Rozdział Pierwszy
Promienie styczniowego słońca odbijały się od porażającej bieli śniegu ścielącego się w każdym zakątku niczym miękka pierzyna z gęsich piór i wpadały przez szybę do salonu państwa Wysockich, oślepiając wszystkich zebranych w pokoju. Niektóre z wiązek światła, niezatrzymane przez domowe sprzęty, dosięgały ścian i oświetlały wiszące na nich zdjęcia mężczyzn w mundurach, opromieniając ich należną im chwałą. Zgromadzone kobiety raz po raz spoglądały na fotografie z dumą, po czym przenosiły czułe spojrzenia na siedzącego przy stole młodzieńca, który patrzył z zadumą w sufit i myślał nad czymś intensywnie.
— Jędrusiu, jesteś jeszcze głodny? — zapytała z troską najstarsza z kobiet.
— Nie, mateczko — odparł, kierując na nią spojrzenie jasnoniebieskich oczu.
— Ale nie zjadłeś za dużo, syneczku, martwię się o ciebie.
— Nie musisz, mamo, naprawdę nie jestem głodny.
— Dziwnie się zachowujesz.
— Niech mama da mu spokój, wie mama, że to dziwne chłopaczysko jest — prychnęła panienka, zaciskając palce na tamborku.
— Ty się tam nie odzywaj, małolato, mam cię już dość — sarknął na nią brat.
— Andrzeju, jesteś dziś nieznośny — odezwała się trzecia z kobiet.
Z jej opinią młodzieniec liczył się najbardziej. Natychmiast przybrał skruszony wyraz twarzy i wyrzekł ciche słowa przeprosin wobec matki i siostry. Potem podniósł się z fotela i podszedł do damy, która go skarciła. Patrzyła na niego z oburzeniem, sprawiając, że czuł się jak ostatni drań. Opinią wszystkich innych ludzi na tym świecie zupełnie się nie obchodził, ale w jej oczach pragnął uchodzić za ideał, wzór wszelkich cnót, kryształowego herosa z husarskiej mitologii.
Przyklęknął przed dziewczyną o słomianych włosach zaplecionych w warkocz wijący się po szyi i ujął jej dłoń. Popatrzył jej przepraszająco w oczy i zaczął po kolei całować wszystkie palce panny. Widział, jak w kącikach ust dziewczyny czai się pobłażliwy uśmiech, a jej pierś lekko drży od powstrzymanego śmiechu.
— Irenko moja, ja nie chciałem być niedobry. Wybacz mi.
— Nie mnie powinieneś przepraszać.
— Jej nie przeproszę i koniec.
— To ja za ciebie nie wyjdę i koniec — odparła stanowczo, po czym zacisnęła mocno usta.
— Nie żartuj sobie nawet ze mną w ten sposób.
— Nie żartuję. Możesz się zaraz o tym przekonać.
— Nie kłóćcie się, dzieci! — ofuknęła ich matka. — Jędrusiu, nie bądź niedobry. Irenka już zaraz wróci do domu, a ty się z nią kłócisz, zamiast dobrze wykorzystać ten czas. Kiedy ja byłam zaręczona z twoim ojcem, nigdy się nie kłóciliśmy. On zawsze był taki dobry dla mnie... — Urwała, wbijając spojrzenie w jedno ze zdjęć zawieszonych na ścianie.
Andrzej również wbił w nie wzrok. Z ramki spoglądał na nich młody mężczyzna z chwackim wąsem i oczyma błyszczącymi dumą. W oczy uwierał jedynie carski mundur, w który przyodziany był pan Wysocki.
— Był dobry dla nas wszystkich — westchnęła panna Wysocka. — Dobrze, że to zdjęcie tu wisi, czasem zapominam, jak wyglądał.
— Ja też, Celinko, ja też...
Andrzej oderwał wzrok od portretu ojca i przeniósł go na narzeczoną. Wiedział, że jeśli pozwoli sobie na zatopienie się we wspomnieniach o ojcu, do końca dnia nie opuści go rozdzierające poczucie straty, które zawsze ogarniało go na myśl o rodzicu. Teraz był czas na radość z tego, że miał tuż obok siebie kobietę, którą miłował najbardziej na świecie.
— Przebaczysz mi, Irenko? — zapytał, układając usta tak, jakby chciał ją pocałować.
— Ja ci niczego wybaczać nie muszę, zapytaj raczej Celinę, czy ci wybaczy.
— Wybaczysz mi? — Spojrzał na siostrę figlarnie. — Musisz mi wybaczyć, bo inaczej ta okrutna kobieta mnie nie poślubi, a kto wie, do czego mnie doprowadzi jej odmowa! Nie chcesz chyba mnie mieć na sumieniu, Celinko!
— Niech ci będzie, błaźnie jeden — fuknęła dziewczyna.
— Niech ci Pan Bóg błogosławi! Czy teraz już mnie poślubisz, Irenko?
— Oj, Celinka ma rację, że błazen z ciebie. — Roześmiała się Irena. — Oczywiście, że tak! Ale czasem trzeba ci czymś zagrozić, żebyś zachowywał się odpowiednio! A teraz możesz już wstać z tych klęczek, o rękę już prosiłeś, a wybaczenia ci udzieliłam.
— A może chcę poprosić o coś jeszcze?
— W takim razie słucham.
— Czy szanowna panna zgodzi się potowarzyszyć mi w trakcie spaceru?
— Z największą przyjemnością — odparła, całując go w czoło, po czym podniosła się z miejsca.
Już mieli udać się do przedsionka po płaszcze, kiedy rozległo się pukanie do drzwi. Wszyscy spojrzeli po sobie ze zdumieniem. Niedzielne popołudnie nie było raczej porą, gdy mogli spodziewać się gości, nie licząc Ireny. Andrzej wstał z klęczek i wyprostował się, po czym skierował swe kroki do przedpokoju. Uchylił drzwi i wydał z siebie radosny okrzyk, gdy ujrzał w progu wysokiego, postawnego młodzieńca o kędzierzawej czuprynie czarnych jak smoła loków.
— Jasiek, wchodź! — krzyknął z entuzjazmem.
Przyjaciel nie wydawał się podzielać jego dobrego nastroju. Wszedł do środka przygarbiony, jakby się przed kimś skradał, i natychmiast zamknął za sobą drzwi. Błyszczące oczy zdradzały, że znajdował się w stanie silnego podniecenia.
— Jesteś sam w domu? — zapytał półszeptem.
— Nie, co ty, mama i Cela siedzą z Irką w salonie. Chodź, przywitasz się.
Nie czekając na odpowiedź, wziął Jaśka pod pachę i zaczął ciągnąć go w kierunku bawialni. Przyjaciel wyraźnie się opierał, a kiedy stanęli w salonie, niemal wzdrygnął się z powodu, którego Andrzej nie potrafił wybadać.
— Dzień dobry, Jasieńku! — odezwała się serdecznie pani Wysocka i podeszła do młodzieńca.
W jej ślady podążyła Celina, która podała Jaśkowi dłoń do pocałunku, lecz młodzieniec nawet nie zareagował. Jedynie Irena została na swoim miejscu i wpatrywała się w niezapowiedzianego gościa z podejrzliwością.
— Mogę pójść z Andrzejem na piętro? — zapytał rozgorączkowany Jasiek. Twarz miał tak bladą, jakby uszło z niego całe życie. — Musimy bardzo poważnie porozmawiać.
— Oczywiście, oczywiście, idźcie, zajmijcie się swoimi sprawami, chłopcy. — Uśmiechnęła się matka.
Irena nie widziała jej wyrazu twarzy, lecz wychwyciła w głosie pani Wysockiej nutę niepewności. Sama przyglądała się z niepokojem, jak Jasiek szepcze coś nerwowo do Andrzeja i idzie wraz z nim na piętro. Nie wiedziała, czego spodziewać się po tej tajemniczej wizycie, ale miała jak najgorsze przeczucia. Udawała jednak, że jest absolutnie spokojna i niczego nie podejrzewa. Lepiej było nie martwić pani Wysockiej przedwcześnie. To mogło być coś ważnego, lecz równie dobrze zaraz mogło się okazać, że Jasiek w końcu wyznał uczucia kobiecie, którą kochał, i czuł potrzebę zwierzenia się najlepszemu przyjacielowi. Nie mógł przecież uczynić tego przed kobietami.
Spojrzała na Celinę skupioną na swoim tamborku i sama zabrała się za wyszywanie serwetki. Praca zawsze pozwalała się jej skupić i odegnać złe myśli. Może naprawdę Jasiek po prostu miał do Andrzeja ważną sprawę, którą należało omówić na osobności.
Kątem oka dostrzegła, jak Celince drżą dłonie. Skoro nawet siostra Andrzeja się tym wszystkim denerwowała, to musiało być coś poważnego. Celinka dużo lepiej znała Jaśka i na pewno by wyczuła, że chodzi jedynie o jakieś męskie niewiele dla nich znaczące sprawy.
Zerknęła na panią Wysocką. Ona jako jedyna zdawała się nie przejmować niezapowiedzianą wizytą Jaśka. Irena zazdrościła jej tego dobrotliwego spokoju, który wokół siebie roztaczała. Cokolwiek się nie działo, matka Andrzeja zawsze pozostawała opanowana i cierpliwa jak sama Święta Boża. Irenie często brakowało tego spokoju ducha. Z drugiej jednak strony pani Wysocka wręcz naiwnie nie zdawała sobie czasami sprawy z różnych niebezpieczeństw czyhających na jej dzieci lub nią samą. Tak jak teraz. Irena wiedziała, że jeśli zaraz okaże się, że stało się coś złego, pani Wysocka dozna szoku, z którego później trudno będzie się jej wydostać. Ona i Cela może i nie mogły zaznać w tej chwili spokoju, ale przynajmniej były przygotowane na wypadek tragedii.
Sekundy zdawały się rozciągać w minuty, a minuty w godziny. Irena co rusz zerkała na zegar, którego uparte wskazówki nie chciały się przesunąć. Później spoglądała na sufit, próbując domyślić się, co miało miejsce ponad nim. Gdzieś nad nią Andrzej chodził po pokoju albo siedział, słuchając Jaśka, a jego przyszłość, ich przyszłość, ich plany na wspólne szczęśliwe życie, ważyły się na szali. Jedna chwila mogła przekreślić wszystkie wspólne lata, i te, które już razem spędzili, i te, które dopiero miały dla nich nadejść.
— Co wy takie przerażone tu siedzicie, dziewczynki? — Pani Wysocka spojrzała na Celę i Irkę znad swojej robótki.
Irena popatrzyła na Celinę z wahaniem. Dziewczyna nie kwapiła się do odpowiedzi, co wzbudziło irytację Irki. Nie chciała, by to na nią spadła odpowiedzialność za powiedzenie matce Andrzeja o swoich podejrzeniach. Celina jako jej córka wiedziała dużo lepiej, jak pani Wysocka może zareagować.
— Boimy się o Andrzeja, proszę pani... — rzekła w końcu.
— Ireczko, ile ja ci razy mówiłam, żebyś do mnie mamo mówiła! No i czego się tu bać, Jasio przyszedł z nim porozmawiać...
— Jakby miał tylko porozmawiać, to by nie poszli na piętro — westchnęła cicho Cela. — Przecież wiesz, jak to zawsze z nimi było, mamusiu. Siedzieli sobie tam, gdzie im się podobało, i nikim się nie przejmowali.
— Ale teraz dojrzeli i wiedzą już, że nie wypada pewnych rzeczy mówić przy dziewczętach... Nie wymyślajcie, tylko zajmijcie się pracą!
Irena i Celina posłały sobie pełne rezygnacji spojrzenia, lecz nic nie rzekły. Obie wiedziały, że pani Wysocka nie da się przekonać, że się myli. Kiedy szło o Andrzeja, jego matka zawsze bezkrytycznie wierzyła w jego dobre zamiary, pomyślny bieg spraw, które sobie umyślił, i w jego inteligencję i ponadprzeciętne zdolności. Celinę takie postępowanie matki drażniło, w Irenie wywoływało pobłażanie, ale i zrozumienie. Sama potrafiła rozpływać się w zachwytach nad narzeczonym całymi dniami.
— Nie mogę się doczekać waszego ślubu, Ireczko — zaczęła pani Wysocka, jakby chciała odgonić złe emocje.
— Ja też. Krawcowa powinna w tym miesiącu skończyć suknię. Chciałabym już ją na siebie włożyć i pójść do kościoła, stanąć przed obliczem Pana i Najświętszej Panienki i ślubować Andrzejowi miłość. Wiem, że to takie tkliwe i banalne, ale nie potrafię sobie wyobrazić czegoś wspanialszego w życiu. Miłość, małżeństwo, ślub, to największe szczęście.
— Nie wiem, co jest takiego szczęśliwego w zajmowaniu się domem, cerowaniu mężowi skarpet i opiece nad dziećmi — prychnęła Cela.
— Życie polega na dawaniu siebie innym, nie na braniu tego, co byśmy sobie życzyli bez oglądania się na drugiego człowieka. A kiedy kogoś kochasz, poświęcasz się mu z chęcią i uśmiechem. Ja bym uczyniła wszystko, żeby tylko Andrzejowi było jak najlepiej.
— Oby on to docenił, kiedy już zostaniesz jego żoną. Ale nie wydaje mi się, żeby...
Celina zastygła w bezruchu, z niewypowiedzianymi słowami zamarłymi na różowych wargach. Dłonie z robótką opadły na kolana. Tamborek Ireny wypadł z jej rąk i potoczył się po podłodze. Na schodach słychać było kroki. Nie chyże podskoki dwóch młodych chłopców radujących się, że dopiero co wchodzą w beztroskie, pełne zabaw życie, a kroki, ciężkie, pełne niepokoju, który dało się wyczuć nawet w salonie. Kroki zrezygnowanych starców, którzy niechętnie idą na spotkanie z tym, co nieuniknione, i desperacko starają się odroczyć tę chwilę.
Irena podniosła się z fotela, ale kiedy chciała pójść w kierunku przedsionka, poczuła się tak, jakby jej stopy były z ołowiu. Nie potrafiła uczynić choćby kroku. Wyciągnęła szyję i zaczęła nasłuchiwać, lecz nie dobiegły jej żadne głosy. Jedynym dźwiękiem, który rozległ się w martwej ciszy domu, był odgłos zamykanych drzwi. Później znów usłyszała ospałe człapanie męskich butów, które zbliżało się z każdą chwilą, aż do pokoju wtoczył się zgarbiony Andrzej. Figlarność, którą miał w sobie jeszcze przed chwilą, nim przyszedł Jasiek, wyparowała, Wyglądał jak stuletni starzec siłą wtłoczony w ciało młodzieńca. Stanął jak wryty przy ścianie i patrzył pusto przed siebie.
Irena w jednej chwili jakby odzyskała zdolność ruchu i podbiegła do ukochanego. Serce i żołądek ściskały się boleśnie, podobnie jak gardło, z którego nie chciał się wydobyć żaden dźwięk, ale ciało rwało się ku Andrzejowi. Otoczyła go ramionami i przycisnęła do siebie tak mocno, jak tylko zdołała. Czuła ciepło jego ciała przy swoim, bicie jego serca przy uchu, ale zdawało się jej, że tuli do siebie truposza. Nie ruszał się, nic nie mówił, a oddychał tak słabowicie, jakby branie kolejnych haustów powietrza śmiertelnie go męczyło.
Nieoczekiwanie wydał z siebie jęk i padł na podłogę, wsuwając twarz w poły sukni Ireny. Myślała, że zaraz zacznie płakać, ale on zaczął desperacko przesuwać dłońmi w górę, zbierając jej suknię do swojego ciała. Irena wzdrygnęła się, kiedy jego ręce przesunęły się po jej udach, a potem po pośladkach, aż dotarły na talię. Nigdy nie dotykał jej w te miejsca, uznając je za sferę sacrum, zarezerwowaną tylko dla chwil przyszłych, które dopiero ich czekały. Nie czuła się jednak, jakby zbezcześcił jej ciało, jakby zrobił coś niewłaściwego. Widziała po nim, że coś rozdziera jego duszę, że uczucia, które nim owładnęły, są tak silne, że nie zwracał już uwagi na to, gdzie znajdowały się jego dłonie.
Umościł głowę na wysokości jej łona, jakby była jego matką, nie ukochaną, i wciągnął głęboko powietrze w płuca. Wplotła palce w jego jasne włosy, których kędziory przelewały się między jej palcami niczym płynne złoto. Lekko się trząsł, przez co Irena miała wrażenie, że płakał. Nagle podniósł się z miejsca i postąpił kilka kroków w tył, prostując się. Znów był prężnym, gotowym do działania młodzieńcem. Jedynie jego oczy zdradzały, że coś rozrywa jego duszę na strzępy.
— Co się dzieje, synku? — zapytała pani Wysocka.
Irena spojrzała na nią z bólem. Myślała, że matka Andrzeja w jednej chwili zmieni się z uśmiechniętej, dobrotliwej gospodyni w zrozpaczoną ruinę człowieka, ale ona sprawiała wrażenie jedynie trochę zatroskanej. Do końca miała nadzieję, że nic złego się nie stało.
— Będzie branka.
— Wiemy o tym, Wielopolski zapowiedział to przecież jeszcze na jesieni — żachnęła się Cela. — Mów, o co chodzi, bo na pewno nie o brankę!
— O brankę. Jasiek dowiedział się, że planują ją dzisiaj w nocy.
— No i? Nikt nie mówi, że cię wylosują.
— Nie będzie losowania, Cela. Mają imienne listy. Wezmą mnie.
Wyrzekł te słowa tak spokojnie, bez żadnych emocji, że Irena poczuła, jak mrozi ją chłód jeszcze zimniejszy niż barwa oczu Andrzeja. Patrzyła na ukochanego, próbując wybadać, jak wielka jest jego rozpacz, ale nie potrafiła czegokolwiek wyczytać z jego nieprzeniknionego oblicza.
— Jędrusiu, za co cię mają wziąć? — Pani Wysocka wciąż zachowywała się zaskakująco trzeźwo. — Jaśkowi się coś pomyliło, jak już robią specjalnie takie listy, to dlatego, że chcą konkretne osoby ukarać, takie to już są te ruskie. Ale ciebie nie ma przecież za co karać, bo ty tylko pracujesz na nas i tyle.
— Oj, mamo, mamo... — Pokręcił głową Andrzej. — Biedna mama...
— Nie powiedziałeś jej? — jęknęła Cela.
— O czym mi nie powiedział? Jędruś, o czym Cela mówi? Irka, czy wy coś ukrywacie przede mną?
— Mamo, ja od lat działam w podziemiu. Jakiś ruski urzędas ma pewno całą teczkę papierów na mnie. Jestem spalony.
— Nie, nie wierzę! Andrzej, przecież zakazałam ci się angażować w szemrane interesy! Zakazałam! — krzyczała jak opętana. — Polska Polską, ale ja nie mogę stracić syna! Dlaczego, dlaczego?
— Mamusiu złota... Jak ty chłopaka z Grochowa, syna i wnuka powstańców, zatrzymać chciałaś? Czy tobie się zdaje, że mógłbym tak po prostu się wyrzec tego, za co dziadek oddał życie, za co ojciec sczeznął w więzieniu? Sama żeś powiesiła ich zdjęcia w mundurach na ścianie! Ja nie po to całe życie się na nich patrzyłem, nie po to całe życie chłonąłem ich ideały, nie po to marzyłem o Polsce, żeby o nią teraz nie zawalczyć!
— I co ci teraz z tych ideałów, skoro żenić się miałeś, a jak dobrze pójdzie, to cię ruskie do wojska wezmą i wyślą gdzieś na krańce imperium, innym niepodległość zabierać?! A znając ciebie to od razu ci się garnizon karny dostanie i Syberia, a może nawet kula w czoło! Ja nie po to cię odchowałam, żeby mi cię teraz zabili!
— Mamo...
— A do pioruna ze mną, ja już dam radę, jeden drogi sercu już w więzieniu oddał ducha Bogu, ale pomyśl o tej biedaczce! Ona suknię ślubną miała niedługo przywdziać, a tu od razu żałobną trzeba będzie zakładać!
Irena miała wrażenie, jakby właśnie trafił ją piorun. Trafił w jej umysł i wzniecił w nim pożar trawiący kolejne tkanki ciała. Upadła do stóp ukochanego i wydarła z siebie szloch pełen bólu, dochodzący z samego dna jej jestestwa. Złapała za jego nogi i płakała.
— Ireczko, nie płacz, proszę cię... — wyszeptał, wplatając ręce w jej włosy, lecz na nic zdały się jego czułe pieszczoty i ciepły, kojący ton głosu.
Bo te dłonie niedługo mogły być zimne i spocząć w brudnej ziemi, a głos mógł umilknąć na wieki.
— Ja ciebie nie pozwolę nikomu zabrać, nie pozwolę! I coś ty narobił, po co ci to wszystko było!
— Nie mówiłaś tak, kiedy ci opowiadałem, co robimy. Mówiłaś, że chcesz, żebyśmy odzyskali Polskę. To teraz masz skutki...
— Bo pragnę wolnej Polski, ale nie, jeśli mam w zamian stracić ciebie.
— Trzeba uważać, czego pragniemy, bo nie zawsze jesteśmy gotowi zapłacić żądaną cenę.
— Jestem gotowa poświęcić wiele, ale nie ciebie.
— Dla wolności trzeba być gotowym poświęcić wszystko, inaczej to nie prawdziwa wolność.
— Synku... — jęknęła matka i podeszła do Andrzeja.
Teraz trzymały go obie, jedna za nogi, druga w pasie. Andrzej czuł rozrywający ból. Kochał je obie, ale żadna go nie rozumiała. Nawet nie próbowały pojąć, jak wielką sprawą była dla niego walka o wolność ojczyzny. Kochał je, ale nikt go tak nie ranił.
— Nikt mnie nie weźmie, mamo, my tu coś zaraz uknujemy, bunt wzniecimy, szabla w dłoń i do boju. Wrócę tu.
— Ale ja nie chcę, żebyś wracał... — jęknęła matka. — Po co w ogóle dałeś się w to wciągnąć...
— Wy nie wiecie, co to będzie za duma, co za zaszczyt, walczyć o Polskę własnymi rękoma, nie wyobrażacie sobie, co to będzie za duma, opowiadać kiedyś dzieciom, jak ich ojciec wywalczył dla nich ten piękny kraj.
— Na razie dzieci nie masz, snadniej umrzesz, niż się ich doczekasz — wcięła się ostro Cela.
Andrzej pomyślał, że nawet w takiej chwili nie mogła sobie darować uszczypliwości, widział jednak, że jest bardzo przejęta, bo oczy błyszczały jej od gromadzących się w nich łez.
— Jeśli umrę, to stanę dumnie przed Bogiem i bez wstydu spojrzę na moich przodków. Gdybym nic nie robił, nie mógłbym na siebie patrzeć w lustrze.
— Duma i honor, duma i honor! I co ci z tego? To tylko jakieś puste słowa! A ja przez nie zostanę sama i pęknie mi serce! Tego chcesz? — wykrzyknęła Irena.
— To nie są puste słowa. To jest esencja naszego życia, naszego bycia Polakami, naszej walki o ojczyznę.
— I za to cię zabiorą na Sybir.
— Nie zabiorą. Mówicie, jakby ktoś wydał na mnie wyrok, a to jeszcze nic nie znaczy. Po prostu na jakiś czas muszę zniknąć, aż teczki z papierami na innych nie przykryją tej z moim nazwiskiem...
— Jak zniknąć? — Matka była wyraźnie bliska omdlenia.
— Słuchajcie — rzekł stanowczo i gestem nakazał im obu wypuścić go z objęć.
Matka uczyniła to szybko, ale niechętnie, Irena zaś wciąż nie chciała się oderwać od jego nóg. Andrzej przyglądał się jej z tłumioną złością. Kochał ją całym sobą, ale w tej chwili nie istniała na świecie osoba, która byłaby mu bardziej przykra.
— Irenko, proszę, usiądź — wyszeptał. — Przeszkadzasz mi.
— Nie kochasz mnie, tak?
— Kocham, nie gadaj głupot! Ale musimy poważnie pomówić.
Dziewczyna jęknęła męczeńsko, ale spełniła jego polecenie. Andrzej uśmiechnął się pokrzepiająco, ale nie przyniosło to żadnych efektów. Irena wciąż wyglądała tak, jakby miała się zaraz rozpłakać. Rozumiał ją, ale jednocześnie nie mógł znieść widoku jej rozpaczy, a jeszcze bardziej dręczył go fakt, że to on był przyczyną tego smutku.
Matka usiadła tuż obok Ireny, a Cela usadowiła się w fotelu w kącie. Wszystkie wbiły w niego swoje duże, szkliste oczy, które zdawały się wpatrywać w niego jak oczy leśnych zwierząt, które w nocy łowią kolejną ofiarę.
— Muszę na trochę zniknąć i zrobię to. Właśnie o tym rozmawiałem z Jaśkiem.
— I gdzie pójdziecie?
— Nie powiem wam. Nikt nie może wiedzieć, gdzie jesteśmy.
— Ale jak to nam nie powiesz? Przecież my tu umrzemy z niepokoju! — krzyknęła Irena. — Ja się na to nie godzę! Ta niepewność mnie zabije, rozumiesz?
— Irena, do kaduka! Oni tu dziś po mnie przyjdą. Jeśli będziecie wiedzieć, to któraś na pewno wyda mnie pod presją! Tak będzie dla mnie lepiej.
— To zabierz mnie ze sobą!
Andrzej uśmiechnął się blado. Nigdy nie czuł się tak kochany przez Irenę, jak w tej chwili. To nie pocałunki, uściski i słodkie słówka szeptane w dobrych czasach były prawdziwym dowodem uczucia, a chęć trwania przy nim nawet wtedy, gdy nadchodziły złe chwile.
— Ireczko, pragnąłbym z całego serca, ale twoi rodzice by mi nie wybaczyli, a poza tym ty zasługujesz na pałace, a nie na ukrywanie się nie wiadomo gdzie. Za tydzień, dwa na pewno się zobaczymy. Po prostu teraz muszę zniknąć. A teraz muszę zabrać kilka rzeczy i już iść.
— A co my mamy robić, jak oni tu przyjdą? Co powiedzieć? — zapytała Celina, która jako jedyna zachowywała resztki trzeźwości.
— Powiedzcie, żem pojechał do Płocka coś załatwiać i nie ma mnie w domu. Tak będzie najlepiej. Bo jak zaczniecie mówić, że nie wiecie, gdzie się podziałem, to nabiorą podejrzeń i będą was dręczyć. A teraz już naprawdę...
— Jędrusiu... — wyrwał się z piersi matki jęk.
Wstała z miejsca i podbiegła do syna, po czym przywarła desperacko do jego piersi. Łkała cichutko, przesuwając dłońmi po jego twarzy. Tymi samymi dłońmi, które go wykarmiły, wychowywały, przez tyle lat pielęgnowały... A niedługo mogły go pochować. Andrzej nie był na tyle głupi i lekkomyślny, by nie zdawać sobie sprawy z ryzyka i z tego, czym mogły poskutkować te wszystkie wydarzenia. Na razie jednak nie chciał o tym myśleć.
— Obiecuję, że będzie dobrze, mateczko. Tylko pamiętaj, mów, żem w Płocku, a wszystko będzie dobrze.
— Syneczku...
Po chwili dołączyła do niej i Cela, która przylgnęła do brata. Głaskała go po policzku, łaskocząc swoimi drobnymi paluszkami, i patrzyła na niego jak kiedyś, gdy jeszcze bała się przeciwstawić starszemu bratu, gdy miała w sobie tylko podziw wobec ukochanego braciszka, a nie wyhodowała tej ironii, którą obdarzała go od lat.
— To będzie okropny czas, nie będę miała komu dokuczać — zaśmiała się z gorzkim smutkiem.
— Poradzisz sobie — wyszeptał.
Przytulił je do siebie jeszcze mocniej, ale zaraz wypuścił je z ramion i podszedł do Ireny. Ta wczepiła się w niego palcami tak mocno, że czuł jej wbijające się paznokcie przez skórę i surdut. Obawiał się spojrzeć jej prosto w oczy. Rozejrzał się po pokoju i zauważył, że matka i siostra wyszły, rozumiejąc powagę sytuacji i chcąc zostawić im odrobinę prywatności.
Irena położyła dłonie na jego policzkach i przyciągnęła mocno jego twarz do swojej, po czym złączyła ich wargi. Zdumiał się jej agresywnością i nienasyceniem. Zazwyczaj to on ją całował, a ona tylko nieśmiało mu odpowiadała, ostrożnie muskając jego wargi swoimi. Teraz wpijała się w jego usta z desperacją, jakby chciała nasycić się na wiele lat naprzód, zapamiętać smak, fakturę, miękkość jego ust, wryć je głęboko w umysł i serce.
— Kocham cię — wyszeptała między jednym a drugim pocałunkiem. — Nie zostawiaj mnie...
— Nie zostawię — powiedział cicho, chcąc zamaskować drżenie głosu.
W głębi serca wiedział, że może nie być w stanie dopełnić tej obietnicy.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top