9.Wina i kara
Rozdział po remoncie- 03.11.2021
Miko
Ból rozrywał mi ramię, a z oczu ciekł strumień łez spadający w przepaść, w którą sama mogłam za chwilę runąć. Próbowałam chaotycznie trafić nogami na wąską półkę ale bez skutecznie. Usłyszałam trzask. Na obramowaniu okna pojawiło się pęknięcie. Moje ramię wysunęło się odrobinę z pomiędzy okna, a ja już zdążyłam się wyspowiadać ze wszystkich swoich złych uczynków. Chciałabym mieć już napisany testament, w którym przekazuje gitarę Bulkheadowi. Słabłam z każdą milisekundą. Próbowałam krzyczeć lecz wiatr na tej wysokości wiał tak mocno, że nikt by i tak nie usłyszał. Kawałek framugi okna ułamał się co spowodowało kolejne zsunięcie się w przepaść.
Gdzieś z tyłu głowy pojawiła się mroczna myśl- wyobraziłam sobie swoje martwe ciało leżące w kostnicy na sąsiednim metalowym łóżku obok tego chłopaka. Jeszcze chwila a runę w paszcze śmierci. Przeprosiłam w myślach rodziców i przyjaciół, których może dotknie jej strata. Oczami wyobraźni zobaczyłam matkę płaczącym podczas identyfikacji zwłok.
-To już nie ma znaczenia.-wyszeptałam do siebie przez łzy wiedząc, że i tak nie ma dla mnie ratunku. Jedyne co mogłam zrobić to pogodzić się z tym co zaraz nadejdzie.
Dokładnie w tej chwili framuga okna pękła, a dziewczyna runęła w dół z rozdzierającym gardło piskiem.
***
Czas jakby zwolnił. Czułam każdy etap pracy swego serca. Napłynięcie krwi do przedsionków, skurcz przedsionków, przepłynięcie krwi do komór, skurcz komór, przepłynięcie krwi do tętnic, spoczynek, powtórka. Kontem oka zobaczyłam jeszcze zachodzące słońce nad moim miastem-Tokio. Mój blask też niedługo zajdzie tylko, że w porównaniu ze słońcem nie powróci następnego dnia by rozpromienić swym światłem twarze zbłąkanych ludzi. Na tle zachodzącego słońca leciała mewa. Ostatnie promienie zachodzącego słońca odbijały się od jej posrebrzanych piór.
Czy to możliwe, że w ostatniej chwili życia jej mózg chcąc odwrócić uwagę swej właścicielki od niechybnej śmierci skupił swą uwagę na niewinnym ptaku? Nie mogłam oderwać od niej wzroku, jakby coś mnie do niej dosłownie ciągnęło, czy ja nadal spadałam? Wzrok jakby się wyostrzył badając każdy element ciała ptaka. W mojej głowie pojawił się obraz tego ptaka ale nie tak normalnie. Zobaczyłam oddzielnie każdy element, każdą kość i włókno mięśniowe, nawet mechanizm pracy skrzydeł.
Czas zwolnił jeszcze bardziej, a ja zaczęłam się rozgrzewać a może... roztapiać ? Świat wokół mnie powiększył się i rozszerzył, a biało- srebrzysty puch przykrył całą skórę. Całe ciało mrowiło, kości skrzypiały, mięśnie się gotowały. Sposób widzenia obrazu gwałtownie się zmienił, miałam teraz większe pole widzenia. Pisnęłam lecz z gardła wydobył się jedynie jakiś dziwny skrzekliwy dźwięk. Nagle poczułam szarpnięcie i ból w ramionach i obojczykach. Próbowałam manewrować bo nie mogłam gwałtownie zwolnić pędu. Zwalniałam ale to i tak było w ciąż za szybko. Wycelowałam w jedyny miękki punkt jaki zobaczyłam i zahamowałam na tyle ile pozwoliły mi moje... skrzydła?. Trzy... dwa... jeden. Ciemność.
Wracamy do Rafaela tydzień wcześniej
Raf
- Rafaelu, obudź się!- krzyknął ktoś.
Nie chciałem otwierać oczu, dobrze mi się spało. Czemu mama go budzi tak wcześnie w sobotę? Co, znowu porządnie okien nie umył ?
- Słońce, obudź się.- powtórzył inny głos i ktoś nim lekko potrząsnął.
Uchyliłem powieki ale niemal natychmiast tego pożałowałem gdyż oślepiło mnie jasne, żółte światło. Zaraz potem uderzyła we mnie fala ostrego, pulsującego bólu dobiegająca z ramienia. Oczy po krótkiej chwili przyzwyczaiły się do światła ale obraz w ciąż był rozmazany. No tak nie miał na nosie okularów. Z wrodzonym astygmatyzmem nie ma lekko.
Nad nim majaczyły dwie postacie. Z czego jedna bliska mojej twarzy.
-Serce, wszystko w porządku?-rozpoznałem głos Pani Darby.
-Tak, chyba, tak- wychrypiałem.
Pani Darby włożyła mi okulary na nos, od razu jakoś obrazu podskoczyła. Lecz coś było nie tak. Jedno ze szkieł było stłuczenie. No matka mnie zabije.
- Co się stało, czemu tu jesteś?- spytała z troską Pani Darby pomagając mi usiąść.
Zostałem odciągnięty od wejścia do kopalni na parenaście metrów. Spojrzałem w górę, drugą osobą był Ratchet. Właśnie prześwietlał coś co znajdowało się na jego dłoni.
Szybko pomacałem się po twarzy, nigdzie nie było przezroczystej błonki, jego Chloroformy. Ratchet po przeanalizowaniu skanerem czegoś co miał na dłoni spojrzał na niego poważnymi optykami. Można w nich było jednak wyczuć iskierkę zdziwienia iii...smutku?
Miko
Najpierw poczułam smród, potem ból, a dopiero potem otworzyłam oczy. Łupało mnie w kościach jak u starego dziada, a mięśnie były wiotkie i rozgrzane do granic możliwości. Nie byłam w stanie nic powiedzieć ani się ruszyć, byłam w szoku. Lecz smród, który czułam w miejscu, w którym się znajdowałam był nie do wytrzymania i stał się moją motywacją by jak najszybciej się ulotnić. Rozejrzała się, leżałam w... śmietniku? Tak, to był duży srebrny metalowy śmietnik. No cholera jasna nie dość, że w Japonii trudno o śmietnik to ona musiała wylądować może akurat w jedynym w mieście. Leżała na śmierdzących workach ze śmieciami, a z co niektórych dziurawych wyciekała śmierdząca, brązowo pomarańczowa ciecz. O nie, nie dość, że trafiła do śmietnika i to jeszcze do takiego z odpadami bio. Najgorzej. Nosiło mnie od tego smrodu, żołądek kazał się natychmiast ewakuować. Drżącymi rękami złapałam się krawędzi śmietnika i przerzuciłam nogę. Spadałam z wysokości na twardy asfalt ale i coś twardego co wbiło mi się w plecy jak klocek lego w stopę o poranku. Zawyłam z bólu, co to żona wyjebała komuś kolekcję klocków lego, żeby leń wziął się do roboty ?
Przetoczyłam się ma brzuch i z przyciśniętą twarzą do brudnej jezdni spojrzałam na miejsce na, które spadłam. Owym ,,dużym klockiem lego" był jej własny telefon. Być może byłam w szoku, ciężko mi się poruszało i nie do końca pamiętałam jak tu trafiłam, ani co się stało ale coś było nie tak i wcale nie chodziło o pobudkę w śmietniku. Wiec jak on sie tu znalazł i to cały, był najnowszym Iphonem, a takie to nie przeżywają upadku z biurka. Drżącą ręką chwyciłam telefon lecz ten wypadł mi z ręki.
Podjęłam kolejną próbę, tym razem udało się go podnieść i odblokować. Wiedziałam, że nie jestem w stanie wykręcić numeru ręcznie.
Spróbowałam wydać z siebie dźwięk ale nie mogłam, w szoku zdaża się że ludzie mogą mówić.
Położyłam się plackiem i zamknęła oczy. Musiałam się uspokoić. Wzięłam kilka głębszych wdechów i próbowałam sobie przypomnieć jak się mówi. Miałam wypowiedzieć tylko kilka prostych słów, tylko kilka. W końcu otworzyłam usta i wyszeptałam.
- Siri, zadzwoń do Ratcheta.
Na jej szczęście automatyczna asystentka usłyszała i zrozumiała polecenie gdyż usłyszałam jego sztuczny głos.
-Dzwonie do Ratcheta.
Jack
Po tym jak Raf zniknął, Ratchet chyba wpadł w lekką panikę. No rzeczywiście młody rzadko opuszcza swoje leżę przy kompie na dłużej niż 5 min ale nie był to chyba powód do poszukiwań. Przeszukał całą bazę, a ja razem z nim drepcząc na kulach z usztywnioną nogą. To nie było podobne do chłopca by tak nagle znikać. Niby nic na to nie wskazywało ale coś wisiało w powietrzu i Jack to czuł. Oboje mieliśmy wrażenie, że chłopiec ostatnio coś ukrywa. Ratchet podzielił się ze mną ostatnio, że niektóre sprzęty z jego laboratorium znikają i miał podejrzenia że dwunastolatek może mieć z tym coś wspólnego.
W dodatku moje zaniki pamięci i niekontrolowane ruchy nasiliły się i do tego doszły głosy, które zaczął słyszeć w głowie. Był to znajomy głos ale nie mógł zrozumieć co do niego mówi. Cała ta sytuacja była dla trudna ale teraz najbardziej martwiłem się o przyjaciela. Ratchet mimo, że był zrzędliwy to bywał bardzo opiekuńczy na swój własny sposób szczególnie w stosunku do najmłodszego.
- A może spróbujmy namierzyć sygnał jego telefonu lub komputera, przecież nigdy się z nimi nie rozstaje.- zaproponowałem.
-Myślisz, że mógł opuścić bazę?-spytał zmartwiony bot.
-Nawet jeśli nie to dzięki temu go namierzymy.
Ratchet zrobił to co zaproponował ale nie dało to żadnych efektów bo nie dało się namierzyć sygnału połączenia. Chwilę jeszcze szukaliśmy po bazie i poza nią pytając żołnierzy czy aby nie widzieli chłopca. Raczej wszyscy kojarzyli 3 dziecisków od Autobotów, więc wiadomo było o kogo chodzi. Nikt go nie widział. Nagle optyki mecha otworzyły się szerzej i jak poparzony odskoczył do mostu ziemnego. Spojrzał na ostatnie współrzędne.
- Zostań tu. -polecił mech.
Otworzył most na ostatnią lokalizację i znikł w portalu.
Wtem przez wejście do hangaru weszła mama.
Na widok zmartwionej miny syna, sama się przestraszyła.
-Co się stało ?
June Darby
Gdy tylko weszłam do bazy od razu wyczułam, że coś jest nie tak. Kobiecy instynkt. Jedno spojrzenie na syna tylko mnie w tym utwierdziło. Czyżby znowu któreś z ich mechanicznych przyjaciół ucierpiało. Nie chciałam o tym słyszeć już i tak bardzo bolało mnie serce na myśl o śmierci Optimusa i braku kontaktu ze strony botów. Czyżby od tak o nich zapomnieli? Tak po prostu ?
Nie, nie mogłam się denerwować, to zaszkodzi dziecku. Ah, dziecko. Od jakiegoś czasu spóźniał mi się okres więc poszłam do ginekologa, który pogratulował mi i poinformował, że jestem w 1 miesiącu ciąży. Od tego czasu minęły 2 tygodnie, a nadal nie wiedziałam jak mam powiedzieć Willowi i Jack'owi, że Ci zostaną ojcem i bratem.
Wiedziałam, że stres jest niebezpieczny dla dziecka w jej łonie, a ostatnie wydarzenia w cale nie pozwalały jej się odstresować. Dziwny wypadek Jack'a, zmartwienia dotyczące milczenia botów, tak martwiła się o nich, czy są szczęśliwi, czy spożywają wystarczająco Energonu, czy jest im ciepło i czy są zdrowi i bezpieczni. Do tego miałam w pracy kilka bardzo trudnych przypadków pomimo, że teraz była pielęgniarką wojskową. Ostatnio żołnierz z zdewastowaną ręką trafił pod jej opiekę.
Lekarze ledwo dali radę go odratować czy inny, który postanowił ścigać się po pijaku z kumplami skacząc z dachu na dach hangarów . Nie trzeba chyba mówić jak to się skończyło. Na do datek pacjent zachowywał się agresywnie gdy starali się udzielić mu pomocy. A jego pijani kumple swoimi komentarzami, że jaka z niego jest ciota bo nie przeskoczył jeszcze go rozjuszyły. A teraz, teraz nie wiedzieli gdzie jest najmłodszy chłopczyk, ten mądry maluszek, który był za mały jak na chłopca w jego wieku. Miał 12 lat, a wyglądał na jakieś 8-9 lat.
-Jack, potrzebuje pomocy, dzwoń szybko po swoją mamę- usłyszeli zdenerwowany głos Ratcheta z panelu jednego z jego komputerów.
Szybko podskoczyłam do mikrofonu.
-Jestem tu Ratchet.
-Niech Pani szybko przyjdzie z apteczką pierwszej pomocy, szybko...
Jack odpalił most ziemny.
-Mamo może ja...
-Jack, zostajesz , jesteś ranny , nie pomożesz.- poleciłam stanowczo i z plecakiem ratunkowym wbiegłam w most ziemny.
Jack
Im dłużej nie wracali tym bardziej się niecierpliwiłem. Nie lubiłem nie wiedzieć ci się dziemeje. Chciałem iść z nimi bojąc się o przyjaciela. Nie lubiłem być ograniczany, ale wiedział, że o kulach będę tylko przeszkadzał. Po jakichś 15 min karetka z mamą i Rafem w środku wróciła. Chłopiec był cały we krwi, miał ranę na głowie i na ramieniu. Zjechałem windą i doczłapałem się do nich tak szybko jak kontuzja mi pozwalała. Mama wysiadła z Ratcheta, obeszła go, otworzyła drzwi i wzięła na ręce rannego Rafa. Przyjaciel zawsze był chuchrełkiem ale przez ostatni stres bardzo schudł z resztą podobnie jak Miko. Tęsknota odbiera apetyt, ale oni chociaż próbowali wciskać coś na siłę jeśli nie prawdziwe jedzenie to zawsze przekąski od Miko. A on, on zdawał się żyć na zupie z kawy i Redbulla.
-Co się stało ?
Nikt mi nie odpowiedział. Mama zaniosła Rafa na nosze dla ludzi. Ratchet transformował się w robota. Na ręku trzymał jakiś woreczek z jakąś pół-płynną substancją w środku. Skierował się do laboratorium. Spojrzałem na smutnego przyjaciela badanego teraz przez mamę, następnie zdecydowałem się pójść za robotem.
Ratchet stał już przy swoim kosmicznym mikroskopie i przyglądał się dziwnemu żelowi.
-Czy ktoś mi może powiedzieć co tu się dzieje ?
Medyk odwrócił do mnie głowę.
Patrzyli się na siebie przez parę sekund. Ale nie spuściłem wzroku.
-Rafael wszedł do toksycznej kopalni i...- przerwał.-...został tam ranny. Był cały pokryty tą substancją. Przyznał się, że sam ją stworzył. Nie pozwala przedostać się toksyną, wilgoci , nadmiarowi promieniowania UV i produkuje tlen.
- Co, ale wy przecież pracujecie razem czemu go nie powstrzymałeś?
-Nie wiedziałem, widocznie to rzeczywiście Rafael zabierał moje sprzęty i sam w tajemnicy bawił się w naukowca.
- No ale czemu nic nikomu nie powiedział ?!
Medyk spochmurniał i opuścił wzrok. Poczułem delikatny ucisk w sercu. Znałem powód.
-Bo Raf chce sam odwiedzić Bee na Cybertronie.-Odpowiedziałem sam sobie.
C.D.N...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top