MISJA 14 - ZAMKNIĘCIE
Nie wierzę, dopiero skończyłam, a jest aktualnie trzecia piętnaście w nocy... Mam nadzieję, że przez to nic nie spartaczyłam i wyszło w miarę okej. No cóż... finał już jest i mogę spokojnie udać się spać ;D
PS Faktycznie troszkę smutno, że to koniec...
"Nikt nie może cofnąć się w czasie i napisać nowego początku, ale każdy może zacząć od dzisiaj i dopisać nowe zakończenie."
Maria Robinson
Groźne spojrzenie Orochimaru sprawiło, że wszyscy w jednym momencie zamarli. Nie uśmiechnął się, jak przypuszczał Uzumaki, a po prostu zmarszczył groźnie brwi, przeszywając go na wskroś. Gdyby jego wzrok mógł zabić, Lisa już dawno by tu nie było.
— Witaj, szefie — wtrącił na wpół rozbawiony Sasuke. Wąż nawet na niego nie zerknął, dalej uparcie wpatrując się w błękitne, pozbawione skruchy tęczówki.
— Nie wtrącaj się, Uchiha. Z tobą i tak porachuję się później — warknął ozięble. Potem wykonał trzy sprawne kroki.
Nim jednak dobył do blondyna w niezbyt dobrych zamiarach, poczuł dłoń na ramieniu. Tsunade przytrzymała go lekko, co sprawiło, że wszyscy mogli zobaczyć na jej palcu lśniący pierścionek z diamentem.
— Ja się nim zajmę — szepnęła mu do ucha i choć głos miała melodyjny, aż nazbyt słodki — nikt nie dał się nabrać. A w szczególności Lis. Po jego ciele odruchowo przeszły zimne dreszcze.
Wąż momentalnie wyprostował się, uspokoił i poprawił krawat garnituru. Tsunade wtenczas obejrzała się na wszystkich, aż w końcu jej spojrzenie wylądowało na leżącym, zasztyletowanym z zimną krwią, trupie.
— Oczywiście, teraz musimy sprzątać po was bałagan w Polsce — rzekła na głos, jakby do siebie. Jej twarz zdradzała zirytowanie. Machnęła dłonią, a tuż obok niej stanął jeden z agentów.
— Wezwijcie białe skafandry, niech się zjawią jak najszybciej mogą — rozkazała, mając na myśli tych podwładnych, którzy niekiedy musieli pozbywać się ofiar, tak, by nikt nic nie zauważył.
— Zrozumiano — odparł agent, po czym odwrócił się i ruszył do wyjścia. Jego głos już przemawiał przez podpięty głośnik.
— Sakura — kontynuowała Tsunade — liczę, że zajmiesz się monitoringiem w okolicy i zamieszkami.
— Oczywiście — blada twarz różowowłosej nawet na sekundę nie straciła swojej wyćwiczonej maski. Nim jednak gdziekolwiek ruszyła, głową skinęła do Sasuke.
— Dobrze cię widzieć, sukinsynie.
Dopiero potem odeszła, zapewne do służbowej ciężarówki, stojącej przed budynkiem.
— Chyba zaczyna cię lubić, po... — zakpił blondyn, który trwał tuż koło niego. Niemniej nie zdążył dokończyć, ponieważ w tej samej chwili ujrzał przed sobą szefową.
Tsunade, tak jak wcześniej Orochimaru, przypominała morderczą, przerażającą bestię. A zmrużone oczy i zaciśnięte w wąską linię usta, nie zapowidały niczego dobrego.
— Uzumaki, rozumiem, że specjalnie nas tu sprowadziłeś byśmy zajęli się tym wszystkim — wskazała na pomieszczenie —, ale jeżeli sądzisz, iż ujdzie ci to na sucho... jesteś w ogromnym, cholernym błędzie — niemalże wypluła w jego stronę. — A teraz mów, co tutaj się stało.
Naruto więc ponownie zaczął opowiadać. Oczywiście Tsunade nie była zachwycona historyjką, ani ich wyczynami.
— Rozumiem, że nie chciałeś w to mieszać agencji, ale nie zapominaj dla kogo pracujesz — podsumowała chłodno. Następnie drgnęła, jakby chcąc odejść, ale coś ją powstrzymało. Ponownie zmierzyła wzrokiem od stóp do głów Uzumakiego, zupełnie ignorując osobę Uchihy.
— I, do kurwy nędzy, sprowadź Kakashiego — nakazała.
***
Kurenai patrzyła na oddalające się plecy Tsunade z niezrozumieniem. Dopiero, gdy ta zniknęła w następnym pomieszczeniu, zapytała z zaintrygowaniem:
— Coś ty zrobił z Kakashim?
— No cóż, możliwe, że dzięki moim kontaktom wylądował w Arabii Saudyjskiej... — oświadczył blondyn, a na jego twarzy błąkał się uśmiech. Kurenai, tak jak przypuszczał, natychmiast wybuchła dźwięcznym śmiechem.
— On cię zabije — stwierdziła przez łzy. Sasuke przysłuchujący się temu potaknął.
— A tak właściwie zauważyliście to, co ja? — dodała, po tym jak się uspokoiła. Obaj zrozumieli, co ma na myśli.
— Widocznie Orochimaru musiał się jej oświadczyć... — Głos Sasuke był dziwnie ochrypły, gdy przemówił. Naruto w tym samym momencie skrzyżował z nim wzrok.
— Orochimaru kiedyś powiedział, że ożeni się tylko z kobietą, która zdoła go wykiwać — dodał brunet.
— Widocznie Tsunade musiała mu dać nieźle popalić — orzekła Kurenai.
***
Kisame przyglądał się temu całemu zamieszaniu z oddali, spokojnie oparty o ścianę, paląc papierosa. Właściwie bawiło go to wszystko, co tu się stało, a obserwowanie innych agentów stanowiło niejaki bonus. Powrót do wspomnień. Ile już lat nie pracował w tej branży? Sam nie umiał sobie odpowiedzieć na to pytanie.
Niespodziewanie kątem oka dostrzegł ciemną sylwetkę, przystającą tuż obok. I właściwie nie był zdziwiony, gdy zrozumiał kto to.
— Wiedziałeś, że cię obserwuje — zagadał Kisame, chociaż to przecież Uchiha podszedł do niego.
— Tak, wiedziałem — przyznał.
— Wykorzystałeś to.
To nie był wyrzut, raczej stwierdzenie, a drgnięcie, delikatnie drgnięcie warg bruneta, powiedziało mu, że jednak mężczyzna nie jest tylko beznamiętnym posągiem.
— Chcesz wrócić?
Kisame zamarł, a potem uniósł nieznacznie brew.
— Co masz na myśli?
— Chcesz wrócić do agencji i być moim partnerem? Nawet, jeżeli wiedziałem, że mnie śledziłeś, nie znaczy to, iż nie jesteś dobry — wyjaśnił Itachi, po raz pierwszy przemawiając do niego rzbudowanym zdaniem.
Alfa nie spodziewał się takiej propozycji, choć sam przed sobą przyznał, iż była to kusząca oferta. Tyle, że nie mógł tak po prostu na nią przystać. Nie tak pochopnie.
— Daj mi czas na przemyślenie. Odezwę się, jeżeli się zdecyduję.
***
Usta bruneta wylądowały na jego szyi. Zęby delikatnie musnęły skórę w tym miejscu, sprawiając, że się zaczerwieniła. Rękami mocno oplatał w talii Uzumakiego, którego tyłek wżynał się w pochyloną umywalkę.
Ich spodnie ocierały się o siebie, tak jak twarde penisy. Spojrzenia co rusz spotykały na drodze, oba równie gorące. Oddechy mieli już przyspieszone.
Naruto mocno palce wbijał w nagie przedramiona Uchihy. Sam nie był pewien, kiedy udało mu się ściągnąć z niego koszulkę, ale w tej chwili nie było to ważne.
— Uchiha, pospiesz się — ponaglił. Drugi mężczyzna o dziwo dostosował się i już był na dole, aby rozpiąć zamek Naruto. Gdy to uczynił, zadowolony orzekł, że ten nie miał pod spodem bielizny. Nie wiedząc czemu, naprawdę go to kręciło. Tak samo jak wulgarne słowa, niekiedy nawet groźby padające z ust Uzumakiego, kiedy pochłaniał w całości penisa, liżąc i ssąc naprzemiennie. Sam w tym czasie zaspokajał się ręką.
Doszli szybko, ponieważ w istocie nie mieli czasu. Dokładnie zostały dwie minuty, nim ich obiekt wyjdzie z restauracji. Z tego też powodu Sasuke ponownie nałożył białą koszulę, poprawił skórzane rękawiczki i przeczesał włosy. Uzumaki, już gotowy, przyglądał mu się uważnie, wciąż z tym erotycznym błyskiem w tęczówkach i nikłym uśmieszkiem.
— Minuta — oświadczył zwięźle. — Wiesz, że to nic nie zmienia Uchiha, prawda? Prędzej czy później cię zniszczę.
Naruto wydawał się być na wygranej pozycji. Sasuke prychnął rozbawiony, tuż za nim zatrzaskując drzwi toalety. To się jeszcze okaże, pomyślał.
***
Kakashi nie dowierzał. Nawet teraz, krocząc po posadzę w korytarzu agencji, rozmyślał nad tym, jak mógł nie zauważyć ukrytej butelki paliwa w samolocie Suigetsu. I tego, że ten sukinsyn sam odkręcił zawór...
Wdech, wydech. Nie daj się ponieść emocją, upomniał siebie. Potem zaś wtargnął wprost do gabinetu szefów.
W pomieszczeniu wyraźnie trwało ważne zebranie, bowiem przy długim stole nie tylko siedzieli Orochimaru i Tsunade, ale również wyżsi rangą agenci. Kakashi przeleciał wzrokiem po zebranych, by ostatecznie zatrzymać się na dwóch, pustych miejscach.
— Gdzie oni są? — zapytał cierpko. Wszyscy wydawali się być zdumieni, nie tyle co jego osobą, a czarnym odzieniem, które nadal miał na sobie.
Tsunade najszybciej doszła do siebie:
— Wysłałam ich do Arabii Saudyjskiej. Dostali misję obserwowania człowieka naszego klienta, z tego względu, że przez miesiąc zawiesiłam ich licencje na zabijanie...
Kakashi w istocie przestał słuchać na słowach o Arabii Saudyjskiej. Przysięgał, doprawdy przysięgał, że już więcej nie chce mieć nic wspólnego z tym przeklętym miejscem! I tym kretynem, co z nim podróżował!
***
Trzy miesiące później. Arabia Saudyjska; port lotniczy Abhy.
Dłoń z całej siły ściskała metalową walizkę. Spojrzenie nieufnie padało na przemieszczających się ludzi. A twarz była dziwnie napięta, jakby ów mężczyzna ledwo powstrzymywał się przed ucieczką.
Zrobił jeden krok. I ten jeden krok był jego decydującym — wtedy właśnie dostrzegł coś niepokojącego. A właściwie kogoś.
Tuż koło drzwi wejściowych machał do niego uśmiechnięty, dziwnie znajomy chłopak.
— Witaj, Kakashi! — Zrozumienie przyszło o sekundę za późno. Suigetsu już trwał naprzeciwko niego wyraźnie uradowany ze spotkania.
— Co masz taką minę? Nie mówili, że wkraczam z tobą do akcji?
Oczywiście, że nie powiedzieli.
KONIEC TOMU II
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top