatnie sunęła po policzku mężczyzny zatrzymując się przy brodzie. Miękkie włoski gdzieniegdzie przyprószone już siwizną sprawiły, że poczułaś jak cię skręca wewnętrznie. Już wyobrażałaś obie to uczucie kiedy jego broda drażniła by twoją skórę w...

- O czym myślisz?

- Hmm? - mruknęłaś wyrwana ze swoich fantazji.

- Pytałem o czym myślisz Y/N.

- O twojej brodzie. - odpowiedziałaś zgodnie z prawdą... prawie.

- Muszę ją zgolić, wiem. - westchnął również przejeżdżając po swojej zarośniętej szczęce. Lubił się tak nosić ale miał wrażenie, że inni mają zgoła inne zdanie na temat jego brody więc nie pozwalał sobie na dłuższy niż kilkudniowy zarost który finalnie i tak zawsze golił.

- NIE! - zaprotestowałaś głośno, trochę za szybko. - To znaczy... pasuje ci. Lubię cię w brodzie. - dodałaś próbując wybrnąć z sytuacji. Właśnie zrobiłaś z siebie idiotę, dobry początek dnia.

- Hmm... nie spodziewałem się takiego ataku paniki ale skoro tak mówisz to chyba ją zostawię. A może zapuszczę trochę dłuższą? - zapytał figlarnie szturchając cię nosem. Domyślił się co siedzi ci w głowie kiedy kolorem zaczęłaś przypominać dojrzałego pomidora ale postanowił nie dać tego po sobie poznać.

- Chcesz mnie zabić? Jak ja niby mam potem normalnie funkcjonować jak będziesz się kręcił dookoła wyglądając jak pan i władca świata? - zapytałaś ze śmiechem w końcu go całując. Jego prawa dłoń momentalnie znalazła się na twoim karku przyciągając cię bliżej. - Tak, proszę... . - mruknęłaś do jego ust wywołując u niego krótki śmiech zanim wasze wargi znowu się złączyły.

~**~

Sam od samego rana szykował się na nadchodzącą tragedię. Wiedział, że jeżeli Bucky odkrył, że razem z dzieciakami zamienili jego ramię w dzieło sztuki to udusi go zanim jeszcze zdąży się odezwać. Pozostało mu liczyć jedynie na cud w postaci Y/N Y/L/N i twoich niewątpliwych zdolności przemawiania Białemu Wilkowi do rozsądku. Czasami zastanawiał się jak to jest możliwe, że po tym wszystkim co razem przeszliście i po tym co opowiadał mu Steve dalej uparcie trzymaliście się wersji przyjaciół.

Pierwsze swoje kroki Wilson razem z Wandą i Pepper skierowali do pokoju Barnesa znajdującego się na innym piętrze z zamiarem obudzenia go ale ku ich zaskoczeniu drzwi nie były zamknięte a pokój był pusty.

- Bucky nie u siebie? - zapytała lekko zdziwiona Pepper.

- Jest tylko jedno miejsce gdzie może być. - oznajmiła Wanda od razu kierując się do twojego pokoju. Jakież było jej zdziwienie kiedy drzwi pozostały zamknięte a z wewnątrz nie dochodził żadne, nawet najmniejszy dźwięk.

- Nie ma ich? - zapytała samą siebie.

- Może poszli na trening? Wiesz w końcu to super żołnierze, a razem miewają dziwne pomysły.

- Z tego co pamiętam Bucky zaraz po powrocie z misji raczej nie robił treningów ale może i masz rację.

Kiedy stanęli w drzwiach kuchni ich oczom ukazał się niespotykany dotąd widok. Ty i Barnes w pidżamach brudni od mąki pląsaliście na środku kuchni niczym małe dzieci pozostawione bez opieki, a z głośników leciało zespołu KISS.

- Czemu nikt tego nie nagrywa? - zapytał ze śmiechem Sam.

- Nie wiem jak ty ale ja nie chcę żeby dwa pupilki HYDRY wróciły z urlopu. Nie potrafiliśmy sobie z nimi poradzić pojedynczo, a razem?

- Fakt.

- Nie wiem jak wy ale ja proponuję się stąd ulotnić zanim nas...

Wandzie nie było dane dokończyć kiedy nagle jajko z głośnym plaśnięciem rozbiło się na czole Sama.

- Zobaczą.

- To za moje ramię! - zawołał Bucky grożąc mu palcem i odwracając się żeby wyciągnąć ci z lodówki nowe jajko. - Oddaję.

- Dziękuję. - zaśmiałaś się odbierając od niego jajko od razu rozbijając je do miski. - Zaproponowała bym wam śniadanie ale skoro się już napatrzyliście, a wczoraj tak dobrze się wieczorem bawiliście to sami sobie zróbcie. - dodałaś odwracając się w ich stronę. Sam dalej stał zszokowany w drzwiach, a po skroni spływało mu żółtko. - Nie żeby coś Sam ale jak mi naświnisz tym jajkiem to ty sprzątasz.

- Ale to przecież B...!

- Bez dyskusji! Jajko kapie z CIEBIE więc sprzątasz TY. Poza tym Barnes będzie mi tu potrzebny. - odpowiedziałaś nie do końca zgodnie z prawdą. Fakt był taki, że Bucky był tam tylko żeby dotrzymać ci towarzystwa. Po tym jak nie dalej niż dwie godziny wcześniej mało nie podpalił kuchni kiedy zostawiłaś go w niej na chwilę samego z patelnią na piecu zgodziliście się, że lepiej będzie jeśli gotowanie zostanie twoją domeną. Sam fuknął coś pod nosem i zawrócił do pokoju czując jak jajko spływa mu po plecach nie chcąc ryzykować dalszej kłótni z tobą.

- Można do tego dodać śliwki? - zapytał znikąd Bucky trzymając w dłoniach fioletowe owoce. Zdziwiona spojrzałaś na niego nie wierząc w to co właśnie usłyszałaś. Wiedziałaś, że mistrzem kuchni to on nie był ale żeby aż tak?

- Do jajecznicy?! - spytałaś odbierając od niego śliwki z zamiarem odłożenia ich na miejsce. Brunet jedynie wzruszył ramionami. - Przypomnij mi żebym nigdy nie pozwalała ci samemu gotować bo jeśli nie puścisz wszystkiego z dymem to nas potrujesz. - dodałaś wracając do przygotowania śniadania.

- A zrobisz ciasto śliwkowe? - zaskomlał nagle niczym szczeniak opierając brodę na twoim ramieniu. Wszyscy doskonale wiedzieli o zamiłowaniu Barnesa do śliwek ale czasem potrafił z nimi wyskoczyć w najmniej oczekiwanym momencie.

- James jest Wigilia. Mamy wystarczająco jedzenia, a jeszcze pewnie May, Steven i Clint coś przyniosą, nie będę ci jeszcze piekła teraz ciasta. - wyjaśniłaś wylewając jajka na patelnię i biorąc łyk już lekko zimnej kawy.

- Ale ja bardzo bym chciał. - jęknął robiąc wielkie oczy. Jak z dzieckiem. Czasami miałaś wątpliwości czy brunet stojący właśnie za twoimi plecami to naprawdę ponad 100 letni wyszkolony zabójca. - Proooszę laleczko.

Spojrzałaś na niego i westchnęłaś ciężko, oboje wiedzieliście, że przegrałaś.

- Ehh... dobrze. Ale najpierw śniadanie. - zaznaczyłaś grożąc mu drewnianą łyżką.

- Y/N Y/L/N czy ty właśnie grozisz mi łyżką?

- Żebyś wiedział, że tak. Wyciągnij te śliwki i mąkę, jak zjemy zrobię ci to twoje ciasto. - zaśmiałaś się wyłączając jajka kiedy nagle znalazłaś się w powietrzu. Silne ramiona trzymały cię mocno przyciśniętą do piersi bruneta kiedy ten zaczął się z tobą obracać śmiejąc się przy tym jak dziecko. Niemal instynktownie zarzuciłaś mu ręce na ramiona tonąc w tych pięknych stalowo niebieskich oczach które teraz lśniły jaśniej niż gwiazdy na niebie. Pozwalając sobie w pełni ponieść się chwili najzwyczajniej w świecie pochyliłaś się i złączyłaś wasze usta. Pocałunek był delikatny i niespieszny pełen miłości i uwielbienia.

- Kocham cię księżniczko. - szepnął kiedy w końcu odstawił cię na ziemie.

- Ja ciebie też. Tak bardzo jak chciała bym tak zostać musisz mnie puścić bo nie zjemy w końcu tego śniadania, a jeszcze dużo pracy przed nami... no, może bardziej przede mną i dziewczynami.

Wanda i Pepper w dalszym ciągu stojąc przy przejściu poza zasięgiem waszego wzroku nie mogły uwierzyć w to co właśnie zobaczyły. Uśmiechy zagościły na ich twarzach już od pierwszych sekund, a im dłużej was obserwowały tym większe się one stawały. Cudownie było patrzeć jak dwójka ludzi która przeszła przez istne piekło na ziemi zachowuje się jak para zakochanych nastolatków bawiąc się w najlepsze. Dziewczyny widziały jak przeżywałaś każdy wyjazd Barnes'a. Zawsze wiązało się to z tym nieprzyjemnym uczuciem czy wszystko aby na pewno jest dobrze, ale przez ostatnie miesiące kiedy Bucky wraz z Samem zostali przydzieleni do sprawy związanej z HYDRĄ i to na drugim końcu świata nie było takiej siły która była by cię w stanie uspokoić. Wanda kilkukrotnie wchodziła do twojego umysłu kiedy była światkiem twoich zawieszeń. Godzinami potrafiłaś siedzieć i wpatrywać się w jakiś nieistniejący punkt kompletnie odcięta od otaczającego cię świata, a wtedy twoje myśli zawsze krążyły wokół Barnes'a i wspomnień z HYDRY. Wiedziałaś kiedy Wanda „patrzy". Po niezliczonej ilości razy kiedy wchodziła ci do głowy bez twojej zgody nauczyłaś się wyczuwać tą dziwną obecność. Kiedy zdarzało się to sporadycznie nie robiłaś z tego problemu ale z czasem Wanda zaczęła to robić notorycznie i nie chciała słuchać twoich próśb o zaprzestanie, pewna, że nawet nie wiesz kiedy to robi. Miesiąc wcześniej postanowiłaś ją ukarać. Kiedy weszła ci do głowy przywołałaś jedno z gorszych wspomnień jakie miałaś. Maximoff zemdlała a ty przez następne trzy tygodnie próbowałaś znowu zapomnieć kiedy koszmary wróciły nie dając ci spać w nocy.

~**~

Kiedy kilka godzin później wreszcie skończyłaś z ciastem bijąc Barnesa po rękach drewnianą łyżką kiedy chciał się dorwać do gorącego jeszcze ciasta myślałaś, że na dzisiaj to koniec niespodzianek. Niestety się myliłaś. Jeszcze zanim zdążyliście opuścić kuchnie do środka wpadła Morgan z młodymi Wilsonami dzierżąc w dłoniach dwa pudełka które bez słowa wam wcisnęli i zniknęli tak szybko jak się pojawili krzycząc jedynie „Macie to założyć!". Zdziwieni spojrzeliście z Jamesem po sobie i otwarliście pudełka.

- To są chyba jakieś jaja. - mruknął Bucky wyjmując z pudełka sweter z podobizną Grincha na froncie. Parsknęłaś śmiechem do puki nie zobaczyłaś swojego swetra. Kudłatego w jasno zielonym kolorze z białym futrem pod szują. Tym razem Bucky wybuchł śmiechem i długo nie mógł się uspokoić. On będzie miał sweterek z Grinchem ale to ty przemienisz się w Grincha.

- WANDA!!! - wydarłaś się tak głośno, że aż zatrzęsły się szklanki. Kiedy Wanda miesiąc wcześniej pytała o rozmiar koszulki dla Barnesa przypuszczałaś, że wyskoczy ze swetrem ale nie myślałaś, że dopadnie też ciebie.

- Załóż. Będzie ci pasował. - jęknął James próbując się opanować po niespodziewanym napadzie głupawki.

- Nie ma mowy ale mam pewien fajny pomysł. Co powiesz, żeby wywołać uśmiech u paru dzieci?

- Rozwiń.

- Możemy pojechać na jakieś zakupy, a potem poodwiedzać dzieci w szpitalach, ośrodkach czy domach dziecka.

- Myślisz, że to dobry pomysł żebym tam szedł?

- Pewnie, że tak! Dzieciaki będą zachwycone! No weź Buck... - jęknęłaś robiąc wielkie oczy i wieszając się mu na szyi. - Cały czas będę tam z tobą, nic się nie stanie.

- Dobrze. - powiedział w końcu lekko się do ciebie uśmiechając. - Jedźmy uszczęśliwić dzieciaki.

Zachwycona aż podskoczyłaś w miejscu niczym małe dziecko i szarpnęłaś go za rękę niemal biegiem opuszczając kuchnię ciągnąć bruneta za sobą na co ten zareagował głośnym śmiechem.

- Te dzieciaki będą zachwycone. - powiedział całując wewnętrzną stronę twojego nadgarstka. Jego ciepłe spojrzenie sprawiło, że poczułaś się jak w innym wymiarze. Nie spodziewałaś się, że brunet tak dobrze przyjmie propozycje małej akcji charytatywnej szczególnie, że sam ciągle uważał się za antybohatera całej historii. Te dzieci jednak tak nie uważały i przekonałaś się o tym kiedy ostatni raz odwiedziłaś ich ośrodek. James był dla nich Bucky'm, Zimowym Żołnierzem i przyjacielem Kapitana Ameryki który został porwany przez złych ludzi, a potem Kapitan go uratował i znowu miał swojego przyjaciela przy sobie. Były zbyt małe i niewinne żeby zrozumieć i posądzać go o to wszystko czego dopuścił się będąc pod kontrolą HYDRY jako Zimowy Żołnierz.

- Jesteś pewna, że to dobry pomysł żebym tam wchodził? Wiesz, że...

- Tak! - przerwałaś mu. - Te dzieci bardzo chciały cię poznać, będą zachwycone.

Już mieliście zamykać auto kiedy nagle ci się o czymś przypominało.

- Poczekaj! Zapomniała bym! - zawołałaś i zanim Bucky zdążył zorientować się co się dzieje naciągnęłaś mu na głowę czapkę Świętego Mikołaja, a na kark zarzuciłaś miękki czerwony szalik.

- No tego to jeszcze nie było. - zaśmiał się. - Masz jeszcze coś? Może czerwone gacie i dmuchany brzuch?

- Nie ale uważaj bo w bagażniku są jeszcze świąteczne naklejki które zawsze można ci przykleić na ramię... ewentualnie na czoło. Chciałam kupić magnesy ale nie trzymały by się na Vibranium.

- Czyli jednak mam trochę szczęścia.

- Masz, masz, a teraz bierz torby i chodź. Dzieci czekają, a jeszcze musimy mieć czas na powrót. - nakazałaś biorąc część pakunków. Nie musiałaś dwa razy powtarzać. Bucky wziął torby i ruszył za tobą a kiedy tylko przekroczyliście próg głównej sali ośrodka powitały was głośne piski, a po chwili dziesiątki małych rączek i ich właścicieli. Dzieci kłębiły się przy waszych nogach wyciągając w gorę rączki i głośno się śmiejąc. Spojrzałaś na Jamesa który stał po środku tej zgrai trzymając pakunki w górze z istnym przerażeniem wymalowanym na twarzy. Zanim postanowiłaś udzielić mu pomocy na którą wyraźnie czekał wyjęłaś z kieszeni komórkę i zrobiłaś mu zdjęcie.

- Bucky!

- Y/N!

Radosne okrzyki dzieci wypełniły pomieszczenie a ty nie byłaś jakoś specjalnie zaskoczona kiedy spostrzegłaś, że większość dzieci osaczyła Jamesa. Od dawna chciały go zobaczyć, poza tym wiedziałaś, że część dziewczynek z ośrodka „potajemnie" wzdycha do właściciela szafirowych oczu. Odstawiłaś torby przy choince i przedarłaś się do Barnes'a kładąc mu rękę na ramieniu kiedy zostałaś obdarowana spanikowanym, zagubionym spojrzeniem.

- Jest okej, spokojnie. - powiedziałaś miękko delikatnie popychając go do przodu. Kiedy Bucky odstawił prezenty pod choinkę i przywitaliście się ze wszystkimi dziećmi w końcu zaczęło się robić spokojniej. Zanim którekolwiek z was zdążyło wyjść z jakąś inicjatywą do pomieszczenia wpadła jedna z opiekunek ośrodka z aparatem w ręku. Zanim się spostrzegłaś Bucky leżał na boku na podłodze podpierając głowę na prawej dłoni ułożony niczym francuska modelka. Nie mogąc już dłużej wytrzymać wypchnęłaś śmiechem modląc się w duchu żeby ktoś to nagrał.

- A ty co się śmiejesz? Pozuj do zdjęcia. - zarządził Bucky klepiąc miejsce na podłodze zaraz obok siebie. Wciąż plącząc ze śmiechu położyłaś się koło niego na podłodze, a dzieci ustawiły się nad wami prawie w dwóch rzędach. Po zrobieniu zdjęcia kobieta uświadomiła wam, że macie do dyspozycji trzy godziny i opuściła pokój.

- Dobra dzieiciaki to co chcecie robić? - zapytałaś, byłaś pewna, że dzieci wybiorą prezenty ale ku twojemu zdziwieniu wszystkie jak jeden mąż ruszyli przed kanapę zajmując miejsca na miękkim dywanie.

- Niech Bucky opowie historię!

- Dobra, a co chcecie żebym opowiedział? - zapytał kiedy zajęliście miejsca na kanapę przed dziećmi.

- O tym jak poznałeś Kapitana Amerykę! - zawołały dzieci. Spojrzałaś na Bucky'ego chcąc upewnić się, że nie jest to dla niego za dużo ale brunet jedynie uśmiechnął się słabo kiwając głową po czym zaczął opowiadać.

Bucky opowiadał, a dzieci słuchały go jak zaczarowane. Cały czas delikatnie jeździłaś ręką po jego plecach zapewniając mu w miarę możliwy komfort i swobodę. Czułaś jak jego mięśnie pracują w zależności na jakim fragmencie historii się znajdował. Bucky przebrnął przez całą historię zahaczając nawet o swoje początki w HYDRZE pomijając oczywiście niektóre fakty. Po skończeniu opowieści dzieci rzuciły się na prezenty, a wy mięliście chwilę dla siebie.

- Jesteś niesamowity, wiesz? - Bucky objął cię ramieniem i pochylił się składając na twoich ustach delikatny pocałunek.

- Tylko dlatego, że mam u swojego boku taką kobietę. - odparł z tym czarującym uśmiechem a ty posułaś jak ma twarzy wykwita ci rumieniec. - Od kiedy jesteś taka wstydliwa? Nie zasłaniaj się, pięknie wyglądasz jak się rumienisz. - powiedział głębokim, niskim głosem przez co zarumieniłaś się jeszcze bardziej.

- Kocham cię.

- Ja ciebie też laleczko. - powiedział z uśmiechem przyciągając cię bliżej. Oparłaś głowę na jego piersi i razem siedzieliście w ciszy z zachwytem obserwując dzieci bawiące się przyniesionymi przez was zabawkami.

~**~

Dalsza część popołudnia minęła wam bez żadnych fajerwerk. Wszyscy goście przybyli kiedy was nie było więc po powrocie przywitaliście się z innymi, poszliście się przebrać i wróciliście na dół wszyscy razem zasiadając do kolacji. Szybko przelatując wzrokiem po stole byłaś pewna, że jedzenia jest przynajmniej o połowę za dużo ale nie chciało ci się już tego komentować. Dziwnym trafem razem z Barnes'em zajęliście miejsca na końcu stołu możliwie najbardziej oddalone od Petera i jego przyjaciół.

- Ten dzieciak to jest problem.

- Wiem, ale Pepper nie dała się przekonać. Parker ma immunitet Stark'a. Zostaje i tyle.

~**~

Po skończeniu kolacji nadszedł czas na prezenty. Wszyscy zajęli miejsca w salonie i obserwowali jak dzieci roznoszą prezenty. Specjalnie usiałaś po przeciwnej stronie niż Barnes. Chciałaś widzieć jego reakcję. Żeby brunet niczego nie podejrzewał podniosłaś się i stanęłaś za oparciem jego fotela podbierając się o nie czekając, aż Bucky w końcu otrzyma swój prezent żebyś mogła wrócić na swoje miejsce i oglądać przedstawienie.

- Panie Biały Wilku to jest jeszcze coś dla Pana. - powiedział Peter podając Buckiemu średnich rozmiarów pudełko owinięte w szary papier i przewiązane sznurkiem z kilkoma gałązkami choinki.

- Dzięki... . - powiedział z krzywym uśmiechem odbierając od niego pudełko i nachylając się w twoją stronę. - Czemu ten dzieciak mówi do mnie per Pan? - zapytał zerkając na Petera. Najwyraźniej nie przywykł do takiego zachowania względem jego osoby. Ludzie albo traktowali go jak potwora, albo jak współpracownika, nieliczni jako przyjaciela ale tylko Parker mówił na niego Pan.

- Nie wiem. Może dlatego, że razem z Tony'm próbował cię zabić?

- To miało by sens. - odparł rzucając okiem na pudełko i potrząsając nim lekko coś uderzało o wieko ale cokolwiek było w środku raczej było lekkie. Kiedy pajęczak skończył rozdawać prezenty ponownie rozsiadłaś się w fotelu przyglądając się pozostałym. Prezenty raczej były typowe. Książki, słodycze, świąteczne swetry i ciepłe skarpetki. Przyjemnie się na to patrzyło ale najbardziej czekałaś aż Barnes otworzy tajemnicze pudełko. Oczywiście brunet musiał postanowić, że będzie ostatni w związku z tym musiałaś przeczekać wszystkich gości i sama pochwalić się otrzymanymi skarpetami, książką kucharską, nową flanelową koszula i misiem.

W końcu nastała ta chwila. Barnes otwierał prezenty. W pudełko znajdował się nowy nóż z grawerem na ostrzu na widok którego brunetowi zalśniły oczy, opakowanie śliwek w czekoladzie i puchaty czarny szlafrok w białe kotki. Kiedy pozostali goście to zobaczyli wybuchli głośnym śmiechem a Wanda wraz z Pepper i May skwitowały to przeciągłym „Awww... ." Ty natomiast siedziałaś w fotelu opierając głowę na dłoni próbując ukryć uśmiech. Kiedy zobaczyłaś ten szlafrok w sklepie zaraz po tym jak odebrałaś nóż nie mogłaś się powstrzymać, a panie w sklepie były na tyle uprzejme żeby poinformować cię o zniżce jeśli kupisz również pidżamę. W ten właśnie sposób Barnes był teras bogatszy o puchaty szlafrok w białe kotki i o pidżamę w której jeszcze kilka godzin wcześniej paradował po kuchni. Ku uciesze zebranych udało im się nakłonić bruneta do przymierzenia nowego nabytku.

- Ty. - powiedział nagle wskazując na ciebie palcem. - To twoja sprawka, prawda?

- Będzie ci pasować do pidżamy. Niestety papci kotków nie mieli. - powiedziałaś przybierając niewinny wyraz twarzy cały czas walcząc z szerokim uśmiechem cisnącym ci się na usta. Zobaczenie Jamesa w szortach w pierniczki był zabawny ale zobaczenie go w puchatym szlafroku w kotki to był już zupełnie inny level. Zanim zdążyłaś się obejrzeć twój tyłek stracił podparcie na fotelu, Bucky przerzucił cię sobie przez ramię i wyszedł na taras z zamiarem wrzucenia cię w stertę śniegu. Na jego nieszczęście w ostatnim momencie zdążyłaś zareagować i chwytając go mocno za ramię pociągnęłaś go za sobą.

- Ze mną się chcesz bić? Myślałam, że jesteś mądrzejszy. - prychnęłaś próbując się podnieść. Nogi zdrętwiały ci od długiego siedzenia na fotelu, a wielogodzinne sterczenie w kuchni i prace przy przygotowaniach przez ostatnie kilka dni nie poprawiały sytuacji. Po raz pierwszy od dawna poczułaś się na te swoje 108 lat.

- Pomóc? - zapytał ze śmiechem James wystawiając rękę.

- Spadaj, nie jestem aż taka stara. - żachnęłaś się już prawie stojąc ale noga ci ujechała i poleciała byś z powrotem na śnieg gdyby nie Bucky który zdążył cię złapać za ramie i przytrzymać. Zaraz potem poczułaś jak łapie cię pod pachy i stawia na nogi.

- Żyjesz? - zapytał na co odpowiedziałaś mu jedynie złowrogim spojrzeniem. Kto to widział, żeby to on musiał podnosić ciebie! Przecież to on miał 110 na karku! - Uważaj laleczko, ślisko tu jest. - dodał puszczając cię przodem. Zanim cokolwiek odpowiedziałaś noga ci ujechała ale tym razem dałaś rade utrzymać równowagę. Wyprostowałaś się jedynie i z zadartą do góry głową weszłaś do środka ignorując całe towarzystwo pokładające się ze śmiechu.

- Poczekajcie, przyniosę wam koce. - powiedziała Wanda wstając ale zatrzymał ja głos Buckiego.

- Nie trzeba. - oznajmił zakładając szlafrok po czym przyciągnął cię do siebie również cię nim owijając. W teorii powinnaś protestować. W praktyce nie miałaś nic przeciwko kiedy brunet cię podniósł i posadził sobie na kolanach siadając na swoim poprzednim miejscu.

Wtedy to poczułaś. Wanda. Niemal natychmiast przywołałaś najbardziej bolesne wspomnienie jakie miałaś, a które nie dawało ci spokoju przez cały czas separacji z Jamesem. Czyszczenie jego wspomnień. Słyszałaś to za każdym razem ale tylko raz Pierce był na tyle perfidny, że wpuścił cię na salę. Unieruchomiona i obstawiona przez uzbrojonych żołnierzy widziałaś jak włączają to cholerstwo. Nie umiałaś się uwolnić, nie potrafiłaś mu pomóc. Błagałaś Pierca żeby się nad nim zlitował, żeby pozwolił ci się z nim zamienić. Nic. Jego krzyk tamtej nocy będzie ci dźwięczał w uszach do końca życia.

Wanda nagle zasłoniła uszy i zacisnęła powieki zginając się w pół, a po jej policzkach popłynęły łzy.

- Wanda? Wanda co się dzieje? - zapytała zmartwiona Pepper chwytając ją za ramię. Kiedy uwaga wszystkich zebranych była skupiona na wyjącej z bólu rudowłosej ty dygocząc wtuliłaś się bardziej w Jamesa potrzebując wtedy przede wszystkim jego obecności.

- Y/N ja... . - zaczęła Wanda kiedy udało jej się pozbierać na tyle żeby coś powiedzieć.

- Nie rób tego nigdy więcej. - warknęłaś ledwo słyszalnie głosem wypranym z emocji nie dając jej dokończyć. Musiałaś wyglądać żałośnie. Super Żołnierz, obiekt badawczy HYDRY, wyszkolony zabójca teraz przed oczami ich wszystkich siedział zwinięty w kłębek na kolanach Buckiego nie mając nawet odwagi na nich spojrzeć. Brunet od razu domyślił się co właśnie się wydążyło, posłał Wandzie prawdziwe złowrogie spojrzenie i przyciągnął cię jeszcze bliżej delikatnie gładząc cię po włosach kiedy schowałaś twarz w zagłębieniu jego szyi.

- Hej, spokojnie. Jestem przy tobie, nic ci nie grozi. - szeptał ci do ucha swoim spokojnym niskim głosem próbując cię uspokoić. - Możesz mi powiedzieć co zobaczyła?

- Ciebie. - powiedziałaś cicho niepewna swojego głosu. Niemal czując konsternację mężczyzny z powodu tej jakże wylewnej odpowiedzi, wzięłaś głęboki wdech i postanowiłaś kontynuować. - Widziała jak Pierce i jego ludzie cię torturują, a ja nie mogę nic zrobić. - głos ci się łamał, byłaś bliska płaczu. - Boże James przepraszam...

- Shhh... już wszystko dobrze, nie przepraszaj mnie. Wiesz, że nie masz za co. Chcesz iść na chwilę do pokoju? - zapytał spokojnie na co jedynie kiwnęłaś lekko głową. - Dobrze. - szepnął całując cię w skroń po czym wstał i z tobą na rękach ruszył do pokoju. Kiedy mijaliście kanapę Wanda chciała jeszcze coś powiedzieć ale jedno spojrzenie Barnesa wystarczyło żeby zamilkła.

Po kilku chwilach poczułaś miękki materiał pod twoimi placami, a zaraz po tym zostałaś przygnieciona przez ciężar bruneta który położył się na tobie zamykając w uścisku. Był to przyjemny ciężar i za nic nie chciałaś go prosić o zmianę pozycji. Brunet odchylił się lekko żeby móc spojrzeć ci w oczy, wasze nosy się stykały. Zakłuło go w sercu kiedy znowu zobaczył w twoich oczach to czyste przerażenie którego nie widział odkąd udało wam się uwolnić od HYDRY. On też pamiętał tamta noc. Doskonale pamiętał twój krzyk, to jak błagałaś Pierca żebyś mogła zająć jego miejsce i jak cała konstrukcja do które cię przypięli drżała kiedy próbowałaś się wyrwać a po rękach spływała ci krew. Jego spojrzenie powędrowało do blizny na twojej skroni, pamiątki po tamtej nocy. Kiedy jeden z łańcuchów w końcu pękł Rumlow i jego ludzie musieli interweniować przerażeni myślą, że zaraz możesz się uwolnić a gdybyś to zrobiła nie było wątpliwości, że rozpętała byś im piekło. Oberwałaś w głowę. Krew pociekła ci z prawego ucha, nosa i ust a oko całe zaszło szkarłatem. Tak ogłuszoną unieruchomili cię z powrotem ale częściowo straciłaś słuch w prawym uchu. Dopiero technologia Starka i jego eksperymenty wraz z Banerem pozwoliły stworzyć coś co na stałe wmontowane do twojego kanału słuchowego przywróciło mu pełną sprawność.

Jego usta delikatnie zetknęły się z blizną pozostając tam na dłuższy czas. Dopiero po jakiejś pół godzinie ciszy spędzonej w ramionach Buckiego poczułaś się na tyle swobodnie by móc wrócić na dół do pozostałych.

- Na pewno wszystko dobrze? - zapytał po raz setny James zanim opuściliście twój... albo raczej wasz pokój.

- Tak, nie martw się. Po prostu potrzebowałam trochę czasu żeby się pozbierać.

- Kocham cię i zawsze przy tobie będę laleczko, nigdy o tym nie zapominaj. - powiedział spokojnie biorąc twoją twarz w dłonie.

- Też cię kocham James. Nie wiem co bym bez ciebie zrobiła. - odpowiedziałaś zanim wasze usta złączyły się w powolnym i pełnym miłości pocałunku. - Wracajmy do nich. W końcu dzisiaj Wigilia! - dodałaś znacznie żywiej i pociągnęłaś bruneta za sobą do salonu, zanim jednak tam dotarliście mężczyzna złapał cię mocno w talii i przyciągnął do swojego boku.

- James, domyślą się. Wiem, że pajęczak i Sam może nie grzeszą rozumem ale reszt ich oświeci.

- Niech wiedzą. Nie mam zamiaru się ukrywać z tym, że w końcu jesteśmy razem. Wystarczająco długo ukrywałem to, że cię kocham przed tobą. - powiedział całując cię w skroń. Zakładałaś, że Sam po tym czego zaraz się dowie nie da wam spokoju przez najbliższe lata ale postanowiłaś się tym nie martwić i najzwyczajniej w świecie go zignorować... ewentualnie poszczuć go Jamesem. Wiedziałaś, że wystarczyło by jedno twoje słowo żeby brunet cię puścił i żebyście dalej udawali tylko przyjaciół ale nie chciałaś tego. Skoro on był gotowy im powiedzieć to ty też.

Kiedy weszliście z powrotem do salonu wszystkie spojrzenia były skierowane na was. Wanda podniosła się z kanapy i ruszyła w waszą stronę chcąc ci coś powiedzieć ale jedno wasze spojrzenie wystarczyło żeby stanęła w miejscu, a po chwili poszła do kuchni. Nie chciałaś znowu do tego wracać, dopiero co uspokoiłaś się na tyle by móc normalnie funkcjonować i nie potrzebowałaś wysłuchiwać tłumaczeń czemu to zrobiła i jak jej przykro z powodu tego co się stało. Nikt nie skomentował waszego wejścia ale na twarzach kobiet oraz Stevena i Clinta pojawiły się uśmiechy jednoznacznie wskazujące, że się domyślili. Młodzież dalej żyła w błogiej nieświadomości tak samo jak Sam.

Nie zaprzątając sobie głowy zbędnymi wyjaśnieniami ruszyłaś w kierunku fotela kiedy naglę zostałaś gwałtownie pociągnięta w tył za nadgarstek wpadając prosto na pierś Buckiego. Zanim zdążyłaś zapytać co on najlepszego wyrabia chwycił twoją prawą dłoń, drugą łapiąc cię mocno w talii i zaczął się obracać... prawie, że do rytmu muzyki.

- Dobrze się czujesz? - zapytałaś ze śmiechem zdziwiona jego zachowaniem. Bucky nie tańczył, a już na pewno nie sam z siebie przed tyloma osobami.

- Jak najbardziej.

Nie drążyłaś bardziej tematu, nie miałaś zielonego pojęcia co w niego wstąpiło ale tak długo jak się śmiał i sprawiało mu to przyjemność nie musiałaś wiedzieć. Po krótkim namyśle na „parkiet" dołączył do was również Clint z Laurą, May z Samem, Sara z Thorem i ku uciesze wszystkich Stephen Strange ze swoją peleryną. Musiałaś przyznać, szmatka miała ruchy. Nate próbował być na tyle odważny, żeby pokusić się o próbę dobicia cię Białemu Wilkowi ale MJ w porę uświadomiła go, że to zły pomysł jeśli chce dożyć do nowego roku.

Kiedy tak tańczyliście wzrok Buckiego zatrzymał się na siedzącej samotnie na brzegu kanapy Morgan która przyglądała się wszystkim z lekkim uśmiechem. Brunet nie myślał długo, doskonale wiedział, że dziewczynka tęskni za ojcem więc zanim ktokolwiek zdążył zwrócić uwagę mężczyzna wziął Morgan na ręce i wrócił do ciebie ponownie chwytając cię w talii wolną ręką. Morgan była w takim szoku, że odezwała się dopiero po paru minutach kiedy ponownie zaczęliście się poruszać w rytm muzyki.

- Nie jestem za ciężka?

- Za ciężka? Mała jesteś lekka jak piórko. - odparł z uśmiechem brunet. Dziewczynka zaśmiała się jedynie i oplotła go rękami za szyję opierając głowę na jego ramieniu.

- Dziękuję wujku.

Barnes'a zamurowało. Nie spodziewał się, że ta mała dziewczynka kiedykolwiek go zaakceptuje po tych wszystkich okropieństwach które wyrządził jej rodzinie, a tymczasem po tylu latach córka Starka siedziała u niego na rękach mówiąc do niego wujku. Czuł jak łzy napływają mu do oczu kiedy niczego nieświadoma dziewczynka leżała oparta o jego ramię. Serce zmiękło ci na ten widok, a pojedyncza łza spłynęła po policzku. Wiedziałaś jak wiele znaczyła dla Buckiego akceptacja Starka i jego rodziny i tego wieczoru oficjalnie ją otrzymał. Objęłaś go w talii i przywarłaś do jego prawego boku uspokajająco gładząc go po plecach wolną zaś dłoń kładąc na plecach małej Stark.

Żadne z was nie było świadome, że pozostali przyglądają się wam uśmiechnięci od ucha do ucha również ocierając łzy wzruszenia.

Przez blisko pół godziny tańczyliście we trójkę nie rozpraszani przez nikogo. Już po paru minutach Morgan przejęła inicjatywę widząc wasze ruchy typowo z lat trzydziestych mało nie umierając przy tym ze śmiechu. Kiedy dziewczynka zawołała „Boże, wy naprawdę jesteście starzy!" ponownie widząc wasze próby opanowania nowej choreografii spojrzeliście z Bucky'm po sobie i wybuchliście śmiechem. Nie dało się ukryć, że mając 106 i 108 lat mogliście się już kwalifikować jako starzy.

- Gdzie idziesz? - zapytał James kiedy lekko zmęczona ruszyłaś w stronę kuchni.

- Muszę coś załatwić ale nie martw się myślę, że Morgan chętnie dotrzyma ci przez ten czas towarzystwa. Prawda młoda?

- Pewnie, że tak! Chodź wujku! - zawołała dziewczynka ciągnąć Buckiego za jego lewą dłoń z powrotem na środek pokoju. Mężczyzna spojrzał na ciebie ostatni raz z uśmiechem i posłusznie podążył za dziewczynką a ty ruszyłaś do kuchni opierając się o ścianę z założonymi rękami.

- Jak będziesz tak ciągle patrzeć na ten talerz to nie zmaterializują się tam pierniczki, wiesz? - zapytałaś przekornie patrząc na rudowłosą pochylającą się przy jednym z blatów nad pustym talerzem. Dziewczyna słysząc twój głos aż podskoczyła z zaskoczenia a na jej twarzy od razu pojawiło się przerażenie i skrucha.

- Y/N... nie słyszałam kiedy przyszłaś. - powiedziała ledwo słyszalnie zmieszana wpatrując się w podłogę która najwyraźniej stała się bardzo interesująca. Westchnęłaś i podeszłaś bliżej stając po drugiej stronie blatu.

- Wiem, jeden z bardzo nielicznych plusów szkolenia HYDRY. - powiedziałaś spokojnie, a po twarzy rudowłosej przemknął grymas.

- Y/N posłuchaj bardzo mi przykro, że...

- Niepotrzebnie. - przerwałaś jej.

- Co?

- Niepotrzebnie ci przykro. Nie ważne czy masz na myśli to co ci pokazałam czy to, że ZNOWU grzebałaś mi w głowie. To już się stało i twoje „przykro mi" niczego nie zmieni.

- Czemu mi to pokazałaś? - zapytała w końcu znajdując odwagę by na ciebie spojrzeć.

- Chciałam ci dać nauczkę, a jedyny sposób w jaki mogę to zrobić kiedy siedzisz w mojej głowie to pokazać ci najgorsze wspomnienie. - wyjaśniłaś zaciskając pięści by opanować drżące dłonie. - Zabrałam cię do moich koszmarów.

- Dlatego zawsze tak to przeżywasz kiedy Bucky wyjeżdża.

- Tak. - przyznałaś patrząc na zimowy krajobraz za oknem niewidzącym wzrokiem. - Tamta noc zostanie w mojej pamięci do końca życia i Pierce doskonale o to zadbał. - dodałaś zimnym, pozbawionym wszelkich emocji głosem po czym ponownie skierowałaś swoje spojrzenie na Wandę. - Czemu nie posłuchałaś kiedy prosiłam żebyś przestała grzebać mi w głowie?

- Ja... nie wiem Y/N, naprawdę. To po prostu było silniejsze ode mnie. - powiedziała cicho bliska płaczu. - Przepraszam.

- Ehh... ostatni raz. - westchnęłaś po chwili namysłu. Nie było sensu robić o to ponownie konfliktu. Nie miałaś w życiu dużo i wykreślanie z niego kolejnej osoby nie było potrzebne. Wanda uśmiechnęła się i spojrzała na ciebie gdy nagle ponownie spoważniałaś a twoje lodowate spojrzenie przeszyło ją na wylot powodując niewyobrażalny dyskomfort. - Ostrzegam. Jeśli nie chcesz przekonać się na własnej skórze jakiego potwora zrobiła ze mnie HYDRA nie waż się nawet ruszyć Jamesa. Jasne?

- T-tak, jasne. - jęknęła niemal od razu za co kiwnęłaś głową a twoje obliczę złagodniało.

- To dobrze. Wracaj do nich, dzieciaki na ciebie czekają i trzeba ratować Strange'a bo tańczy ze swoją peleryną. - powiedziałaś ze śmiechem na co Wanda ci zawtórowała i obje opuściłyście kuchnię, a scena którą zastałaś w salonie rozgrzała ci serce.

Bucky klęknął odstawiając Morgan na ziemię po czym ostrożnie poprawił jej sukienkę która zdążyła się podwinąć i pozaginać kiedy dziewczynka siedziała u niego na rękach. Zanim dziewczynka odbiegła do Petera który razem z Pepper czekał na nią po drugiej stronie pokoju rzuciła się Jamesowi na szyję mocno go przytulając. Bucky ostrożnie odwzajemnił uścisk uważając by za mocno jej nie ścisnąć po czym cmoknął ją w policzek.

- Wujkuuu! - zawołała ze śmiechem dziewczynka cała czerwona.

- No cooo? Nie mogę? - zapytał rozbawiony na co Morgan jeszcze bardziej czerwona zakręciła się przed nim niczym zawstydzona księżniczka i ze śmiechem odbiegła w kierunku Parkera i jego znajomych.

- Jak się czujesz? - zapytałaś miękko kładąc mu dłoń na ramieniu, lekko je ściskając.

- Wolny. - odpowiedział po chwili namysłu z wyraźną ulgą w głosie i lekkim uśmiechem błąkającym się po twarzy.

- Wygląda na to, że tym razem to Steve i Peggy wygrali zakład.

- Tak, tym razem tak. Chociaż w wersji Steve'a wprowadził bym pewne poprawki. Alone together forever, YN - powiedział Bucky ze łzami w oczach wciąż klęcząc na twardej podłodze. Patrzyłaś na niego z uwielbieniem. Znaliście się całe życie, równo 100 lat. Jak dziś pamiętałaś tego małego chłopca biegającego po podwórku z patykiem jako mieczem latem 1927 roku. Jako ciekawskie dziecko nierozważnie podeszłaś bliżej i oberwałaś „mieczem" kiedy James nie zdając sobie sprawy z tego, że ktoś za nim stoi wziął zamach trafiając cię prosto w głowę. Od tamtej chwili wszystko się zaczęło. I pomyśleć, że zawdzięczacie to wszystko patykowi.

~**~

Zabawa jeszcze trwała kiedy postanowiłaś wrócić do pokoju. Nie miałaś nic przeciwko takim spotkaniom ale twój wewnętrzny introwertyk wołał dość. Na piętrze było spokojnie i przyjemnie, a twój pokój stanowił doskonały azyl. Stojąc przed dużym panoramicznym oknem i podziwiając z daleka panoramę miasta p jak silne ramiona obejmują cię w talii a ciepły oddech otula twój kark. Bucky złożył długi pocałunek na twojej skroni i oparł brodę na twoim ramieniu również zerkając za okno na z wolna spadające płatki śniegu.

- O czym myślisz piękna?

- Zastanawiam się co by się ze mną stało jakby cię tu dzisiaj nie było... gdybyś nie wrócił. - przyznałaś z gulą w gardle nie mając nawet odwagi na niego spojrzeć. I tym razem dogoniły cię wątpliwości które nawiedzały cię już od lat.

Bucky delikatnie odwrócił cię przodem do siebie i uniósł twój podbródek zmuszając cię tym samym do spojrzenia w te piękne stalowo niebieskie oczy.

- Laleczko nie myśl o tym. Jestem tu, wróciłem i nigdzie się nie wybieram.

- Bardzo cię kocham. - odparłaś opierając swoje czoło o jego przymykając oczy. Chciałaś napawać się chwilą jego bliskości tak długo jak tylko było to możliwe kiedy cała reszta świata przestawała się liczyć. On był jedynym co pozostało. Ucichł warkot silników, ucichł szum grzejnika, ucichły szmery z innych pięter. Został tylko on, jego spokojny głęboki głos i te niesamowite błękitne oczy.

- Ja ciebie też. - powiedział z lekkim uśmiechem łącząc wasze suta. Pocałunek był długi, pełen miłości ale z każdą następną sekundą kiedy wasze dłonie eksplorowały wasze ciała zaczęło pojawiać się w nim coś jeszcze. Pożądanie. Nie minęła chwila kiedy twoje nogi owinęły się wokół bioder Buckiego a pocałunek stał się głęboki i zachłanny. Kiedy język bruneta wsunął się do twoich ust w twoim ciele eksplodowały na raz tysiące fajerwerków pobudzając każdy nerw w twoim ciele. Wasze języki toczyły walkę o dominację kiedy z twoich ust wydobył się jęk rozkoszy.

- James... . - jęknęłaś w jego usta delikatnie ciągnąc go za włosy. Czułaś ogień trawiący cię od środka i byłaś pewna, że tym razem nie zdołasz go opanować. Zbyt długo się przed tym wzbraniałaś, zbyt długo żyłaś marzeniami, że ta chwila kiedyś nastąpi.

- Wiem.

Bucky ani na chwilę nie odrywając od ciebie swoich ust wycofał się i usiadł na krawędzi łóżka z tobą na kolanach. Jego duże dłonie wsunęły się pod twój sweter błądząc po twoich plecach przyprawiając cię o dreszcze kiedy chłodny metal zetknął się z twoją rozpaloną skórą. Kiedy twoje ręce napotkały opór w postaci guzików jego koszuli których za nic nie umiałaś odpiąć przez lekko drżące dłonie postanowiłaś się jej pozbyć w inny sposób. Złapałaś za śnieżnobiały kołnierz i szarpnęłaś mocno a po pomieszczeniu poniósł się echem dźwięk małych metalowych obiektów uderzających o podłogę. Brunet zdawał się tym zupełnie nie przejąć, a z jego piersi wydobył się głęboki, zwierzęcy pomruk kiedy twoje chłodne dłonie po pozbyciu się koszuli wsunęły się pod jego t-shirt dokładnie skanując jego brzuch i pierś zapamiętując każdy mięsień, każdą jedną bliznę. Odchyliłaś głowę do tyłu i mogła byś przysiądź, że widziałaś gwiazdy kiedy usta bruneta znaczyły sobie tylko znany szlak po twoim ciele.

- Kochaj się ze mną. - poprosiłaś, a w twoim głosie dało się słyszeć błaganie ale i pewność. Pewność słów które właśnie wypowiedziałaś i tego, że naprawdę tego chciałaś. Chciałaś kochać się z nim i nikim innym i każda komórka twego ciała krzyczała właśnie o niego.

- Jesteś pewna? Nie chcę cię do niczego zmuszać. - powiedział uważnie lustrując twoją twarz. Skłamał by mówiąc, że nie chciał tego samego. Wiele razy myślał o tym jakby to było uczynić cię jego jeszcze zanim zaczęła się wojna ale nie zdobył się na odwagę by prosić cię o coś więcej niż przyjaźń, pewien, że zasługujesz na kogoś lepszego. Na lepsze życie niż on był ci w stanie ofiarować.

- A wyglądam jakbyś mnie zmuszał? Kochaj się ze mną James. - powtórzyłaś przywierając ustami do skóry tuż za jego uchem delikatnie ją przygryzając co wywołało niskie sapnięcie które opuściło płuca mężczyzny. - Dzisiaj, teraz, proszę.

- Jeśli coś będzie nie tak, jeśli będę za ostry obiecaj, że mi powiesz. Nie chcę zrobić ci krzywdy. - oznajmił w odpowiedzi na co jedynie mruknęłaś i pokiwałaś głową zajęta jego cudownym ciałem. - Chcę to usłyszeć laleczko. - dodał chwytając twój podbródek delikatnie unosząc twoją głowę zmuszając cię tym samym byś na niego spojrzała. Twoje dłonie wylądowały na jego szczęce kciukami zataczając niewielkie kółka na jego policzkach kiedy siedzieliście tak zatraceni w swoim spojrzeniu.

- Obiecuję. - odpowiedziałaś pewna doskonale wiedząc, że jest to kolejna obietnica dana brunetowi która nigdy nie zostanie zerwana.

Na twoje słowa Bucky uśmiechnął się lekko i ponownie złączył wasze usta w pocałunku który mógłby trwać do końca świata i jeszcze dłużej. Ostrożnie złapałaś za brzegi jego koszulki i pociągnęłaś do góry po chwili rzucając materiałem w bliżej nieokreślonym kierunku. Od jego dużej nagiej piersi biło przyjemne ciepło kiedy twoje dłonie po raz kolejny błądziły po niej zapamiętując każdy, nawet najmniejszy szczegół. Kiedy twoje palce delikatnie przejechały po miejscu w którym jego skóra zmieniała się w Vibranium z jego piersi wydobył się głęboki pomruk niczym u dzikiego zwierzęcia. Czułaś pod palcami drugiej ręki jak cała jego pierś wibruje.

~**~

Za oknami już od dawna panowała nieprzenikniona ciemność kiedy leżeliście razem w łóżku wtuleni w siebie pogrążeni w myślach. Cisza która między wami panowała nie była niezręczna, wręcz przeciwnie. Czuliście się komfortowo tak razem milcząc

- Pamiętasz jak mieszkaliśmy w Rumunii? - zapytał przerywając ciszę panującą w pokoju. Wspomnienie chwili wolności kiedy mieszkaliście razem powróciło do niego nagle przywołane spokojem jaki czuł leżąc z tobą w ramionach i zapominając o całym świecie.

- Oczywiście, że tak. Pierwsza namiastka normalnego życia od ''45. - odparłaś z lekkim uśmiechem opierając się na łokciu by móc na niego spojrzeć dłonią ciągle ostrożnie jeżdżąc po bliznach na jego ramieniu. Jaki on był piękny.

- Tak... dalej nie mogę uwierzyć w to co zrobiłaś. Mogłaś po prostu zapomnieć i mieć normalne życie.

- Myślisz, że była bym w stanie cię tak po prostu zapomnieć i żyć jakby nic się nie stało?

- Mogłaś zginąć szukając mnie. Zresztą podłożenie się HYDRZE też nie było mądre, mogli cię zabić na miejscu. Nie miałaś nawet pewności, że żyję. W raporcie napisali przecież, że zginąłem.

- Wiem. Nie masz pojęcia ile razy czytałam ten raport ale za każdym razem jak dochodziłam do momentu twojej śmierci coś mi nie pasowało, nie wiem co... po prostu czułam, że to ściema. Steve i Peggy myśleli, że zwariowałam. Tylko wojna uratowała mnie przed zamknięciem w szpitalu dla obłąkanych po zniknięciu Steva. W końcu Rogers widział jak spadasz w przepaść, nie było szans żebyś to przeżył, a ja uparcie twierdziłam, że jest inaczej. Ciężko było przekonać Starka i Philipsa do pomocy na podstawie moich przeczuć skoro wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały jednoznacznie, że zginąłeś.

- Ale jednak ci się udało. - powiedział z lekkim uśmiechem szturchając cię w nos.

- Myślę, że zrobili to z litości. Kiedy Steve się rozbił Peggy ze Starkiem prawie natychmiast ruszyli go szukać. - wyjaśniłaś dokładnie pamiętając tamten dzień i minę Philipsa kiedy zgodził się pomóc ci w poszukiwaniach Barnesa. Nie była to może zbyt czynna pomoc ale zapewnił ci wolną rękę w przemieszczaniu się między oddziałami ich wojsk co już było dla ciebie dużym ułatwieniem nawet jeśli bruneta musiałaś szukać sama.

- A ty po dwóch latach poszukiwań ducha dałaś się porwać HYDRZE. - dodał patrząc na ciebie wymownie.

- To było ostatnie miejsce gdzie mogłeś być jeśli przeżyłeś, musiałam to wiedzieć. - przyznałaś z westchnieniem. Pamiętałaś te dwa lata jakby to było wczoraj

- Nawet jeśli by mnie zabrali mogli mnie już zabić albo w ogóle ci nie powiedzieć, że tam byłem. - słusznie zauważył.

- Mogli, ale co miałam więcej do stracenia? Straciłam ciebie, straciłam Rogersa i wybacz ale Peggy i Conny tolerowałam tylko dla was. - mruknęłaś przypominając sobie ukochaną Kapitana Ameryki i wiecznie przyczepioną do Barnes'a laskę z IQ na poziomie zdechłej kury. - Ale finalnie dopięłam swego, znalazłam cię żywego. Chciała bym żeby wtedy oni wszyscy cię zobaczyli, żebyś wrócił do domu. A tak prawdy dowiedziała się jedynie Peggy. Cała reszta do końca życia uważała, że zginąłeś na służbie, Steve rozbił się razem ze statkiem przez poczucie winy, a ja do końca zbzikowałam i zginęłam szukając ducha.

- Ponad 80 lat temu. - westchnął.

- Tak... długo się z tobą już użeram. - powiedziałaś ze śmiechem zerkając na niego.

- I jeszcze długo będziesz, jeśli będziesz chciała.

- Nie potrafię wymarzyć sobie lepszego życia. - przyznałaś głaszcząc go po włosach.

- A ja tak.

- Tak? - zapytałaś zaskoczona unosząc badawczo brew. Skoro Barnes mógł sobie wymarzyć jeszcze coś lepszego to albo nie obejmowało to już ciebie albo miał jakiś pomysł godny szaleńca.

- Myślałem nad rzuceniem pracy dla T.A.R.C.Z.Y. Od prawie stu lat tylko biegam z bronią i wykonuję rozkazy jeżdżąc z miejsca na miejsce. Tęsknie za normalnym życiem. - przyznał. - W Răzvad jest dom do kupienia. Blisko Târgoviște, mogli byśmy też odwiedzić Bukareszt. Nie jest on może jakiś strasznie duży ale ma ogród, dwa pietra, sypialnię i dwa wolne pokoje. Mógłbym wyburzyć ścianę i zrobić ci tam duże biuro, jeśli oczywiście chciała byś ze mną stąd wyjechać. Chciała być? - zapytał zerkając na ciebie niepewnie. Nie musiałaś się zgadzać, w zasadzie równie dobrze mogłaś go wyśmiać w końcu oficjalnie byliście razem aż drugi dzień ale czuł, że musi po prostu cię o to zapytać.

- Mam lepszy pomysł na wykorzystanie tych pokoi któregoś dnia jeśli będziesz chciał. - powiedziałaś przypominając sobie Jamesa bawiącego się z młodym Wilsonami. Prawdziwie szczęśliwego człowieka. Kiedy ponownie na niego spojrzałaś zobaczyłaś łzy w tych pięknych niebieskich przepełnionych miłością i uwielbieniem oczach. Uśmiechnęłaś się i wzięłaś jego twarz w dłonie ostrożnie ocierając łzy po czym pochyliłaś się i złączyłaś wasze wargi w delikatnym pocałunku.

- Bardzo cię kocham laleczko.

- Ja ciebie bardziej.

- Nie możliwe. - zaśmiał się lekko całując się. - Mam coś dla ciebie. Chciałem ci to dać już bardzo dawno temu ale jakoś nie umiałem się zebrać ,a po ''45 nie było okazji. - powiedział sięgając do koszuli z której kieszeni wyjął niewielkie zawiniątko po czym odwrócił się z powrotem do ciebie. Kiedy położył ów przedmiot na swojej dłoni i odwinął stary dawno pożółkły materiał w oczach momentalnie stanęły ci łzy.

- James przecież to... - jęknęłaś z niedowierzaniem zasłaniając usta dłonią. To co właśnie widziałaś nie mogło być prawdziwe. Nie po tym wszystkim co się od tamtego czasu wydarzyło.

- Obrączka mojej mamy. - powiedział spokojnie jak gdyby nigdy nic potwierdzając twoje przypuszczenia.

- Ale... jak? - zapytałaś nic nie rozumiejąc. Jak to możliwe, że po ponad stu latach i wszystkim co się działo w międzyczasie ta obrączka znajdowała się teraz w jego dłoni.

- Do końca nie wiem. Miałem ją wtedy przy sobie kiedy wypadłem z pociągu. Kilka lat temu skontaktował się ze mną jeden z członków T.A.R.C.Z.Y. i powiedział, że znaleźli coś co chyba należy do mnie. Nie wiem jak to zrobili. Przed wojną chciałem ci ją podarować... - zaczął biorąc obrączkę w palce. - ... ale byłem za głupi żeby zrozumieć, a kiedy wojna się zaczęła zbyt nieustraszony i zapatrzony w przykład ojca by odpuścić. Rodzice bardzo cię lubili. Wiem, że mama nie miała zbyt wielu okazji i czasu żeby cię poznać, w końcu byliśmy wtedy jeszcze dziećmi ale wiem, że bardzo cię polubiła. Byłem w szoku kiedy udało ci się zaskarbić przychylność ojca. - zaśmiał się zerkając na ciebie.

- Twój ojciec był dobrym człowiekiem. - odparłaś przypominając sobie postać Georga Barnesa kiedy widziałaś go po raz pierwszy.

- Tak, to prawda ale był specyficzny i raczej nie ufał obcym. Ale pamiętam jak ostatni raz kiedy go widziałem stanął przede mną wyprostowany, w mundurze i z torbą na ramieniu i powiedział „Ona jest fajna, nie spieprz tego." - zacytował imitując głos ojca na co oboje zaśmialiście się przez łzy. - Nie powiedział bym żeby mi się to udało ale finalnie po stu latach chyba jednak nie wyszło mi to tak źle skoro nadal mam cię przy sobie. Wiesz ile ta obrączka dla mnie znaczy. - powiedział zerkając na złotą, lekko sfatygowaną obrączkę po matce z ciągle widocznym na niej nazwiskiem Barnes. - Chciał bym żebyś ją nosiła. Jako dowód tego, że kocham cię w zasadzie całe swoje życie i obietnicę, że zawsze będę cię kochał, zawsze będę przy tobie, nigdy cię nie skrzywdzę i nie pozwolę tego zrobić nikomu innemu. Jestem gotów oddać za ciebie życie Y/N, jesteś dla mnie wszystkim.

- Bardzo cię kocham mój ty uparty, szalony, niesamowity super żołnierzu. - oświadczyłaś gładząc go po policzku kiedy wsuwał obrączkę na twój palec. - Na zawsze Buck.

- Na zawsze laleczko. - odparł unosząc twoją dłoń do ust całując ją razem z obrączką po czym nachylił się by wasze usta ponownie mogły się spotkać w czułym i pełnym miłości niekończącym się pocałunku.


KONIEC


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top