37. Mroczniejsza strona ciemnej strony mocy


Data publikacji: 16.07.2021

___________

Ratchet

-Czy używanie reflektora w przypadku twojej osoby nie jest aby nielogiczne? Z tego co wiem masz wbudowany noktowizor w sensorze optycznym.

-Twój argument jest, logiczny.

Potężne światła zgasły jednak musiała minąć dłuższa chwila by moje optyki znowu zaczeły poprawnie odbierać bodźce z otoczenia. Ukazał mi się postawny fioletowo-czarny mech. Wyglądał tak jak go ostatnio zapamiętałem lecz na karoserii było wiele wgnieceń oraz rys.

-Shockwave, szczerze mowiąc jestem zaskoczony. Myślałem, że dawno zgasłeś. Jakim cudem jeszcze nie zostałeś schwytany, szuka cię cały Cybertron.

-Odpowiadanie na pytania zadane przez więźnia będącego całkowicie pod twoją kontrolą byłoby nielogiczne.

-A jednak po coś mnie tu odwiedziłeś. Biorąc pod uwagę, że w mojej piersi nadal tli się iskra oraz do czego miałem ci posłużyć ostatnim razem sądzę, że znowu jestem ci do czegoś potrzebny.

-Twój tok rozumowania jest logiczny.

-Wiesz dobrze, że cokolwiek chcesz będziesz musiał mnie najpierw złamać. Poprzednio się nie udało, dlaczego teraz miałoby się udać?

-Dlatego.

Z ramienia Shockwave'a zostało coś uwolnione. Słychać było cichy dźwięk transformacji i przedemną pojawił się ekran umieszczony na małym dronie. Ekran był przyciemniony na tyle mocno by moje przyzwyczajone do ciemności optyki mogły spokojnie obserwować co dzieje się na ekranie.

Przed moimi optykami ukazało się dużo obliczeń, wykresów, współrzędnych. Moja iskra obracała się coraz szybciej. Wentylatory przyspieszyły. Czy to możliwe? Jak do tego doszło, albo dojdzie?

-Czy mogę liczyć na pańską współpracę, doktorzę?

Uniosłem optyki od ekranu i utkwiłem je w czerwonym sensorze optycznym Shockwave'a.

-Oczywiście.

Starscreem

Przynieś, wynieś, pozamiataj. Nie do tego byłem stworzny. Jak do tego wszystkiego doszło wielki komandorze decepticonów? Żebyś teraz musiał robić za sługusa tych, tych...

W każdym bądź razie zawsze było się na kimś powyżywać. Jak za czasów vechiconów na Nemesis. Miały zakaz tykania mnie, choć czasem jakiś bezczelny robal śmiał wyciągnąć swoją oblesną mackę.

Najbardziej upokarzające było to, że musiałem się ukrywać jak jakiś ziemski troglodyta po jaskiniach. Uwłaczające.

Stałem na podwyższeniu spoglądaniąc z wyższością i pogardą na kręcące się po podłodze jak robactwo terrorcony i terror-inseticony. Jaskinia ta była dość obszerna, więc była wykorzystywana jako magazyn.

-Ty tam, patrz co robisz idioto, chcesz nas wszystkich wysadzić ?!- wrzasnołem na terror-insecticona, który jak debil wymachiwał pojemnikiem z łatwopalnym, wybuchowym materiałem. Używaliśmy ich do poszerzania tuneli i tworzenia nowych pomieszczeń i korytarzy, więc nie uśmiechało mi się by ta jaskinia została poszerzona z nami w środku.

Troglodyta obrócił się do mnie. Wyciągnoł tą swoją obrzydliwą macko-ssawkę i spojrzał na mnię jak na posiłek. Zszedłem dumnie z podestu i podszedłem wolnym krokiem z zplecionymi z tyłu szponami do niepokornego cona.

-Śmiesz na mnie spoglądać jak na posiłek ty podrzedna kreaturo? Insecticony nigdy nie słyneły ze swojej inteligencji, a teraz po przemianie staliście się jeszcze głupsi. Przyznam, że nie sądziłem że to w ogóle możliwe.
Już nawet węglowce w porównaniu z wami są inteligętną i wysoko zaawansowaną rasą.

Kreatura stała tempo gapiąc się na mnie z zwisającą do połowy torsu macką.

Rosplotłem szpony i zamachnołem się by zostawić piękne szramy na tej insekciej pseudo-mordzie.

Jednak moja ręka została brutalnie przez coś zachamowana. Od nadgarstka przeszła mnie fala bólu, a następnie odrętwienia. Terror-insecticon oplótł swoją oślizgłą mackę w okół mego nadgarstka. Po mojej ręce już zaczeły ściekać wydzielane przez niego żrące substancje, ktore skutecznie wypalały mój lakier.

Pisnołem.

Przerażony zamachnołem się drugą, wolną ręką by odciąć tą przeklętą blokadę. Jednak z paszczy wyłoniła się druga macka, która również owineła się w okół mojego drugiego nadgarstka.

-O-ostrzegam cię insecticonie. Nie-e wiesz-sz z kim za-za-dzierasz.

W odpowiedzi usłyszałem tylko gardłowe, bulgoczące warczenie, a po przegubach nadgarstkow spłyneła długa cienka struszka żrących substancji paląc mi lakier i rozpuszczqjąc ciało w tych miejscach aż do łokcia.

Walczyłem by nie zacząć wrzeszczec z bólu.

Robal pociągnoł gwałtownie mackami i znacznie wciągnoł ich część z powrotem do paszczy. Moje ręce znalazły się niebiezpiecznie blisko pyska otwartego besti.

-Aaaaaaaa!- wydarłem się i szarpałem walcząc o życie. Macki powoli wciągały się do wnętrza paszczy z moimi dłońmi.-Zostaw mnie, zostaw, dam ci wszystko, tylko mnie zostaw!-darłem się, a żaden z tych tłuków w okół nie zaragował.- Ty, pomósz mi, to rozkaz- rzuciłem do najbiższego przechodzącego insekta. Ten jakby był głuchy nawet nie zaragował tylko nadal niósł to co trzymał w odnóżach.- Zapłacisz za to, obaj zaplacicie ! Nieeee!

Nagle ucisk zelżał. Wyszarpałem szpony z uścisku i odskoczyłem najdalej jak potrafiłem. Liczne optyki insecticona zamigotały, następnie zaczoł się chwiać by po chwili runąć przedemną.

Zamrugałem parokrotnie zdziwiony następnie na mojej twarzy wykwitł szczery uśmiech samozadowoleniam

-Hahah, tak kończą ci którzy ze mną zadrą. Czy do wszystkich dotarło?- mój głos rozbrzmiał po całej jaskini odbijając się echem od jeh ścian. Dla podkreślenia swych słów przyjołem dumną pozę atlety.

-Myślę, że twoje piski było słychać w całej galaktyce Starscreem. Aż prawie apetyt straciłam od tego pisku. Prawie.

Za upadłym insecticonem stała dumna Arachnid' z jaj ust ściekał świerzy energon wyssany z atakującego mnie cona.

-Miałeś szczęście że akurat teraz zrobiłam sobie mały spacerek po suficie i akuran w porę zaragowałam.

-T-t-ty to twoja wina, tylko twoja!

-To siedzenie w podziemiach źle ci służy, może poproś Shockwave'a jakieś silne leki przeciwpsychotyczne. Ponoć mają silne właściwości uspakajające. Wiesz większości insectopodobnych czerpie wiekszą radość gdy ofiara się wije i panikuje niż z samego posiłku.

W jej optykach zabłysły iskierki rozbawienia. A ja zaciskałem pięści coraz mocniej kalecząc szponami własne dłonie.

-Panuj nad tymi swoimi sługusami!

-Oh, Starscreem, nie umiesz sobie wyobrazić jak ciężko jest zapanować jednicześnie nad tak wieloma umysłami. Żeby to pojąć trzeba mieć bardzo rozwinięty umysł- posłała mi uśmieszek. Wrzałem.- Ale nawet takiej wyjątkowej osobie jak ja zdaży się mmmm wypadek i któryś wypadnie z moich objęć.

Na te słowa kilka terror-insecticonów i terrorconów staneło za swoją królową patrząc na nie wzrokiem uwielbienia.

-Uważaj Starscreem, widok jaśniejącego energonu tylko je drażni.

Spojrzałem na swoje dłonie. W końcu doszło do tego, że z wściekłości przebiłem sobie dłonie szponami. Na podłogę jaskini już ściekło pare kropel energonu tworząc powoli powiekszającą się kołużę.

Pare insecticonów już wpatrywało się w nią z rządą.

-Masz racje Arachnid, natychmiast udam się do Shockwave'a zanim bezrozumne bestie w tym pomieszczeniu rzucą się na mnie jak zwierzęta.- wywarczałem przez zaciśniętą płytkę ustną.

Odwróciłem się na obcasie i ruszyłem ciemnym tunelem.

Jeszcze zdążyłem usłyszeć uwagę Arachnid, że do drapierzników nie wolno odwracać się plecami. Ta uwaga była zagłuszana przez dźwięki walczących ze wobą bestii prawdopodobnie o zlizanie mojego energonu z podłogi jaskini.

Zadrżałem.

***

Czułem się jak najniższą istotą na tym łez padole. Arachnid mogła nasyłać na mnie swoje sługi kiedy chciała i być w pełni bezkarna, Shockwave nie pozwalał mi się choćby zbliżać do jego laboratorium jak rozkapryszonemu iskrzęciu. Nie mogłem się nawet powyżywać na więzionym autobocie. A najgorsze było to, że nie mogłem latać. Od tak dawna nie rozprostowałem skrzydeł, nie widziałem nieba, ni słońca. Codziennie w snach widziałem jak ściany się do mnie przybliżają i ściskają mnie. Próbowałem krzyczeć ale z mojego gardła wydobywał się tylko bezgłośny warkot.

Stanołem w przedsionku do którego można było mi jeszcze się zbliżać i usiadłem na skale. Musiałem grzecznie poczekać aż Wielki Pan Stworzenia Shockwave raczy przechadzać się w pobliżu wychodząc ze swojego laboratorium. Co oczywiście niemal nigdy się nie zdażało! Mógłbym umierać tu z dziurą w brzuchu, a i tak nie mógłbym nawet pisnąć. Na szczęście potwornością Arachnid i jej samej też nie wolno było się tu zbliżać więc chociaż tyle dobrego.

Gdyby Megatron, mój dawny mistrz nie stracił totalnie rozumu wszystko potoczyłoby się inaczej. A już zaczołem zyskiwać do niego iskrę szacunku. Wreeh. Zostałem zostawiony na pastwę nieobliczalnych predaconów. Tylko dzięki temu, że myślały, że już nie żyje miałem jaką kolwiek szansę. Pozostawiły mnie w Kaonie z powyrywanymu rękami i nogami. Tam znalazł mnie Shockwave. Następne co pamiętałem to przebudzenie się tutaj. Może jakbym wtedy zgasł byłoby lepiej. Te wszystkie upokorzenia. Ból.

Czym sobie na to zasłużyłem ?
Kiedyś przed wojną byłem pięknym, młodym Sekerem, jednym z najszybszych. Jednak pomiatanym przez rówieśników, wyszydzanym i poniżanym. Nawet z zazdrości wyrwano mi kiedyś żywcem skrzydła. Byłem nikim.W końcu natrafiła się okazja by wyrzucić ból dawnych lat i wstąpiłem do Decepticonów. Niszczyłem, paliłem, zabijałem, grabiłem, a najokrutniejszy byłem dla tych, którzy kiedyś traktowali mnie jak śmiecia. Patrząc mi w optyki przepraszali, szkoda, że te przeprosiny były wypowiadane chwile zanim wbijałem szpony w ich pierś. Za co mnie przepraszali ? Za zniszczenie poczucia własnej wartości? Za wyrządzone rany? A może za lata bezowocnej terapi, która przyniosła jeszcze więcej bólu niż przedtem, bo miałeś na chwilę kogoś kto chciał cię pysłuchać, a potem nawet to zostało ci zabrane ? Za co konkretnie mnie przepraszali ?

Wspinałem się na szczyty hierarchi Decepticonów. Nikt nie mógł mi nic zrobić ani powiedzić niczego przykrego.

Megatron na początku doceniał moje usługi. Stałem się jego prawą ręką, jego zastępcą. Bano się mnie. Wreszcie czułem się coś wart. Zrzucałem każdego kto wydawał mi się zagrozić mojej pozycji.

Wreszcie byłem panem swego losu. Niezwyciężonym! Nikt nie mógł mnie zranić.

Poza jednym. Megatronem. Jemu zawsze udawało sie mnie poniżyć. Poniżyć i rozdeptać jak robala. A dlaczego ? Bo byłem lepszy, bo dostrzegałem to, że nie jest nieomylny. Dlatego chciałem tronu dla siebie. By nikt nigdy nie mógł mnie już skrzywdzić, by nikt już nigdy nie śmiał podnieść na mnie ręki. A potem już było tylko gorzej. Aż wylądowałem tutaj.

Przed optykami skakały mi wspomnienia wszystkich twarzy, które lubowały się w moim cierpieniu. A cierpienie towarzyszyło mi całe życie, było nieodłączną stałą, nieważne gdzie byłem i kim byłem. Ciągneło się za mną jak smród za ruskim wojskiem. Jak do tego doszło ? Co było najgorsze i przeważyło szalę mojego szaleństwa ?

W jaskini było tak cicho, że można było usłyszeć jak w podłoże raz po raz udeżają ciężkie, ciepłe krople łez.

***

Usłyszałem odgłos odbijających się od ścian korytarzy ciężkich kroków. Shockwave. Szybko doprowadziłem się do porządku ścierając krople z twarzy i rozcierając małą oleistą plamę stopą.

Z jednej z odnóg korytarzy odchodzących od tego pomieszczenia wyłoniła się smolista postać szalonego inrzyniera.

A tuż za nim kroczył Autobot.

-Cooo ?! Co on tu robi?! Shockwave za tobą!

Wycelowałem w Autobota rękę z rakietą. Autobot bezradnie osłonił się rękami. Już miałem wystrzelić kiedy powalił mnie silny cios.

***

Powoli otworzyłem optyki i się rozejrzałem. Prawy bok twarzy bolał mnie jakbym dostał z młota. Z optyk popłyneły łzy. Znałem to uczucie. Ktoś mi to zrobił.

Usiadłem powoli. Byłem przykryty dużą warstwą skalnego kurzu i odpadków. Rakieta trafiła w sufit. Ale kto...

-Masz zakaz zbliżania się i szkodzenia w jakikolwiek sposób mojemu nowemu współpracownikowi.- odezwał się stojący nademną Shockwave.

Jego hak był pokryty kroplami rozbrysniętego energonu. Mojego.

Autobot tylko spoglądał na tę scenę w milczeniu stojąc pod ścianą. Cieżko było wyczytać jaka emocja ukazywała się na jego twarzy.

Powoli na czworakach przodem do moich kolejnych oprawców przemieściłem się do odnogi pierwszego lepszego korytarza.

Rzuciłem się sprintem w przestrzeń przedemną. Byle uciec. Uciec jak najdalej od nich, a najlepiej od siebie samego.

***
Nie wiem jak długo biegłem. Może kielka minut, może godzin. Dotarłem do korytarzy, których nie rozpoznawałem. Były nowe lub nie używane. Nikogo nie napotkałem. Jedynym źródłem światła były moje reflektory. Żadnych lamp.

Zgasiłem swoje światła pozwolając ciemności do siebie dotrzeć i się otulić. Ona była ze mną zawsze. Wewnąrz, a teraz i na zewnątrz. Chciałem być sam i byłem sam. Zawsze.

Usiadłem po omacku pod ścianą i skuliłem się ukrywając twarz w kolanach. Po mojej głowie krążyło tylko jedno pytanie.

,,Jak do tego doszło? "

C.D.N...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top