27. Blond anioł z diablimi rogami

Następnego dnia w szkole Peter niecierpliwie wyczekiwał przybycia Simona, bo wiedział, gdzie spędzał noc. Nie wiedział, co było tego powodem, ale tym razem nie chciał wtrącać się w to za bardzo, bo i tak miał obciążone myśli, czymś, czego nie musiał wiedzieć. Po dzwonku na pierwszą lekcję uznał, że sportowiec zapewne spóźni się do szkoły albo nawet zjawi się na kolejną godzinę. Na następnej lekcji miały wypaść zajęcia w bibliotece, bo nauczyciel musiał wyjechać, więc zajęcia miały się nie odbyć. Peter zajął swoje ulubione miejsce przy pewnym stoliku z dala od wszystkich, a dodatkowo dzisiejszego dnia jego najlepszy kumpel został w domu, więc z góry był skazany na samotność. Po jakiś dziesięciu minutach od zaczęcia drugiej godziny w bibliotece zjawił się długo oczekiwany przez Petera, Simon. Blondyn przez chwilę zajął się rozmową z opiekunem klasy na tej lekcji i udało mu się wywalczyć obecność. Ze względu na złamaną rękę chłopak nie mógł iść z resztą grupy swoich kolegów na trening, dlatego bez większego zastanowienia dosiadł się do Petera, który od chwili miał nos utkwiony w książce.

-To chyba nie jest stolik dla takiej elity, jak ty. - zauważył brunet, nawet nie zerkając na kolegę.

-Elita sobie poszła i nie chce mieć ze sobą kaleki, a ja nie patrzę na takie szczegóły. Zaczyna się to robić bezsensu. - powiedział, rozsiadając się na dwóch krzesełkach.

-Co się robi bezsensu? - dopytał Peter, podnosząc wzrok na niego. - Znowu się z kimś naparzałeś? Nawet ręka w gipsie cię nie powstrzymała? - zapytał zrezygnowany, widząc podbite oko jego rozmówcy.

-Drugą rękę przecież mam w całości, więc w czym problem? - uśmiechnął się pod nosem. - Bezsensu jest trzymać się tego, że nie możemy niby ze sobą oficjalnie rozmawiać. - wyjaśnił chłopak.

-Takie są niepisane zasady szkoły. Nic na to nie poradzisz. - wzruszył ramionami Peter.

-Zasady są po to, żeby je łamać. Chcesz połamać zasady? - zapytał chłopak, patrząc na Petera wyczekująco.

-Nie wiem do jakiego stopnia chciałbyś je łamać. - zauważył nastolatek.

-Może po prostu olejmy granice w szkole. Zaczyna wkurzać mnie to, że możemy być dla siebie mili tylko po lekcjach. - wyjaśnił. - I nadal nie zmieniłem wersji w związku z rzekomym zakładem, a ty nadal trzymasz dystans.

-Bo nadal nie jestem przekonany, co prawdziwości twoich słów i nie powinno cię to dziwić.

-Ale uznałeś wtedy, że ci się podobało. Kłamałeś czy po prostu teraz unikasz tematu? - dopytał.

-Podobało mi się. - potwierdził cicho Peter, przypominając sobie krępującą sytuację z jednych korepetycji. - Ale to nie zmienia faktu, że nie mogę ci ufać.

-Dlaczego? - zapytał wyjątkowo poważnie Simon.

-Trudno jest zaufać komuś, kto w każdej sytuacji zachowuje się inaczej. Kiedy jesteś sobą, bo tak zakładam, to z chęcią naparzasz innych, znęcasz się nad innymi uczniami. Również tymi mojego pokroju, a do tego twój dziennik uwag prawdopodobnie nigdy się nie skończy, bo zawsze komuś podpadasz. - nakreślił sprawę. - Z drugiej strony jesteś miły, pomagasz bibliotekarce, naprawdę starasz się na naszych zajęciach i potrafisz mówić tak pięknie, że idzie się zakochać. Albo wszystko wręcz przeciwnie, bo ryczysz na każdego z wyzwiskami.

-Idzie się zakochać mówisz. - uśmiechnął się głupio blondyn.

-Nie przeginaj. Dobrze wiesz, co mam na myśli. - warknął na niego Peter. - Skoro zachowujesz się tak skrajnie skąd mam wiedzieć, który Simonów jest tobą? To jest nierealne.

-Czyli uważasz, że to coś nie może być jednym mną? Bo łącze dwie skrajności. To chyba dobrze, że jestem wszechstronny. - upierał się sportowiec.

-Nie. To jest chore. - odparł Peter. - Mimo, że bardzo cię lubię, może nawet więcej niż lubię, to trudno by mi było spełnić twoje oczekiwania wobec mnie, bo nie mogę ci zaufać.

-Nie możesz mi zaufać, bo Stark powiedział ci parę ciekawostek na mój temat, czy nie chcesz mi zaufać sam z siebie? - zapytał, przypominając sobie, że miliarder wiedział znacznie więcej i nie chciał za bardzo, aby widział się z Peterem.

-Sam sobie poczytałem wczoraj, ale to nie ma nic do rzeczy. - odpowiedział od razu Peter. - To znaczy ja nigdy nie sprawdzam takich rzeczy. Nie jestem wścibski i wiem, że nie powinienem.

-Byłeś ciekaw. Nie dziwię się, że wykorzystałeś możliwości, ale mogłeś też zapytać, a na pewno bym ci powiedział te kilka ciekawostek. Niewiele osób wie, co i jak. Tobie bym powiedział.

-Ja nie powinienem zakładać, że byś mi nie powiedział, gdybym zapytał. - przyznał Peter.

-Ale tak szczerze. Gdybyś wczoraj nie poczytał o mnie, to nadal byś dzisiaj prawił o zaufaniu? - zapytał blondyn, a Peter zamilkł na chwilę. - Okay, rozumiem. - westchnął pod nosem. - Może to i lepiej. Niekoniecznie pewnie chciałbyś skończyć jako kaleka jakimś przypadkiem.

Simon zebrał się z miejsca i zostawił zmieszanego Petera. Brunet ani trochę nie chciał, żeby tak wyszło i ani trochę nie marzył, aby jego dodatkowa wiedza się wydała. Reszta lekcji minęła Peterowi ponuro jak nigdy. Nie chciał, żeby ta rozmowa potoczyła się w ten sposób. Kiedy nastolatek wrócił do domu, zalatywało od niego depresją na kilometr, ale Stark nie chciał zamęczać go pytaniami zaraz po powrocie. Nastolatek nie wiedział, co powinien zrobić i motał się w swoich własnych myślach.

-Panie Stark, co zrobić, jak dowiedziałem się czegoś, czego nie powinienem i to się wydało? - zapytał po chwili ciszy przy obiedzie.

-Co masz dokładnie na myśli? - dopytał miliarder.

-Przeczytałem, co zrobił Simon, a nie powinienem, a dzisiaj podczas jednej rozmowy się to wydało, a nie chciałem, żeby wiedział, że wiem. - wyjaśnił Peter. - Zależy mi, żeby było, jak przed tym. Ja go potrzebuję w jakimś stopniu. - przyznał w końcu.

-Skoro tak to powiedz mu, co myślisz. - powiedział po chwili przemyślenia. - Nie jestem w tym ekspertem, ale na pewno to będzie lepsze niż milczenie.

-Ma Pan rację. - Peter zerwał się od stołu. - Mogę dokończyć, jeść później? - zapytał na wszelki wypadek.

-Są sprawy ważne i ważniejsze. Leć, jak musisz. - zgodził się Stark, a Peter popędził do swojego pokoju.

W moment znalazł się w drodze do domu Simona, pajączkując przez miasto, ale jak okazało się na miejscu, jego tam nie było. W mieszkaniu była tylko jego mama i nikogo poza tym. Parker od razu pomyślał o kamienicy, w której ostatnio zastał chłopaka i tam się udał. Na miejscu z uśmiechem stwierdził, że się nie pomylił, widząc poszukiwaną osobę w tamtym miejscu. Simon wyraźnie zajęty był bazgraniem czegoś w zeszycie przy latarce i nie zwrócił uwagi na Petera za nim.

-Nie kieruje się tylko tym, co przeczytałem. Każdy ma prawo do głosu, błędu i uważam, że każde zachowanie jest czymś spowodowane. Skoro zachowujesz się tak, a nie inaczej masz na pewno jakiś powód, którego nie muszę znać. Nie zamierzam patrzeć na ciebie przez pryzmat tego, co wydarzyło się przed laty. - powiedział pewnie Peter.

-Nawet jeśli przeze mnie niewinny chłopak skończył na wózku, bo w jakimś klubie mnie poniosło? - zapytał lekko zdziwiony postawą bruneta. - Nawet jeśli zarabiałem sobie na tym, że dawałem ludziom wpierdol?

-Nawet jeśli tak stało. Tylko chciałbym wiedzieć, dlaczego mimo tego, że naprawdę dobrze wszystko się ułożyło i masz wyrok w zawieszeniu, to nadal pchasz się w kłopoty. Jakbyś liczył na to, że następnym razem ci się nie upiecze.

-Bo dokładnie na to liczę od trzech miesięcy. - odpowiedział od razu. - Od trzech miesięcy mogę być sądzony, jak dorosły i staram się, żeby w końcu ten jebany kurator mnie usadził.

-To niepojęte. Skąd ci przychodzi w ogóle do głowy coś takiego. - oburzył się Peter. - Życie dało ci szanse, a ty chcesz skończyć w pudle?

-Na cholerę mi taka szansa. Powinienem odbyć karę za to, co zrobiłem. Powinienem pójść do poprawczaka i odsiedzieć swoje. - upierał się przy swoim.

-Może jednak przemyśl to, czego chcesz. Wiem, że cię poczucie winy męczy, ale daj sobie z tym spokój i spróbuj skorzystać z szansy. Tak, jak ja teraz. Po akcji z Venom'em mam po części na sumieniu jedno ludzkie życie. Nie chciałem tego, tak jak ty, ale mam szanse.

-Naprawdę jesteś tym mądrzejszym z nas. - uśmiechnął się po chwili Simon. - Ale to jaki jestem, nie jest wynikiem, że jest mnie "dwóch". Po prostu taki jestem i nic na to nie poradzę. Zawsze tak było. To, że sam na sam widzisz mnie innego, nie znaczy, że tamta część mnie jest fałszywa. - nawiązał jeszcze do poprzedniej rozmowy.

-Dobrze, rozumiem. To jest nawet urocze. - uśmiechnął się lekko Peter. - Blond anioł z diablimi rogami. Podoba mi się nawet.



Kolejny rozdział: Nie warto zadzierać z Wilsonem

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top