6.Klucz do serca

Rozdział po remoncie- 22.10.2021

Jack

 Byłem zmęczony naprawą boksu Mercedes. Ale widziałem jak rozpiera ją energia, miałem jeszcze trochę czasu do zajęć z Agentem Fowlerem. Wiedziałem, że jeżeli nie wymęczę Mercedes biegiem to znowu zniszczy boks i będzie dokuczała Ratchetowi.

Założyłem na nią siodło, włożyłem wędzidło, wsiadłem na nią i ruszyłem stępem do wyjścia. Cieszyłem się, że Miko dała mi kilka lekcji jazdy konnej na, które sama musiała uczęszczać z woli rodziców jak była mała.

Panowanie na złośliwą, energiczną klaczą szło mi coraz lepiej.
Przeszliśmy przez korytarz, następnie do głównej hali gdzie Miko nadal dawała koncert. Wyprowadziłem Mercedes przed bazę. Tam skinąłem żołnierzowi o imieniu Jeronimo, który nauczał mnie obsługi broni długiego zasięgu.

Dopiero kiedy znaleźliśmy się poza terenem wojskowym rozpędziłem konia do kusu, a potem do galopu. Urządziliśmy sobie nocny rajd po piaszczystych równinach, mijając rzadką roślinność i wydmy. Księżyc oświetlał wszystko srebrną poświatą tak jasno, że widziałem dokładnie wszystko tak jak w dzień. Popędziłem Mercedes, a ona przyspieszyła zostawiając za sobą unoszący się kurz. Po pewnym czasie gdy klacz była już zmęczona i zaczęła zwalniać w mój umysł wdarły się smutne myśli. Zacząłem myśleć o obecnej sytuacji. Deceptikony panoszyły się po świecie, jego przyjaciele byli zbyt zajęci by chociaż do nich zadzwonić pomimo, że obiecali, Optimus nie żyje. Zatrzymałem odruchowo klacz, zszedłem z jej grzbietu i usiadłem na najbliższym kamieniu. Noc była dość chłodna ale nie na tyle by nie móc posiedzieć dłużej i z dala od wszystkich i po użalać się nad sobą. Wziąłem kilka głębszych wdechów nie tylko dlatego, że jazda na złośliwej klaczy Hadesa była wyczerpująca ale i żeby nie wybuchnąć żalem. W bazie musiałem się hamować i być podporą dla Miko i Rafa ale teraz znajdowałem się daleko od bazy i towarzyszyła mi jedynie klacz, księżyc i rozpościerające się nade mną odmęty wszechświata, więc mogłem pozwolić sobie na parę gorących łez tęsknoty i żalu.

Wyjąłem z kieszeni Klucz do Wektora Sigma i przyjrzałem się mu. Na klucz spadło parę słonych kropel wody.  Już nie mogłem powstrzymywać łez, które zaczęły ciec na klucz z coraz większą częstotliwością. 

Smutek, złość, żal, tęsknota i strach mieszały się z sobą. Ciężko powiedzieć które uczucie było dominujące. Zgoiłem się w pół i płakałem, po prostu płakałem. Znacie to przytłaczające uczucie w klatce piersiowej kiedy macie wrażeni, że wasze serce dosłownie się gniecie? Jakby rzeczywiście to nim kryły się wszystkie emocje, a nie były po prosty reakcjami chemicznymi zachodzącymi w mózgu.

Klucz zaczął się rozgrzać, był coraz cieplejszy od jego gorących łez. Nie mogłem się już opanować, Mercedes oparła łeb o moje ramię, a ja pogłaskałem ją po nosie. Klucz rozgrzewał się ogrzewając moje dłonie. To było jedyne ciepło jakie byłem w stanie odczuwać w tę chłodną noc. Klucz stawał się coraz cieplejszy aż łzy zaczęły parować i parzyć w dłoń. W pewnym momencie...wypuściłem klucz, który upadł na piasek. Spojrzałem na swoje palce, które były czerwone od oparzeń.

To nie możliwe żeby zwykłe łzy rozgrzały klucz do takiej temperatury. Metal zaczął przyjmować delikatnie pomarańczowo-czerwoną barwę, następnie krwisto czerwoną, a w końcu białą jak śnieg. Musiałem osłaniać oczy przed promieniowaniem bo blask był oślepiający. Mercedes zaczęła rżeć z niepokojem a ja  odsunąłem się na dwa kroki. Klucz rozgrzewał się dalej aż stracił swoje kontury i przypominał bardziej małą, gorącą, świecącą gwiazdkę. Cofnąłem się jeszcze bardziej bo promieniowanie było tak intensywne, że parzyło nagą skórę.

Klucz zaczął cicho buczeć. A przynajmniej tak mi się wydawało. Buczenie stawało się coraz głośniejsze i niższe. Białe światło zmieniło się na lekko niebieski. Nie było mądre podchodzenie do tego, ale szok nie pozwalał również na wyciągnięcie telefonu z kieszeni spodni i wezwanie pomocy.

I nagle światło zafalowało, uformowało się w błyskawicę. Nie zdążyłem zareagować , to działo się za szybko. Błyskawica uderzyła prosto w moją pierś, prosto w serce. Pamiętam jedynie jak fala energii przeszła przez moje ciało, które przeszył porywający ból, mięśnie spięły się tak mocno i gwałtownie, a w płucach zabrakło powietrza. Ciało rozgrywał ból, czułem jak moje ciało jest rozrywane od środka, jak  umysł zaczyna wypełnia się dziwnymi obrazami, które po chwili wszystkie zniknęły. Zapadła totalna ciemność.

***

-Jack!!!!!!

Usłyszałem znajomy głos.

-Jack, co się stało, obudź się ?!!!!!

Powoli otworzyłem oczy, martwi ludzie zwykle tego nie robią. Obraz był strasznie rozmazany ale wiedziałem, że ktoś się nade mną pochyla. Obraz zaczął się powoli wyostrzać i zauważyłem, że stoi nade mną Ratchet.

-Ratchet ?-odezwałem się słabym głosem. Mówienie było trudne bo mięśnie gardła były nie naturalnie napięte. Tak jak całe ciało.

Próbowałem ruszyć...czymkolwiek. Ale ciało nie słuchało.

-Nie mogę się ruszyć..- poskarżyłem się medykowi.

Bo prześwietlił mnie swoim skanerem ale nic nie mówił.

-Co się stało, nie pokazałeś się na zajęciach z agentem Fowlerem, twój koń wrócił do bazy bez ciebie , nie mogłem namierzyć sygnału twojej komórki ?

Chciałem odpowiedzieć ale w mojej głowie był mętlik. 

-Pomóż mi usiąść, proszę.

Ratchet podparł mnie dwoma palcami do pozycji pół leżącej. W tej pozycji miałem większą widoczność na swoje ciało. I właśnie tego miałem pożałować. Moje oczy najpierw powędrowały do krwawej dziury wypalonej na wysokości mojego uda.  Tam nie było zwęglonej skury, nie było niczego. To miejsce było tak wypalone, że widać było spalone mięśnie i kawałek wystającej kości. Nerwy w tym miejscu były tak spalone, że nie czułem nawet bólu. Wokół  leżały resztki negdyś mojego telefonu i...

-NIE!-krzyknąłem głośno jak nigdy dotąd.-Nie, nie, nie, proszę nie.- błagałem.

 Zmusił zwoje ciało do niekontrolowanych drgań, które były oznaką desperacji. Zmusiłem swoją napiętą rękę do wyciągnięcia się do klucza. Był cały zimny, spalony, a na samym jego środku widniała wypalona dziura.

-Co, co ty zrobiłeś z Kluczem Wektora Sigmy!!!- krzyknął Ratchet.

-Ja ?- oburzyłem się.- Sam zaczął się rozgrzać, buczeć , potem opłaciło mnie światło i straciłem przytomność. Jak się obudziłem zobaczyłem to po raz pierwszy, tak jak Ty!

-Jak to zaczął się rozgrzewać ?

Otworzyłem usta by odpowiedzieć ale nie miało to już żadnego znaczenia bo świat przed moimi oczami zaczął wirować. Z nogi spływała krew w niekontrolowanej ilości. Jeśli nie otrzymam pomocy to będzie koniec, pomyślałem i straciłem przytomność.

***

Ciemność, jak długo przebywałem w jej sidłach? Czułem jakby stał w pokoju tak ciemnym, że nie było widać ścian, drzwi ani okien pomimo, że siebie widziałem bardzo dokładnie. Wyciągnąłem ręce do przodu i ruszyłem powolnym krokiem próbując wymacać jakąś ścianę i znaleźć kontakt. Nic takiego nie znalazłem, ba nie dotarłem nawet do rządnej twardej powierzchni. Szedłem dalej, nadal nic. Parłem na przód, a  pomieszczenie zdawało się nie mieć końca. 

-Jack- Nagle usłyszałem czyjś głos, który wypowiadał szeptem moje imię. Kojarzyłem ten głos tylko skąd?

 Rozejrzałem się z wokół ale nikogo nie zauważyłem.

-Jack!- Głos znowu wypowiedział moje imię tylko, że teraz głośniej. Chciałem krzyknąć na cały głos jednak z moich ust nie wydobywał się żaden dźwięk.

Położyłem dłoń na ustach zaniepokojony. Znowu usłyszałem, że ktoś mnie woła ale tym razem poczułem, że w chwili gdy znajomy głos wypowiadał moje imię... moje własne usta się poruszają. To on wypowiadał swoje imię mimo woli. Lecz głos, który wykonywał się z  gardła nie należał do mnie. Wydawać by się mogło, że dochodzi z daleka, a jednak jego brzmienie pokrywało się z pracą moich ust.


Nagle zauważyłem ruch, ale nie w ciemnościach nie byłem pewien co dokładnie to było. Następnie wokół mnie zacisnęły się niewidzialne liny. Nie, nie wokół mnie, więzy jakby zostały zawiązane wokół mojego serca. Poczułem szarpnięcie z głębi klatki piersiowej. Szarpnięcie jakby ktoś ciągnął mnie na linie. Przewróciłem  się gdy niewidzialna lina, która była przywiązana wewnątrz mnie przeciągnęła mnie po pomieszczeniu. Starałem się wyrwać, zerwać niewidzialne więzi, zahamować rękami i nogami o posadzkę, ale nic. Nagle napięcie gwałtownie zelżało, a ja skorzystałem z okazji by podnieść się na kolana.

Dotknąłem swojej klatki piersiowej starając się wymacać niewidzialną, wychodzącą z niej linę. Niczego nie znalazłem. Uniosłem lekko głowę i zauważyłem, że klęczę przed dużym i szerokim lustrem. Wstałem ostrożnie i przejrzałem się jedynemu przedmiotowi w niekończącym się pomieszczeniu. Lustro było wysokie na 10 metrów. Spojrzałem w swoje odbicie, lecz gdy tylko to uczyniłem mój obraz wewnątrz szklanej tafli lekko zafalował. Teraz stał tam ktoś inny, powtarzał moje ruchy jednak nie było to moje odbicie. Był to kogoś kogo dobrze znałem i kto był bliski memu sercu. Znałem imię tej osoby. OPTIMUS.

***

Nim wyłoniłem się z ciemności poczułem ból całego ciała. Największy był w głowie i klatce piersiowej. Jakby ktoś napiepszał we mnie tępym łomem. Powoli uchyliłem powieki. Nade mną stała jakąś postać, której nie mogłem zidentyfikować bo kontury były rozmazane. Po chwili mój wzrok się wyostrzył i spostrzegłem, że ową osobą jest moja mama. Po jej policzkach spływały łzy. Uśmiechnąłem się do niej łagodnie, a w jej oczach można było dostrzec obezwładniającą ulgę . Rozejrzałem się po pomieszczeniu, byłem z powrotem, w bazie Autobotów.

Leżałem na szpitalnym łóżku podłączony do kroplówki. Usłyszałem zbliżające się ku nim ciężkie kroki Ratcheta, który podszedł do nich z kluczem do zamka omegi w dłoni. Na jego twarzy malował się mieszanka smutku i zdziwienia.

-Jack .-zaczął stary bot.- Zbadałem klucz, jest nie do odratowania. Nie sądzę by człowiek mógł zrobić choćby rysę temu elementowi, więc musisz dokładnie mi opowiedzieć co tam się wydarzyło.

Opowiedziałem medykowi wszystko najdokładniej jak potrafiłem lecz ten zdawał się być jakby nie obecny. Co chwila spoglądał na klucz z wielkim smutkiem w optykach. Jego pamiątka po najlepszym przyjacielu była zniszczona. Czułem w sercu ucisk, ból gorszy niż ten kiedy komórka pod wpływem wystrzału z klucza wybuchła rozgrywający mu nogę aż do kości. Ten ból przechodził aż do głębi duszy. Optimus, ich przyjaciel.

***

Jedyne co pamiętał to oślepiający błysk przed optykami, następnie ciemność, błogi spokój. Jednak coś nie dawało mu spokoju czuł jakby niewidzialne uprzęże trzymały go od środka zaplecione na jego iskrze. Czół jak jest szarpany, ciągnięty przez nicość aż zatrzymał się przed lustrem, w którym zamiast swego odbicia widział dobrze mu znaną istotę. Znał jej imię, wypowiedział je a istota była coraz bliżej i bliżej aż mogli sobie patrzeć w oczy jak równy z równym. Optimus znał imię tej istoty. Jack.

C.D.N...

Mercedes:

Mercedes -Postura

Oryginalnie to zdjęcie prawdziwej klaczy wyścigowej- Ruffian, która zmarła tragicznie doznając ciężkiego obrażenia podczas jednego z wyścigów.
Prawdziwa legenda i mistrzyni.

Pobrane z google grafika

Pobrane z Google grafika

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top