31. Okno na światy
Bumblebee
-Panie Poruczniku, oto pańska sala wykładowa. Wszystkie urządzenia znajdujące się w tej sali są do pańskiej dyspozycji.
-Bardzo dziękuję.
-Zachęcam rownież do sporzadzenia opisu zajęć na tablicy elektronicznej Akademi.
-Oczywiście.
Gdy starsza femme, która miała za zadanie oprowadzić mnie po wschodnim skrzydle olbrzymiej Akademi poszła sobie mogłem w końcu odetchnąć z ulgą.
Ja wykładowcą w Akademii, kto by pomyślał, hehe. Kiedy byłem młodym bocikiem nie zakwalifikowałem się nawet do listy rezerwowych tej Akademii.
Rozejrzałem się po sali wykładowej, miała budowe niczym starożytny, ziemski teatr grecki tylko w bardziej cybertroniskim designie. Podleciał do mnie dron z klawiaturą na, której już był wyświetlony szablon, który tylko czejał na uzupełnienie opisem.
,,Co by tu napisać?"
Może...
,,Zapraszam na interesujące wykłady o Ziemi..." Niee, zbyt sztywne, głupitkie i proste.
,,Jeśli chcesz przeżyć niezwykłą przygode..." Nie, brzmi to jak napis na ulotce biura podruży lub tania zacheta belfra od matmy, któremu kazano być pozytywnym na ,,drzwiach otwartych.
Rozsiadłem się wygodnie na fotelu prowadzacego. Uniosłem głowę i zatopiłem się w imitacji nocnego nieba przedstawionej na suficie sali.
Wytężyłem optykę będąc jednocześnie świadomym, że nic nie zobacze. Mogłem jedynie podróżować w czasoprzestrzeni swej wyobraźni.
Zamknołem optyki.
Wspomnienie:
Wybraliśmy się z Rafem w Tatry, kiedyś podczas jednej z misji znalazłem ukrytą, nie dostępną dla ludzi polanę osłoniętą z każdej strony szczytami górskimi. To był naprawde piękny widok. Polana była bogata w górskie kwiaty niebieskie, białe i fioletowe.
Rzecz jasna za każdym razem gdy zabierałem przyjaciela w nowe miejsca ten wpadał w pewien rodzaju trans, a ja mogłem go słuchać godzinami leżąc na miękiej, górskiej trawie. Był bardzo mądry, a ja miałem okazje dowiedzieć się tylu fascynujących rzeczy o Ziemi. Pomimo tak małych rozmiarów i tak młodego wieku to chłopiec był iście fascynującą skarbnicą wiedzy.
Opowiedział mi o systematyce pięter górskich i ich charakterystyce, przez to przechodził na pokrewne tematy związane z geografią, funkcjonowaniem roślim i zwyczajach zwierząt.
W pewnym momęcie moje optyki dostrzegły jakiś ruch niedaleko jednej z skalnych ścian. Odruchowo zerwalem sie do pionu i tranformowalem rece w blastery, nauczony doświadczeniem, że wszedzie może czaić się wróg.
Raf również odróchowo schował się za moją nogą i w panice szukał wzrokiem zagrożenia.
Niestety sam nie mogłem go obecnie dostrzec. Ale wzrok Rafa wpatrzony był w jeden punkt jakby znalazł to co mnie zaniepokoiło.
-Bee, spokojnie, ukucnij powoli i przyjrzyj się.- wyszeptał chłopiec z leciutkim uśmiechem.
Zrobiłem to o co mnie prosił lecz nadal trzymałem blastery w gotowości.
-Patrz.- wyszeptał pokazując palcem na dół skalnej ściany. A mój wzrok powedrował za jego poleceniem. Przez chwile nie wiedziałem o co mu chodzi. Lecz w pewnym momęcie udało mi się dostrzec kontury jakiegoś zwierzęcia. Jego futro niemal idealnie zlewało się z skalną ścianą. Wyglądało troche jak koza z lekko zakręconymi czarnymi rogami ale miało dłuższe nogi i było ciemniejsze. Zwierze stało nieruchomo wpatrując się w nas. Po chwili zobaczyłem rownież drugi, wiele mniejszy kształt, to było jej młode. Więc to wieksze stworzenie musiało być samicą z młodym. Jak te biedactwa się tu dostały, przecież ściany były tutaj niemal pionowe. My sami dostaliśmy się tu jedynie za pomocą mostu ziemnego, więc jak?
Raf nic nie mówił tylko obserwował w skupieniu jakby miało się wydażyć coś niezwykłego.
Nagle matka podskoczyła bardzo wysoko i jakby nigdy nic staneła na pionowej ścianie stojąc kopytami jedynie na małych bruzdach wystających z ściany. Następnie pobiegła w górę wykorzystując do tego jedynie drobne nierówności skalnej ściany. Malec został sam na dole. Jego matka zatrzymała się jakieś 5 metrów wyżej jakby czekała na swoje dziecko.
Aż iskra mi się kurczyla z żalu patrząc na to maleństwo, już chciałem wstać, podejść i podsadzić koźlątko ale Raf powstrzymał mnie ruchem ręki.
-Obserwuj.- wyszeptał do mnie, a nastepnie jakby w pół do siebie, w pół do koźlątka. - Dasz rade, wierze w ciebie.
W tym momęcie małe stworzonko zaczeło się wspinać. Lekko się potykało, gdyż nie miało wprawy jak jego matka ale za chwile stąło obok swojej matki utrzymując się kopytkami jedynie na drobnuch nierownościach. Przez cały ten czas przerażenie mieszało się w mojej iskrze z fascynacją zgrabnością tego zwierzęcia.
Za chwile mogliśmy obejrzeć jak matka z młodym znikają nam z pola widzenia wspinając się coraz wyżej i wyżej ginąc we mgle.
Przez chwile jeszcze patrzyliśmy w to miejsce, a potem spojrzeliśmy na siebie z nadzieją w oczach.
Potem Raf opowiedział mi troche o tym co to było za zwierze. Byłem naprawde zauroczony, jakby w transie.
_______
Chyba nie musze jakoś dokładnie opisywać co to było za zwierze, co ?
Bardzo ciekawy, piękny i krótki materiał, gorąco polecam.
______
Kiedy nadszedł czas byśmy się zbierali skontaktowałem sie z bazą i poprosłem Ratheta by otworzył nam most ziemny. W chwili gdy już miałem przez niego przejść ostatni raz obróciłem głowę by zapamiętać szare sakły i białe szczyty królujące dumnie w oddali oraz małą gorską łączke, którą ożywiały kolory kwiatów. Ach kwiaty...
Koniec wspomnienia
W tym momęcie coś jakby świstneło mi koło audio receptora i poczułem silny chłodny wiatr. Coś zaskrzeczało, a ja aż otworzyłem optyki z przerażenia.
Moja iskra aż się zatrzymała na widok, który ujrzałem, zleciałem z fotela, wszystkie siłowniki się napieły, nie wiedziałem co robić gdzie uciekać, panikowałem.
Co zobaczyłem?! Planetę zobaczyłem. Sunącą z wielką prędkością błękitną planetę wprost na zderzenie z Cybertronem. Była blisko pola grawitacyjnego Cybertronu, oślepił mnie jej, jasny, błękitny blask.
To już koniec!
Krzyknołem z przerażenia. I odruchowo uniosłem rece by chronić głowę, jakby miało to w czymś pomóc.
-Bee?!
Nie byłem pewny co się dzieje. Moje zmysły szalały. W napięciu czekałem na kataklizm, który miał zmieść mnie jak i wszystkich innych z powierzchni Cybertronu.
-Bee!!!- ktoś dotknoł mnie w ramię.
Odskoczyłem przerażony i zerwałem się na równe nogi. Gotowy do walki.
Jednak zanim wymierzyłem pierwszy cios w ostatniej chwili zorientowałem się kto przedemną stoi.
-K-Knokout?
-Na Primusa, co ty wyprawiasz?
-Ja, mhhh.- spojrzałem na widok nieba na suficie. Nie było na nim śladu kataklizmu, który przed chwilą tak wyraźnie widziałem.
-Kn-nok-o-out chy-yba jest ze mną-ą nie dobrze.
Spojrzałem w zdziwione optyki czerwonego mecha, który patrzył na mnie jak na wariata.
Wtem nad jego głową przeleciał znany mi dobrze niebieski ptaszek, wydając z siebie donośny pisk, a następnie wyleciał z pomieszczenia przez rozsunięte drzwi. Knokout nawet tego nie zauwarzył, jakby nic się nie stało. Jakby nic nie usłyszał, ani nie zauwarzył.
Jakbym tylko ja mógł...
Ratchet
Czy jest możliwość że byłem pod wpływem hipnozy? Może czymś mnie naszprycowali i podłączyli do łącza psychokorowego tworząc niejasne, rozkojarzające wizje ?
- Lubie koty, wiedziałeś, że jest teoria, że koty są istotami, które są w połowe na tym świecie w połowie w tamtym.? Egipcjanie wiernie czcili te zwierzęta, twierdząc, że są darem od bogów i uznawali je za święte.
-Nie wiedziałem.- odpwiedziałem mojemu rozmówcy nadal stojąc do niego tyłem.
-Powstały nawet filmy gdzie wykorzystano ten wątek do poróży między zaświatami, a światem materialnym.
-Nie słyszałem o tym.
-Nic dziwnego zawsze byłeś zajęty, wiecznie zamyślony, pracujący. Nawet gdy przychodziłam się o coś spytać czy pobawić ty nigdy nie miałeś na to czasu.
Milczałem. O co tu chodziło? Primusie dopomorz. Kto to jest?
W końcu po chyba setnej takiej sesji zawieszenia w cimnościach z nieznanym rozmowcą odwarzyłem się zadać to jedno pytanie.
-Kim jesteś?
-Jeszcze się nie poznaliśmy, chociaż można powiedzić, że już widzieliśmy.
-W takim razie jak mogłem nie poświęcać ci uwagi skoro jeszcze się nie poznaliśmy?
-Czy jesteś pewien, że jest to, to pytanie, które powinieneś zadawać?
-Tak.
ST-3-53
,,Vechikon, mający szczęście w nieszczęściu" ,,Największa fajtłapa w szeregach Deceptikonów" tak mnie niegdyś nazywano. Zwłaszcza po incydecie gdzie Megatron wywalilił mnie z Nemesis, a ja z racji iż transformuje się w auto, nie w odrzutowiec nie miałem jak się uratować. Przeżyłem chyba tylko z woli Primusa. Ponieważ wylądowałem na wyżeźbionych niegdyś przez płynącą dawniej wodę, gładkich skałach pod kątem niemal pionowej ślizgawki. Oczywiście miałem niesamowicie dużo obrażeń ale sam fakt iż to przeżyłem był cudem samym w sobie.
_______
Troche zmieniłam końcówkę 😅
______
Tym bardziej nikt nie spodziewał się, że ktokolwiek będzie tak głupi by skoczyć z lecącego ponad chmurami poduszkowaca. Wieziono nas gratami, złomami, nie miały one nawet drzwi, a my byliśmy upchnięci w kącie jak bydło.
Nikt nie miałby nawet kropli odwagi by pokusić się o tak desperacki czyn. Oprucz mnie. Mi było wszystko jedno, przeżyłem wiele katastrof ale to nie znaczy, że byłem z tego zadowolony. Miałem poczucie winy za to, że przeżyłem, gdy inni moi towarzysze gineli. Każde to wydarzenie nie odbijało się pozytywnie na mojej psychice. Poczucie winy, traumatyczne wspomnienia. A wszyscy tylko mówili że mam się cieszyć bo przecież przeżyłem. I to własnie zapędzało mnie w kozi róg. Sumienie dręczące i pytające ,,czemu przeżyłem, a inni musili zginąć ?".
Niby wysokość śmiertelna ale to czy przeżyje czy nie, nie miało już zanczenia. Liczyła się tylko wolność. Bym chociaż raz mogł zadecydować o swoim własnym życiu. Raz podjąć własną decyzje. Zapłace za nią słono. Ale będzie moja. W końcu obiecałem, że predzej zginę niż dam się zawlec do Tyger Pax.
W okół miejsca gdzie byliśmy stłoczeni chodzili strażnicy. Widziałem dokładnie dziurę, a za nią chmury, nie lecieliśmy wcale tak wysoko ale na tyle wysoko, że upadek byłby śmiertelny.
Było to z ok 40 m odemnie ? Tak, gdzieś tyle. Mógłbym tam pobiec sprintem ale mała szansa, że nie zostane złapany. Trzeba było kombinować.
-Chłopaki, co wyście ich tak ze sobą stłoczyli?!- usłyszałem niski głos. Do pomieszczenia, w którym się znajdowaliśmy wszedł masywny, zielony autobot. Widziałem go już nie raz podczas pojedynków, nie raz zmasakrował mi zderzak. Bulkhead.
-To, ze wzgledów bezpieczeństwa, Sir.- odrzekł mu jeden ze strażników salutując.
-Dajcie im troche luzu, nie mogą przecież lecieć całą podróż ściśnięci ze sobą.
-Ależ Sir, toż to decepticony.- ostatnie słowo wymowil z obrzydzeniem.- Są niebezpieczni.
-Byłe decepticony jeśli już.- podkreślił Bulkhead.- A poza tym to Vechicony, trepy, nie są zbyt bystre ani odwazne. Dajcie im rozprostować siłowniki.
Jak powiedział tak uczyniono. Strażnicy wciaż pozostawali czujni pomimo iż Bulkhead starał się ich zagadnąć do jakiejś rozmowy. Wydawał się jakiś taki hmmm wyluzowany ale i czymś podekscytowany. Udało mi się wychwycić kawałek rozmowy.
-...To moja ostatnia podroż w tym miesiącu, potem biore wolne. Wróce na miesiąc do stolicy. W końcu trzeba spotkać starych kumpli. A może nawet uda mi się ich zachęcić do odwiedzienia jeszcze dawniej nie widzianych przyjaciół...- Tyle podsłuchałem, ale szczerze powiedziawszy miałem to w rurze wydechowej. Powoli wstałem, nie byłem pewien, jak i inne vechicony czy to aby nie jaiś żart. Ale okazało się że nie.
Zaczołem dla nie poznaki wędrować po pomieszczeniu. Zrobiłem jeden duży, powolny obchód w okół pomieszczenia, w zdłuż ścian, gdy mijałem wejście zza ktorego wiał porwisty wiatr zbliżyli się do mnie strażnicy, byli tak blisko, że nie zdążył bym się przechylić a oni by mnie złapali.
Widząc jednak, że nic nie kombinuję i nie jestem zainteresowany ,,oknem na świat" stracili czujność. Kontynułowałem obchód po obwodzie hali, kilka innych vechiconów dolączylo się do mnie i maszerowaliśmy równo w rzedzie, w końcu byliśmy stworzeni do bycia wojskiem.
Jednak przy kolejnym obchodzie gdy już byłem blisko wnęki, a strażnicy już na amen byli zajeci Bulkhedem zatrzymałem się. Chciałem obrócić się i powiedzic coś obraźliwego czy pokazać środkowy szpon do autobotów, chociaż miałem tylko 3 ale okazało się, że nie przewidziałem jednego, vechikonskiej pierdołowatości.
Kiedy się zatrzymałem poprzedni vechicon wpadł na mnie, a poprzedni na niego itd. Efektem tego było to, że się zachwiałem i na chwile balansowałem czubkiem stopy na krawędzi wejścia, a nastepnie runołem w przepaść.
Jedyne co usłyszałem to jakieś krzyki dobiegające ze statku.
Leciałem, iskra skórczyła się ze strachu. To był już mój koniec, tak, proszę by to był już koniec.
Lecz nagle jakby z złośliwości Fortuny uderzyłem w coś, a tak naprawde w nic. To coś jakby leciało z dużą predkością, czułem pod sobą metalową powierzchnie, ale nic pod sobą nie widziałem, nic. Byłem rozmazany na niewidzialnej powierzchni jak mucha! Z boku mogłem wyglądać jak ziemska czarownica lecąca na niewidzialnej miotle.
Trafiłem na statek z umiejętnością wtapiania się w tło. To moje cholerne szczęście.
Następnie nastała ciemność.
C.D.N...
__________
Edit:
Swoją drogą, u kogo wiosna rownież wygląda tak promieniście jak u mnie ?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top