Rozdział Czternasty
Irena była wściekła i zrozpaczona. Wściekła na Celę, która zamiast przejąć się śmiercią brata, wymyśliła sobie ślub z jego najlepszym przyjacielem. Nagle, nie wiadomo skąd zapałała do niego jakąś wielką miłością! Zamiast skupić się tragedii, która dotknęła ich rodzinę, wolała bawić się w romanse. A Jasiek wraz z nią. Tyle z tego, że uznał, że wyjedzie dopiero po pogrzebie, a nie z rana po ślubie, jak to najpierw sobie wymyślił. Kiedy ona i pani Lidia siedziały przy trumnie i odmawiały różaniec, oni bawili się w najlepsze w domu Jaśka! Irena wiedziała, że nigdy im tego nie wybaczy.
Serce rozdzierało się jej na pół. Cała przyszłość, o której marzyła, którą przez tyle lat z taką precyzją obmyślała, zawaliła się w jednej chwili, a z jej gruzów nie dało się już niczego zbudować. Nie, skoro nie było już przy niej Andrzeja. Bez niego wszystko straciło sens.
Z wahaniem podeszła do trumny. Blada, wymęczona twarz pokryta zadrapaniami, których kolor powoli tracił na intensywności, wyzierała spomiędzy ciemnych desek. Desek, które dla Ireny stanowiły granicę oddzielającą ją od wszystkiego, co do tej pory znała. Desek, które teraz miały stać się domem dla tego ukochanego ciała, z którego uleciał wszelki ślad życia. Błękitne oczy już nigdy nie miały spojrzeć na nią figlarnie, przykryte martwymi powiekami, sztywna dłoń na zawsze miała pozostać zimna, a usta, tyle razy zawadiacko się do niej uśmiechające, przybrały przerażający siny kolor. Kolor śmierci, który nie dawał już żadnej nadziei. I tylko jasne, zbożowe niemal włosy zachowały swój kolor.
Wzięła nożyczki i z namaszczeniem podeszła do otwartej trumny. Chwyciła w dłoń kosmyk jego włosów i obcięła je tuż przy skórze głowy. Spojrzała z żałością na twarz męża i wydała z siebie przeciągły jęk.
— Kochany mój, jak ty masz teraz pójść na wieczność z zepsutym uczesaniem. Przecież ty mi nie wybaczysz... — zaszlochała ze smutną ironią.
Wcześniej jednak nigdy nie sprezentował jej kosmyka swoich włosów, które mogłaby włożyć do medalionu, jak to czyniło wielu młodych zakochanych. Nie odczuwała zresztą potrzeby takiego gestu, bo wydawał się jej tani i ckliwy, jak z sentymentalnych powieści, którymi gardziła. Teraz jednak, w perspektywie rozstania na wieczność, nie wyobrażała sobie, że miałaby nie zachować dla siebie jego włosów. Części jego. Czegoś, co mogłaby poczuć. To nie były tylko włosy, które obcinało się i wyrzucało — to były te miękkie włosy, które tyle razy przeczesywała palcami z czułością, które tyle razy łaskotały ją w nos, które opadały jej na oczy i przesłaniały widok, gdy się nad nią pochylał. Tylko tyle miało jej po nim zostać, bo ciało, zamknięte w kilku deskach, które i tak nie stanowiły żadnej ochrony przed pragnącą je żarłocznie wchłonąć ziemią, miało zaraz zostać jej odebrane.
Usiadła przy nim i ujęła zimną, sztywną dłoń. Ostatnim razem była tak ciepła, gdy z nienasyceniem przesuwała po jej nagiej skórze, łapała ją za kark i włosy. Chwytała życie, które teraz się z niej wymknęło.
— Jędrusiu, jak ja mam im cię oddać... Jak mam im pozwolić zabrać cię ode mnie, zostawić cię na cmentarzu na pastwę wiatru i deszczu. Jak mam siedzieć w domu ze świadomością, że kiedy za oknem szaleje burza, a ja jestem bezpieczna, ty jesteś tam sam, wystawiony na łaskę i niełaskę pogody? Jędrusiu, proszę, obudź się...
— Ireczko, już czas. Musimy z nim iść. — Usłyszała cichy szept Celi.
— Nie, nie, jeszcze nie. Zostaw mi go na chwilę. Muszę się na niego napatrzeć... — jęknęła, próbując ukryć łzy przed szwagierką, lecz sprytna dziewczyna od razu je dostrzegła.
Celina podeszła do bratowej i złapała jej wolną dłoń. Irena wzdrygnęła się, czując ciepło ręki Celiny, tak upiornie kontrastujące z zimną dłonią Andrzeja, którą wciąż mocno ściskała.
— On na pewno jest teraz dumny i spełniony. Oddał swoje życie za to, co kochał najbardziej — szepnęła Cela.
— On tego nie chciał — odparła jej ostro Irena. — Wiem, że nie chciał.
— Nikt tego nie wie.
— Jasiek powiedział, że Jędrek rzęził przed śmiercią, że to wszystko na nic. Że zostawi mnie samą. On to czuł. Już w naszą noc poślubną potrafił mówić tylko o tym, że ten ślub jest nam na nic, bo on zginie i zostawi mnie samą.
Łzy spłynęły jej po policzkach na wspomnienie tamtej jedynej wspólnej nocy, gdy jego ciepłe ciało przyciskało się do niej, gdy odbierała od niego wszelkie dowody gorącego uczucia, których już nigdy później nie zaznała, a którymi nie mogła się w pełni nacieszyć, bo świeżo poślubiony mąż bez ustanku trwożył się nadchodzącymi dniami.
— Martwił się, bo cię kochał. Ale kochał też Polskę. Tak jak ty.
— Tak, nie musisz mi przypominać, że kochałam Polskę. Ale już jej nie kocham.
— Wolisz żyć pod zaborem? Nie mieć wolności?
— A czy mi czegoś w życiu do tej pory brakowało, Celu? Poza moim tatusiem? Absolutnie niczego. Czasem ktoś mnie szykanował, kiedy poznał moje nazwisko, ale miałam dom, mamę, Jędrusia, wystarczająco dużo pieniędzy, żeby żyć bez większych trosk. Wam też niczego nie brakowało poza ojcem. Ojcem, którego zabrała wam Polska, tak jak i mnie tatusia, a teraz męża. Naród to tylko jakaś chora idea, która łamie ludziom życia. Pomyśl, ilu ich w historii ludzkości zginęło, bo bronili abstrakcyjnego konceptu, którego nawet do końca nie rozumieli? Ilu walczyło za swój kraj, choć tak naprawdę bronili interesów możnych tego świata, którzy jedną chorą decyzją niszczą wszystko dookoła? Tylko spójrz, wszystkie wojny tego świata wywołują władcy w swoich własnych interesach. Nie swoich ludzi, nawet nie swoich narodów, bo używają narodu dla własnych celów i mydlą ludziom oczy, że to dla ich dobra. A tak nie jest. Patrzymy na Rosjan z nienawiścią, bo są obcej narodowości, bo nas dręczą, bo uciskają, ale tak ich nauczono w wojsku, takie wydał polecenia ktoś, kto tym wszystkim kieruje. A jak odejmiesz im tę całą nienawiść, zostają ludzie tacy jak my. Myślę, że oni też w głębi serca chcą tylko spokojnie żyć ze swoimi rodzinami, ale spójrz, ilu z nich nie będzie to dane, bo ktoś kiedyś uznał, że trzeba zająć Polskę, a Polacy się temu sprzeciwiają. A gdyby tylko w głowach szaleńców nie urodził się pomysł rozbiorów, nic złego by się nie stało. Pomyśl, ile pokoleń cierpiało przez ten wiek, ile krwi przelano w tych przeklętych insurekcjach, ile rodzin rozbito. Wy nie mieliście tatusia, ja nie miałam tatusia, a teraz jeszcze mój Jędruś... On nie ma już nic poza spokojem, mi odebrano nawet to. Wasza czy moja mama miała chociaż dzieci, a ja co? Nawet nie wiem, czy mogę nazywać się wdową po nim, skoro byliśmy małżeństwem właściwie przez jedną noc. Tyle lat to planowaliśmy, snuliśmy tak wiele marzeń o tym, jak będziemy razem żyć, wychowywać dzieci, a ta chora, zniewalająca idea mi go zabrała.
— Nie mówiłaś tak, kiedy zachęcałaś Andrzeja do walki o Polskę.
— Bo byłam głupia. Wszyscy dookoła wciskali nam przez całe życie do głów puste hasła o wolności Polski, ale nie zdawali sobie sprawy z tego, jakie krzywdy nam to wszystko wyrządzi. Ci wszyscy młodzi chłopcy, którzy giną, odkąd się to wszystko zaczęło, mieli ukochane, może małe dzieci, wielkie plany, mogli tyle w swoim życiu jeszcze zrobić, przydać się bliźnim. A poszli na zatracenie. Będziemy ich opiewać w pieśniach, o ile konsekwencje ich czynów nie złamią nam karków, ale na nic im się to nie zda. Jestem pewna, że wszyscy woleliby stać tu między nami niż leżeć w ziemi, otoczeni pośmiertną chwałą, o której się nigdy nie dowiedzą. Bo co im z niej przyjdzie, skoro już jej nie zaznają.
— Irka, postradałaś rozum...
— Może i tak! Może i tak! Ale mnie nic już na tym świecie nie zostało, rozumiesz? Ty masz zdrową matkę, masz... masz męża! A mnie co zostało? Jego zabili, moja matka czuje się coraz gorzej... Gdybym miała chociaż dziecko, mogłabym jakoś ukoić swój ból, wychowywać je z myślą, że życie Jędrusia nie poszło na marne, że coś po nim zostało, ale nawet tego mi nie dano! A ty nazywasz mnie szaloną, zamiast zrozumieć mój ból! Ale oczywiście, ciebie to nie obchodzi, bo liczy się tylko twój Jasiek i twoje szczęście! W ogóle nie obchodzi cię to, że twój brat nie żyje!
— Nie mów tak. Wiem, że jesteś zrozpaczona, ale to nie znaczy, że masz tak surowo nas osądzać. Chyba powinnaś zrozumieć najlepiej, jakimi pobudkami się kierowaliśmy. Wiem, że jesteś zazdrosna, że masz żal do losu, że cię to spotkało, a teraz widzisz mnie, szczęśliwą jak ty jeszcze niedawno... Ale nie masz prawa tak mówić! Kochałam Jędrusia i też mnie to boli, ale nic nie poradzę na to, co się stało! Wszystko bym oddała, żeby tu z nami był, ale to już niemożliwe! A teraz uspokój się i chodź już, musimy go pochować... Jasiek musi zaraz wyjechać, on nie dostał żadnego urlopu, tylko zrobił sobie samowolkę, żebyśmy mogli pochować Jędrusia...
Cela miała oczy pełne łez i udręki, ale Ireny to nie obchodziło. Ona cierpiała bardziej niż szwagierka. Dużo bardziej.
— Nic mnie Jasiek nie obchodzi! Wyjdź i nie przeszkadzaj mi, jeśli chcesz, żebym pozwoliła go pochować! — krzyknęła głośno.
Oczy błyszczały jej z gniewu jak u wściekłego byka, który napiera na próbującego poskromić go matadora. Rozdęte nozdrza tylko potęgowały to wrażenie wespół z wiszącą na wychudłym ciele Ireny czarną suknią. Cela skuliła głowę i wycofała się do przedsionka jak mały, przerażony kociak, Irena jednak nie zważała na strach szwagierki. Liczyła się tylko ta umiłowana dłoń, którą wciąż ściskała jak desperatka, nie chcąc jej wypuścić.
Spojrzała na twarz męża, tak spokojną, że gdyby nie rany sprawiałby wrażenie śpiącego. Do jej nozdrzy dobiegał już omdlewający swąd rozkładu, lecz Irena na to nie zważała. Wmawiała sobie, że ma on inne źródło, że to nie ciało Andrzeja, do niedawna jeszcze młode, ciepłe i pulsujące życiem, obraca się w to, z czego powstało.
— Śpij, mój najdroższy — szepnęła, układając obok niego figurkę, którą dała mu, gdy byli dziećmi. — Śpij i czekaj na mnie, bo za niedługo się spotkamy.
Nachyliła się i złożyła na jego martwych ustach pocałunek. Nie odstręczający, a bolesny, bo jego wargi były zimne i nie mogły już odpowiedzieć na jej pieszczotę. Potem odwróciła się, nie mogąc dłużej już znieść jego widoku, i wyszła do przedsionka, by powiedzieć Celinie, że jest już gotowa na pogrzebanie męża.
I swojego serca.
Annex
Ostatnie walki powstańcze ustały w roku 1865. Jasiek po zupełnej klęsce swojego oddziału i jego rozbiciu ewakuował się do Austrii. Osiadł w Wiedniu, gdzie po krótkim czasie sprowadził swoją rodzinę. Ukończył studia medyczne na Uniwersytecie Wiedeńskim i rozpoczął praktykę jako chirurg w wiedeńskim AKH. Doczekał się z Celiną piątki dzieci i zmarł już w wolnej Polsce. Sławkowi udało się przeżyć powstanie. Ożenił się z Julianną, siostrą Eugeniusza, i wyemigrował do Paryża, gdzie stał się jednym z czołowych emigracyjnych działaczy. Zginął w czasie Komuny Paryskiej, pozostawiwszy po sobie trójkę dzieci. Irena zamieszkała wraz z Celiną i Jaśkiem w Wiedniu, gdzie objęła posadę nauczycielki. Po kilku latach wdowieństwa wyszła za mąż za zasiadającego w parlamencie Polaka, lecz małżeństwo to nie należało do udanych. Zmarła wraz z dzieckiem przy porodzie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top