Rozdział Dziewiąty 1/2
Sylwetka domu niemal zniknęła już na horyzoncie, ale Andrzej wciąż kierował wzrok w jego kierunku. Tam zostawiał wszystko, co umiłował, nie wiadomo na jak długo. Przepustki raczej już nie miał dostać, chyba że zostałby ciężko ranny. Zapewne miał więc zobaczyć Irenę, matkę i Celę, kiedy powstanie się skończy, o ile nie będzie zmuszony uciekać za granicę albo skazany za udział w antycarskiej rewolcie.
Przywołał z pamięci obraz twarzy Ireny w momencie, gdy ślubowała mu wieczną miłość. To było ledwo wczoraj, ale zdawało mu się, że od tamtej chwili minęło tysiąc lat. Od słodkich chwil w ramionach dopiero co poślubionej żony dzieliło go zaledwie kilka godzin snu, który wcale nie dał mu odpoczynku, bo chciał desperacko wykorzystać ostatnie chwile, które mu zostały z Ireną. Zbudził się wczesnym rankiem, pocałował ją delikatnie, na co otworzyła te swoje piękne, błękitne oczy i oddała pocałunek. Patrzył tak na nią przez chwilę, tylko się uśmiechając, aż zasypał jej lico kolejnymi pocałunkami. Z początku był czuły i delikatny, zaraz jednak stał się dużo gwałtowniejszy. Musiał się nią nasycić, choć wiedział, że nie wystarczy mu to do końca.
A potem podniósł się i zaczął wkładać ubrania. Irena podniosła się na łokciach, zakrywając wstydliwie nagie piersi pierzyną, i patrzyła na niego z rozdzierającym serce żalem. Wiedziała, że zbliża się koniec ich małżeńskiego życia, ich sielanki, która trwała tylko jedną noc. Bo nawet jeśliby wrócił, nic nie miało już być takie samo.
— Nie idź jeszcze — szepnęła cicho, nieco zmysłowo, choć w jej głosie pobrzmiewał i strach.
Odsunęła pierzynę z nagiego ciała w zachęcającym geście. Andrzej poczuł rosnące w jego ciele ciepło. Gdyby tak miał jeszcze czas, by z nią być... Kusiła go bezczelnie, wiedząc, że trudno będzie mu się oprzeć. Ale musiał. Nie chciał czynić tego rozstania jeszcze boleśniejszym. Ta dzika namiętność należała już do dnia wczorajszego i nie powinien jej w sobie dziś rozbudzać, bo inaczej nie mógłby się rozstać z Ireną.
— Nie rób mi tego — szepnął cicho. — Wiesz przecież, że muszę.
— Nie musisz. Zostań tu. Mnie jesteś potrzebny bardziej niż Polsce.
Wiedział o tym bardzo dobrze. Ale mimo to nie mógł zostać.
— Nie mogę zdezerterować, bo sobie tego nie wybaczę, Ireno. Nie wybaczę sobie, że w momencie, w którym waży się nasz los, ja stchórzyłem. Rozumiesz mnie, kochanie, prawda?
— Rozumiem... — westchnęła ciężko, a jej oczy błysnęły łzami.
Poszedł do łóżka i usiadł obok niej. Wziął dłoń żony w swoją i złożył na niej pocałunek. Irenie to jednak nie starczyło. Odrzuciła pierzynę i oplotła go rękami i nogami tak ciasno, jakby chciała go zgnieść. Miała w sobie tak dziwnie dużo siły, że aż się zląkł. Rozgrzane ciało przylgnęło do niego mocno, jakby chciała go tu zatrzymać na zawsze. Przesunął dłonią po jej kręgosłupie. Zadrżała. Nie wiedział, czy ze przyjemności, żalu czy strachu. A może ze wszystkiego naraz.
— Kocham cię — szepnął jej do ucha.
Wpił się gwałtownie w jej usta, po czym oderwał się i wyszedł, nawet na nią nie spoglądając. Wiedział, że jeśli to zrobi, zostanie. Usłyszał jej cichy szloch, lecz już się nie odwrócił.
W przedsionku stały matka z Celą, jakby chciały mu zagrodzić drogę. Cela ucałowała go tylko w czoło i pobiegła do swojego pokoju. Matka zaś stała i patrzyła na niego długo, ze strachem, ale i dumą. Potem uczyniła nad jego czołem znak krzyża i przyciągnęła syna do siebie. Zatonął w jej ramionach, próbując powstrzymać łzy, ale już nie potrafił. Gdyby tak znów był małym chłopczykiem, którego nie dotyczą sprawy wielkich tego świata...
— Mamusiu, módl się, żebym wrócił, bo ja nie wiem, czy to możliwe.
— Będę. Nie daj się, kochanie — szepnęła matka.
Odwrócił się od niej i wyszedł, modląc się, by mógł wrócić tu jak najszybciej. Dom jeszcze nie zniknął z horyzontu, a on już zaczął za nim tęsknić, a uczucie to miało tylko rosnąć z każdym dniem.
*
Kiedy Andrzej wyszedł, zostawiając ją samą w sypialni, Irena wtuliła twarz w poduszkę. Wciąż jeszcze ciepława, pachniała nim. Jego potem, choć na co dzień tak niemiłym, to teraz drogim, ale i jego troskami i marzeniami. Najgorsze było jednak to, że czuła od niej strach. Strach, który miał tylko się zwiększyć. Zmówiła za niego cichą modlitwę i wróciła do wspomnień z dawnych lat. Tylko tak potrafiła ukoić pustkę, która już zaczęła rozrywać jej serce na coraz mniejsze kawałki, a miało być tylko gorzej.
Choć znali się od zawsze, a Irena przez większość swego życia żywiła do Andrzeja wyłącznie ciepłe uczucia, to po pełnym wrażeń dzieciństwie, gdy byli niemal nierozłączni, nadszedł okres dojrzewania, kiedy łączące ich więzy nie spajały ich już tak mocno. Było to jednak rzeczą naturalną, że z biegiem lat, kiedy nadejdzie okres dojrzewania, ich komitywa ulegnie osłabieniu. Kiedy Irenka skończyła dziesięć lat, weszła w okres swego życia, w którym gardziła absolutnie wszystkim, co związane z chłopcami. Uważała wszystko, co ich dotyczyło, za złe, uciekała, gdy któryś chciał się z nią bawić, a w czasie wizyt u Wysockich zupełnie ignorowała Andrzeja, uważając, że jest, jak to określała, „fuj". Wolała bawić się z trzy lata młodszą Celą lalkami. Kiedy Andrzej do nich podchodził, zbywała go fuknięciami, a ten odmaszerowywał z miną zbitego psa. Rodzice zaśmiewali się wtedy z nich, że Andrzejkowi przytrafiła się dumna pannica, która tak łatwo nie pozwoli się uwieść, a biedny będzie musiał się nastarać, żeby zdobyć jej serce.
Później oboje dojrzeli, zajęli się edukacją, Andrzej powoli angażował się w działalność niepodległościową, Irena pomagała schorowanej matce w prowadzeniu domu i nie mieli nawet za wiele czasu, by myśleć o miłostkach czy o sobie nawzajem. Irena widywała wtedy Andrzeja tylko w kościele lub gdy ich matki postanawiały się spotkać. Był dla niej niezwykle szarmancki i kurtuazyjny, traktował ją z wielką czcią, a czasem przynosił nawet skromne podarki. Mówiła sobie, że to z uprzejmości, przez wzgląd na ich dawną sympatię czy też przyjaźń panującą między ich ojcami, choć w głębi serca pielęgnowała uczucie do niego, które rozkwitało niczym pierwszy wiosenny kwiat, najpierw powoli przebijając się przez jej serce niczym przez skorupę śniegu, a później pnący się gwałtownie ku słońcu. Podziwiała go całą sobą. Po tym, jak jego ojca wtrącono do więzienia, a Andrzej musiał zaopiekować się matką i siostrą, zmężniał i spoważniał. Wysoki i smukły jak topola, patrzył przed siebie dumnie i hardo, jakby rzucał wyzwanie każdemu, kogo napotykał na swej drodze. Imponował tym wszystkim dziewczętom z okolicy. Irena nie była wyjątkiem.
Przełomem była Wielkanoc roku 1860 roku. W poniedziałek wszyscy mieszkańcy Grochowa udali się na mszę. Zarówno Zawilscy, jak i Wysoccy zawsze przychodzili na dziesiątą. Tym razem nie było inaczej. Irena nie mogła skupić się na mszy, jak co roku zresztą. Zawsze zastanawiała się, który chłopiec poleje ją wodą i czy w ogóle to zrobi. Z jednej strony nienawidziła tego zwyczaju, ale gdyby nie padłaby niczyją ofiarą, znaczyłoby to, że dla nikogo nie jest ładna, a to było chyba jeszcze gorsze niż bycie mokrą przez pół dnia.
Po mszy Irena nie śpieszyła się specjalnie z wychodzeniem. Widziała, że część chłopców wybiegła z kościoła od razu po tym, jak ustały śpiewy. Wzięła to za ostrzeżenie. Zdawało się jej nawet, że widziała złośliwe błyski w oczach Andrzeja i Jaśka, którzy siedzieli dwie ławki za nią i co chwila coś do siebie szeptali, skutecznie ją rozpraszając.
Wyszła z kościoła jako jedna z ostatnich, nie przejmując się tym, że matka już dawno opuściła świątynne mury. Rozglądała się dookoła uważnie, lecz nigdzie nie widziała nikogo, kto by na nią czyhał.
Aż nagle, gdy przekroczyła bramę, zza węgła wychynęli Andrzej i Jasiek z dwoma wiadrami wody. Lodowata woda chlusnęła jej na twarz, spływając po całym ciele. Irenę przeszył dreszcz. Krzyknęła z wściekłością, otrzepując się z wody i mocząc przy tym młodzieńców.
— Wysocki, zabiję cię! — krzyknęła wściekła dziewczyna.
— Jasiek, łap! — Andrzej rzucił przyjacielowi wiadro i rzucił się pędem przed siebie.
Irena wytężyła wszystkie siły, by go dogonić, lecz uniemożliwiały jej to ciężka od wody, długa do ziemi suknia i czółenka na obcasach. Mokre włosy wpadały jej do oczu i kleiły się do czoła. Co rusz potykała się o wyboje na ścieżynce, ale nie mogła dać za wygraną. Nie chciała.
— Irka, wracaj do domu! — Usłyszała głos matki, gdy przebiegła obok domu, ale zignorowała jej wołanie.
Nie mogła teraz odpuścić. Zdawało się jej, że Andrzej powoli zwalnia, jakby robił to celowo, by mogła go dogonić. Nie pasowało jej to. Andrzej przecież nigdy nie dawał nikomu za wygraną. Zapewne grał z nią w jakąś dziwną grę, której cel tylko jemu był wiadomy. Nie mogła dać mu się podejść. Przyśpieszyła, choć jej serce biło jak oszalałe.
Wbiegli w przepastne pola zboża rozciągające się za domem Zawilskich. Irena czuła, jak do jej bucików przyczepiają się kolejne kłosy i trawy. Andrzej był już na wyciągnięcie jej ręki. Wyciągnęła ku młodzieńcowi dłoń i chciała już złapać go za kołnierz, gdy potknęła się o coś i wpadła na niego z impetem. Andrzej zaklął i wylądował na łokciach, brudząc swoją białą koszulę. Irena znalazła się na jego plecach. Jej mokre ciało natychmiast zaczęło się do niego przyklejać. Odsunęła się tak szybko, jak mogła, i spojrzała na Wysockiego, który podnosił się powoli. Usiedli naprzeciwko siebie, otrzepując się ze zboża. Irena poczuła się nieswojo pod spojrzeniem Andrzeja, który uparcie wpatrywał się nieco niżej, niż powinien. Irena spojrzała na mokrą sukienkę i jęknęła. Biały materiał zdecydowanie za mocno przylegał do ciała, odsłaniając więcej, niż powinien. Odchrząknęła sugestywnie, na co Andrzej spojrzał jej w oczy i uśmiechnął się przepraszająco.
— A teraz dostaniesz to, na co zasłużyłeś! — pisnęła i już miała rzucić się na niego z piąstkami, lecz Andrzej złapał ją za nadgarstki i przysunął do siebie.
Był teraz tak blisko niej, że czuła jego ciepły oddech na policzku. Jego oczy błyszczały dziwnie, już nie łobuzersko, jak po mszy, a inaczej. Jakoś tak...czule?
— A na co zasłużyłem? — zapytał miękkim głosem, który sprawił, że aż przeszły ją ciarki.
— Na... na... — próbowała coś z siebie wydusić, ale nie potrafiła znaleźć odpowiednich słów, kiedy patrzył na nią tak intensywnie.
Był coraz bliżej. Brakowało jej powietrza, by oddychać. Jego dłoń, która jakimś cudem znalazła się na jej policzku, dodatkowo wszystko utrudniała. Przesunął nią delikatnie. Raz. Potem drugi. I trzeci. Po jej ciele przebiegało coraz więcej iskier, a serce dudniło jak oszalałe, zagłuszając wszystkie dźwięki dookoła nich.
Aż ich wargi się zetknęły. Nie wiedziała, które z nich usilniej dążyło do konfrontacji, ale w końcu do niej doszło. I podobało się jej to. Jego miękkie dłonie w jej mokrych włosach. Jej drżące ciało przyciśnięte do jego szerokiej piersi. Bezczelne usta, które domagały się jej warg. Przystała na to. Pozwalała mu na to wszystko, czego pragnął. Wprost rozpływała się w jego ramionach.
Aż Andrzej oderwał się od niej, a czar prysnął. Już nie było jego ciepłych warg na jej własnych, jego dłoni przesuwających z jej włosów na policzki, szerokich ramion otaczających ją zewsząd. Zostało tylko bijące jak oszalałe serce.
— Kocham cię, Ireczko — szepnął jej do ucha, przedłużając zmysłowo głoski, co wprawiło ją w drżenie.
To wszystko było zbyt piękne, by mogło się wydarzyć. A jednak naprawdę miało miejsce.
— I musiałeś mnie oblać lodowatą wodą, żeby mi to powiedzieć? — mruknęła z niezadowoleniem.
— Wiesz, że gorące wyznania są takie banalne. Za to zimna woda, o to jest sposób! — Roześmiał się łobuzersko.
— Jesteś pozbawiony rozumu!
— Ale i tak mimo tego mnie kochasz, czyż nie?
— Nie wiem... — powiedziała filuternie i odwróciła głowę.
Andrzej musiał zrozumieć, co chciała na nim wymóc, bo położył dłoń na jej brodzie i przesunął ją delikatnie do siebie. Potem nastąpiło kolejne natarcie pocałunków. I kolejne. Zupełnie jakby atakowała ją kanonada wojska. Śmiała się cicho między kolejnymi pocałunkami, gładząc jego policzek. Jej ciało rozpierało coraz większe szczęście.
— Tak, kocham cię, pomyleńcu — wyszeptała między kolejnymi pocałunkami.
Nie przypuszczała jeszcze wtedy, że nie miną trzy lata, a zostaną już małżeństwem. Nie podejrzewała też, w jaką tragiczną stronę skręci historia.
Ten rozdział również zdecydowałam się podzielić, bo nie wiem jeszcze, co dokładnie wyjdzie dalej, a chciałam już coś dodać. Generalnie jest plan skończyć do końca września, ale co wyjdzie, to zobaczymy ^^
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top