40. Czeluści Morii
I kolejna piękna, okrągła liczba.
Data publikacji: 09.09.2021
___________
Steve
Łuuuuuuchuuu Łiiiiiiii Hehehehe.
Czy to ptak? Czy to samolot? A może helikopter bojowy ?
Nie, to ja leżący poprzywiązywany do fotelu pasażera poduszkowca. Buju, buju, buju hehehe.
-Zrób fikołka. Jeszcze raz jeszcze.- wrzeszczałem jak ludzkie dziecko na karuzeli.
-Raf, coś ty mu podał?- spytał Jack, którego głowa była nieproporcjonalnie duża do reszty ciała, a może ciało było za malutkie w stosunku do głowy. Hehehe, śmiesznie wyglądał.
-Chyba pomyliłem fiolki.
-Ej, ej mam świetny wiersz, słyszałem kiedyś.- odchrząknąłem.- Marek złożył maszynę, Jurek ją uruchomił, a Pietrek tylko pierdnął i wszystko rozchromolił.
Niepewne, ciche brawa dotarły do moich audioreceptorów. Ach ci ludzie, nie potrafią docenić prawdziwej sztuki. Do tego jakieś wibrujące stworzenie zrobiło sobie drzemkę na mojej piersi tuż tuż pod iskrą. Słodziak.
Chciałem się podnieść i zacząć tańczyć ale znowu zapomniałem, że po pierwsze jestem przywiązany, po drugie jestem połamany, po trzecie jestem najebany. Za dużo tych słów kończących się na -any.
Raf
Mylenie się to rzecz ludzka. Taaaa. Tyle, że to nie była pomyłka, wiedziałem co podaje. Środek, który mu podałem miał działanie przeciwdepresyjne, przynajmniej tak głosił napis na fiolce. Jednak nie spodziewałem się, że jest taki silny. Chciałem tylko by nie był smutny, cierpiałem widząc jaki jest samotny, smutny i obolały. Razem z Ratchetem mieliśmy jedną tajemnice. Autoboty z racji ich trudnych przeżyć czasami miały problemy ze snem, atakami paniki, chandrą. Ratchet bez ich wiedzy podawał im do porcji energonu różne środki przeciwdepresyjne i przeciw psychotyczne. Kiedyś go na tym przyłapałem, nie umiałem wtedy jeszcze czytać po cybertrońsku ale zauważyłem, że niedługo po tym humor Bee stawał się nieco lepszy. Postanowiłem wprost zapytać o to Ratcheta. To były czasy kiedy stary bot jeszcze nas lekceważył i gardził nami uważając za istoty pseudo-inteligentne więc był niesamowicie zaskoczony połączeniem przeze mnie tych faktów. Obiecałem mu, że nigdy nikomu nie powiem.
A teraz, podałem Steve'owi dawkę przeliczając statystyczny wzrost i wagę Vechiconów. Jednak to musiało być mocniejsze niż środki, które dawał Ratchet bo po małej dawce działo się to...
-Brrrruuummmmm, kszzzzzzzz, jezdem samoloteł. Uwaga zaraz się rozbijemy, kszzzzzzz uniknęliśmy kolizji w ostatniej chwili. Uwaga turbulencję AAAAA! Hihi.- następnie zrobił zeza.- Patrzcie jestem na wpół niewidzialny! A teraz mnie widać, nie widać mnie, widać, trochę widać, nie widać, widać.
-Raaaf?- zagadnoł wyraźnie zaniepokojony Jack.
-M-myślę, że nic mu nie będzie. Za jakiś czas powinno mu minąć. Tak.
-O niehe, wtedy podasz mu to jeszcze r-hahaha-z-z-z.-Dopiero wtedy zauważyłem, że stojąca za sterami Miko chichocze się jakby to jej coś podano.
Pomimo widocznie przytłaczającego ją bólu siedziała za sterami i śmiała się jakby nigdy nic. Była bardzo silna. A przynajmniej zawsze taką zgrywała. Ukrywała ból, radziła sobie z nim wesołkując, żartując, wygłupiając się. Zawsze wyglądała na beztroską. Ale to była tylko maska. Choćby nie wiem ile by się starała jak bardzo twierdziła, że wszystko jest w porządku wystarczyło zajrzeć w jej oczy by zobaczyć jej cierpiącą duszę. Może powinienem jednak przemyśleć nad karierą terapeuty ?
Razem z Jack'iem obejrzeliśmy jej szyję najdelikatniej jak mogliśmy gdy spała. Jack podał jej jakieś proszki do wody. Miejsce to wyglądało okropnie, skóra wokół kleszcza przybrała kolor zielono-fioletowego, jej kark był sztywny jak metalowa rura, a mięśnie w dotyku były napuchnięte, w konsystencji galarety. Gdy próbowałem dotknąć kleszcza przez moją rękę przeszedł potężny impuls energetyczny. W moim umyśle w jedną nanosekundę przemknęła niezliczona liczba obrazów, a potem tak szybko jak się pojawiły wyparowały. Na chwile straciłem przytomność i chyba się zsiusiałem.
Tak czy siak więcej się tego nie tykaliśmy.
-Raf co jest?- Spytał Jack i wtedy dotarło do mnie, że gapię się na szyje stojącej tyłem Miko. Dotarło do mnie też, że Steve zasnął. Na ile się zawiesiłem?
-N-nic.- spojrzałem na urządzenie na moim nadgarstku.- Miko za ok 1,5 h dotrzemy do granicy Gór Manganowych. Gdy tam dotrzemy zwolnij muszę przeskanować teren.
***
Co można wyciągnąć z chemii na poziomie liceum? Np. coś o stopniach utlenienia manganu.
Mangan to bardzo ciekawy pierwiastek, jego najwyższy stopień utlenienia wynosi +VII i występuje w anionie typu MnO4^- przyjmuje wtedy fioletowe zabarwienie. Mangan na +VI stopniu w anionie MnO4^2- przyjmuje barwę zieloną. Ten na +IV stopniu utlenienia w tlenku MnO2 przyjmuje formę brunatnego osadu, a kation na + II stopniu Mn^2+ jest bezbarwny lub blado różowy. W zależności od odczynu pH środowiska, w którym się znajduję może przechodzić w różne stopnie utlenienia.
___________
Od autorki:
Schemat przechodzenia stopni utlenienia manganu oraz kolory jakie przyjmuje w zależności od odczunu środowiska.
Ten sam schemat jest na moim profilu w tle.
Bierzcie i uczcie się z tego wszyscy. Moja opowieść nie tylko bawi ale i uczy.
Ps: O Górach Manganowych było wspomniane w jednym z odcinków RID'u, a ja po prostu postanowiłam wykorzystać swoją skromną wiedzę z zakresu chemii do wyobrażenia gór.
___________
A teraz wyobraźcie sobie bladoróżowe góry o zakończonych płasko szczytach pokrytych cienką warstwą brązowego osadu niczym brązowym śniegiem i zielonych kryształków odbijających światło cybertrońskiego słońca błyszcząc jakby się do nas uśmiechały.
-Łoł.- zawołaliśmy chórkiem. Nic więcej nie byliśmy w stanie z siebie wykrztusić.
Miko zwolniła lot, a ja i Jack odpięliśmy pasy i podeszliśmy do szyby by lepiej się przyjrzeć. Dominował delikatny róż ale inne kolory były bardzo wyraźne. Przed nami rozciągał się krajobraz gór którego końca nie było wstanie dostrzec ludzkie oko.
-Przepięknie tu.- odezwałem się w końcu.
-Tak, gdzie lądujemy?- zapytała Miko.
-Leć powoli, powiemy ci jak coś wypatrzymy.
Tak minęło ok. pół godziny powolnego, spokojnego lotu. W tym czasie pochłanialiśmy krajobraz który był prawdziwą muzyką ale dla oczu. Kiedy dostrzegłem...
-Patrzcie tam!- krzyknąłem pokazując palcem
Wzrok moich przyjaciół powędrował ku wskazanemu przeze mnie miejscu. Pod nami majaczyło ukryte między 3 szczytami fioletowe oczko cieczy.
Jakieś paręnaście metrów nim wydawało mi się, że zauważyłem całkiem solidną, szeroką skalną półkę wychodzącą z jednej z gór.
-Obniż lot i wysadź mnie na tę półkę.- rozkazałem Miko.
-Raf nie, nie pozwalam, ja to zrobię.- zaoponował Jack.
-Nie, ja muszę to zrobić, spuszczę się po linie, bez dyskusji.- odwróciłem się napięcie. Spuściłem po linie na cybertroński fotel i zszedłem na podłogę kierując się ku wyjściu.
Dlaczego tak postanowiłem? Ponieważ miałem dość, że wszystko robią za mnie. Źle się czułem, że wszędzie muszą mnie podsadzać, iść pierwsi i wiecznie ryzykować. Poza tym jakby nie patrzeć byłem jedyną w pełni zdrową osobą na statku. Steve jest połamany, Miko to nawet szyją nie może za bardzo poruszać, Jack nadal leczy swoją ranę. A kot, to kot. Ktoś musi tam iść.
Ustawiłem się na miejscu gdzie znajdowała się ruchliwa platforma. W razie czego przypiąłem się kombinerkami i uprzężami gdyby wiatr okazał się zbyt silny.
Jack stanął tuż za mną.
-Proszę, uważaj na siebie.
-Nie martw się, zaraz wrócę, wiem co robić.- Obróciłem się i lekko uśmiechnąłem do przyjaciela.
-Tak, wiem, tobie ufam. Chodzi mi raczej, ehhh gdybyś usłyszał lub zobaczył cokolwiek podejrzanego od razu wracaj na statek.
Wiedziałem, że mi ufa, wiedziałem również, że Jack jest niesamowicie ostrożny i przezorny. Zawsze ma jakiś plan ale jednak ja sam też nie chciałbym spotkać czegoś podobnego do tych insecticonów z ruin miasta. Pozostaje mieć nadzieje, że nie natknę się na żadnych z zapomnianych, uśpionych wojowników z czasów wojny.
-Dobra, Raf, jesteś gotowy?!- wrzasnęła Miko za sterami.
-Tak, możesz opuszczać!- odkrzyknąłem.
-Powodzenia.- życzył mi Jack i odsunął się parę kroków w tył.
Zdążyłem się uśmiechnąć do niego po raz ostatni. Usłyszeliśmy zgrzyty wywołane ocieranie się o siebie podrdzewiałych części i drżąca platforma na której stałem opuściła się. Wysunąłem się na powierzchnie. W pierwszej chwili uderzył mnie chłód górskiego, cybertrońskiego powietrza, który nawet przez chloroformę dawał się we znaki. Druga myśl, w ukrytej pośród gór przestrzeni wiało dużo mniej niż można by było się spodziewać. Miko zawisła statkiem nad półką skalną i włączyła automat by zawisł w powietrzu. W ten sposób do zeskoczenia zostało mi tylko jakieś 1,5 m.
Czyli wysokość jaką sam mierzyłem. Ze swoją sprawnością fizyczną już na mniejszych wysokościach potrafiłem sobie coś zrobić. Przeskanowałem grunt. Był stabilny. Obróciłem się, spuściłem, zawisłem, odpiąłem i puściłem. Wylądowałem na skarpie uginając nogami. Jak na razie wszystko było ok. ale nie chwal dnia przed zachodem słońca. Za mną w skale można było zobaczyć wielką jamę, jaskinię, grotę z której ciemność ziała jak smok. Jama była ukryta wysuniętą ścianą skał od strony z której przylecieliśmy. Dlatego wcześniej podczas lotu nie była dla nas widoczna. Coś, nie wiem co podkusiło mnie by się do niej zbliżyć. Włączyłem latarkę w zegarku i ruszyłem.
Co 30 sekund wysyłałem infradźwięki, które powracając rysowały mi holograficzną mapę przestrzeni przede mną. Tunel jaskini był niebywale obszerny. W głębszych odmętach jaskini brązowy osad manganu i wapnia tworzył stalaktyty, stalagmity i naprawdę grube stalagnaty, które wyglądały niczym kolumny starej katedry. Żeby otoczyć choć jeden z nich trzeba by było ok 10 rosłych mężczyzn, a i tak pewnie trzymaliby się tylko koniuszkami palców przytuleni do kolumny. Co mnie naprawdę zdziwiło i zaniepokoiło to to, że stalagnaty znajdowały się od siebie w miarę równych odległościach. Były gładkie i nie wyglądały jakby w ich powstaniu brała udział sama natura.
Zadrżałem mimowolnie i nie miało to nic wspólnego z chłodem panującym w jaskini.
Coś było nie tak ale ruszyłem dalej, jaskinia zaczęła się rozszerzać zmieniając się z ogromnego korytarza w gigantyczną salę o wrzecionowatym kształcie.
Podłoże się wyrównało, a kolumny stalagnatów były wręcz pedantycznie równych odległościach jakby ktoś kto je robił posługiwał się linijką z dokładnością do mikromilimetra. Całość komponowała się naprawdę niesamowicie. Gdzieniegdzie na suficie można było dostrzec połyskujące kryształki. Ciekawość wzięła górę i ruszyłem przed siebie powolnym krokiem. Ktoś kto to robił miał talent inżynierski i architektoniczny. W pewnym momencie dostrzegłem, że gdzieś nad wysoko majaczącym sufitem sąsiadujące ze sobą stalagnaty są połączone ozdobnym łukiem jak w rzymskich świątyniach. Dostrzegłem też, że łyk posiadają tylko kolumny w jednym rzędzie tworząc drogę którą właśnie szedłem. Cały ten krajobraz wydawał się być bardzo stary jednak bardzo dobrze zachowany. Podszedłem do jednej z kolumn by przyjrzeć się szczegółom jej powierzchni. Przetarłem ją ręką ścierając warstwy metalicznego kurzu. I wtedy to zobaczyłem, znak, ledwo widoczny ale tam był. Zadrżałem. Podbiegłem do drugiej kolumny na przeciwko, którą również przetarłem. Również wyryty był w niej jakiś symbol. Na każdej z kolumn wyryte były jakieś znaki zbyt wytarte przez czas by można je było zidentyfikować.
Jeśli czegoś nauczyły mnie horrory do, których oglądania przymuszała mnie Miko to to, że należy zacząć się ostrożnie, acz żwawo wycofywać.
Odwróciłem się czym złamałem drugą zasadę horrorów, ,,Nigdy, ale to nigdy nie oglądaj się za siebie". Przede mną wisiał czarny cień postaci jakby zrobionej z ciemności. Nie miała żadnych kolorów, ale kontury były wyraźnie zarysowane. Długie ręce zwisały bezładnie. Głowa była skierowana wprost na mnie a na jej powierzchni widniał blado-żółciótki symbol uśmiechniętej emotki.
Mój pisk poniósł się po całej jaskini odbijając się od jej ścian.
Moje nogi same zadecydowały o działaniu i rzuciłem się w przeciwnym kierunku zanurzając się coraz bardziej w odmętach wnętrza gór.
Byłem przerażony do tego stopnia, że biegłem na oślep. Każdy szelest moich własnych stóp, dotknięcie kostek przez unoszące się tumanu kurzu wywoływało jeszcze większą panikę. Obejrzałem się do tyłu, choć wcale nie chciałem tego robić, za mną niczego ani nikogo nie było. Wcale mnie to nie pocieszyło, z horrorów wiadomo że jak zjawy nie ma za wami to za chwile pojawi się przed wami. Przede mną też go nie było ale biegłem dalej spanikowany coraz bardziej. Musiałem się gdzieś scho...
Potknąłem się o coś i wyrżnąłem jak długi na to coś o co zawadziłem. Uderzyłem czołem w coś co wydało głuchy dźwięk pękającego szkła i w dotyku też przypominało szkło. Ostatnim co zobaczyłem zanim obraz zmienił się na czerwono, a następnie na czarno była twarz, ludzka, zastygła w bez ruchu twarz będąca centralnie przed moją twarzą. Wpadłem do czyjegoś grobowca, pomyślałem.
I zemdlałem.
C.D.N...
____________
Tak w ogóle zauważyliście, że CDA zaczęło kasować dawno wstawione odcinki TFP na swojej platformie ?
Do niedawna można było obejrzeć tam każdy odcinek.
Ps: Drodzy czytelnicy, wiem, że na razie pytań wciąż tylko przybywa zamiast ubywać, a odpowiedzi ani widu ani słychu ale mam dla was wiadomość: Jeśli ktoś był czujny i uważny podczas czytania mojej opowieści (za co serdecznie dziękuję) jest w stanie już na obecnym etapie połączyć niektóre wątki i dążyć do odpowiedzi samemu, do czego zachęcam (Edit: Oprócz ciebie MientowaaX, z tobą dziele się osobiście w miare na bierząco) Oczywiście nie polecam pisania ich w komach by nie zdradzać innym. Dziękuję serdecznie i do następnego.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top