38. Niepokój i tajemnice gryzą mnie w stopy

EVERYBODY HAIL MEGATRON

Zwłaszcza ty MadieAD

Uwaga!

Sprawdźcie czy nie pomineliście paru ostatnich rozdziałów. Bo teraz wstawiam prawie codziennie.

Data publikacji: 17.07.2021

____________

-Witaj, Jack. Jaaack witaj. Nawet nie wiesz jak za tobą tęskniłam.

-Nie mogę powiedzieć tego samego.

-Oh uraczy z ciebie chłopiec doprawdy. Nic dziwnego, że tak dobrze się rozumiecie.

-Zostaw go, to mnie chcesz, mnie!

-Cichutko żuczku, nie bądź zazdrosna. Na ciebie też przyjdzie kolej.

Ogromne ostro zakończone odnóże czarno-fioletowej pajęczycy zbliżyło się niebezpiecznie blisko mojej twarzy.

-Od czego by tu zacząć, hmm? Od noska, uszek, paluszków ? Może Arcee zadecyduje, co ?

-Arachnid jeśli go tkniesz obiecuje, że wyrwę ci iskrę.

-Iskra ? Świetny pomysł. Zawsze ciekawiło mnie co tam ludziom w piersi tak ślicznie stuka.

-NIEEEEEE PROSZĘ, PROSZĘ. OSZCZĘDŹ GO. PROSZĘ. BŁAGAM!

-Niestety skarbie mus to mus. Chyba powinieneś rozumieć potrzeby drugiego drapierznika, ludzie to w końcu mięsożercy. Też zjadacie ciała swoich ofiar, prawda Jack?

-Obym ci stanął w gardle, szmato!

-Oj ostatnio gdy się widzieliśmy byłeś trochę grzeczniejszy. Zasłużyłeś na karę.

Pajęczyca zamachneła się swoim odnóżem.
Moje serce waliło tak, że miałem wrażenie, że chce uciec mi z piersi i schować się gdzieś przed śmiercionośnym ostrzem pajęczycy.
I za chwile moja pierś została przebita. Nie potrafie opisać jakie to uczucie. Ten ból. Obraz zamigotał, zbledł, dźwięki zaczeły się rozmywać.

Zanim zamknołem powieki do moich zmysłów dotarł jeszcze przepełniony bólem krzyk Arcee. Krzyczała moje imię.

Ciemność.

***

Ciemność, ciemność i ciemność. Coś jest nie tak. Powinienem się już wybudzić. Zdawałem sobie sprawę, że to sen. A jednak nadal stałem zawieszony w ciemnościach.

-Jack.

Znałem ten głos, dobiegał tuż zaa mnie.
Odwróciłem się, przedemną unosiła się biała kulka światła od, której otchodziły ruchome mgliste języki światła.

-Jack, dzieci.- ten głos dobiegał z kuli.- Tak za nimi tęsknie, mam nadzieję, że są bezpieczni. Pewnie są przerażeni.

-June, mówiłem ci napewno nic im nie jest. Znasz ich.- odezwał się drugi głos również wydobywający się z świetlistej kuli.

Mamo.

-Jak możesz być tego taki pewniem ? Jak w ogóle możesz być taki spokojny?!

-Mamo, słyszysz mnie, to ja, Jack, słyszysz mnie?! -Wrzasnołem. Wyciągnołem dłoń by dotknąć kuli światła z której dobywał się głos mojej matki i Agenta Fowlera.

Lecz gdy moje palce były dosłownie milimetr od niej tak jakby się zmniejszyła, zamigotała i uformowała w jakiś kształt. To był ptaszek. Zwierzątko zaćwierkało radośnie, zrobiło kułeczko w okół mnie i śmigneło gdzieś w przestrzeń niknąc w ciemnościach.

Co to miało być, jakaś przeróbka Harrego Pottera ?

Rzuciłem się do biegu. Gnałem w kierunku, w którym przed chwilą stworzonko znikneło. Nic nie znalazłem. Tylko ciemność. Czy ja w ogóle się poruszałem ?

-HAAALOOOO!-wydarłem się.- MAMO!, AGENCIE FOWLLER!

Gdzie to małe latające coś poleciało?

-MAMO!!! MAAAAAMOOOOO!!! AGE...

-Nie usłyszą cię.

Obróciłem się przerażony.
Przedemną stała Martina. Za każdym razem wyglądała inaczej, tym razem miała na sobie niebieskie jinsy oraz czerwoną luźną bluzkę. Ręce trzymała w kieszeniach, włosy miała rozpirzone na wszystkie strony. Ile mogła mieć lat ? Z 12 ?

-Czemu ten sen się jeszcze nie skończył?! Ty wiesz. Odpowiedz! NATYCHMIAST!

W oczach Martiny nagle zabłysneło coś na kształt bólu i wrogości. Po brodzie ściekła jej łza, a dłonie zacisneły się w pięści.

-Chuja tam, a nie odpowiedź dostaniesz. Pierdol się.- obróciła się na pięcie i pognała w ciemności niemal natychmiast znikając mi z oczu.

Stałem jak chochoł na polu. Czemu tak zaragowała ? Bo na nią krzyknąłem ? Kurde, musze lepiej panować nad swoimi emocjami.

-Wróć, przepraszam. Proszę ! Przepraszam, że krzyknąłem. Zrozum, że moja sytuacja nie jest łatwa. Boje się, cały czas się boję. Boję się obecnej sytuacji, boje się o rodzinę, przyjaciół, przyszłość. Boję się bo nie wiem czego się spodziewać, a czuje się taki bezsilny. Boję się, bo czuję że coś się zbliża i że będę temu musiał podołać sam. Proszę, wróć.

Upadłem na kolana z zwieszoną głową. Czemu wszystko wyślizguje się z moich rąk ? Czemu ?

Przyłożyłem czoło do podłoża.

-Pierwszy raz widzę jak płaczesz.

Uniosłem gwałtownie głowę.

-Wróciłaś.

-Wielki Jack Christopcher Darby błaga kogoś na kolanach z łazami w oczach. No nie mogło mnie ominąć to przedstawienie.

Płakałem? Miałem mokrą twarz, więc chyba tak.

Ale ona chyba też płakała. Miała opuchniente, przekrwione oczy. Jednak zmieniło się coś jeszcze. Jej bluzka. Przedtem była czerwona i luźna, a teraz była to fioletowa tunika z jakimś cekinowym napisem.

-Zacznijmy jeszcze raz, proszę.

Dziewczyna tylko uniosła wysoko brwi i skrzyżowała ręce na piersiach ale nic nie powiedziała.

-Ok, no to możesz mi w końcu powiedzieć kim lub czym jesteś ?

-W tej chwili możesz mnie uznać za jednego z Jeźdźców Creatora.

-Ok? Ale to ja jestem w jego posiadaniu.

-Creator może mieć wielu właścicieli nie podlega on działaniu czasu jak ty czy ja.

-Możesz mówić po ludzku, a nie walić sentencję jak mnich za kotarą.

W jej oczach zabłysło rozbawienie.

-Ale nie jest to żadna sentencja. To prawda, Creator nie podlega zjawiską fizycznym. Jego energia jest całkowicie wypchnięta poza linie czasu. Może tworzyć coś z niczego albo nic z czegoś. Nie podlega czasowi ale może poruszać się w nim jak chce i kiedy chce. Jest rozciągnięty nad całą linią czasu i może transportować stworzenia według swego upodobania. Jest w każdym wymiarze, czasie i przestrzeni. Osoby, które potrafią go obsługiwać choćby w minimalnym stopniu nazywa się jego Jeźdźcami. Jest wszędzie.

-Noooo, z tego co pamietam to żeby go znaleźć musiałem zleźć to kanałów i napiepszać się jak jaskiniowiec z nieobliczalnym typkiem z okaleczonym ryjem.

-To co widzisz to jedynie nośnik przywiązany do energii. Co, chciałbyś pochwycić jakąś kosmiczną energię do słoika czy jak ?

-Nie, z tego co mówisz to jest jakaś maszyna czasu czy jak ?

-Nie!

Zakryłem swoją twarz dłońmi.

-Dobra, nieistotnę, nie jestem Rafem by to rozumieć. Powiedz mi lepiej co mam z tym zrobić. Mam już potencjalnego kandydata na ten twój cały ,,wzór".

-Gratuluję, no to teraz jakoś przekonaj go by dobrowolnie ci go dał.

-Chwila, chwilunia, mnie to jakoś nikt nie pytał o zdanie gdy go pierwszy raz wziołem. Co ? Po prostu błysneło mnie światełko i dobranoc.

Martina tylko wywróciła oczami w westchneła.

-Dobra, bo chyba mnie na obiad wołają. Jeszcze jakieś inne pytania ?

-Tak, gdzie my właściwie jesteśmy ?

-Wewnątrz Creatora. Narka.

***

Wziołem głęboki chaust powietrza. Jak długo spałem? Kiedy w ogóle położyłem się spać ?

Co pamiętam ? Pamiętam tego Vechicona oraz że opawiadaliśmy mu bajki.

Po burzy rozbiliśmy namiot na kadłubie statku, tuż obok powoli zapadającego w stan hibernacji Steve'a.

Nadal mu nie ufałem. Boty ostrzegały nas że Decepticony nigdy się nie zmieniają. Ale potrzebowaliśmy ,,wzoru".

Trzeba zdobyć jego zaufanie. Może później się go pozbęde czy coś. Muszę. Na razie poczekamy.

Obróciłem głowę. Obok mnie spali przytuleni do siebie Miko i Raf. Ich oddechy były płytkie, a ich twarze wyrażały błogi spokój. Ciekawe czy ja też tak wyglądam gdy śpię ?
To był dziwny sen w ogóle nie było w nim żadnych wspomnień Optimusa.

Mój brzuch zabulgotał jak ryczący smok.
Niech moi towarzysze jeszcze troche pośpią. Ja muszę coś zjeść.

Zrzuciłem z siebie gruby koc i przeczołgałem do wejścia do namiotu gdzie trzymaliśmy swoje bagaże. Byłem w samych slipach.

Podpełzłem do tego gdzie było wiekszosć naszego jedzenia i wody.

Rozpiołem go i rozsunołem zamek.
Wsadziłem rękę w poszukiwaniu otwartej puszki z konserwą. Ale natychmiast ją wyjołem. Na coś się nadziałem. Spojrzałem na swoją dłoń. Były na niej 4 głębokie rany z których już ciekła stróżka krwi. Wyglądało to jakbym został ugryziony przez wampira.

Nagle coś jakby sykneło na mnie z wnetrza plecaka.

Odskoczyłem od niego.

-Miko, Raf, wstawajcie! Już!

Przyjaciele spanikowani zerwali się ze snu.

-Jack co się dzieje ?- spytał przerażony Raf.

-Coś zalęgło się w naszym jedzeniu.- odpowiedziałem mu wysówając miecz ktory przez cały ten czas był zawieszony na moich slipach.

Miko i Raf spojrzeli na siebie przerażeni.

-Stańcie za mną.- rozkazałem.

-Jack nie.- Miko staneła między mną, a plecakiem. - Nie chcielimymy byś się dowiedział.

Miko podeszła do plecaka i zajrzała do środka.

-Uważaj.

Za chwile wyjeła coś przez co aż ciśnienie mi niebezpicznie podskoczyło.
Miko zrobiła te swoje psie oczka i smutną minkę trzymając tą swoją tłustą bestię na rękach.

-Raf, a tybo tym wiedziałeś i nic nie mówiłeś, wiedziałeś że wzieła tego kota ?

Raf tylko nakrył się kocem na głowę.

-Raf nic nie wiedział. Dowiedział się już tutaj. No chyba nie sądzisz, że pozwoliłabym mu zostać na Ziemii samemu.

-A ja to Mercedes już zostawić mogłem, tak?

-No wiesz konia cieżej jest wpakować do plecaka od kota.

-I niech zgadne podajesz mu nazze zapasy chloroformy i karmisz naszym jedzeniem.

Miko nic nie odpowiedziała tylko zaczerwieniła się na policzkach.

Położyłem sobie dłoń na czoło bo chyba dostałem gorączki i nie miało to nic wspólnego z gojącą się raną na boku.

-Dobra i tak nie możemy nic z nim zrobić. Najwyżej plzjemy go jak zapasy się skończą. Ale warunek jest taki, że nie może sobie tak po prostu buszować po plecaku z jedzeniem i ma przejść na srogą dietę.

Bulk na słowo ,,dieta" sponrzał na mnie jak morderca, a Miko tylko przytakneła.

Czemu dziś absolutnie nic nie ma sensu? Czemu?

-Nie chce mi się już spać, wynośmy się stąd w cholerę.

Wyszedłem z namiotu.

Spaliśmy ale na Cybertronie nadal był ten sam dzień. Z ułożenia słońca na niebie można było wywnioskować, że jest troche po południu. Dlaczego te cybertrońskie dni musiały być takie dłuuuuuuuuuugie.

Vechicon już nie hibernował ale był jakby nieobecny. Raf znowu przesadził z przeciwbólowymi czy jak ?

-Cześć Steve.

Vechicon zadrżał na całym ciele na dźwięk mojego głosu.

-O, o cześć Jack.

-Jak się czujesz ?

-Szczerze to daliście mi taką ilaść przeciwbólowych, że na szczęście nic ale mogę chociaż ruszać palcami.

-Wymyślimy coś by cię przetransportować do środka.

Vechicon utkwił swoje spojrzenie na mojej twarzy jakby próbował z niej coś wyczytać.

-Dlaczego to dla mnie robicie?

-Każdy ma swoje powody. Darowanemu koniowi nie zagląda się w zęby.- odpowiedziałem mu wzruszając ramionami.

-Gdzie masz swój pokrowiec?

Kurwa, zapomniałem się ubrać. JPDL. Świeciłem golizną na kawał Cybertronu. Ale świetny ze mnie przedstawiciel ludzkości. No tylko pozazdrościć mi taktu i elegancji.

-Yyyy, zapomniałem.

-Czemu masz dziurę w brzuchu ?

-To nie dziura to mój pempek.

-A co to jest pempek ?

Chyba się zaczerwieniłem jak burak. Czemu zadawał takie pytania? Co miałyby mu dać?

-No wiesz, to takie miejsce które zostaje jak pamątka po takim jakby przewodzie, który łączy nas z matką gdy jesteśmy jeszcze w jej brzuszku.- odlowiedziałen jak dziecku.

-Aaaaa masz namyśli to wasze rozmnażanie.

-Powiedzmy.

-A po co jest ta cała pepileina?

-Pempowina. Służy między innymi do transportu tlenu oraz substancji odżywczych do płodu.

-Oooo to ja też kiedyś coś takiego miałem.

-Miałeś ?- zdziwiłem się.

-No bo my jak jesteśmy klonowani to najpierw znajdujemy się w specjalnych komorach wypełnionych płynem i bezpośrednio do naszej piersi jest transportowany energon i inne potrzebne substancję.

-Pamiętasz dzień twoich yyyy twojego ,,przyjścia na świat".

-Tak, ty nie ?

-Nie, żaden człowiek tego nie pamięta. Może i lepiej.

-Ja pamiętam, że spałem sobie i nagle zostałem wywleczony z kapsuły i przeciągnięty po podłodzę. Dano mi broń do rąk i krzyczano, że mam się wziąć do roboty. Wiedziałem kim jestem, co mam robić i dlaczego jestem. Wszystko co powinienem wiedzieć zostało mi już wgrane. Ale bałem się, bardzo się bałem i tak każdego dnia.

Nie wiem co mnie bardziej zakuło. To co powiedział czy to że powiedział to całkowicie bez żadnych emocji. Jednak nie dałem po sobie tego poznać.

Mój wzrok zawisł na leżącym koło Vechicona misiu.

-A on, dlaczego nazwałeś go Pan Rdzawa Podłoga ?

-Oooo, no bo kiedyś przez przypadek na Nemesis puściły nam rury z wodą iiiii cała podłoga w jednej z sal treningowych zardzewiała. Ja i paru innych Vechiconów mieliśmy odrdzawić ją. Kolor jego futerka przypomina mi kolor tej zardzewiałej podłogi.

Dlaczego zrobiło mi się teraz tak ciężko na sercu? Dlatego, że musiałem go wykorzystać i zabić ?

-Mhmm, a powiedz mi jak to się stało, że rozgnitłeś się na naszej szybie? Samochody raczej nie latają. Bumblebee kiedyś sprawdzał i prawie się nie zabił spadając z klifu.

-B-B-Bumblebee, wy-wy ich znacie? To-to znaczy, że wy jesteście tymi tymi ich pupilkami! Wiedziałem, wiedziałem żeby wam nie ufać! Już ich wezwaliście po mnie, prawda ?! No gadaj już po mnie lecą, tak ?!

-Uspokuj się, oni sami nawet nie wiedzą, że my tu jesteśmy.

-Mhm, jakoś ciężko mi w to uwierzyć.

-Tak i gdyby było jak mówisz to od paru godzin zajmowali byśmy się tobą i ryzykowali życie, że nas zabijesz, tak ?

No w sumie Autoboty nie ryzykowały życiem ludzi. Myślę, że zjawili by się tu wtedy szybciej.

-Hej Steve, wymyśliłam jak cię przetransportować do statku !- wykrzykneła Miko wychodząc z namiotu przerywając naszą rozmowę.

-Moment, czy to będzie wymagało od ciebie tego twojego czary mary ?

-Moooooooooże trochę.

-Miko, nie.

-Nie mówi mi co mam robić dobrze ?

-Więc co zamierzasz ?- dopytał Steve.

-Zauwazyłem, że ból jest tym intensywniejszy im bardziej skomplikowana jest struktura tworzonej rzeczy.- odpowiedział mu Raf, który róznież właśnie wyszedł z namiotu.

-Więc ?

***
-Ok, Miko ciągniesz na trzy, ok ? Raz, dwa, TRZY.

Długie metalowe liny oplecione w okół koniczyn Steva napieły się ciągnąc vechicona przez otwór, w którym kiedyś była szyba, a która została teraz usunięta przez Miko. Liny uformowane przez dziewczynę z przypadkowych części statku miały za zadanie przetransportować robota tak by usiadł na jednym z foteli pasażera, a następnie opleść go tak by utrzymać go na nim i odciążyć kręgosłup.

Steve dostał dodatkową dawkę przeciwbólowych.

Kiedy został usadzony na foteluni owinęty nimi jak boa oparcie fotelu przechyliło się do pozycji pół leżącej.

Miko panowała nad całym statkiem, ułożeniem jego elementów i jego funkcjami. Sam statek zdawał się być niemal żywy. Niestety każde polecenie kosztowało Miko ból.

Ukrywała go, nie kota, ból i wychodziło jej to lepiej niż mnie.

C.D.N...

____________

Uwaga!

To samo co na początku.

Sprawdźcie czy nie pomineliście paru ostatnich rozdziałów. Bo teraz wstawiam prawie codziennie.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top