35. The good doctor

Przed rozpoczęciem rozdziału radze ponownie przypomnieć sobie znaczenie terminu ,,Apofenia".

Data publikacji: 14.07.2021

_____________

Ludzie na przestrzeni dziejów odczuwali różne potrzeby. By zaspokoić te potrzeby zaczęli wynajdywać, odkrywać i tworzyć. Niektórzy gapili się całymi dniami w kosmos, innym coś spadało na głowę, a jeszcze inni wyskakiwali z wanny na waleta. Za każdym z nich stały lata przemyśleń odkryć które często wyprzedzały swoją epokę. Jak mógł czuć się Leonardo da Vinci, Mikołaj Kopernik czy Beethoven. Niektórym wystarczyło jedno spojrzenie by połączyć teoretycznie nie pasujące do siebie elementy, wystarczył jeden gest by zrozumieli prawa wszechświata i ułożyli je w słowa. Byli ludzie którym nie trzeba było tłumaczyć ponieważ świat był dla nich układanką, a w układance każdy element odpowiada konkretnemu elementowi jak w puzzlach.

Właśnie tak się czułem, jakbym układał puzzle. Nie znałem anatomii transformerów, Ratchet nie zdążył mi jej wyjaśnić. Ale wszystko wydawało się takie no logiczne. Z zatoczki medycznej Miko pomogła mi dostać potrzebne rzeczy. Statek był w złym stanie, a niektóre narzędzia były pordzewiałe ale na szczęście było dużo substancji z grupy antykorodantów. Bardzo dobrze znaliśmy te substancję, boty wiecznie musiały je łykać na Ziemii by zapobiec rdzewieniu. Wilgotny klimat i bogata w tlen atmosfera im nie służyła.

Nie zastanawiałem się jakim cudem znaleźliśmy odpalający statek z zaopatrzeniem, było w tym coś podejrzanego. Ale darowanemu statkowi bojowemu nie zagląda się w przeszłość.

Wyjąłem z naszej apteczki lateksowe rękawiczki i założyłem po dwie na każdą rękę. Energon jest trujący dla ludzi więc lepiej się zabezpieczyć. Założyłem podwójną warstwę ubrań, a twarz opatuliłem jakimś materiałem tak, że widać mi było tylko oczy. Jack i Miko wyglądali podobnie, mieli mi asystować.

-To co robimy ?- zapytała Miko.

Spojrzałem na największe rozcięcie na brzuchu, z którego siarczyście lał się energon. W jednej chwili mogłem odczuć jak mój umysł eksploduje. W głowie zaczęły mi się pojawiać obrazy przeciętych kabli, oraz możliwe sposoby zatamowania wypływu.

-Podaj mi strzykawkę i balonik, zrobimy gigantyczne reboa.

***

***

Jedną z podstawowych umiejętnoś i jakie możba nabyć w wojsku jest umiejętność udzielenia pierwszej pomocy osobie wykrwawiającej się oraz jak jej udzielić gdy nie ma się profesjonalnego sprzętu.

Jack wiedział o co mi chodzi, ale, że nie mieliśmy sprzętu to musieliśmy go zastąpić tym co mamy. Na szczęście transformery były bardziej wytrzymałe od ludzi. Udało nam się znaleźć igły, rurki i drut, które posłużyły by nam jako elementy umożliwiające wprowadzenie balonika. Tym balonikiem miała okazać się gumowa rękawiczka. Co jak co ale może transformery są z metalu ale w pewnych elementach jesteśmy dość podobni, a prawa fizyki działają na nas też podobnie. Wbiłem igłę w odsłonięty gruby przewód na nodze robota. Następnie umieściłem w nim rurkę przez którą przełożyłem cieńszą rurkę z drutem i rękawiczką, po drugiej stronie była strzykawka z płynem. Prześwietliłem ,,pacjenta" zegarkiem by upewnić się, że rękawiczka dotarła tam gdzie powinna. Nacisnęliśmy na tłoczek. Za chwilę mogliśmy zobaczyć, że poziom wypływającego energonu zmniejsza się.

_______________

Filmik na czym polega Reboa- sama musiałam trochę przejrzeć i poszukać żeby zrozumieć na czym polega. Jeśli oglądacie The good doctor pewnie kojarzycie jak w jednym odcinku Shaun wykorzystał to do zatrzymania krwotoku wykrwawiającego się faceta.

_______________

Udało się spowolnić wyciek z wielu poważniejszych miejsc więc teraz trzeba było szybko zespawać i poprzepalać kable zanim rękawiczka pęknie. Nie mieliśmy małych spawarek więc musieliśmy wykorzystać jedną z naszego sprzętu (no sorry ale co jak co ale wybierać się na metalową planetę bez spawarki...) Praca szła mozolnie gdyż tylko ja miałem spawarkę, reszta starała się połączyć rozerwane kable oraz poprzepalać te mniejsze za pomocą rozgrzanych na rozpalonym prze Jack'a ognisku kawałków drutu. Z odczytu skanu mogliśmy się dowiedzieć, że robot ma połamane wiele elementów endoszkieletu, mało tego miał uszkodzony transformator. Nie mieliśmy wiedzy ani możliwości pomóc mu w tym zakresie. I tak rzuciliśmy się na głęboką wodę z tym. Na szczęście w jednostce wojskowej znajomość techniki Rebao to podstawa dlatego i ja i Jack byliśmy z nią dość dobrze obeznani. Ile nas tym katowali na manekinach to nie zliczę. Decepticon i tak miał niesamowicie dużo szczęścia. Tak, w ogóle to co się stało ?

Nie mieliśmy jak go obrócić na tył, a z szyby statku raczej go nie zrzucimy więc mogliśmy mieć tylko nadzieję, że obrażenia na plecach nie są aż tak rozległe.

Jack

Dlaczego chciałem by żył ? Dobre pytanie. Z jednej strony przemawiało przezemnie człowieczeństwo i nauki Optimusa, że cenne jest każde życie. Z drugiej instynkt samozachowawczy i doświadczenia związane z Decepticonami. Gdyby mógł prawdopodobnie by nas sprzątnął bez wachania. A ten bijący od niego niemal namacalny strach gdy na mnie patrzył...

Trzecia strona nakazywała logiczne, wyrachowane i wykalkulowane działanie by dotrzeć do celu. Słowa Martiny. Ale czy słuchanie się wskazówek zjawy można nazwać logicznym zachowaniem ?

Dwie strony przemawiały na plus więc demokratycznie wygrała decyzja o przetrwaniu, jego przetrwaniu.

A w ogóle co miałem zrobić, co ? Tak po prostu pozbawić go życia z zimną krwią? Kiedy tak na mnie patrzył, nie zobaczyłem olbrzymiego, sadystycznego robota, tylko zlęknioną przepełnioną bólem żywą duszę. Optimus by tego nie pochwalił.
Pomimo, że robot nie miał twarzy miałem wrażenie, że w jego ,,spojrzeniu" było to coś co miał w oczach Paul gdy odchodził w moich ramionach.

Co ty wygadujesz Jack ogarnij się, to sługus Megatrona, zabije ciebie i twoich przyjaciół jak tylko się obudzi. Ale ja im na to nie pozwole.

Miko

Gorącym drucikiem przepalałam raz tu raz tam. Gdyby był przytomny to pewnie darłby się z bólu. Kurde, co on odpiepszał ? Od kiedy vechicony spadają z nieba ? Beznadziejny z niego lotnik, co on transformować się zapomniał ? Debil.

Jak wstanie to mu nie odpuszcze za to. Boty mu takiego wpierdolu nie spuściły jak ja zamierzam.
Kiedy nastąpiło uderzenie, całe moje życie przeleciało mi przed oczami. Myślałam, że to koniec, serce zostało wybite z rytmu, a ja czułam jakbym spadała w czarną otchłań.

To było bardzo głupie gdyż taką samą otchłań wyczułam w nim, kiedy po raz pierwszy na niego spojrzałam.

Miko, ten con skrzywdzi Jack'a i Rafa jeśli ich nie ochronisz...

Raf

Jedną z wartości jakie wyciągnołem z domu rodzinnego był szacunek do wszystkich w okół nieważne jakyby nie byli. Pochodziłem z rzymskokatolickiej rodziny chiszpańskich imigrantów. Zawsze niezależnie od tego kim ktoś by nie był starałem się go zrozumieć.

Gdy Simón mnie bił zobaczyłem w jego oczach ból. Zawsze nosił koszule z długimi rękawami nawet w najcieplejsze dni. Może zakrywał rany po zgaszonych papierosach i siniaki na jego ciele. Jego przemoc wobec mnie mogłaby być dokładnie tym samym co doświadczył w domu. Nikt nie może być wiecznie ofiarą.

Ale gdy ofierze wyrastają kły i zaczyna polować na słabszych można powiedzieć, że nadal jest ofiarą ?

Moim zdaniem tak, jest ofiarą własnego bólu. Żeby samym stać się drapieżcą ktoś musi cię obedrzeć z godności jako ofiarę. Zostając drapieżnikiem, tak na prawde nadal jesteś ofiarą zamkniętą w klatce własnej przeszłości smagany biczami z strachu i wstydu. Łatwo jest wykożystać kogoś kto nie zna świata i nie ma poczucia własnej wartości. Albo komu wmówiono, że owej wartości nigdy nie posiadał.

Tak miał Simón i tak miało wielu ludzi.

Czas u boku botów pozwolił mi zaobserwować ich zachowania. Tak samo kochali, ranili się popadali w depresje, ulegali manipulacją, walczyli ze sobą.

Podobno Decepticony się nie zmieniają, tak twierdziły boty. A czy jest możliwość, że wygłaszały te słowa popchnięte taką damą nienawiścią jak ludzie w stosunku do tych którymi gardzą?

Kochałem przyjaciół, chciałem by byli bezpieczni ale nie znosiłem przemocy.

***

Spawałem i lutowałem to co tylko mogłem. Wykożystywaliśmy to co mamy taśmę, papier toaletowy, druty itp.

Warunki nie były najlepsze
Chyba zbierało się na burzę. A mnie się nie uśmiechało zostać skompanym w kwasie. Decepticona też przcież nie mogliśmy tak zostawić.

Co robić, co robić ?!

ST-3-53

Stuk, stuk...

Łupanie i stukanie w bani powoli, stopniowo przedzierały się przez ciemność.

Stuku, puku, stuk, stuk...

Powoli wracała swiadomość rozbudzana tym irytującym dźwiękiem. Budziłem się, chciałem jeszcze troche pospać, jeszcze trochę. Albo nigdy się nie obudzić. Przecież jak tylko otworze optyki to będę musiał się wziąć do roboty. Nie chce do roboty. Może leżeć tak bez ruchu aż pomyślą, że nie żyję ? Dobry plan. Nie, nie, wtedy zaniosą mnie do Knockouta, a ten na pewno zauważy, że udaję. A w tedy Megatron każe rozkręcić mnie na części zamienne dla bardziej przydatnych conów. Zaraz, nie, nie, przecież już dawno po wojnie. Megatron przegrał. W takim razie to coś w kwaterze, może znowu jakiś vechicon przypadkiem otarł sie o autobota i jest teraz rozsmarowywany na ścianie...

Stuk, puk, puk, stuku, puku, ŁUUUP !

Optyki same otworzyły mi się z przerażenia. Ujrzałem nad sobą otwarte niebo i cieżkie żółtopomarańczowe chmury siarkowe. Zbierało się na burzę.

Co ja tu robiłem ?

Rozejrzałem się spanikowany. I wtedy stały się dwie rzeczy, które spowodowały nagły napad paniki. Przypomniałem sobie jak tu trafiłem. Oraz zobaczyłem jak węglowcy już dobierali się do mnie i rozkręcali na części. Nie mogłem się ruszyć, musieli mnie przykłuć, nieeeeee!!!

Taka śmierć śniła się vechiconą po nocach w najgorszych koszmarach. Na Nemesis co noc pare vechiconów budziło się z krzykiem próbując zrzucić z siebie robactwo, które dopadło ich w śnie. A teraz to się spełnia. Komandorze pomocy !

-Zostawcie mnie nieeee !

Węglowcy odskoczyli. Jeden nawet się przewrócił przy próbie ucieczki.

-Wynocha, zostwacie mnie. Żywce mnie nie weźmiecie, rozwale was, ro-o-zw-w-aleeeeeeeee...- rozryczałem się. Bałem się na prawdę się bałem. Łzy lęku i smutku zalały mi maskę od wewnąrz. Wyłem jak zażynane zwierzę. Nie chciałem by mnie dotykali. Oni zawsze robią nam jakąś krzywdę. Jak można być tak małym, a jednocześnie tak okrutnym?!- Komandorz-e-e-e.- Młeeeeeeeeeheeeeeeeheeeee eeeeeeee !- zawyłem z rozpaczy.

- Witaj- usłyszałem cichutki głosik.

Obróciłem głowę by leżąc ,,stanąć" twarzą w twarz z węglowcem.

-Cześć, jak się czujesz?- spytał mały skurwiszon.

Chce wiedzieć jak się czuję? Sprawdza czy mam jeszcze siłe walczyć? Kpi sobie ze mnie.

-Na tyle dobrze, żeby cię rozgnieść robalu.- wysapałem, a z moich optyk wylał się kolejny strumień łez.

-Raf, odsuń się od niego, już!- usłyszałem po drugiej stronie.

Obróciłem głowę w drugą stronę. Tam było ich jeszcze więcej. Człowiek w liczbie dwa. Wyżsi od tego po prawej. Specjalnie się tak ustawili, gdy będę obserwował jednego ci zatakują z drugiej strony i na odwrót. Małe, barbarzyńskie, podstępne, włeeeeh.

- Czy coś cię boli? Gdy byłeś nieprzytomny podałem ci jakieś środki znieczulające i wiesz, pospawaliśmy rany ale nie wiem czy podałem wystarczająco dużo specyfiku.

Zastygłem, rzeczywiście nic mnie nie bolało. Koniczyny były powykręcane ale i połamane ale bólu nie czułem. Mało powiedziane, nie mogłem się ruszyć.

-N-nie mogę się ruszyć. ZROBIŁEŚ TO SPECJALNIE, TAK ?!!

-Co-o nie nie przepraszam, myślałem, że dobrze wymierzyłem dawkę. Jeśli za dużo to na prawdę nie chcący-y-y.y- z rdzawych optyk węglowca popłyneły łzy. Czemu płakał ? Przecież to ja tu byłem ofiarą, nie on.

-JAK CIĘ TYLKO DORWĘ...!!!

-Nie wasz mu się grozić! -Coś przycieniło mi twarz i błysneło. Najwyższy człowiek stanoł mi na piersi i wycelował mieczem w gardło. Zadrżałem mimowolnie.

- Nazywam się Jackson Christopcher Darby. Opatrzyliśmy twoje rany i zespawaliśmy co mogliśmy, opanowaliśmy wyciek energonu. Więc okaż może minimum wdzięczności koledzę, który odwalił kawał dobrej roboty. Potrafisz wykrzesać z siebie minimum szacunku, decepticonie ?

-N-ie ga-a-ście młeeeeeee.

-Jack on chyba serio się boi.- usłyszałem głos trzeciego węglowca. Po głosie mogłem wywnioskować, że ten osobnik był samicą.

Ten stojący na mojej klatce spojrzał na mnie srogo. Jego optyki były niebieskie jak u autociot i chłodne jak wtedy gdy nas mordowali. Zamknąłem optyki i zawyłem po raz kolejny. Kiedy je otworzyłem, ponownie zobaczyłem tego człowieka. Lecz już nie miał w odnóżach broni, a jego wzrok znacznie złagodniał. Przestraszyło mnie to jeszcze bardziej.

-Zbiera się na burzę, musimy cię jakoś przetransportować do środka. Odpowiadaj na pytania ,,tak" lub ,,nie".
Zrozumiano ?

-Ta-ak.

-Czy jesteś w stanie ruszać czymkolwiek ?

Spróbowałem jeszcze raz poruszyć choćby szponem.

-Nie.

-Czy jesteś w stanie przejść w formę vechikularną?

No on chyba sobie ze mnie żartuje.

-Nie.

-Transformujesz sie w auto czy odrzutowiec?

-Tak.

-Słucham ?

-No miały być przecież tylko odpowiedzi ,,tak" lub ,,nie", tak ?!- zawyłem.

-No więc ?

-Transformowałem się w samochód.- człowiek unisł jedną brew.- Jednak od dawna mój tranformator jest uszkodzony i nie jestem zdolny do transformacji.

Za dyżo informacji, za dużo informacji.

-Co chcecie ze mną zrobić?

-Jeszcze nie zdecydowaliśmy. Ale jeśli będziesz grzeczny, nic ci z naszej strony nie grozi.

Uhuhu bo uwierzę.

-Posłuchaj, nie możesz tu tak leżeć, musimy cię jakoś przetransportować do środka.

ŁUUUP!

Rozległ się grzmot burzy.

-Jakieś pomysły ?

-Stwórzcie nosze.

-Co?- zaragowali wszyscy.

-Nie wiecie co macie w posiadaniu, nie ? - No i czego się więcej spodziewać po węglowcach. Nawet nie wiedzą czym latają.- Nie wiem komu zajemaliście ten statek ale jest to model Symetria 0. Takich statków wyprodukowano tylko kilka. Cuda inrzynieri przed wojną. Są niesamowicie wytrzymałe i, i mają niesamowite zdolności transformacji w każdym zakresie. Doskonałość w każdym calu. Ale założe się, że nie umiecie programować układów statku, co nie ?

-Noooo, my nie.- odpowiedział ten cały ,,Jack". Ledwo go usłyszałem, bo zaczoł wiać porwisty wiatr. Zaraz zacznie padać.

Oba samce spojrzeli na samice. Co chcą teraz z sobą kopulować, czy co ? W takiej sytuacji. O, Wszechiskro zabierz mnie bym nie musiał na to patrzeć.

-Zuzia, budzimy się!

-Zuzia?- zdziwili się obaj samce.

-Tak nazwałam, czuje to w kościach. To na pewno dziewczyna.

-Mniejsza z tym.- odpowiedział jej Jack ukrywając twarz w dłoni.- Czy ,,Zuzia" może coś dla nas wyczarować ?

O czym te węglowce pierdolą ? Choć już lepiej by pierdolili niż się pierdolili.

Ludzka femme usiadła ze skrzyżowanymi nogami. No nie, teraz jej się zachciało medytować. Nie dość, że węglowce to jeszcze najgłupsze ze swojego gatunku.

Przyjrzałem jej się, jej twarz przez chwile wyrażała skupienie, a następnie wygieła się jakoby z bólu.

-Aaa-aa!

-Co jest?

Oba samce podbiegli do niej.

-Nie mogę to za bardzo boli.

,,Jack" odkrył kawałek pokrowaca na jej szyji i zmarszczył brwi. Coś było nie w porządku.

-Spróbuje stworzyć nam jakąś osłonę.

-Miko nie, zabraniam ci.

Femme obdarzyła młodego mecha spojrzeniem mówiącym ,,Jak śmiesz?!"
oraz ,,Ja nie dam rady?! Ja?! Potrzymaj mi bęzynę".

,,Miko" ponownie usiadła i zamkneła optyki lekko je zaciskając. Jej wargi i policzki lekko drżały. To chyba był ból.

Po chwili coś zaczeło się dziać. Poszycie statku nad nami zaczeło się transformować. Całe górne czoło statku rozeszło się odslaniając wszystkie mechanizmy. Kształt który zaczoł się formować był długi i płaski. Powoli nachodził na nas tworząc, tworząc coś w rodziaju dachu. Warstwa metalu zdawała sie zakby dalować.

W pewnym momęcie Miko cicho pisneła i zaczeła kaszleć pochylona. Na podłoże spadło pare ludzkich łez i kilka kropelek jakiejś czerwonej cieczy.

Płakała ?

Wzieła kilka głębszych wdechów jak to ludzie mają w zwyczaju i podniosła głowę z trudem. Spojrzała na mnie.

-Nie przedstawiliśmy ci się. Ja jestem Miko, to jest Jack, a ten tam to twój wybawca Rafael.- Wiedziałem już jak się nazywali ale nic nie powiedziałem.- A ty, masz ty jakieś imię?

C.D.N...

_____________

Postaci na podstawie, których stworzyłam umiejetności wizualizacji Rafa.

Rysunki schematyczne odnośnie tego gówna co się wpiło w Miko.

Na rysunek (górny) należy patrzeć od lewej (tam jest głowa) po prawej ramiona.

Zdjęcie jest poziomo.

Ps: Rozdział stworzony w większości podczas burzy, na balkonie. Burza trwa nadal. Kto też mieszka w łódzkim temu powodzenia.

Widok jest za razem straszny jak i interesujący i piękny.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top