26. Sygnał życia


Jeśli ktoś nie do końca znajduje się w sytuacji radzę przypomnieć sobie końcówkę rozdziału 23.

Przy okazji zapraszam na moje drógie ff z transformers ,,Dzieci Dwóch Planet"

________________

Raf

Ała, ale bolała mnie twarz i lewy bark. Chyba w coś walnołem, ale w co i dlaczego? I czemu czuje się taki ciężki? Powoli uchyliłem powieki. Nademną pojawiło się pomarańczowe niebo.

-Raf, Raf pomóż mi, proszę.- usłyszałem zbolały jęk. Naszczęście moje okulary zostały uprzednio przezemnie wzmocnione więc nie potukły się i udało mi się je wymacać leżące w pobliżu. Założyłem je i rozejrzałem się.

Znieruchomiałem z przerażenia, leżeliśmy w śród morza zardzewiałych trupów. I chyba właśnie w jednego z nich uderzyliśmy. Hmm, nadal lepiej niż ocean oleju.

Widok był naprawdę straszny, wszędzie leżały porozrzucane, przeżarte rdzą ciała transformerów. Niektóre dosłownie poprzełamywane na pół, powyginane w nienaturalnych pozycjach, ponadziewane, przecięte, wygięte, skatowane, wybuchnięte, powbijane w ziemie i rzesza innych przymiotników, których nazw nie znałem. W miejscu gdzie kiedyś były ich twarze teraz zioneły puste optykodoły i wąska kreska po ustach.


-Raf, błagam.

Co? A tak. Otrząsnołem się z szoku i rozejrzałem. Jakieś 3 metry odemnie leżał Jack i trzymał się za bok. O nie.
Moje ciało było w zbyt wielkim szoku, a większa siła grawitacyjna planety też w niczym nie pomagała. Podpełzłem do niego na czworakach.

-Jack co, co ci jest ?

Jego bluzka była cała przemoczona od krwi. Jednak nie mogłem zobaczyć co dokładnie się stało gdyż Jack uciskał to miejsce dłońmi by powstrzymać wyciek krwi.

-Apteczka sz-sz-szybko!

Rozejrzałem się, nasze plecaki były porozrzucane. Powylatywało z nich wiele rzeczy w tym nasze ubrania. Podpełzłem do najbliżej leżącego plecaka i szybko zaczołem w nim grzebać. Wywalałem wszystko na oślep by dokopać się do apteczki.

-Mam!

Szybko wróciłem do Jack'a. Chłopak był blady i ciężko oddychał. Chloroforma działała, ale przez ubytek krwi jej działanie mogło być krótsze, a toksyny z powietrza mogły się łatwo dostać do rany prowadząć do zatrócia organizmu i zakażenia rany.

Jack powoli odsunoł rękę od rany. A mnie się zrobiło niedobrze. Właśnie dlatego wolałem robotykę i informatykę.

W ciele Jack'a pod kątem ok 45° tkwił dóży, metalowy, zardzewiały kolec. Prawdopodobnie część trupa transformera, która wbiła się w ciało gdy o niego uderzyliśmy.

Kawałek zardzewiałego egzoszkieletu rozdarł tkanki w okoł miejsca, w które się wbił, z których obficie lała się krew.

-Posłuchaj Raf, nie możemy teraz tego tutaj wyciągnąć bo się wykrwawie. Musisz oczyścić i efff- stęknoł z bólu- z-zdezynfekować ranę. A potem eff o-owinąć ją ba-andarze-em.

Cierpienie jakie widziałem na twarzy Jack'a i napięcie na jego ciele i w samym głosie sprawiały, że miałem ochotę uciec ale nie mogłem. Nie mogłem!

Rozdarłem materiał bluzki przeszkadzajacy w swobodnym dostępie do rany.
Wyciągnołem z apteczki waciki oraz wodę utlenioną, odkaziłem ręce i starannie oczyściłem ranę w okół ciała obcego. Waciki szybko nasiąkały krwią. Więc bardziej się w tym babrałem. To było obrzydliwe.

Następnie postępując zgodnie z instrukcjami Jack'a przyłożyłem do rany opatrunek jałowy. Jak się spodziewalem nie obyło się bez syku bólu. Potem owinołem Jacka w pasie bandarzem. Żeby to zrobić Jack musiał podnieś tłów chociaż pare centymetrów nad grunt. Co okazało nie niesamowitym pokazem cierpienia. Ale się udało, następnie dla usztywnienia założyłem drugi bandarz.

Jack usiadł ledwo powstrzymująć jęk bólu przy mojej pomocy. Sapał ciężko. Mogłem mieć tylko nadzieje, że kolec nie był na tyle długi by sięgnąć ważniejszych organów.

-Mi...ko?- wystękał.

Miko? Przecież jestem... Miko! Totalnie o niej zapomniałem przez tę sytuację.

Rozejrzeliśmy się. Dziewczyna leżała nadal nieprzytomna 4 metry od nas. Podpełzłem do niej. Była zwrócona twarzą do gruntu więc delikatnie odwróciłem ją twarzą do siebie. Z prawej skroni leciała jej cienka stróżka krwi. Musiała mocno przywalić.

-Miko, Miko słyszysz mnie?- potrząsnołem nią za ramiona. Żadnej odpowiedzi. Przyłożyłem ucho do jej nosa i nasłuchiwałem 1...2...3... ufff oddycha. To znaczy, że puls też jest.

Jack bardzo powoli i sztywno posówał się do nas wciąż trzymając się za bok.

-Co z nią?

-Oddycha.

Jack

Kur*a, ja pier****. Po jakiego grzyba transformery mają te cholerne rogi na czubku głowy? Antenek im się zachciało, k****.

Gdy się obudziłem twarzą do zimnego metalu moje zmysły były przytępione. Jedyne co zdązył wydukac mój mózg to ,,Udało się". Czułem kłucie w boku, a w raz z wyostrzaniem się zmysłów kłucie i ból narastały.

Ból w pewnym momęcie spotęgował się do tego stopnia, że łzy mimowolnie leciały mi na chłodny metal, a przed oczami robiło się czarno. Naszczęście udało mi się zachować świadomość i sprawdzić co jest powodem mojego ,,kiepskiego" samopoczucia.

Gdy zobaczyłem wbity w mój bok kolec byłem bliski rozpaczy. Wiedziałem, że nie mogę go teraz wyciągnąć gdyż prawdopodobnie bym się wykrwawił. Z resztą i tak nie miałem na to wystarczająco sił. Ale trzeba było przecież coś zrobić, a nie tak leżeć i czakać na Śmierć. Przyłożyłem ręce do rany i zaczołem uciskać by spowolnić choć trochę wyciek życiodajnego, szkarłatnego płynu.

Pomimo szumu w uszach dosłyszałem ruch nieopodal.

-Raf, Raf pomóż mi, proszę. - błagałem. Modląc się w myślach by mnie usłyszał.

***

To co się działo potem było istnym horrorem. Wszystkie moje komórki nerwowe wariowały z bólu. Napięte mięśnie jeszcze go potęgowały. Zmiana pozycji była niemal niemożliwa gdyż czułem wtedy jak kolec się we mnie porusza zachaczając i rozszarpując kolejne tkanki, przyprawiając mnie o szaleństwo. Żeby móc się poruszyć musiałem trzymać tłów sztywno tak by róg nie miał się jak poruszyć.

***

Wolno bo wolno ale doczłapałem się do przyjaciół. Miko była wciąż nie przytomna ale jej rana nie wyglądała poważnie. Mogła doznać jedynie wstrząsu mózgu.

***

Żeby obudzić Miko musieliśmy użyć soli trzeźwiących z apteczki. Dziewczyna była trochę skołowana ale w pełni sprawna. Dopiero kiedy byliśmy już wszyscy przytomni mogliśmy wziąć się za ocenę swojej sytuacji.

Więc -dobre wieści są takie, że udało nam się dostać na Cybertron. Złe są takie, że na tym te dobre się kończą.

Znajdowaliśmy się na dużym płaskim obszarze zasianym obficie przez trupy. Z daleka widać było ruiny jakiegoś miasta. Było oddalone na ok o 10 km ale w naszym stanie a złaszcza w moim to i tak daleko.

Po tym jak Miko odtańczyła taniec zwycięstwa i została przez nas pare razy skarcona ruszyliśmy. Na oko było już dawno po południu, a my powinniśmy znaleźć schronienie jeszcze przed zachodem słońca. Na nasze szczęście na Cybertronie nie panowały wysokie temperatury, było jedynie trochę chłodnawo.

Miko i Raf na zmiane pomagali mi iść. Musiałem trzymać się sztywno cały czas by kolec się nie poruszał. Zobaczenie kawałka obcej planety było fascynujące ale ta grobowa cisza i trupy ,,patrzące się" na nas z wszystkich stron sprawiały że staraliśmy się poruszać bezszelestnie by nie ,,obudzić" zmarłych.

Trasa przy moim stanie była trudna, często musieliśmy znajdować drogi poboczne lub się wspinać nawet po trupach gdy innej obcji nie było.
Musieliśmy robić przerwy co 5 min gdy czułem że zaraz strace przytomność.

-Czekajcie mam pomysł.- oznajmiła Miko.

Odpieła swój ,,pasek".

-,,Przysięgam uroczyście że knuje coś niedobrego".

Tarcza się aktywowała. Miko ułożyła ją riównolegle do gruntu, a ta zawisła w powietrzu. Zostałem usadzony na tarczy i lekko skrzywrzowanymi nogami.

-Nie mogłaś wpaść na to trochę wcześniej?!

-Sorry.

***
Doczłapaliśmy się do granic zniszczonego miasta gdy słońce już zachodziło. Mieliśmy za sobą kilkanaście godzin marszu. Miko i Raf na zmiane się zmieniali by pchać mnie na tarczy w bardzo nie wygodnej, męczącej, zgiętej pozycji. Na szczęscie przestałem krwawić. Kilka razy musieliśmy brać nowe kapsulki z chloroformą bo czas tamtych się kończył. Byłem blady jak ściana i wycieńczony. Pod koniec Miko i Raf praktycznie musieli mnie trzymać bym nie spadł z tarczy.

-Dobra zrobimy tak, ty zostaniesz tutaj z Rafem, a ja pójde znaleźć jakeś schronienie nie przypominające ruskiej speluny.- wysapała pomagając mi usiąść pod metalowym blokiem w śród gruzów.

Normalnie bym się nie zgodził, ale tak się składało, że bujałem gdzieś między świadomością, a snem. Z resztą ona nikogo się nie słucha.

Miko

Zostawiłam chłopaków na granicy miasta. Szybciej i sprawniej szło mi przedostawanie się przez gruzy bez nich. Byłam wycieńczona ale i najbardziej sprawna. Pomimo, że w mieście było znacznie mniej trupów to nadal było za to więcej gruzów metalowych konstrukcji. Co jakiś czas udawało mi się znaleźć wolną przestrzeń gdzie mogłam przejść. Na nasze szczęście cybertrońskie ulice były dość szerokie.

Niektóre budynki były rozsypane tylko w połowie, inne nie miały dachów lub ścian. Cóż napierdalanka musiała być tęga bo te budynki miały z 20 pięter w skali cybertrońskiej. Naprawde można było poczuć się jak mróweczka. Ze wsząd panowała atmosfera grozy. Serce waliło mi z ekscytacji. Wreszcie tu jestem. Normalnie bym się cieszyła i poszła zwiedzać ale kumpel mi zdychał. W końcu udało mi się znaleźć budynek w ,,miare" dobrym stanie. I wcale nie aż tak daleko. Co prawda miał kilka dziór i był zardzewiały jak żyleta w stawie ale hej jest dach, nie?! Poza tym dzióry mogły służyć jako drzwi dla ludzi.

***

-Stary no weź, dasz radę, jeszcze trochę.

Błagałam Jacka aby dał z siebie jeszcze trochę. My sami już też ledwo zipaliśmy i sami ledwo trzymaliśmy zwiększony przez grawitację ciężar własnego ciała.

Mijając gruzy udało nam się dobić do budynku, o którym mówiłam.
Wtedy z naszych ciał opadły resztki motywacji. Upadliśmy za metalowy grunt budynku i dyszeliśmy.

-Miko, nie zasypiaj.- wyszeptał, ochryple Raf.

Miał rację, choć bardzo nie chciałam go słuchać, wszystkie mięśnie mnie piekły. Daliśmy sobie chwilę odsapnąć i razem z młodym na czworakach zaczeliśmy odgarniać teren z metalowych komyków i metalicznego żwiru. Dobrze, że chociaż te alpejskie namioty i śpiwory łatwo się rozkładało. Powoli wciągneliśmy Jack'a do namiotu i ułożyliśmy na samo nadmuchujacym się materacu wyciągniętym uprzednio z plecaka.

Młody odpakował dwa zestawy żywieniowe i podał nam ,,ugotowane" chemicznie jedzenie.
A więc dzisiaj fasolka po bretońsku i spagettki w pudełku na popitkę z chemiczną herbatą i do przegryzienia z konserwami i sucharami. W sumie mogło być gorzej.

***
Siedzieliśmy obok Jack'a w namiocie co chwila podając mu jedzenie do ust. Trochę odżył po posiłku z resztą jak my wszyscy. Potrzebowaliśmy odpoczynku.

-Ej, Raf, a nie odbierasz może jakiś sygnałów tym swoim ,,zegareczkiem"?

-?

-No chodzi mi o kanały. No chyba nie powiesz mi, że na Cybertronie nie mają nic do oglądania.

Raf, westchnoł ale zaczoł gmerać coś przy zegarku.

Po chwili na ścianie namiotu pojawił się wyświetlony obraz. Pod spodem były wygenerowane automatycznie przez komputer napisy po angielsku, tłumaczące co właśnie było mówione.

Skakaliśmy z kanału na kanał ale wszystkie pokazywały to samo. Wojnę.
Były to filmy dokumentalne, analityczne, historyczne itd. To zrobiło się nudne. W końcu jednak trafiliśmy na coś innego chyba jakiś kanał informacyjny. Nie żeby było to mega interesujące ale i tak odbiegało od rutyny.

Przed kamerami stał szczupły transformer z szaro czarnym lakierem.

Raf

-Każdego dnia sunąc przez miasto mijamy pomniki naszych bohaterów. Botów, które były w stanie oddać swoje iskry za dom i pokój. Nie bojących się stanać oko w oko z największym tyranem Wszechswiata. Których można nazwac patronami i protagonistami dzisiejszych czasów. Często można zobaczyć ich w akcji poświecajacych się swemu powołaniu pomimo, iż już dawno zasłużyli na odpoczynek. Strzegących pożądku i pracujacych dla dobra Cybertronu i jego obywateli. Rzadko jednak zdaża się z nimi bezpośrednio porozmawiać. Zabiegani, by strzec porzadku rzadko znajdują chwilę na rozmowy. Naszczęście nam udało się wstrzelić w ową chwilę i zaprosić ,,Ulubeńca tłumów". Niezwycięzonego bohatera. Powitajmy Bumblebee.

Moje zmęczone i smutne serce na chwile się zatrzymało, a czas zwolinił.
W kadrze pojawił się żółto-czarny bot z dużymi błękitnymi optykami.

-R-Raf prosze n-nie płacz.

Hmm, czy ktoś coś powiedział?
Niewazne.

Nawet nie zarejestrowałem że z moich oczu ciekł wodospad łez, tak samo z oczu Miko która mnie przytulała.

***

Płakaliśmy, wszyscy płakaliśmy, przez łzy ledwo mogliśmy odczytać napisy. Jednak moja znajomiść cybertronskiego była na poziomie komunikatywnym i wyłapywałem wiele słów.

Gdy Bee zaczoł sentymentalnie wspominać Ziemie i opowiadać o nas, nasze jedzenie zostało zalane wodą z oczu. Nie zapomniał, Bee o mnie nie zapomniał.

***

Po programie staraliśmy się uspokoić, straciliśmy stanowczo za dużo wody. A zapasy mamy ograniczone. Było to jednak trudne. Po ok 10 min udało nam się osiągnąć stan gdzie głównie chlipaliśmy. Zegarek nadal wyświetlał obraz z kanału ale były to już jakies wiadomości więc nie słuchaliśmy zbyt uważnie.

-Z ostatniej chwili, wielki powrót bohatera. - usłyszeliśmy co przkuło naszą uwagę.- Ratchet znany jako, przyjaciel Optimusa Prima oraz ,,Medyk Drużyny Prima" został zwerbowany do pracy w szpitalu. Od razu po przyjeździe wziął się do pracy.
Cel i data jego przybycia na Cybertron jest nie znana. Jednak podejrzewamy, że ma wspomóc słóżbe zdrowia w codziennych zmaganiach...

Słuchalismy w skupieniu. Poprzednie emocje zostały chwilowo przytłumione.

-No to znamy swój pierwszy cel.- podsumował Jack.

-Czyli, kierunek Lacon.- poparłem go.

C.D.N...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top