44. Poznajmy się lepiej
Data publikacji: 14.02.2022
Ratchet
Sen, jak zawsze nie spokojny, niezrozumiały, taki, który nie daje wytchnienia, a męczy. Tak rzadko hibernowałem, a nawet wtedy czułem się bardziej zmęczony niż wcześniej. Tępe łupanie w procesorze nie ustępowało. Wiedziałem, że śnie, że to nie jest prawdziwe, nie ważne jak bardzo prawdziwe zdawało się być.
Klasyka, stoję w próżni, młody głos próbuje mnie zachęcić do rozmowy ale gdy się odwracam tam nikogo nie ma.
-Daj mi spokój, czego chcesz ?!
-Niczego, po prostu lubię cię odwiedzać.
-Nie, jesteś symptomem psycho-neuronalnym ale czego konkretnie, metaforą wojny? Może mojego sumienia? A może stresu i świadomości jaka ciąży na mnie teraz odpowiedzialność?
-Akurat odpowiedzialność ciąży od ciebie od zawsze, odpowiedzialność za pacjentów, za drużynę, za los światów, a w raz z nimi idzie to co zawsze, poczucie winy.
-O, czyli zgadłem, jesteś metaforą mojego sumienia!
-No wiesz co, ja tu staram się być miła, a ty mi takie rzeczy. Kiedyś taki nie byłeś...
-Kiedyś? Kiedyś?! Nie znamy się , nic o mnie nie wiesz, jesteś mną, nie istniejesz! Nie umiesz przybrać formy fizycznej ponieważ jest tego tyle, że nie wiesz którą postać wybrać. A masz dużo do wybierania ! Optimus!, Rafael!, Clifjumper!, wszyscy, wszyscy którzy kiedykolwiek musieli cierpieć, a ja nie byłem w stanie im pomóc! No dalej, nie umiesz się zdecydować? Wolisz dręczyć starego Autobota wyniszczając jego umysł poprzez niepewność i wycieńczenie?! Pokarz się, maro!
Dźwięk gwałtownie wciąganego powietrza, a następnie ciche:
-Wedle życzenia.
I nic. To tyle. Nikt się przede mną nie pojawił, nie było żadnego błysku, fajerwerków, szoku czy koszmarów przeszłości.
-No i co, stchórzyłaś ?
-To irytujące jak bardzo olewacie świat pod waszymi stopami.
Pod stopami.
Spojrzałem w dół. I, i nic. Po prostu stanąłem lekko zmieszany, z niezrozumieniem wymalowanym na twarzy. Przede mną stał człowiek, konkretnie samica. Mulatka z spiętymi w kok włosami, może miała z 16 lat. Ciężko było stwierdzić jeśli chodzi o ludzi, ale...
-Nie, no po prostu no nie, kim ty w ogóle jesteś? Z wszystkich moich bolączek postanowiłaś wybrać akurat taką, której w ogóle nie mogę i nie musze kojarzyć!
-Mówiłam, NIE. JESTEM. WYTWOREM. TWOJEJ. WYOBRAŹNI.
-Przecież to się dzieje tylko w mojej głowie, nie na prawdę.
-Oczywiście, że dzieje się to tylko w twojej głowie ale skąd u licha pomysł, że nie na prawdę? Małoś to ty w życiu cudów widział ?
-Bez owijania, kim jesteś ?
-Nazywam się Martina.
-Mhhmm, wybacz nic mi to nie mówi. Poza tym mam robotę nie mogę ci pomóc.
-Ty nie ale ja mogę pomóc tobie.
-Dziecko, to nie są sprawy, które...
-Zbliża się Armagedon.
Zamilkłem, zacisnąłem pięści i zamknąłem optyki nie chcąc by wylały się z nich łzy ale...
-Tak, ale jako wytwór mojego umysłu wiesz o tym bardzo dobrze, zbliża się Wielki Koniec, a ja nic nie mogę z tym zrobić. Shockwave...
-Optyczny zachujec.
Otworzyłem szeroko optyki.
-No co, taka prawda.
-Ale nie usprawiedliwia twojego słownictwa.
-Sam nie raz mówisz bardzo brzydko, a to, że nikt cię nie rozumie to też cię nie usprawiedliwia.
-To co innego...
-Jasne, wmawiaj to sobie.
-Powiedz w końcu kim jesteś.
- Jesteś jedyną osobą, której mogę powiedzieć. Usiądź sobie bo to może trochę zająć.
Steve
Rozchyliłem zmęczone powieki, ciało było zdrętwiałe i unieruchomione ale przynajmniej nie bolało. To była przyjemna regeneracyjna hibernacja, śniło mi się że byłem zaręczony z wyjątkowo brzydką, średniowieczną wieżą oblężniczą. Co gorsza zanim się obudziłem wydawało mi się to całkiem normalne.
Pomimo, że nie powinienem obróciłem głowę na bok na tyle na ile pozwolił mi kręgosłup. Nie znalazłem trójki dziwacznych przedstawicieli gatunku Homo sapiens w zasięgu mojego wzroku. Poczułem ulgę widząc, że ich nie ma, musiałem na czuja sprawdzić czy mam jeszcze iskrę, transformator i inne ważne narządy. Były.
Pewnie poszli się rozmnażać jak to węglowce mają w zwyczaju, a czemu poświęcają większość swego życia. Okropność. Tak czy siak lepiej żeby robili to poza zasięgiem moich optyk.
Lek przestał już działać nadal towarzyszyło mi lekkie otępienie pomieszane z rozbawieniem. Głupi Jaś level master. Do głowy przychodziły mi randomowe wyobrażenia i sceny. Wyobraziłem sobie węglowca leżącego na szklanej płycie, zza której spogląda na twarz starca, po pewnym czasie tafla pękła, a obie twarze zlały się w jedną. Śmieszne, prawda? No, dla mnie w tamtym momencie bardzo. Głupi byłem, a moja wyobraźnia jeszcze głupsza.
Dopiero po jakimś czasie mój umysł oprzytomniał na tyle bym mógł zacząć oceniać na nowo sytuację i opracowywać kolejną strategię ucieczki. A węglowcy... cóż miło było ale się skończyło, fajnie, że mnie uratowali, a ja ich w ramach wdzięczności też nie zabiłem. No, dług spłacony, trzeba się zmywać. YYYYY to znaczy jeśli wymyśle jak poskładać się do kupy w ciągu najbliższych paru minut.
Moje rozmyślania przerwały odgłosy pospiesznych, lekkich kroków. Następnie przez śluzę wbiegło 3 ludzi. To znaczy wbiegło to może dwoje, trzeci był raczej przez nich niesiony. Momentalnie zamknąłem optyki mając głęboką nadzieję, że nie zauważyli, że nie śpię. Na moje szczęście byli zbyt zajęci swoim pobratymcem. Czyżby jakiś wypadek podczas interfejsowania, a może ta mała samiczka rodzi... nie moment, przecież to był samiec. No to już nie wiem, ludzie są dziwni.
-Musimy go przeskanować.- rzucił chyba ten najwyższy.
Usłyszałem tylko dźwięki szamotania się i charakterystyczny dźwięk skanera medycznego. W zdenerwowaniu i jednocześnie lekkim zaciekawieniu nasłuchiwałem co będzie dalej.
-Żadnych odczytów, dlaczego?!
-Okulary!- wykrzyknęła samica.
Chwile później znowu dźwięk skanera.
-Według tego nic poza lekkim wstrząśnięciem mózgu i raną na głowie.
-No ale to miał już wcześniej, co się stało przed chwilą?
Zaciekawiłem się więc uznałem, że nie zaszkodzi trochę, ale tak dosłownie tyci tyci otworzyć optyki i se popodglądać.
Samica i wysoki samiec stali obok siebie przyglądając się odczytom wyświetlającym się na elemencie uzbrojenia wyższego. Głupi, Głupi Jaś, jak oni się nazywali? Ludzie mają taki nudne imiona, totalnie z niczym się nie kojarzą. Ta, ta samica to była Riko, Niko, Cziko, Tico. Nie, coś na ,,M", może Miki, nie to postać z bajki, hmmmm. Miko! Tak samica nazywała się Miko. A ten wysoki to był Józef, nie też na ,,J" ale nie Józef. Cztery litery. Jack. Tak. A ten mały, śmieszniutki on był, był Rafał, mmmm, RAFAEL! No prawie zgadłem za pierwszym razem, dobry wynik jak na Vechicona.
-Cześć! Jak się już obudziłeś to może masz ochotę na bitwę na rapsy?
O kurwa, to było do mnie. Zdemaskowała mnie. Szybko zacisnąłem optyki i dla niepoznaki zacząłem wydawać z siebie charczące odgłosy jakie wydają węglowce gdy hibernują. Jestem genialny.
Zamiast dowodów na potwierdzenie mej myśli usłyszałem tylko cichy chichot.
-No przecież wiem, że transformery nie chrapią. Nie udawaj.
-Jaa, nie udaję yyy tylko wentylowałem yyy jamę ustną, taaak i przeprowadzałem rutynową kontrolę stanu czystości wewnętrznej strony powiek.
-I jak, znalazłeś coś?
-Yy, tak, ojjjj, ahhh, ufff, ała, wybacz chyba coś znalazłem pod jedną z powiek, muszę się temu dokładniej przyjrzeć. To za trudne dla ciebie, nie zrozumiesz.
-Skoro tak mówisz.
Ufff, inteligentnie wybrnąłem ale Miko i tak chichotała. Bez sensu.
Tak czy siak zastanowiło mnie co się stało z tym maluchem? Czemu miał ,,wstrząs mózgu i ranę głowy", po co gdziekolwiek wychodzili? Gdybym był taki kruchy jak oni nie ruszałbym się z Ziemi, siedziałbym w domu otoczony poduszkami. Jak oni w ogóle są w stanie wstawać rano z łóżka wiedząc jacy są krusi? Groza. A tak to są w śród nich wojskowi, kaskaderzy, miłośnicy sportów ekstremalnych. O i wojny, lubują się w nich prawie tak bardzo jak my. No ale my mogliśmy sobie na to pozwolić. Że też oni się śmierci nie boją.
-W-wody...
-Już podaję.
To był głos Rafaela, a tym kto zgodził się spełnić jego prośbę o monotlenekdiwodoru był Jack.
-Jak się czujesz?
Nic. Cisza.
-Raf, proszę.- Tym razem odezwała się Miko.
Z ciekawości znowu otworzyłem powieki. Jakby co to tylko na chwile przerwałem odkurzanie. Samczyk siedział lekko skulony na jakiś ziemskich szmatach, był podtrzymywany przez starsze osobniki za ramiona. Jego wzrok majaczył pół-nieprzytomnie po całym pomieszczeniu. Obok leżała pusta, plastikowa butelka po wodzie, którą musiał przed chwilą skończyć. Nagle udało mu się skoncentrować na czymś wzrok. Na mnie.
Gdybym mógł się ruszać zamarłbym (ale nie mogę więc obyło się bez zmian). Jego towarzysze odwrócili głowy ku mnie.
-Tuuufffufufuuuu ja tu tylko odkurzam powieki, tuuuufuuuuuuszzzzzz nie patrzcie na mnie szzzzzzzz...
-Steve.
Otworzyłem ponownie optyki. Wszystkie buzie były skierowane w moją stronę.
-Spokojnie, nie musisz się nas bać.
Powiedział to Rafael, tak, ten co przed chwilą miał problem z jakimkolwiek kontaktem z światem rzeczywistym. Oparł się rękami o podłoże i zaczął powoli czegoś szukać wokół siebie. Znalazł. Szybki, które zdjęli mu przyjaciele gdy ten był nie przytomny pojawiły się z powrotem na jego twarzy. Starsi ludzie chcieli go powstrzymać ale on ich zignorował. Możliwe, że mnie pamięć zawodzi, z resztą nie byłoby to po raz pierwszy ale to co teraz miał na nosie różniło się od tego co widziałem jeszcze przed snem.
-Jestem bardzo zmęczony, czy mogę pójść, spać?
Jack zdziwiony pytaniem tylko potaknął. Następnie chłopak wpełzł do namiotu, a 2 ludzi zaczęło cicho rozmawiać gdzieś w kącie.
Głupiutcy ludzie, czemu nie mogą po prosty zawiadomić Autobotów przecież są ich optyczkami w głowie? Z drugiej strony to lepiej dla mnie...
Ohhh, uhhhh i po co ja w ogóle zacząłem myśleć.
Z moich optyk mimowolnie popłynęły łzy gdy przypomniałem sobie skok ze statku oraz to co czułem podczas spadania. Wiedziałem jak to się skończy, że prawdopodobnie tego nie przeżyje. Nie chciałem wracać do Autobotów, ni do Decepticonów. Liczyłem na chwilę wolności, sekundy dzielące mnie przed śmiercią, że roztrzaskam się o grunt tak mocno, że nawet nie poczuję. Zamiast tego bolesne zderzenie ze statkiem prowadzonym przez węglowców, połamany egzo- i endoszkielet i parę urazów wewnętrznych. Wszechświat mnie nienawidzi, zamiast dać mi umrzeć szybko i bezboleśnie tak jak sam sobie wybrałem to ten robi wszystko bym dogorywał powoli w cierpieniu skazany na łaskę węglowców. Gdybym tylko mógł się ruszać to... to bym się dobił. Jeden strzał w głowę. Choć znając życie byłby to strzał w stylu Wertera.
-O czym myślisz ?
Głos postaci, która niemal niczym demon zmaterializowała się obok mnie wyrwał mnie z depresyjnej zadumy. Gdybym mógł, wzdrygnąłbym się.
Miko stała jakieś półtora metra ode mnie, na przeciwko mojej twarzy.
-Wiesz, kiedyś myślałam, że Viechicony nie mają twarzy...
-A niby jak mielibyśmy patrzeć na świat i pobierać energon ?
-Y, no nie wiem, jakoś? Albo jak samochody, że wlewacie sobie do...
-Ćśśśś.
-Co?
-Ćśśśś.
-Czemu ,,Ćśśśś" ?
-Żebyś nie kończyła zdania.
-A czemu mam nie kończyć ?
-Bo, tak. Tak czy siak, jak widzisz mamy twarze, czujesz się teraz głupio?
-Młech, nie bardzo, to nawet przyjemna wiadomość. Np. Taki Soundwave on też ma twarz, prawda ?
-Yyyyy...
-Czekaj mówisz, że nie wiesz czy Soundwave ma twarz?
-Nooo...
-A, to uważasz mnie za głupka bo nie wiem czy vechicony mają twarze ale sam nie wiesz czy Soundwave ma twarz?!
Pomimo tonu dziewczyna nie wydawała się zła, raczej była rozbawiona zaistniałą sytuacją.
-Po co ci ta informacja? Soundwave'a już nie ma, Autoboty się go pozbyły.
-Cooooo?! To też sobie cwaniaki przypisują?! Niedorzeczność !
Chyba coś mi umknęło.
-Ohhh, no nie żartuj, przecież to my pozbyliśmy się Soundwave'a.
A teraz uwaga, wśród vechiconów krążyły różne pogłoski na temat zniknięcia asa wywiadu. Oczywiście słyszeliśmy o wersji Autobotów, w której to ludzie go załatwili. Ale ciężko było w to uwierzyć, więc mało vechiconów dało temu wiarę. Raczej popularna była opinia, że to któryś z nich, pewnie Bumblebee albo Smokescreen zgasili go i gdzieś ukryli jego ciało. W to wierzyło większość vechiconów, w tym ja.
-Ta, jasne.
-No tak, zamknęliśmy go w innym wymiarze.
-Mhm.
-Nie kłamie, tak było.
-Nie zmyślaj, tylko powiedz co tu robicie?
-Może lepiej powiedz czemu robot transformujący się w auto nagle postanowił nauczyć się latać?
-Nie uczyłem się latać!
-A co robiłeś, wyszedłeś się przewietrzyć ?
-Nie, ja chciałem...
Miko
Po raz kolejny w swym cholernym, życiu działam szybciej niż myślę. Już w chwili zadawania pytania mój zdezelowany mózg podsunął mi najbardziej oczywistą odpowiedź. To co pojawiło się w optykach byłego decepticona i drżenie w głosie podczas udzielania urwanej odpowiedzi tylko potwierdziły przypuszczenia.
Steve, zacisnął usta w wąską kreskę, a z optyk, które przymrużył wypłynęły strużki łez. Następnie odwrócił głowę bym nie widziała jego stanu. Nie wydał z siebie żadnego dźwięku. Tak płacze ktoś kto cierpi ale jednocześnie wie że mu nie wolno. Kto nie chce być ani zauważonym ani usłyszanym.
Jeśli ktoś tak reaguję to staranie się zobaczyć jego twarzy lub durne pytania typu ,,Ej czy wszystko ok?" wywołają jeszcze gorsze efekty. Nie można też w takiej sytuacji po prostu przejść obojętnie.
Podeszłam do niego najciszej jak umiałam. Usiadłam opierając się plecami o tył jego głowy. Con wydał z siebie cichy jęk ale niemal natychmiast go zdusił i zamilkł ponownie. Nie musiał krzyczeć, tak jak nie musiałam widzieć jego twarzy by wiedzieć, że po drugiej stronie zalewa się łzami. Delikatnie i powoli głaskałam bok jego maski. Gdy byłam dzieckiem i płakałam obrażona na cały świat mama zawsze trak robiła bym po pewnym czasie przytuliła się do niej i dała się myziać za uchem w nieskończoność. Może maje dziecięce fochy nie oddawały miarodajnie tego z czym mierzył się teraz Steve ale nie znałam lepszego sposobu. Po pewnym czasie przestałam go głaskać i po prostu przytuliłam się do jego szyi. Nie było, żadnej reakcji ale mój upośledzony kobiecy instynkt wyczuł, że zaszła jakaś zmiana.
-Nie wstydź się łez, Steve. One są dowodem na uczucia, pozwalają wypłukać z siebie smutki. Jeśli chcesz porozmawiać to...
-Jestem pomiotłem, wiesz ? Zawsze byłem, po to mnie stworzono.
Nic nie odpowiedziałam. Spodziewałam się, że odepchnie moją propozycję albo będzie milczał w nieskończoność ale poczułam ulgę widząc, że tego nie zrobił.
-Pamiętam słowa wielu decepticonów, a nawet autobotów, że każdy sam wybiera czy chce nim być. Tak, to prawda. Każdy, chyba że jest się klonem. Wtedy nawet nie jesteś w pełni cybertrończykiem, stanowisz osobny pod gatunek. Nikt cię nie pyta o zdanie czy chcesz służyć Megatronowi ani w zasadzie o nic innego. Gdy jesteś dziełem eksperymentu nikt, Autobot, Decepticon ani żadna inna frakcja nie ma cię za żywą istotę. Stanowisz podnóżek, tanią siłę roboczą, na której można się wyżywać zawsze gdy przyjdzie na to ochota. Bezkarnie...
Wylał z siebie potok słów, a moje ciepłe łzy zaczęły zalewać mu szyję.
-...Nie trzeba cię szanować. Ba, nie jest to nawet wskazane. Nie masz uczuć, emocji ani poczucia własnej wartości. Nie możesz nawet się odezwać nie pytany, ani wyrazić swojej opinii. A jeśli już to szybko, krótko i zwięźle. Jesteś nikim. Nawet nie możesz w spokoju odebrać sobie życia.
Ostatnie zdanie wypowiedział tak cicho, że gdybym nie leżała tak blisko to nigdy bym tego nie usłyszała. Jedyne co mogłam zrobić to nadal go tulić i płakać. On też płakał, zaczął nawet wydawać z siebie poszczególne wstydliwe, stłumione jęki. Nie było słów, które mogły by go pocieszyć. Co miałam powiedzieć, ,,Wszystko będzie dobrze"? I on i ja wiedzieliśmy, że to kłamstwo. Jedyne co można było zrobić to trwać.
Jack
Udałem się na krótki spacer. Za dużo się zdążyło. Odpowiedzialność, nie jasny cel, dziwne nie logiczne przypadki no i teraz ten decepticon. Do tego Optimus nie dawał znaku życia. Zawsze gdy jest najbardziej potrzebny to go nie ma, jak mama gdy czegoś od niej chcesz, a jak nic nie potrzebujesz to jest pod ręką cały czas. Głowa mnie bolała, a mięśnie działały opornie. Chloroforma robiła co mogła ale nie dało się uniknąć skutków zbyt silnej grawitacji. Na jeden krok poświęcaliśmy więcej czasu i energii niż na Ziemi, to wyniszczające psychicznie i fizycznie. Kogo mam poprosić o radę? Kiedyś myślałem, że największą tragedią jaka może mnie spotkać to opierdol od szefa i drwiny Vinca. CÓŻ ZA NAIWNOŚĆ, wtedy chociaż miałem przyjaciółkę, której mogłem się wyżalić i matkę srogą acz kochającą i wspierającą. Teraz byłem sam. Zbliżając się do kokpitu pilota usłyszałem rozmowę. Vechicon płakał cichutko, a Miko mówiła coś przyciszonym głosem. Musiałem naprawdę wytężyć słuch by zrozumieć co mówi.
-...wściekłam się. Byłam naprawdę wściekła. Więc kiedy nadażyła się okazja, ukarałam tego kto odpowiadał za taki stan rzeczy. Złamałam tego dnia, najwięcej zasad w swojej karierze. Ale było warto. Jeden przyjaciel pomszczony, drugi uratowany, wróg pokonany.
-Dało ci to ulgę ?
-Tak.
-Czy gdybyś mogła cofnąć czas, zrobiłabyś to jeszcze raz ?
-Nie, tym razem mniej bym się wachała przed wciśnięciem przycisku.
-Chyba dobrze mieć taką przyjaciółkę jak ty.
-Jeśli chcesz, możemy się zaprzyjaźnić.
Nie usłyszałem odpowiedzi viechicona. Z torby, którą miałem zawieszoną na ramieniu wydobywało się lekkie światło. Wyciągnąłem z niej srebrną kulę, które teraz jaśniała, delikatnym, srebrzystym blaskiem. Creator się budził. I coś co właśnie przed chwilą się stało miało na to duży wpływ.
C.D.N...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top